czwartek, 18 września 2014

Rozdział 8

"Pieprzyć to wszystko!..."

CZYTASZ= KOMENTUJESZ!





Abygail's POV.

Odkąd ostatni raz, normalnie rozmawiałam z Justinem, minął ponad miesiąc. Owszem, co dziennie widziałam go, ale nasze rozmowy ograniczały się do zwykłego "Cześć". Wiele razy próbowałam zapytać, o co chodzi, pogadać z nim, ale to nie miało sensu. Doskonale wiedziałam, co mu jest, więc postanowiłam po prostu dać mu czas. Najczęściej tłumaczył się, że ma dużo pracy, i po prostu odchodził. Nie dawałam po sobie poznać, ale było mi przykro. Swoją drogą, nawet nie wiem, gdzie on pracuje. Nigdy nie zapytałam, w końcu, jakoś nie było okazji. Z resztą, to nie moja sprawa. Gdyby chciał, powiedziałby mi. Czułam się strasznie samotna, jak i wystraszona. Za każdym razem, kiedy ktoś pukał do drzwi, miałam wrażenie, że moje serce bije milion razy szybciej. To już paranoja! Jednak wciąż nie widziałam Cupera. Unika mnie. Zwykły tchórz. Jednak nie przeszkadza mi to. Chciałabym po prostu przytulić się do Justina. Doskonale wiem, że nie radzi Sobie po rozstaniu z Laylą.

Wzdychając głośno, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, gdy patrząc za okno, obserwowałam spokojną ulicę, a z daleka słyszałam szum pojazdów z ulicy Centralnej. Cóż, obitym policzku... Joela, i Caitlin, dokładnie tak, jak myślałam, nie zamierzały odpuścić. Aktualnie miałam za bandażowaną rękę. Mimo wszystko, cieszyłam się, że nie potrzebuję gipsu. Boli cholernie, lecz wspomnienia, jak wręcz katowały mnie, bolą bardziej. Niestety, moja słaba psychika tak działa, lecz jestem jej wdzięczna, że nie podsuwa mi takich pomysłów jak cięcie się. Nie jestem kawałkiem mięsa, do cholery! Od miesiąca, kompletnie odcięłam się od świata. Od tygodnia, mam zwolnienie, do końca miesiąca, co oznacza wcześniejsze wakacje, jednak nie bardzo cieszę się. W końcu, nie znam jeszcze wyników testów gimnazjalnych. W całym moim krótkim życiu, nie czułam się tak źle, i aż tak sama... Tysiące razy zastanawiałam się, jak to było by mieć normalną rodzinę, matkę, z którą mogę pogadać o wszystkim. Będąca za razem moją najlepszą przyjaciółką. Ojca, który byłby dla mnie autorytetem, moim bohaterem, jak i pierwszą miłością. Jak byłoby mieć duży, dom, zwykły dom. Z psem, ogrodową trampoliną, albo nawet rodzeństwem. Wiedziałam jednak, że nigdy tak nie będzie.

Pociągnęłam nosem, zaciskając oczy, kiedy podparłam głowę dłonią, cicho szlochając. Wiedziałam, że nikt teraz nie zobaczy, jak płaczę, bo niby kto? Każdy, kogo lubię, bądź nawet kocham, czy ktokolwiek inny odchodzi ode mnie. Począwszy na rodzicach, których nawet nie poznałam, Sary, i July, z którymi nie dogadywałam się, a mimo wszystko czasem znajdowałyśmy wspólny język. Cuper, którego wciąż kocham, i niestety, nie radzę sobie z tym, że się go boję. I... on. Justin. Myślałam, że choć trochę mnie polubił, że jesteśmy przyjaciółmi. Nadzieja matką głupich, no nie?

Prychnęłam, skupiając wzrok, na Starszej kobiecie przechadzającej się po okolicy. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając Sobie, że policzki mam całe mokre, od łez spływających strumieniami.

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza w zamku, więc zmarszczyłam przerażona brwi. Odwróciłam głowę przygryzając wargę, kiedy poczułam, jak żołądek zaciska mi się nie przyjemnie, gdy drzwi powoli zaczęły otwierać się. Przecież były zamknięte, a oprócz mnie, nikt inny nie miał kluczy. Przywykłam do zamykania ich. Mój oddech przyśpieszył się, kiedy zeskakując z parapetu, równo w drzwiach stanął... Justin. Gdy tylko mnie zobaczył, podbiegł do mnie.



Justin's POV.

Przygryzając wargę, gdy szykowałem kanapki, myślami byłem koło Abyagil. Cholera, źle zrobiłem, nawet nie interesując się, czy wszystko z nią w prządku. Myślałem, że radzę Sobie dość dobrze bez Layli, ale chyba się trochę przeliczyłem. Nie radzę sobie kompletnie. Powoli, zaczynała jednak wychodzić z mojej głowy, więc szczerze przestawała mnie obchodzić. Miałem nieco ważniejsze rzeczy na głowie, a mianowicie dowiedziałem się od Zacka, że Marcus, ochroniarz Abygail został postrzelony na jednej z akcji. Oznaczało to, że Aby nie ma ochroniarza. Mimo, że nie odzywaliśmy się praktycznie przez ten miesiąc, nie zamierzałem tak po prostu zostawić jej bez ochrony, jednak od kliku dni i tak jej nie miała. Miałem tylko nadzieję, że nic jej nie jest. Brakowało mi jej. Przy niej, nie musiałem tak jak w firmie, udawać dorosłego, poważnego mężczyzny, który dba o wszystkie szczegóły. Uświadomiłem Sobie, jakie to dziecinne z mojej strony.

Nie czekając dłużej, powiedziałem Jamesowi, że kończę na dziś, i poszedłem do pokoju Aby. Chciałem ją zobaczyć, albo po prostu upewnić się, że jest cała. Wyjąłem z tylnej kieszeni klucz, do pokoju Abygail, który zawsze mam ze sobą. Delikatnie i powoli, otworzyłem nim zamek, i chwytając za klamkę popchnąłem drzwi. Wszedłem do środka, od razu napotykając ją wzrokiem, kiedy siadała na łóżku. Spojrzałem na jej za bandażowaną rękę, momentalnie zacisnąłem pięści. Cicho łkała, więc warknąłem pod nosem. Czyli jednak parę dni bez ochrony nie były dobre... Bez słowa, podszedłem powoli do niej, kiedy nie patrzyła na mnie, a na okno. Westchnąłem, siadając obok, i obejmując ją ramieniem. Nie odwzajemniła mojego gestu, ale i nie odtrącała mnie. Aby pociągnęła nosem, przestając płakać, i łamiąc się, wtuliła we mnie. Mocniej zacisnąłem ramię, kiedy w pokoju panowała cisza.

-Przepraszam.- Szepnąłem jej do ucha, kiedy westchnęła. Spojrzałem niżej, zauważając, że moja rękę jest niebezpiecznie blisko jej obandażowanej. Nie chcąc zrobić jej większej krzywdy, przesunąłem ją nieco wyżej.

-Dlaczego mnie zostawiłeś?- Mruknęła bez emocji, a ja jakby nie bardzo rozumiejąc zmarszczyłem brwi.

-Nie dawałem Sobie rady.- Wymamrotałem, kiedy kiwnęła głową.

-Tęskniłam.- Wychrypiała, typowym po płaczu głosie.

-Ja też. Po prostu musiałem trochę odpocząć, poukładać Sobie wszystko w głowie.

Byłem niewyobrażalnie wściekły, a nie chciałem, żeby musiała znosić moje humory, niczym kobiety w ciąży, więc po prostu starałem się jej unikać. Ta, szczeniackie, wiem.

-Mogłeś mimo wszystko przyjść, i powiedzieć co kolwiek, a nie unikać mnie wzrokiem na korytarzu. Co prawda wiedziałam, że to Cię przytłoczyło, co nie zmienia faktu, że czułam się źle.- Odsunęła się ode mnie, patrząc na mnie z wyrzutem.

-Tak, wiem. Ale to nie było takie łatwe.- Mruknąłem, poprawiając się na siedzeniu, kiedy Aby usiadła po Turecku.- Poza tym , miałem wiele pracy. Ten miesiąc był ciężki.

Dziewczyna skinęła głową.

- Mimo wszystko, spójrz, jak to wygląda. Przychodzisz do mnie, mówiąc, że Cię zdradziła. Ok.- Zaczęła, kiedy ukradkiem przewróciłem oczami.- Potem znikasz na miesiąc, a kiedy już znudzi Ci się udawanie, że mnie nie znasz, wracasz. Popieprzone.- Mruknęła chichocząc, kiedy byłem pewien, że zacznie robić mi Bóg wie jakie wyrzuty. Spojrzałem na nią lekko oszołomiony.

 -Wiem, głupio wyszło...- Zaśmiałem się.

 -W sumie, tak. Ale obiecasz, że już mnie nie zostawisz?- Posłała mi niewinny uśmiech, który odwzajemniłem moim, tyle, że łobuzerskim. Doskonale wiedziałem, że spuści głowę, i tak zrobiła.

-Nie. Obiecuję.- Zapewniłem.- Ale Ab, musisz mi coś powiedzieć.- Spojrzałem na nią porozumiewawczo, łącząc usta w cienką linkę. Chyba nie do końca mnie zrozumiała, bo spojrzała na mnie pytająco.

-Kto to?- Wskazałem na jej rękę, kiedy spuściła spojrzenie. Zdawałem Sobie sprawę, że to, jak i pewnie mówienie o tym sprawia jej ból, ale siedzenie cicho, nic jej nie da. Spojrzałem na jej warz, dopiero teraz dostrzegając jej siny policzek. Wyglądał, jakby ktoś uderzył ją z czystą nienawiścią. Nie wiedziałem tylko, dlaczego ma aż takie problemy.

-Nie ważne.- Sapnęła krótko, chcąc wstać, jednak nie pozwoliłem jej na to, chwytając ją za ramię, i ciągnąc w dół, tak, że ponownie usiadła. Westchnęła. Doskonale wiedziałem, że to gówniarze z tej "świty szkolnej" która rządzi boiskiem, i korytarzami szkolnymi. Żałosne. Chciałem jednak mieć pewność, i usłyszeć to od niej.

-Abygail, to jest ważne.- Syknąłem przez zaciśnięte zęby, wciąż nie puszczając jej ramienia.

Spojrzała na mnie, marszcząc brwi, kiedy chciała coś powiedzieć. Wyprzedziłem ją, przerywając jej.

-Dasz Sobie pomóc, czy dalej chcesz być workiem treningowym?- Spojrzałem na nią z nie zadowoleniem, i pogardą?

-Przepraszam, co?! Jakoś ostatni miesiąc mało obchodziło Cię to, co się ze mną dzieje, a teraz tak po prostu wchodzisz tu, i jak gdyby nigdy nic, chcesz mi pomóc?!- Krzyknęła, będąc naprawdę zła.- Wiesz co? Tobie potrzebna jest pomoc.- Pokręciła głową, strąciła moją dłoń, kiedy wstała.

Spojrzałem na nią zły, robiąc to samo, kiedy spojrzałem na nią z góry. Nie oszukujmy się. jestem wyższy od niej o głowę z szyją.

-Przecież Ci mówiłem, że Layla, i praca...

-Dobrze, mówiłeś i zrozumiałam. Ale to nie powód, żeby udawać, że mnie nie znasz!- Wyrzuciła jedną rękę w powietrze, patrząc na mnie wrogo. Cóż, jednak pomyliłem się, myśląc, że nie będzie robić mi wyrzutów.

-Ale Cię nie znam! O to kurwa chodzi, że Cię nie znam! Nigdy nic nie mówiłaś mi o Sobie!- Naskoczyłem na nią, tak samo, jak ona na mnie. Powoli męczyła mnie ta rozmowa...

-A pytałeś!? A tak poza tym, kiedy?! Kiedy miałam Ci cokolwiek opowiadać?! Przez tydzień znajomości? A skoro mnie nie znasz, to po cholerę chcesz mi pomagać?!- Wymachiwała ręką, patrząc na mnie wymownie.

Ukradkiem przewróciłem oczami.

-Musisz być taką suką, do cholery?!- Warknąłem, patrząc na nią spode łba. Wiedziałem, że będę tego żałować, jednak nie obchodziło mnie to.

-Aha, czyli teraz jestem suką. Jestem suką, kiedy mam cholerną racje?- Odparła cicho, jak i bez emocji, jednak ja doskonale widziałem bezradność na jej twarzy. Spojrzałem w jej smutne oczy, przygryzając wargę.

-Do cholery, tak! Jesteś suką, bo wolisz udawać wielce pokrzywdzoną, nie dając Sobie pomóc!- Prychnąłem, kręcąc głową, kiedy ona, przewróciła oczami, parskając pod nosem. Założyła ręce na piersi, przygryzając od wewnątrz policzek.

-Wyjdź.- Mruknęła, kiedy zmarszczyłem brwi, stojąc w miejscu. Patrzyliśmy Sobie chwilę w oczy, kiedy otworzyłem usta, by coś powiedzieć, jednak teraz ona przerwała mi.

-Po prostu  stąd wyjdź, Justin!- Warknęła głośniej, kiedy prychnąłem, bez słowa idąc w stronę wyjścia. Zatrzymałem się jednak w połowie drogi, nie odwracając w jej stronę.

-Radź Sobie sama.- Odparłem, nie słysząc już odpowiedzi od dziewczyny Wkurwiony, wyszedłem trzaskając drzwiami.



Abygail's POV.
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem, kiedy zacisnęłam oczy, lekko podskakując. Czym prędzej podbiegłam w ich kierunku, przekręcając zamek. Pokręciłam głową, przewróciłam oczami. Być może miał racje. Może po prostu nie potrafię docenić tego że ktoś próbuje mi pomóc. Na pewno nie chcę pomocy od niego. Chcę mu pokazać, że nie jestem typową nastolatką, którą i tak, czuję się w tym momencie. Miał również rację, mówiąc, że jestem suka. Doskonale wiedziałam o tym, w tamtym momencie, ale nigdy nie przyznałabym się do tego. Jednak nie miało to teraz większego znaczenia, bo w jego oczach, pewnie zawsze będę zwykłą nastolatką. Moje starania, żeby udowodnić mu, że jest na odwrót, tylko pogarszają moją sytuację. Jestem takim dzieckiem. Nie dziwię się, że tak, jak szybko przyszedł, równie szybko wyszedł.

-Pieprzyć to wszystko!- Odwróciłam się gwałtownie, kopiąc w drzwi. Syknęłam, szybko tego żałując. Miałam wrażenie, że moja stopa zaraz odpadnie od reszty lewej nogi. Wzdychając, pokierowałam się z powrotem w stronę łóżka, i niczym rozkapryszone dziecko, kto9re nie dostało cukierka, usiadłam krzyżując ręce z nie zadowoleniem. Najchętniej, poszłabym teraz pod prysznic, ale do cholery jak?! Z tym gównem na ręku, mogę tylko poważyć, gdyż Maria, która zawsze pomagała mi to ściągać, ma wolne. Jedynym pocieszeniem jest to, że jutro przychodzi lekarz, który mi to ściągnie, i opatrzy rękę, że nie wymaga założenia gipsu. Spojrzałam nie wzruszona na wyświetlacz mojego telefonu. Po czwartej. Nie miałam ,żadnego pomysłu, jak mogłabym spędzić wieczór. Nie myśląc dłużej, wstałam z łóżka, chwytając telefon, który umieściłam w kieszeni, i ruszyłam w stronę drzwi. Założyłam buty, i ostrożnie, niemal bez szmeru, wyślizgnęłam się z pokoju, upewniając, się, że jest zamknięty. Spacer na pewno nie zaszkodzi mi, a wręcz przeciwnie. Szczerze uwielbiam wieczorne spacery po mieście, mimo, iż wiem jak niebezpieczne jest to w Nowym Jorku. Mimo, że miejsce w którym urodziłam się, jest jedyną rzeczą, którą kocham, Nowy Jork jest mieszaniną tak na prawdę z całego świata, przez co jest tu straszny chaos, jak i wielkie niebezpieczeństwo. Jednak w końcu, nie jest tu tak źle, jak opisują to na filmach, choćby ze Stiven'em Seagalem gdzie mafia goni mafię. Chyba... Chowając ręce do kieszeni, ruszyłam w stronę schodów, po których zbiegłam szybko, rozglądając się jeszcze po dość zatłoczonym holu, gdzie opiekunowie mieszali się z podopiecznymi. Wzdychając, ruszyłam do wyjścia niemal nie zauważalna. Wyszłam, na świeże wiosenne powietrze, rozglądając się po małej ulicy, gdzie było pełno domów jedno rodzinnych. To wybrali Sobie miejsce na dom taki, jak dziecka. Nie ma co. Ruszając ścieżką, prowadząc w stronę wejścia, założyłam kaptur na głowę, kierując się jak zwykle w lewo, w stronę ulicy Centralnej. Szłam przed Siebie, patrząc w chodnik. Szczerze skłamała bym, mówiąc, że nie interesuje mnie to, co robi w tym momencie Justin. Przez głowę, przeszła mi myśl, by napisać do niego pierwsza, i choć raz wykazać się dojrzałością.

Jedyne, czym się wykrzesz to brak honoru!

Jęknęłam, bijąc się z myślami.  Może to dziwnie zabrzmi, ale wydaje mi się, że mu ufam, i w pewnym znaczeniu tego słowa, zależy mi na nim. Jak na przyjacielu. Przecież, nie patrzę na niego jak na chłopaka, a jak na brata, przyjaciela... w końcu, jesteśmy nimi, prawda? Chyba tak. Coraz większy, typowy hałas miasta spowodowany samochodami, metrem, rozmowami a nawet tupaniem kobiecych butów dotarł do moich uszu, kiedy znalazłam się na rogu skrzyżowania z jedną z najbardziej ruchliwych ulic w mieście. Mimowolnie, moja ręka powędrowała do kieszeni, kiedy wyjęłam telefon. Sprawdziłam skrzynkę. Zero nowych wiadomości. Cholera. Może on powinie napisać pierwszy?

On, naprawdę.

Ruszając z miejsca, postanowiłam iść do central parku, mimo, że to spory kawałek drogi. Niepewnie spojrzałam na numer Justina, przygryzając wargę. Dobra, zrób to! Nacisnęłam zieloną słuchawkę, a serce waliło mi jak młotem.

Może jest zajęty.
A może jest w pracy
A może...

-Halo?- Jego seksowny, zachrypnięty głos dotarł do moich uszu, kiedy mimowolnie lekko uśmiechnęłam się. 

-Justin?- Pisnęłam, mentalnie dając Sobie w pysk. Przewróciłam oczami, na moją głupotę, z której zdawałam Sobie sprawę.

-Aby? Coś nie tak?- Spytał bez żadnych emocji. Przy najmniej starał się je ukryć.

-Nie... bo. To znaczy tak.Albo nie.- Jąkałam się, niespokojnie rozglądając po ulicy.

-Abygail, do rzeczy.- Mruknął, a mnie przeszedł dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Z resztą, dobrze, że w ogól się nie rozłączył.

-Chciałam po prostu Cię przeprosić.- Odparłam na jednym wydechu.

-Jest ok, ale

-Nie, nie jest.- Przerwałam mu w połowie zdania.- Być może masz rację. Może nie powinnam tak na Ciebie naskoczyć. W końcu chciałeś mi pomóc.- Stanęłam, kiedy światło czerwone zabłysnęło.

-Chcesz się spotkać?- Spytał, z lekko wyczuwalną nadzieją.

-Jasne. Teraz?- Ruszyłam, będąc już niedaleko mojego celu. Powoli ściemniało się, biorąc pod uwagę, że do wakacji jeszcze dwa tygodnie. Nie przeszkadzało mi to, gdyż lubię taką szarówkę.

-Jeżeli chcesz. Ale jestem w pracy, więc ty musisz przyjść do mnie. W sumie, nie mam już nic do roboty, ale i tak muszę siedzieć tu do ósmej.- Warknął, a właściwie jęknął, kiedy doskonale wiedziałam, że odrzucił głowę do tyłu. Zaśmiałam się.

-Nie, nie chcę robić Ci kłopotu, skoro jesteś w pracy.- Wzruszyłam ramionami, mimo, że on nie mógł tego zobaczyć.

-Nie! Jezu Ab możesz przyjechać. Przynajmniej będzie mniejsza szansa, że nie umrę z nudów. Jak już wspomniałem wcześniej, nie mam już nic do roboty.

-Ale to nie takie łatwe. Nie mam pojęcia, gdzie pracujesz.- Weszłam, na jedną ze ścieżek Parku, kierując się w stronę ławki. Wybrałam tę, z której mam najlepszy widok, na budynki przede mną.

-Wyślę Ci adres SMS- em- Zaproponował, kiedy myślałam chwilę nad jego propozycją. Swoją drogą, zastanawiało mnie to, czym się zajmuje.

Pewnie jest modelem.

Zaśmiałam się pod nosem, wzdychając.

- No dobra, ale wiesz... nie mam dużo czasu.

-Jasne, odwiozę Cię potem. Jesteś teraz w domu?

-Nie w Central Parku.- Odparłam, rozglądając się, kiedy zawiesiłam wzrok na kawiarniach, bądź restauracjach po drugiej stronie ulicy.

-W sumie, jesteś bardzo blisko, ale możesz się zgubić... Czekaj przy głównym wejściu, zaraz po Ciebie kogoś wyślę.- Rozłączył się. Tak po prostu. Odsunęłam telefon od uch, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. Ktoś po mnie przyjedzie?! Kim on do cholery jest?! Modelem, czy arystokratą, bo się zgubiłam. A może arystokratycznym modelem?

Brawo, Abygail! Właśnie otrzymałaś kolejny stopień głupoty! Brawa proszę!

Zachichotałam, kręcąc głową. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni, leniwie podnosząc tyłek z ławki. Ruszyłam, w stronę wyjścia, tak, jak powiedział Justin. Rozejrzałam się, w sumie nie wiedząc na co czekam. Justin nic mi nie powiedział. Wzruszyłam ramionami, nie mając zamiaru nudzić się. Wyjęłam słuchawki, oraz telefon, po czym podpięłam wszystko. Pomijając fakt, że samo rozplątanie ich, zajęło mi dobre dwie minuty. Jestem pewna, że to szatan wymyślił takie słuchawki, ile do cholery można się z tym męczyć?! 

Dotknęłam "Play" A po chwili słowa piosenki rozbrzmiały w moich uszach. Uwarzenie wsłuchiwałam się w głos Ed'a Scharena, zamykając oczy. Nie dane jednak było mi rozkoszować się muzyką, gdyż poczułam rękę na moim ramieniu, więc pośpiesznie wyciągnęłam z ucha jedną słuchawkę. Mężczyzna w podeszłym wieku stał przede mną, a jego twarz nie wyrażała emocji. Myślę, że to jego praca... Zmarszczyłam brwi, czekając chwilę, aż powie cokolwiek.

-Pani Abygail Reed?- Spytał wysoki, dostojnym głosem. Zupełnie takim, jak na filmach. chciało mi się śmiać, ale powstrzymałam się. Swoją drogą, chyba miałam rację, że Justin jest hrabią. Szczerze byłam w szoku. Skinęłam nie pewnie głową, kiedy odwrócił się na pięcie, szepcząc ciche "Proszę za mną" ruszył. Chwilę zajęło mi uświadomienie Sobie, co się dzieje, kiedy biegiem ruszyłam w stronę czarnego porsche.

-Zapraszam.- Ruchem ręki wskazał na miejsce w samochodzie, kiedy otworzył mi drzwi. Co to za szopka!? Ugh, nie ważne. Bez słowa wsiadłam na miejsce zaciskając usta w cienką linkę, by nie parsknąć śmiechem.

Jechaliśmy już dobre piętnaście minut, a słowa Justina rozbrzmiały w mojej głowie. "W sumie, niedaleko..." Ta, jasne... Oparłam głowę o szybę,patrząc na rozświetlone budynki. Na ulicach wręcz tętniło życiem, co było normalne o tej, jak i innej porze. Dojechaliśmy pod biurowiec, cały ze szkła. Rozejrzałam się po pięknej okolicy, gdzie dookoła były same takie budynki.

-Proszę kierować się na piętro siódme, pokój numer sto dwadzieścia trzy.- Z zamyśleń, wyrwał mnie głos kierowcy, kiedy skinęłam głową. Oblizałam usta, wychodząc z samochodu, kiedy bez słowa odjechał. Ruszyłam powoli w stronę jak podejrzewam obrotowych drzwi od budynku. W głowie cały czas, powtarzałam sobie piętro, i numer pokoju, by nie zgubić się w tym kolosie. To przerażające.

Piętro siódme, pokój sto dwadzieścia trzy, Piętro szóste, pokój sto trzydzieści dwa...

Czekaj, co?! Piętro siódme, pokój sto dwadzieścia trzy. Tak.

Idiotko, pamiętaj!

Przewróciłam oczami, nie mając ochoty słuchać samej Siebie. Szłam ścieżką, prowadzącą w stronę wejścia. Byłą piękna. Cała z kamienia, a po bokach jakby od linijki skoszona idealnie trawa. Po lewej stronie, znajdowała się biała fontanna, która wyglądała cudownie, przy zachodzie słońca. Momentalnie parsknęłam śmiechem. "Fontanna przy zachodzie słońca"

Od kiedy jesteś tak romantyczna, Aby? 

 Pokręciła głową, wciąż śmiejąc się.

Po prawej stronie, znajdowały się jakby mały park, bądź coś w ten deseń. Drzewa, ławki... Nic nad zwyczajnego, a jednak coś cudownego. Weszłam przez obrotowe drzwi, do ogromnego holu, i wręcz zatkało mnie. Atmosfera panując tutaj, była nie do zniesienia. Typowy biurowiec. Idealnie wypastowana podłoga, być może nawet za bardzo. Ściany, w kolorze jaśminu oraz ogromna recepcja na środku. Pracownicy miotali się jak mrówki, mimo, że było koło szóstej. Wszyscy wyglądali, jak kopie. Jak jedna osoba. Kobiety w eleganckich kobiecych marynarkach, oraz ołówkowych spódnicach w kolorze granatu. Bardzo wysokie szpilki, które złudzająco podobne były do krwi. Tak mocno czerwone. W sumie, nie można wykluczyć, że nie jest to krew. Te buty wyglądają raczej jak narzędzia tortur, a te kobiety są im poddawane. Skrzywiłam się lekko na myśl, jak można tak bardzo nie dbać o stopy. Nie chcę myśleć, co czują, ściągając je. Zdecydowanie, nie pasuję tutaj. Ja miałam na sobie przydużą bluzę, oraz cholernie wygodne trampki. Chociaż, przyłapałam kilka kobiet patrzących na moje buty z zazdrością, jak i szokiem zapewne zastanawiając się, co robi tu taka osóbka, jak ja. No tak. Jestem dzieckiem. Wzrokiem błądziłam po pomieszczeniu, szukając windy. Znalazłam ją, a właściwie je, w korytarzy obok recepcji. Wzdychając ruszyłam w tamta stronę, czując na Sobie wścibski wzrok recepcjonistki. Myślałam, że każe mi podejść, i zapyta czego szukam, ale biorąc pod uwagę, że tak nie stało się musiała wiedzieć, że przyjdzie tu taki ktoś, jak ja. Miałam wrażenie, że jej cycki mają ochotę wyskoczyć z uniformu, i powiedzieć "Pieprz się" na odchodne. Krzywiąc się z niesmakiem, weszłam do pustej windy. Nacisnęłam podświetlany guziczek z numerem siedem, a po chwili winda ruszyła. Rozglądałam się nie spokojnie, mówiąc Sobie, że nic się nie stanie. Nienawidzę wind... Zawsze to cholerne uczucie, że się zatrzyma, czy będzie awaria... Moje rozmyślanie przerwał charakterystyczny dźwięk wydawany przez windę, kiedy zatrzyma się na odpowiednim piętrze. Czym prędzej wybiegłam z tego latającego... pudła, i odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się po korytarzu, zastanawiając, w którą stronę iść. Postanowiłam skręcić w lewo, a po chwili znalazłam to, czego szukałam. Pokój sto dwadzieścia trzy. BINGO! Zapukałam delikatnie. Po usłyszeniu cichego "proszę" niepewnie nacisnęłam klamkę, wchodząc do środka. Moim oczom ukazał się Justin z laptopem przed twarzą, ale kiedy nie dostrzegł, jego nie wzruszony wyraz twarzy, zmienił się na lekki uśmiech. Miał na Sobie garnitur, co wyglądało wręcz nieziemsko seksowne. Mmm... Wyrzuciłam z głowy niepotrzebne myśli, i weszłam w głąb, kiedy Justin zamknął laptopa.

-Aby, wejdź i nie czaj się tak. Nie gryzę.- Zachichotał, patrząc na mnie rozbawiony, kiedy spojrzałam na niego oburzona. Spojrzałam na niego dokładnie, uświadamając Sobie, że pierwszy raz widzę go takiego, w takim miejscu. Wyglądał zupełnie inaczej, niż kiedy jest w domu dziecka. Ale to, że inaczej, nie znaczy gorzej. Tysiąc myśli przebiegło przez moją głowę. Jest tu szefem? Kim on jest? Czemu pomaga w domu dziecka, skoro to raczej nie jest forma kary społecznej, tak jak myślałam wcześniej. Moje policzki przybrały kolor czerwieni. Czułam to. Rozejrzałam się po wnętrzu. Mój wzrok przeniósł się z biurowych komód, na ścianę całą ze szkła, znajdującą się za Justinem. Na lewo znajdowała się skórzana kanapa, oraz równie szklany stolik pod kawę, oraz wielki obraz nad kanapą. Po prawo szafy na dokumenty, a na środku wielkie biurko z masą dokumentów. Wszystko było w odcieniach brązu, co nadawało całości klasy.

-Justin...- Zaczęłam niepewnie.

-Nie Aby.- Wstał, poprawiając krawat. Podszedł do mnie.- To ja chciałem przeprosić Ciebie. Nie miałem tego na myśli, to znaczy, nie jesteś suką. Powiedziałem to pod wpływem nerwów.- Mruknął, kiedy patrzyłam na jego twarz, jak zachipnotyzowana. Schował kosmyk moich włosów za ucho, a ja przełknęłam głośno ślinę.

-Rozumiem.- Udało mi się wydukać.- Przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłam...

-Nie ma o czym mówić. Nie musisz mówić mi wszystkiego od razu, ale to nie zmienia faktu, że chcę Ci pomóc.- Szepnął, delikatnie chwytając moją twarz, w swoje duże, męskie dłonie. Po chwili odsunął się ode mnie, kierując w stronę fotela za biurkiem. Zamrugałam kilkukrotnie, nie odzywając się.

-Kurwa, Ab musisz na mnie cholernie lecieć, skoro zadzwoniłaś po godzinie.- Ukazał rząd swoich białych zębów, odwracając się w moją stronę, kiedy usiadł.

Jestem pewna, że moja szczęka opadła aż do samej podłogi, a ludzie piętro niżej, zastanawiają się, co tu się dzieje.

-Co?! Nie! Chciałam się pogodzić, bo...- Nieudolnie tłumaczyłam, się, jąkając.

-Tak? Znam parę fajnych sposobów, na godzenie się.- Parsknął, kiedy moje oczy niemal wyskoczyły na wierzch. Zaśmiałam się, kręcąc głową, kiedy podeszłam bliżej, siadając na krześle przed jego biurkiem.

-Zbok.- Podsumowałam krótko, kiedy diabelski uśmieszek nie schodził z jego ust. Wyglądał słodko, kręcąc się na tym fotelu. Garnitur jednak odbierał mu to a dodawał męskości., przez co czułam się w jego obecności trochę inaczej. Nie umiem tego określić.

-Widziałem, że na mnie lecisz.- Odparł, śmiejąc się, kiedy przewróciłam oczami usmiechając się.

-Wcale nie!- Krzyknęłam, spuszczając głowę.

-Tak, tak skarbie, mów Sobie co tam chcesz.- Kołysał się w lewo i prawo z chytrym uśmieszkiem. Myślał, że mnie rozgryzie, a gówno!

O już to zrobił...

Przeklęłam pod nosem.

-A więc Ab, odnośnie naszej rozmowy w domu...

-Justin, jeśli chodzi Ci o to, że się nie znamy, to może zrobimy to teraz?- Za proponowałam wzdychając, założyłam nogę na nogę. Uniosłam jedną brew, kiedy chłopak, a właściwie mężczyzna oparł łokcie o biurko, oblizując usta.

-Ok. Ja powiem Ci coś o Sobie, a ty o Sobie.- Mruknął. Skinęłam głową.

-Czyli po prostu dokończymy grę w dwadzieścia pytań.- Przypomniałam Sobie, że nie dokończyliśmy jej miesiąc temu.

-Dobra, ty zacznij.- Odparł, opierając się o fotel. Spuściłam wzrok, myśląc nad pierwszym pytaniem. Miałam ich chyba ze sto, a nie dwadzieścia.

-Kim w ogóle jesteś, i co tu robisz.- Spytałam w końcu. Justin westchnął zastanawiając się zapewne na odpowiedzią.

-To będzie długa historia...

-Mamy chwilę czasu.- Zapewniłam. Uśmiechnęłam się do niego, poprawiając na krześle.

-Zaczęło się to od tego, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym dwa lata temu.- Mruknął, zaciskając szczękę, jakby myślał o czymś o czym nie chce pamiętać. W sumie, kto by chciał? Spojrzałam na niego w szoku.

-Justin, tak mi przykro...

-Abygail, chcesz, żebym dokończył?- Spojrzał na mnie, kiedy uciszyłam się, ponownie słuchając jego.

-To ich firma. Znaczy była ich. Aktualnie jest moja. Odziedziczyłem ją w wieku dwudziestu lat.- Jego oczy pociemniały, a rysy szczęki stały się tak mocno zarysowane, że jestem pewna, że przecięłaby kartkę papieru.

-Wracali skądś, razem z bratem mojej matki i jej mężem.- Odparł bez emocji, a moje oczy były wciąż szeroko otwarte.- Pijany kierowca, uderzył w nich. Zginęli na miejscu. Ten pijany skurwiel przeżył tylko dlatego, że uderzył w nich, a nie w drzewo, tak jak oni. Inaczej zginąłby.- Widziałam czysty ból w jego oczach, Dosłownie zaparło mi dech. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale byłam świadoma, że żadne słowa nic nie zmienią, więc po prostu wstałam, podchodząc do Justina, kiedy wdrapałam się na jego kolana, obejmując szyję. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Justin odwzajemnił mój gest, oplatając mnie ramionami.

-Przykro mi, Justin.- Mruknęłam zupełnie szczerze.

Odsunął mnie delikatnie od tułowia, kiedy wciąż siedziałam okrakiem na jego kolanach. Posłał mi uśmiech, kiedy zmarszczyłam brwi, nie mogąc uwierzyć, że był teraz do tego zdolny.

-Jest ok Ab, ale właśnie siedzisz na mnie okrakiem.- Parsknął, mówiąc poważnie, ale zostając przy tym rozbawiony.- Spojrzałam w dół, po czy parsknęłam, wzruszając ramionami.

-Wiem.- Odparłam, schodząc z jego kolan wracając na miejsce. Cieszyłam się, że mi zaufał, i powiedział.

-Teraz moja kolej. Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj od razu.- Spojrzał na mnie delikatnie, oblizując usta, kiedy skinęłam głową.

-Czemu jesteś w domu dziecka?- Spojrzał na mnie ostrożnie, kiedy westchnęłam spuszczając głowę. Zmarszczyłam brwi, wzruszając ramionami.

-Szczerze, to nie mam pojęcia. Jestem tam odkąd tylko pamiętam. Co oznacza, że od urodzenia. Nigdy tak naprawę nie widziałam rodziców, więc nie miałam okazji dowiedzieć się.- Powiedziałam szczerze. Skoro on powiedział mi, że jego rodzice mieli wypadek, uważam, że nie w porządku byłoby nie mówić jemu o moich. Pokiwał głową na znak, że rozumie.

-Serio mi przykro Ab. Nie wiem za bardzo, co powiedzieć.

-Nie musisz mówić nic. Doskonale Cię rozumiem. Też nie jestem najlepsza w pocieszaniu.-Posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił swoim, za który można zabić.

W tym momencie, do pokoju weszła kobieta, ubrana tak samo, jak wszystkie te, które widziałam w holu. Była bardzo seksowna. Już jej nienawidziłam. Zlustrowała mnie wzrokiem, krzywiąc się lekko specjalnie, kiedy nie patrzył Justin. Rozpięła jeden guzik swojej koszuli, sprawiając, że krew zagotowała się w moich żyłach. Justin spojrzał na nią oblizując usta.

Czego się spodziewałaś!? Stoi przed nim dojrzała kobieta, a ty chciałaś być lepsza!?

Przygryzłam wargę, przymrużając oczy kiedy zrobiło mi się przykro.

 -Pańskie dokumenty, Panie Bieber.- Odparła uwodzicielsko, podchodząc w stronę jego biurka. Odkładając je, specjalnie pochyliła się, pokazując mu swój dekolt. Nie chciałam na to patrzeć. Przeniosłam wzrok na szybę za Justinem, patrząc na panoramę rozświetlonego miasta. Zacisnęłam pięści.

 -Połóż je na biurku, Betty. Nie widzisz, że jestem zajęty?- Spojrzałam na niego zszokowana, kiedy posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam... 



                                                *****************************



Cześć i czołem! Jest kolejny rozdział, jak zwykle z lekkim opóźnieniem, ale jest. A więc tak. Pod poprzednim rozdziałem było tylko 12 komentarzy, a wiem, że stać Was na więcej :( No nic, trzymajcie się i do następnego!

PS. Możenie zobaczyć, i skomentować moje rysunki, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Znajdziesz je tu.

Piszcie na asku, bo nudy :D









14 komentarzy:

  1. Świetny, tylko nie wiem dlaczego wyraz ,,sobie" jest z dużej litery ;)
    Czekam na następny xoxoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. Aww to na końcu było słodkie! Laska świeci przed nim cyckami, ale miał ją w dupie :3 do następnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny!! =D dawaj kolejny czika :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Koooooooocham ten rozdział i czekam z niecierpliwością na następny xoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski rozdział czekam na następny *,*
    ~AliceHoggis

    OdpowiedzUsuń
  6. jezu kocham to!!!
    jestes naj <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Super opowiadanie. sara

    OdpowiedzUsuń