wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 17

"- Puść mnie kurwa, to mój przyjaciel!..."

CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!








- Wracamy? - głos Justin rozbrzmiał w mojej głowie, więc uchyliłam powieki, posyłając mu spojrzenie, jednak mój wzrok, przeniósł się po chwili na roztętnione życiem miasto.

- A która jest godzina? - szepnęłam.

- W pół do dwunastej - zachichotał, patrząc na wyświetlacz swojego I Phone'a.

- Jeszcze nieee - jęknęłam dziecinnie, odchylając głowę do tyłu.

-  James mnie zabije - wychrypiał, wyrzucając ręce w górę, i przeciągając się.

- Racja, przepraszam - zaśmiałam się, wstając z ławki, tak samo, jak chłopak.

Przygryzł wargę, czekając aż zabiorę telefon, i upewnię się, że nic nie zgubiłam, i przysięgam, on robi to specjalnie!

- Może wrócimy metrem? - zaproponował, kiedy powolnym krokiem, ruszyliśmy trawnikiem w stronę wyjścia z parku.

W mojej głowie pojawił się obraz z mojej ostatniej wycieczki metrem, i mimo, że jestem pewna, że z Justinem nic mi nie grozi, nie mam szczególnej ochoty nim wracać. Zmarszczyłam brwi, w wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie nie przyjemny, lodowaty dreszcz - jakoś nie bardzo uśmiecha mi się metro, Justin - pokręciłam głową, spuszczając spojrzenie.

- Dlaczego? - mruknął, kiedy zatrzymaliśmy się już obok jednego z wyjść z parku. Starał się spojrzeć na moją twarz, jednak uniemożliwiałam mu to, co chwilę odwracając spojrzenie. Poczułam się jak suka, bo wyglądał, jakby się martwił?

- Długa historia - wzruszyłam ramieniem, uśmiechając się do niego uspokajająco, wzrokiem zaczynając szukać stacji.

Mimo, że nie miałam zamiaru jeździć tą "maszyną jak z horroru" moje nogi też przeżywały horror - z resztą nie ważne,  jedziemy metrem - dodałam, widząc neon stacji.

- A o tej historii opowiesz mi więcej - mrugnął, sprawiając, że zachichotałam.

Mimo, że powinniśmy to robić, nie śpieszyliśmy się, a szliśmy wręcz ospale.

- A tak swoją drogą, znalazłaś już pracę? - zwrócił się do mnie, kiedy westchnęłam, zrezygnowana kręcąc głową - na razie niczego nie szukałam, nie miałam czasu, kurczę, zupełnie wyszło mi to z głowy - zmarszczyłam brwi. Prawda jest taka, że od czterech dni, odkąd byliśmy w Starbucksie, nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak Christian. Nie chodzi teraz o czepianie się Justina, czy plątanie w jego sprawy, a o sam fakt pojawienia się tego człowieka. Czy go nienawidziłam? Tak, a ostatnie wydarzenie tylko utrwaliło mnie w tym przekonaniu, ale nic nie poradzę na to, że najzwyczajniej w świecie interesuje mnie to, w jakich okolicznościach poznał Justina. W sumie, interesuje mnie to tylko i wyłącznie jako moja prywatna sprawa, a tego nikt nie jest w stanie mi zabronić, bądź trzymać z daleka od tych myśli.

 Justin chyba dokładnie zrozumiał, o co mi chodzi, bo spojrzał na mnie porozumiewawczo, kiedy mijaliśmy sklep odzieżowy z rozświetloną wystawą, a ja ukradkiem rzuciłam na nią okiem, po chwili z uniesioną brwią, patrząc na niego - po prostu daj już sobie z tym spokój, na prawdę szkoda twojego czasu - westchnął.

Zatrzymaliśmy się na przejściu dla pieszych, gdy czerwone światło sugerowało nam to.

Przewróciłam oczami, otwierając usta, chcąc coś powiedzieć.

- Spójrz, wiem, że desperacko chcesz wiedzieć, kim jest Christian, nawet dałaś mi to odczuć -spojrzał na mnie, z ledwo widocznym, ale zadziornym uśmieszkiem, więc parsknęłam cicho - ale nie zrozum mnie teraz źle, zajmij się teraz swoimi sprawami - dodał. Schował ręce do kieszeni, ponownie przenosząc na mnie wzrok, więc spuściłam swój.

Do cholery, ile można stać na światłach?! Co raz więcej ludzi stawało dookoła nas, tworząc sporą grupę.

- Co masz na myśli? - spojrzałam na profil chłopaka.

- To, że być może miałabyś już pracę? - uniósł brew. Westchnęłam, nie odzywając się już nic. Przeniosłam wzrok na samochody, które wciąż pędziły jak szalone, czego miałam już dość, zarówno jak i Justina, mam na myśli tej rozmowy. Nie chciałam jednak na nowo zaczynać kłótni, przecież dopiero się pogodziliśmy!

Oboje inaczej patrzymy na tę sprawę, i nawet, jeśli to on ma pierdoloną rację, zamierzam trzymać się swojego zdania chodź jeden raz. Ukradkiem spojrzała na chłopaka - być może - mruknęłam obojętnie, uginając nogę w kolanie i krzyżując ręce.

Światła sygnalizujące zmieniły się wreszcie na pomarańczowe, i mimo, że nie było mi teraz do śmiechu, nie mogłam nie parsknąć, kiedy wszyscy przygotowali się niczym "do startu".

- Teraz ty mi coś obiecaj.

Spojrzałam na Justina z uniesionymi brwiami, a światło zmieniło się na zielone. Westchnęłam w uldze, kiedy ruszyliśmy.

- Zaufaj mi - spojrzał prosto w moje oczy, a ja zmarszczyłam brwi - przecież Ci ufam - wzruszyłam ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Dobrze wiesz, o czym mówię - przewrócił oczami - po prostu zaufaj mi, i trzymaj się z daleka od tego co robię. Po prostu obiecaj, że to był ostatni raz - jego spojrzenie było wręcz proszące. On na prawdę cholernie chciał, żebym nie miała z tym styczności, ale jak mam obiecać mu coś, czego zapewne nie będę w stanie dotrzymać? Mimo to, byłam już zmęczona tym.

- Obiecuję - szepnęłam, spuszczając spojrzenie.

- Trzymam Cię za słowo. Pamiętaj, że obiecałaś - powiedział całkowicie poważny, więc przełknęłam ślinę, gryząc wargę.

Zatrzymaliśmy się przy schodach prowadzących pod ziemię. Miałam cholerne wyrzuty sumienia, obiecując coś Justinowi, myśląc jednak zupełnie co innego. Przewróciłam oczami na sama siebie.

- Pociąg przyjedzie za jakieś piętnaście minut, mamy czas - odparł, jak gdyby doskonale wiedział, o co mi chodzi. Kiwając głową, zaśmiałam się cicho.

Oparłam się o murek od poręczy schodów, oplatając ramiona dłońmi. Myślicie, że James miał racje, mówiąc, że noce są zimne? Miał, a chyba nie muszę mówić, że nie wzięłam bluzy?

Westchnęłam.

Spojrzałam na Justina, który grzebał coś w swoim telefonie, gryząc wargę. Postanowiłam mu nie przeszkadzać teraz, być może to coś ważnego. Odwróciłam więc spojrzenie, zadzierając głowę wysoko do góry i zamknęłam oczy. Odetchnęłam wieczornym powietrzem, zerkając chwilowo na chłopaka, upewniając się, że nie zgubiłam go gdzieś w tłumie.

Nie żebym bała się być teraz sama, kiedy jest noc, pełno dziwaków, i wszystkiego co jest straszne... wyczujcie ten sarkazm.

Abygail, nie bądź dziecinna...

Dziecinna? Przewróciłam oczami. Jestem dziecinna bojąc się tak wielkiego miasta i jeszcze większego tłumu w nim, będąc praktycznie całe życie zamkniętą w małym, obskurnym pokoju? 

Z zamyśleń wyrwał mnie Justin, który podszedł obok mnie, stając na przeciw.

- Coś ważnego? - spytałam machając nogami. Pokręcił głową, uśmiechając się delikatnie. Zlustrował mnie wzrokiem, po czym przenikliwym wzrokiem popatrzył na moją twarz. Zmarszczyłam brwi, kiedy zachichotał - co? - mruknęłam.

- Nic, po prostu słodko wyglądasz, kiedy twoje malutkie nóżki nie sięgają ziemi - przygryzł wargę, śmiejąc się chrypliwie, a ja spojrzałam na niego spode łba, zeskakując z murka.

- Bardzo, naprawdę bardzo zabawne - syknęłam, odwracając wzrok.

- Aww, chyba się nie obraziłaś? Przecież to nie moja wina, że nie dosięgasz nawet do mojego ramienia, kochanie - położył rękę na moim ramieniu, stając za mną. Odwróciłam się z impetentem, krzyżując ręce na piersi - znów mnie wyśmiewasz?

- Co? Jasne, że nie! Podkreśliłem, że to słodkie - zmarszczył brwi, jąkając się, i zapewne zrobiło mu się głupio, bo chciał to dokładnie wytłumaczyć. Widząc jego wraz twarzy, i to, jak lekkie zakłopotanie ogarnęło jego myśli, było tak słodkie, że najchętniej chwyciła bym jego policzki w dłonie, wycałowywując je.

Postanowiłam jednak podroczyć się z nim trochę, może chciałam, żeby zobaczył, jak to jest? Cóż, wydaje mi się, że chciałam zrobić to tylko i wyłącznie do własnych celów, by patrzeć na jeszcze bardziej zakłopotanego Justina, co równa się ze słodkim Justinem.

- Mówisz jedno, zapewne myśląc drugie - mruknęłam, spuszczając głowę. Dodatkowo przygryzłam wargę, i wszelkimi siłami powstrzymywałam się od posłania mu spojrzenia, ponieważ tragiczna ze mnie aktorka...

- A.. Aby, cholera, przecież wiesz, że nie o to mi chodziło, miałem nadzieję, że odbierzesz to jako komplement - zmarszczył brwi, co dostrzegłam ukradkiem.

Zero pierdolonej silnej woli.

- Odebrałam, jak odebrałam, nie ważne, schodźmy już, bo się spóźnimy - pokręciłam głową, odwracając się, jednak tak, jak byłam pewna, poczułam rękę Justina na ramieniu, który jednym szybkim ruchem odwrócił mnie w stronę swojej klatki piersiowej. Kiedy tylko moje oczy spotkały się z jego, parsknęłam, śmiejąc się - żartowałam, wiedziałam, o co Ci chodzi!

Justin popatrzał na mnie zdezorientowany, przewracając oczami - wiesz, że jesteś małą suką, prawda Reed? - popatrzył na mnie poważnie, jednak dostrzegłam jego niemal znikomy uśmieszek, kiedy puścił moje ramie.

Uniosłam brew, przestając się śmiać, i równie poważnie spojrzałam w jego oczy - ty zacząłeś to pierwszy, Bieber

Zaśmiałam się, odchylając głowę do tyłu, kiedy Justin zachichotał chrypliwie - chodź tu - pociągnął moją rękę, sprawiając, że - w porównaniu do niego - moje drobne ciało zderzyło się z jego klatką piersiową. Objęłam tułów Justina rękoma, wciąż chichocząc w jego ramie, kiedy poczułam, jak zatapia nos w zagięciu mojej szyi.

Czy mówiłam już, jak bardzo kocham chwile takie jak ta? Kiedy jest taki kochany, troskliwy i... spokojny? Tak, chyba to mam na myśli, nie sugerując, że jest jakiś bardzo wybuchowy na co dzień. O tych paru sytuacjach, po prostu staram się nie myśleć, i nie uwzględniać ich, by nie zaprzątać sobie teraz tym głowy. Mimo to, miałam tylko cholerną nadzieję, że Justin w stu procentach wie co robi, modliłam się o to.

Trwaliśmy teraz w ciszy, a mój policzek przywarty był do ramienia Justina. Zmarszczyłam brwi, widząc w oddali... Zacka. Nie przyjemny dreszcz wspomnieć, po raz drugi dziś przebiegł przez mój kręgosłup. Odsunęłam się od Justina, posyłając mu przestraszone spojrzenie - to nie jest Zack? - wskazałam ruchem głowy w stronę przejścia dla pieszych, którym szliśmy wcześniej. Justin marszcząc brwi przymrużył oczy, w tłumie odnajdując jego postać, kiedy i on również nas zauważył. Wzdychając, Justin skinął głową.

Zack ruszył w naszym kierunku, zatrzymując się jednak na czerwonym świetle. Spojrzeliśmy na siebie równo z Justinem. Widziałam zmieszenie w jego oczach, co mnie zdziwiło - wygląda na to, że zaraz kogoś poznasz - językiem przejeżdżając po swojej dolnej wardze, puścił moje ciało, więc wyswobodziłam się z jego uścisku.

- Kim dla Ciebie jest? Był z tobą kiedy, no wiesz... - mruknęłam cicho, spuszczając głowę, samej czując się teraz niepewnie. Może nie powinnam o to pytać? Nie powinnam robić połowy rzeczy, które robiłam w ciągu tego jednego tygodnia, chyba nie może być gorzej?

- Wiem - spojrzał na mnie porozumiewawczo, a atmoswera znów nie ubłagalnie pędziła w stronę napięcia - To mój przyjaciel - wzruszył ramionami, kiedy skinęłam głową.

Niewiele myśląc, znów objęłam Justina, więc i on zrobił to samo. Ukradkiem obserwowałam postać Zacka, która bacznie przyglądała się naszej dwójce. Ruszył ulicą, kiedy sygnalizator zaświecił zielonym światłem. Szedł bardzo powoli, o wiele wolniej, od reszty ludzi, którzy się śpieszyli, można powiedzieć, że został daleko w tyle, jako sam na jezdni. Zielone światło wciąż jednak mu na to pozwalało. Moje oczy powędrowały nieco w lewo, na nadjeżdzjący samochód, czarny samochód. Zmarszczyłam brwi, gdyż najwyraźniej nie miał zamiaru się zatrzymać. Jechał wprost na niego, jednak on tego nie widział, zbyt zajęty obserwowaniem nas. Pokręciłam głową, ekspresowo odklejając się od Justina, nabierając powietrza do płuc, chcąc coś powiedzieć. Pisk opon, uderzenie, dźwięk rozbijanego szkła szyb, kiedy samochód uderzył w drzewo. Nabrałam jeszcze więcej powietrza, a moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie.
 Justin momentalnie odwrócił się w tamte stronę, kiedy przyłożyłam dłoń do ust. Cały ruch na ulicy zatrzymał się, a głowa dosłownie każdego człowieka znajdującego się w okolicy, zwrócona była właśnie w tym jednym kierunku, kiedy pierwsi byli już na miejscu.

Spojrzałam na Justina, którego twarz nie wyrażała żadnych emocji, patrzył tam dosłownie tępym wzrokiem, a jego cera momentalnie zrobiła się blada. Posłał mi jedno spojrzenie, trwające dosłownie ułamek sekundy, ciągnąc moją rękę, kiedy biegiem ruszyłam za nim. Miliony emocji buzowały w moim organizmie, i teraz dokładnie wiedziałam, że Justin czuje to samo.

Biegliśmy jak najszybciej tylko mogliśmy, przedzierając się przez równie ciekawski tłum, a ja uderzając w parę osób, tylko opóźniałam Justina - Abygail, kurwa szybciej! - krzyknął, kiedy jęknęłam głośno, wolną dłonią odpychając każdego, kto stanął na mojej drodze. Będąc na miejscu, zatrzymaliśmy się niedaleko bezwładnego, i krwawiącego ciała Zacka, a w moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Moja dłoń instynktownie zakryła moje usta, kiedy puściła dłoń Justina.

- Dzwońcie na pogotowie!

- Pomużcie mu!

- Dzwońcie na policje!

To były jedyne zdanie które słyszałam, i jedyne, które padały. Patrzyłam na powiększający się tłum, który za wszelką cenę chciał być jeszcze bliżej, a reszta starała trzymać się ich jak najdalej. Moje załzawione oczy dostrzegły Justina, który próbował reanimować nie przytomne ciało swojego przyjaciela, jak wile innych osób. Oddychałam nie równo, a wręcz ciężko.

Dzwoniący ludzie po pomoc, coraz więcej zatrzymujących się samochodów, i ludzi, którzy obijali moje ramie. Stałam tam przyglądając się tamu wszystkiemu, w głębi czując pustkę i zagubienie. Nie wiedziałam, co mam robić, co powiedzieć, gdzie się podziać. Byłam taka zagubiona i wystraszona. Wielki hałas, klaksony samochodów, a w oddali pierwsze sygnału nadjerzdżającej pomocy. Miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się w zwolnionym tępię.
 Nie zrozumiałe słowa, zdania, Justin próbujący nawiązać z nim jaki kolwiek kontakt, i ja. Obróciłam się dookoła własnej osi, nieobecnym wzrokiem szukając samochodu, czarnego samochodu. Był rozbity o drzewo. Moje tętno przyśpieszyło jeszcze bardziej, kiedy jakaś postać wychodziła z niego. Starałam się bliżej mu przyjrzeć, więc nie zwracając uwagi na tłum, ponownie zostając uderzaną, zrobiłam dwa kroki w przód. Rysy twarzy. Takie znane, jakbym wcześniej je widziała. Wytężyłam wzrok jeszcze bardziej, i dokładnie w tym samym momencie, moje serce niemal wyskoczyło z mojej piersi. To był on! To był Christian. Nie mogłam w to uwierzyć, nie mogłam oddychać, nie mogłam zrobić nic, jedynie wciąż na niego patrzeć, kiedy i on dostrzegł mnie. Patrzeliśmy chwilę na siebie, a co jakiś czas biegający ludzie zasłaniali nas sobie. Mój oddech dosłownie uwięzną w moim gardle. Nikt go nie widział, nikt oprócz mnie. Posłał mi obrzydliwy uśmiech, przystawiając palec do ust. To, jak przerażona byłam, sprawiało, że miałam wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością. Szybko odwróciłam głowę w stronę Justina, po chwili odwracając się z powrotem. Nie było go. Mój zagubiony wzrok desperacko szukał postaci, która stała tam dosłownie dwie sekundy temu. Rozpłynął się. Pokręciłam głową, nie mogąc hamować łez, które leciały teraz po moich policzkach strumieniami, kiedy obracając się dookoła, wciąż go nie znajdywałam. Przyłożyłam ręce do głowy, która zaczęła pulsować z bólu. Spojrzałam w stronę wypadku widząc, jak pogotowie zajmuje się już ciałem Zacka, zakładając mu maskę tlenową, gdy leżał już na noszach.

- Justin - mruknęłam bardziej do siebie

- Justin! - Biegiem ruszając w stronę chłopaka stojącego nie opodal, szlochałam bez opamiętania. Szarpał się z funkcjonariuszem pogotowia, więc bez zastanowienie podbiegłam bliżej, łapiąc za ramie Justina - Justin! - krzyknęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.

- Puść mnie kurwa, to mój przyjaciel! - wysyczał wściekle, odpychając mnie. Nie miałam mu tego za złe, był tak opętany wściekłością, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że to ja.

- Proszę nie utrudniać naszej pracy! - ratownik odpychając Justina, syknął równie wściekły, co on. Nie panowali nad sytuacją.

- Justin do cholery, to był on! - krzyknęłam bezradnie, a wręcz rozpaczliwie, zdobywając wreszcie jego uwagę. Podszedł bliżej, chwytając moją mokrą twarz w dłonie - Abygail, jaki kurwa on?!

- On, Christian, rozumiesz?! To on! - zacisnęłam mocno oczy, nie panując nad emocjami. Justin patrzył na mnie chwile, a jego oddech był szybki i nie umiarkowany. Puszczając moją twarz, odszedł krok w tył, przymykając oczy, i dłońmi przejerzdżając po twarzy - jesteś tego pewna?! - wydyszał, a ja jedynie skinęłam głową, pociągając nosem.

- Cholera, skąd możesz to wiedzieć, widziałaś go dwa razy w życiu! - znów się zbliżył, tym razem w garści trzymając moje ramiona.

- Jestem tego pewna, na pewno się nie pomyliłam - pokręciłam głową, spuszczając spojrzenie, i chowając twarz w dłonie.

- Kurwa! - Justin krzyknął wściekle, chodząc w kółko z dłońmi wplątanymi we włosy - zadzwonię po kogoś, kto odwiezie Cie do domu - odparł, szukając telefonu kieszeni. Spojrzałam na niego jak na idiotę, kręcąc przecząco głową.

- Nie ma mowy, rozumiesz?! Jadę z tobą! Policja w końcu przesłucha i nas, a ja widziałam wszystko dokładnie!

Charakterystyczny dźwięk zamykania drzwi od karetki dobiegł do naszych uszu, więc spojrzeliśmy na siebie równo. Justin momentalnie podbiegł w stronę karetki. Przymknęłam chwilowo oczy, nabierając głęboki wdech, i znów przedzierając się przez tłum, wycierając policzki dotarłam do karetki, gdzie był już Justin.

- Jeśli nie jest Pan nikim z rodziny, nie może Pan z nami jechać! - głos tego samego lekarza dotarł do moich uszu, kiedy bezradnie pokręciłam głową.

- Niech Pan chociaż powie, gdzie go wieziecie! - krzyknęłam nieoczekiwanie, zdobywając wzrok Justina.

- Wieziemy go na Mount Sans Hospital, po jakie kolwiek informacje zwracajcie się Państwo pod ten szpital - mówiąc tylko tyle, trzasnął drzwiami przed naszymi nosami, po chwili włączając syreny, i ruszając.

- Jedziemy tam - odparł niemal od razu.

- Jak chcesz się tam teraz dostać?! Metrem zajmie nam to ze dwie godziny! - krzyknęłam niedowierzająco. Ciągnąc moją rękę, wyszliśmy nieco z tłumu, stając z boku, gdzie rozejrzałam się dookoła.

- Zadzwonię po mojego znajomego - odparł bez emocji, szukając w telefonie odpowiedniego numeru. Kręcąc głową, oddaliłam się jeszcze kawałek, kucając, i opierając się o mur jednego z budynków.

Justin's POV.



 Oddychając szybko, i przymykając oczy, przystawiłem do ucha telefon, czekając, aż Ryan odbierze. Ze zniecierpliwieniem zacząłem chodzić w kółku, drugą ręką ciągnąc za swoje włosy, co miałem w zwyczaju robić, kiedy jestem zdenerwowany.

Drugi sygnał, trzeci... - Kurwa, obieraj! - Krzyknąłem sam do siebie, warcząc pod nosem.

Spojrzałem ukradkiem na Abygail, widząc ją skuloną pod ścianą, ale nie miałem czasu ani ochoty pocieszać jej teraz, bo najwyraźniej w świecie, nie miałem do tego głowy.

Po ostatnim sygnale odebrał.

- Kurwa jak nie masz co robić z telefonem to go odbieraj! - krzyknąłem wściekły.

- Justin? - spytał, na co zaśmiałem się bez humoru.

- Nie kurwa, duch święty! Nie ważne, masz dosłownie pięć sekund, żeby być pod metrem przy Central Parku - móiłem szybo, pod wpływem nerwów, rozglądając się, kawałek dalej widząc stację, pod którą staliśmy z Abygail niespełna pół godziny temu. Spojrzałem na nią jeszcze raz, upewniając się, że tu jest. Jeśli mówią prawdę mówiąc, że Christian tu jest, może być w niebezpieczeństwie, i zniknąć z mojego pola widzenia w ciągu sekundy.

 - Bieber mów o co Ci kurwa chodzi! Po chuja mam tam być?!

- Przestań pierdolić! Zack miał kurwa wypadek, jest w pierdolonym szpitalu, a ty kurwa masz mnie do tego pierdolonego szpitala zawieść!

Abygail patrzyła na mnie z przerażeniem, i nawet jeśli się mnie teraz bała, nie mogłem się tym zająć.

- Co?! Jaki kurwa wypadek? Zaraz tam będę, bądź pod metrem - rozłączył się, więc pośpiesznie schowałem telefon do kieszeni, podbiegając do zziębniętej dziewczyny. Miałem ochotę jebnąć sobie w pysk, nie zdając sobie wcześniej sprawy z tego, że nie ma niczego ciepłego. Po drodze ściągnąłem mój szary sweter z zaślepionymi ekspresami po bokach, stając obok trzęsącej się Abygail.

- Kochanie, wstań - mruknąłem, podając jej rękę, którą niepewnie chwyciła w swoją zimną, małą dłoń. Podniosła się,a drugą ręką dotknąłem jej zimnej skury na przedramieniu. Zacisnąłem mocno szczękę, podając Abygail ubranie - zakładaj.

- Nie, tobie będzie zimno - pokręciła głową, starając zatrzymać się dygotanie szczęki.

- W tej chwili to zrób! - uniosłem lekko głos, przeciągając górę przez jej głowę, kiedy posłusznie włożyła ręce w rękawy.

- Dziękuję - szepnęła.

Oblizałem usta, kiwając głową - Zaraz będzie po nas mój przyjaciel - mruknąłem, rozglądając się jeszcze po miejscu zdarzenia, oklejonego już taśmą policyjną, gdzie tłum powoli malał, a co za tym idzie, co raz więcej reporterów i fotografów byli już na miejscu robiąc zdjęcia,dosłownie wszystkiemu, szukając sensacji. Spojrzałem na Abygail - chodź, musimy być pod metrem - mruknąłem, kiwając w tamte stronę głową, i chowając dłonie do kieszeni, ruszyłem w tamte stronę.



                               ~~~***~~~***~~***~~~***~~~***~~~***~~~***~~~

Cześć i czołem! :D

Słuchajcie, mam sprawę, a mianowicie znów chodzi o komentarze :( Już było z nimi dobrze, komentowaliście rozdziały, więc nie trułam wam o nie, ale o komentarze pod poprzednim musiałam się prosić :( Co się z wami dzieje? Jeśli nie mam dla kogo pisać, blog naprawdę zostanie zawieszony, bo po prostu czuję, że nie doceniacie mojej pracy! Tak, jakbym pisała sama do siebie, ale tak, jak kiedyś mówiłam, nie oczekuję długiej notki na temat rozdziału, wystarczy zdanie, dwa słowa, bądź jedno. To tyle, jeśli chodzi o to.

Co do rozdziału, spodziewaliście się takiego czegoś? ;D Ale to nie koniec niespodzianek :D Mam nadzieję, że jest jeszcze ktoś, kto w ogóle to czyta :(

Do następnego, i kocham was mocno!

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 16

"- Więc skoro chcesz, żebym odpieprzyła się raz na zawsze, po prostu stąd wyjdź..."









Rzuciłam się na łóżko, łkając cicho, a słowa Justina odbijały się echem w mojej głowie "To, co nas łączy, to tylko moja praca w twoim domu..."

Za każdym razem, kiedy krążyły w moich myślach, ciągle nie dając mi spokoju i przypominając mi o sobie, moje oczy zaciskały się mocno, broniąc się przed kolejną falą łez. Chciałam wymazać ten dzień z mojego życia, ponieważ teraz, po czasie który minął, uświadamiałam sobie co raz bardziej, jak naprawdę głupia byłam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że takim podejściem nie jestem dorosła, ale czy znam chociaż jedną osobę która w mojej sytuacji, nie uraniłaby teraz łez?

Podniosłam się do pozycji siedzącej.

Spojrzałam rozstrzępionym wzrokiem w podłogę. Było mi wstyd, za to co zrobiłam. Dlaczego to nie zdrowy rozsądek krzyczał głośniej, starając się wmówić mi, jak bardzo źle robię?
 Ale czy żałowałam mojej decyzji, kiedy mimo wszystko nie wiadoma odwaga pozwoliła mi wkroczyć w odpowiednim momencie? Nie.

Nie docierała do mnie cala ta sytuacja, która miała miejsce niespełna godzinę temu. Trzymając w dłoni naszykowaną deskę drewna, nie myślałam racjonalnie, a pod wpływem chwili.

Kiedy zdałam sobie w końcu sprawę, że Justinowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, kompletnie nie miałam władzy nad ciałem, a tym bardziej umysłem, ale czy do kurwy żałowałam? Nie.

Wytarłam kolejne łzy, wierzchem dłoni.

- Abygail? - podniosłam wzrok, marszcząc brwi.

- July? Czego chcesz? - pociągnęłam nosem, warcząc nieprzyjaźnie.

- Wszystko dobrze? - szepnęła cicho, kładąc rękę na moim ramieniu, i siadając obok mnie - drzwi były otwarte, więc weszłam

- Wszystko jest dobrze - mruknęłam, spuszczając spojrzenie.

Czy to takie złe, że chciałam mu pomóc?

- Przecież widzę, że nie jest ok, ale nie będę Cię do niczego zmuszać. Jeśli jednak chciałbyś pogadać, wiesz, gdzie mnie szukać.

Zmarszczyłam brwi, parskając pod nosem, i posyłając dziewczynie wrogie spojrzenie.

Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, to wyżalanie się koleżance i opowiadanie jej wszystkiego. To nie sprawiłoby, że poczułabym się lepiej, choćby próbując zaufać komuś, kogo nie darzyłam nawet koleżeństwem, przyjaźnią? To bez sensu.

- Dlaczego mówisz mi to teraz, kiedy obie wiemy, że ty nie lubisz mnie, a ja Ciebie?

- Nie wiem, wydawało mi się, że nie odnosisz wrażenia, że Cię nie lubię, to znaczy, nigdy tak nie myślałam - złączyła brwi, wiercąc się.

- A ja zapewne mam w to teraz uwierzyć? Przepraszam, ale jakoś trudno wierzyć mi w to, co mówisz - pokręciłam głową, patrząc na nią z nie dowierzaniem.

- Nie dziwię Ci się, byłam suką. Przepraszam - mruknęła. Jej policzki zaczerwieniły się, i gdyby nie to, że znam życie i ją, pewnie uwierzyłabym jej.

- Teraz pewnie mam uwierzyć w twoją zmianę na lepsze - parsknęłam.

Podwinęłam kolana do brody, oplatając je.

Między nami zapadła cisza, kiedy obie tępo wpatrywałyśmy się w podłogę. Nie miałam zamiaru jej wygonić, bo mimo, że nie zamierzam wypłakiwać się na jej ramię, świadomość, że ktoś przy mnie siedzi, jest lepsza od samotności, w której z pewnością nie miałbym skrupułów, wypłakiwać się w poduszkę, pozwalając jej chłonąć moje łzy, jedną, po drugiej. Nie musiałyśmy gadać, i tak w sumie było lepiej. Mimo wszystko, July nigdy szczególnie nie docinała mi i to w sumie ona była zdolna choćby do tego, by pożyczyć mi bluzkę, czy powiedzieć "cześć" w holu.

Ale czy te w sumie bez wartościowe rzeczy były warte docenienia? Oczywiście, że tak.

- Justin nie próbował Cię zgwałcić, czy coś, prawda? - spojrzała na mnie delikatnie, czekając na moją reakcję.

Spojrzałam na nią w szoku, od razu kręcąc przecząco głową - nie, no co ty? - westchnęłam.

Rudowłosa spojrzała znów w podłogę, a jej słowa nie wyparowały z mojej głowy od razu.

- Skąd w ogóle taki pomysł?

Przygryzła wargę, dłońmi jedząc wzdłuż swoich ud - Natalie ciągle o tobie ostatnio mówi. Nie wiem, czy jest to prawdą, bo obie wiemy, że lubi nieco koloryzować, ale mówiła, że widziała Justina wchodzącego w nocy z tobą do twojego pokoju, a rano, gdy wychodził. Nie uwierzyłam jej od razu, bo wydawało mi się to zbyt dziwne, nieprawdopodobne, jak na Ciebie

Westchnęłam, spuszczając wzrok.

- I co mam Ci teraz powiedzieć? Zaprzeczyć, i mówić jaką suką jest Natalie, mówiąc takie plotki? - parsknęłam, kręcąc głową, kiedy najgorsze co przewidywałam, stało się rzeczywistością.

Miałam tylko nadzieję, że Sara i Jessie zachowają się wobec mnie w porządku nie mówiąc nic nikomu. Nie wierzę, że July to jedyna, której o wszystkim powiedziała.

Oczy Julu rozszerzyły się dwukrotnie, a usta uformowały w literkę "o"

- Nie wierzę - pokręciła głową.

Ponownie zachciało mi się płakać. Cholerne poczucie wstydu tak zajęło moje myśli, że nawet zapomniałam powiedzieć moją wyćwiczoną na pamięć formułkę, mówiącą "Nic nie robiliśmy".

Westchnęłam zrezygnowana.

- July, proszę, nie oceniaj mnie, my na prawdę nic nie...

- Cholera, dziewczyno, przespałaś się z najgorętszym facetem w mieście! - pisnęła, klaszcząc w ręce.

Spojrzałam na nią zszokowana.

- Co? Nie! Cholera, nie przespałam się z nim, to nie tak!

-  Wiem, że jesteś wieczną dziewicą, i takie tam, ale nie ma powodu do wstydu! Wręcz przeciwnie! - zachichotała, łokciem uderzając mnie w ramie.

Przewróciłam oczami, i doskonale wiedziałam, że moje policzki już płoną. Zaśmiałam się pod nosem, na jej reakcję.

- Jul, błagam, nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej, i pozwól mi to wytłumaczyć - jęknęłam, chowając kosmyk włosów za ucho.

Mogłam dostrzec jej łobuzerski uśmieszek i nic nie poradzę na to, że najzwyczajniej w świecie chciało mi się śmiać.

- A więc słucham - parsknęła śmiechem, zaciskając usta. Wiem, że robiła to, by nie śmiać się bardziej.

- Nie patrz tak na mnie, to straszne! - pisnęłam, po chwili wzdychając - Justin nocował u mnie raz, może dwa...

- Robiłaś to z nim więcej, niż raz?! Abygail, nie poznaję Cię! - zaśmiała się głośno, kiedy i ja parsknęłam, kręcąc głową - właśnie o to chodzi, że nic nie robiłam, rozumiesz?

July zmarszczyła brwi, przestając się śmiać.

- On tylko u mnie spał, próbowałam wytłumaczyć to tej idiotce, ale się nie dało - spojrzałam na July, która słuchała mnie z zaciekawieniem.

- I próbujesz mi powiedzieć, że mając okazję się z nim pieprzyć, nie skorzystałaś?! Jesteś głupsza, niż myślałam - zaśmiała się, kładąc na plecach na moim łóżku.

Przewróciłam oczami, kręcąc głową ze śmiechem.

- Proszę, przestań. Znam go dwa miesiące, a ty myślałaś, że już rozchyliłam przed nim nogi? - uniosłam brew.

Dziewczyna parsknęła, niby nie winnie bawiąc się rąbkiem swojej koszulki.

Kiedy nasze oczy się spotkały, wybuchnęłyśmy śmiechem. Wiedziałam, że ona tylko żartuje, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie przeszkadzało mi to. W sumie, była jedyną osobą która sprawiła dziś, że się śmiałam, nawet z rzeczy, przez którą nie mogłam spać ze strachu o nią.

- Ale tak zupełnie na poważnie, wiedziałam, że jesteś zbyt cnotliwa - zachichotała, podnosząc się do pozycji siedzącej - nie umiałam sobie tego wyobrazić, i choć wiedziałam, że coś jest na rzeczy, nie sądziłam, że dosłownie, i jak zwykle - nie pomyliłam się - uśmiechnęła się dumnie, niczym paw.

Zmarszczyłam brwi, wzdychając.

- Nie potrafi zrozumieć, że to, co łączy mnie z Justinem to... - zawahałam się, marszcząc brwi.

No właśnie, tu pojawia się pytanie, na które nikt nie zna odpowiedzi, nawet my sami. Czy w ogóle po tym, co się dziś wydażyło kiedy kolwiek się jeszcze spotkamy? Jeśli jest to rzeczywisty koniec, choć raz nie zamierzam się wpieprzać w to, co robi. Czy odpuszczam? Nie, daję mu po prostu wolną rękę - to po prostu przyjaźń - wzruszyłam ramieniem.

 - A mi się wydaję, że jest zazdrosna - parsknęła.

- Dlaczego miałaby być? - zdziwiłam się.

- Wiesz, że to totalna suka, nie dopuszcza do siebie myśli, że ktoś może mieć coś lepszego, albo być lepszym. Widocznie Cuper znudził się jej, bo już Ci go odbiła - mruknęła.

Była bezpośrednia, i nie próbowała być delikatna w słowach, ale prawda jest taka, że jakie kolwiek delikatniejsze słowa nie ukoloryzują szarej, i prawdziwej rzeczywistości. Taka była prawda, odbiła mi go, ale to nie ona się do tego przyczyniła.

- Pewnie tak. Ale dalej nie rozumiem. Chodzi jej teraz o to, żeby odbić mi Justina? - zaśmiałam się kpiąco.

July uniosła brew, a znajomy uśmieszek zagościł na jej twarzy - a jest co odbijać?

- Nie.
 ***


 - Daj mi to chociaż wytłumaczyć! - jego zdesperowany wzrok błądził po mojej twarzy, a dłoń desperacko i mocno, zaciskała na moim nadgarstku.

- Co chcesz jeszcze tłumaczyć? Powiedziałeś to, co miałeś, wydawało mi się, że tego właśnie chciałeś, żebym się nie wpieprzała!

Krzyczałam, z całej sił próbując się wyszarpnąć. Każde moje staranie szło na marne, jedynie wkładałam nie potrzeby wysiłek w jaką kolwiek sprzeczkę z nim, był po prostu silniejszy, a ja nie mogłam na to nic poradzić.

- Nie zachowuj się jak dziecko, do cholery! - warknął, przez zaciśnięte zęby.

Spojrzałam na niego przerażona, jak i pełna niedowiary. Pokręciłam głową, parskając, kiedy spojrzałam w jego oczy.

- Ja zachowuję się jak dziecko... - zaśmiałam się bez humoru, posyłając mu bezczelne spojrzenie.

Nie mogłam na niego patrzeć, jego lodowate spojrzenie wręcz bolało.

- Ja zachowuję się jak dziecko - prychnęłam kręcąc głową - to ja zachowuję się jak pieprzone dziecko, kiedy ty jesteś nie lepszy!

Justin nawet nie drgnął, a jego klatka piersiowa unosiła się szybko, kiedy wciąż kurczowo trzymał mój nadgarstek.

- Puść mnie! - krzyknęłam, znów się wyszarpując. Dyszałam przerażona, kiedy gwałtownie przycisnął mnie do swojego ciała.

- Mówiłem Ci, żebyś się nie wpierdalała, a ty niczym małe dziecko wleczesz się za mną! Nie znasz kurwa swojej drogi?!

Puścił mnie, lekko odpychając, i wplątując palce we włosy, stając do mnie tyłem.

Patrzyłam na jego plecy, z czystą nienawiścią. Nie miałam ochoty już nawet płakać, może po prostu znudziło mi się to? Przestało mi to pomagać? Tak, przestało, ale oprócz tego nienawidziłabym siebie do końca, pozwalając mu teraz patrzeć na moje łzy, a później dostawać nie szczere przeprosiny.

- Skoro tak bardzo mnie nie znosisz, co tu jeszcze kurwa robisz!? - krzyknęłam - czego chcesz?! Czemu nie wyjdziesz?! Nie zostawisz mnie w spokoju?! - podeszłam do chłopaka, bezradnie uderzając pięściami w jego plecy.

- Dla czego nie powiesz mi wprost, że masz mnie dość!? Dlaczego tak jak miesiąc temu, nie wyjdziesz stąd i nie pierdolniesz drzwiami?!

Justin odwrócił się do mnie bokiem, więc teraz obijałam jego ramie. Patrzył na mnie zły, jednak ja nie przestawałam mówić dalej. Stopniowo wyrzucałam z siebie cały ból, i wszystko, co o nim myślę.

Nie był inny, niż wszyscy inni. Był taki sam, bez uczuciowy, i bez szacunku do mnie całymi dniami mnie wyśmiewał. Godziłam się na to, robiąc z siebie ofiarę losu. Co mnie w nim na tyle zaintrygowały, że dopiero po takim czasie otworzyłam oczy, widząc go jak normalnego, szarego człowieka, a nie jak na bóstwo, które jest moim strużem? Cokolwiek to było, minęło.

- Nigdy do niczego Cie nie zmuszałam, nie kazałam Ci widywać się ze mną, nie prosiłam o nic! Rozumiesz?! O nic! Kiedy wreszcie uratowałam twoją pierdoloną dupę ty odwdzięczasz mi się czymś takim?! Jesteś egoistą, nie potrafisz docenić pomocy! - czułam, jak powoli się łamię - Zrobiłam to, mimo tego, że sama się bałam, mimo tego jak mnie traktowałeś, jak małe dziecko, śmiejąc się ze mnie, a teraz masz czelność stać tu, i mówić, że jestem dziecinna?! - ostatni raz uderzyłam ramie Justina, najmocniej, jak potrafiłam.

Nie byłam w stanie już tego ukrywać, słone łzy spłynęły po moich policzkach, kiedy Justin patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, i ustami.

Staliśmy na przeciwko siebie, a w tle słychać było jedyne mój szloch, i głośny oddech Justina.
Nie wiedziałam, co teraz zrobi. Wyjdzie bez słowa, nie wracając nigdy? Nie chciałam tego, ale tak byłoby najlepiej, i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy. Jesteśmy inni. Jaka relacja ma szansę między nami istnieć? Przyjaźń? To głupota, mimo, że sama przekonywałam siebie do tego, nie umiałam dłużej okłamywać siebie samej, bo nie ma czegoś takiego, jak przyjaźń między dorosłym facetem, a nastolatką.

Usłyszałam głośne westchnięcie Justina, więc ocierając łzy, spojrzałam na niego.

- Nie znam pierdolonej odpowiedzi, na żadne twoje pierdolone pytanie.

- Więc skoro chcesz, żebym odpieprzyła się raz na zawsze, po prostu stąd wyjdź.

Justin przygryzł wargę, mrużąc oczy. Przymknęłam swoje, czekając na to, co zrobi. Byłam pewna, że wyjdzie, byłam na to gotowa. Chciałam tylko, żeby zrobił to, zanim łzy w moich oczach na nowo wypłyną.

Poczułam silne ramiona oplatające mnie dookoła, więc bez słowa zrobiłam to samo. Położyłam głowę na klatce piersiowej Justina, zamykając oczy. Wciąż nie miałam pojęcia, co robi, może się żegna? Jeśli tak miało być, nie zamierzam go zatrzymywać.

- Nie wiem, co mam kurwa powiedzieć. Masz rację we wszystkim co powiedziałaś, po prostu przepraszam - szepnął, całując czubek mojej głowy.

Marszcząc brwi, otworzyłam powieki, puszczając Justina, i wyzwalając z jego uścisku. Zrobiłam krok w tył, patrząc w jego oczy.

- To nic nie zmienia, popełniłam błąd, racja ale...

- Owszem, ale nie tylko ty. Oboje zachowujemy się jak pieprzone szczeniaki - przejechał dłońmi po twarzy.

Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi, i spuszczając spojrzenie.

- To nie jest już istotne, bardziej zastanawia mnie po co tyle tej szopki? Po cholerę tyle krzyczysz? Gdybyśmy porozmawiali wczoraj spokojnie, wszystko dotarło by do mnie równie dobrze - spojrzałam smutna na chłopaka, który westchnął.

- To wszystko jest bardzo skomplikowane, po prostu staram się, żebyś trzymała się jak najdalej od tego, co robię poza pracą tu, to nie bezpieczne, a ty po prostu cały czas mi to utrudniasz - pokręcił głową.

Parsknęłam.

- I może teraz chcesz mi wyznać, że masz jakiś straszliwy gang, który morduje wszystkich - uniosłam brew.

Justin przewrócił oczami, uśmiechając się przy tym delikatnie.

- Nie, to zupełnie co innego - kręcąc głową, przymknął oczy.

- Nudzi mnie zabawa, gdzie jesteś gangsterem, a ja jakąś... nie wiem kim, kimś kogo musisz bronić? Jedno twoje słów, a zniknę na zawsze - wzruszyłam ramionami.

Justin spojrzał na mnie, kręcąc głową.

- To nie jest żadna zabawa, powinnaś po prostu zrozumieć, że mam swoje sprawy, a poza tym, nie ma mowy, żebyś gdzie kolwiek znikała - spojrzał z niedowierzaniem w moje oczy.

- Dobrze, rozumiem, ale czy to był powód, żeby od razu tak na mnie naskakiwać?

- Nie, nie był, ale widząc Ciebie wtedy w tym magazynie, miałem wrażenie, że to jakiś pierdolony sen

- Dla mnie na porządku dziennym też nie było, zobaczenie Ciebie z pistoletem przy skroni - burknęłam.

Podeszłam do okna opierając łokcie o parapet.

 - Swoją drogą, możesz powiedzieć mi, jakim sposobem dostałaś się na piętro? Przecież na dole jest recepcjonistka, więc jeśli mi powiesz, że po prostu Cię wpuściła, będę musiał ją zwolnić - zachichotał.

Zarumieniłam się, spuszczając głowę z uśmiechem. Odwróciłam głowę w kierunku Justina, widząc, jak powolnym krokiem zbliża się w moja stronę.

- Nie, nie miała zamiaru mnie wpuścić, więc musiałam jakoś to załatwić... - mruknęłam.

Justin zaśmiał się chrypliwie, kiedy posłałam mu niewinne spojrzenie.

- Jak to zrobiłaś? Ochronę też ominęłaś? Jeśli tak, ich też muszę zwolnić - oparł się o ścianę.

Westchnęłam, śmiejąc się, i kręcąc głową.

- Kiedy nie chciała mnie wpuścić, po prostu wbiegłam na schody, zanim miała szansę zawołać ochronę - wzruszyłam ramionami.

Justin uniósł brew, z rozbawieniem kręcąc głową.

- Wolałbym, żebyś więcej tego nie robiła, Ab. Ostatnim razem, chodziły plotki, że jesteś moją córką.

Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, przystawiając pięść do ust.

Mój uśmiech stopniowo schodził z mojej twarzy a zastępował go  szok, i wszystkie myśli w mojej głowie, mówiące, jak to jest możliwe?

- Cholera, przepraszam, nic nie wiedziałam...

- Nie przepraszaj - przerwał mi, kręcąc głową - nie mogłaś tego wiedzieć, skąd? - uniósł brew, uśmiechając się lekko.

Westchnęłam.

- Wiesz, że nie o to chodzi, po prostu, znów możesz mieć przeze mnie kłopoty - spojrzałam na swoje dłonie.

- Nie mów tak, to były tylko głupie, dziecinne plotki, i w sumie sam byłem zdziwiony, bo miałem nadzieję, że pracuję między poważnymi ludźmi - przewrócił oczami, wzdychając.

Skinęłam tylko głową, nie wiedząc, co miałabym jeszcze dodać. Między nami zapadła chwilowa cisza.

Poprawiłam dłonie na parapecie, mrużąc oczy, i obserwując ulicę.

Justin odepchnął się od ściany, stając obok mnie, zarzucając ramie na mój kark, i przyciagając mnie bliżej swojego boku, a ja w pełni poddając się jego ruchom położyłam głowę na jego ramieniu, więc teraz oboje wpatrywaliśmy się w gwieździste niebo. Odetchnęłam, na chwile przymykając oczy, zastanawiając się, kiedy następnym razem będziemy mieli szanse choć na chwile nie odzywać się, nie krzyczeć na siebie i po prostu cieszyć się swoim towarzystwem w ciszy, tak po prostu.

Lekki uśmiech wdarł się na moje usta, bo teraz w pełni uświadomiłam sobie, że nie po tym wszystkim, co powiedziałam, nie wyszedł, i miałam nadzieję, że nie będziemy więcej kłócić się o takie rzeczy. Oczywiście, to nie tak, że gdyby zrobił inaczej, biegłabym za nim. Dał by mi wtedy w pełni do zrozumienia, że nie ma zamiaru więcej się ze mną widywać, a ja uszanowałabym to, przez jakiś czas na pewno to przeżywając, ale co z tego, jeśli jemu było by to bez różnicy?

- Wiesz, tak sobie pomyślałem, czy nie miałbyś ochoty na...

Dźwięk jego telefonu przerwał mu, tym samym czar chwili prysnął niczym mydlana bańka, spojrzałam na chłopaka, który odrzucając głowę do tyłu, warknął, posyłając mi przepraszające spojrzenie.

Zachichotałam, widząc jego reakcje, kiedy puszczając mnie, wyjął telefon z kieszeni spodni, odbierając go. Tym samym zostawił mnie z ciekawością i niepewnością tego, co chciał mi za proponować, i czekać, aż skończy rozmowę.

Justin odszedł kawałek, wdając się w rozmowę. Ja ponownie spojrzałam w okno, chichocząc pod nosem, kiedy wyraźnie słyszałam jego niezadowolony ton i to, jak nie angażował się w nią, z kimkolwiek rozmawiał.

Westchnęłam.

- Mhmmm... - mruknął, przewracając oczami - ta, dobranoc - Justin schował telefon do kieszeni, oblizując usta. Odwróciłam się w jego kierunku, przygryzając wargę.

Justin posłał mi spojrzenie, kiedy przymrużył oczy.

- Widzisz, Abygail, dzwoniła moja sekretarka, - mruknął, podchodząc w moim kierunku bardzo powoli -  i muszę Ci powiedzieć, że sytuacja wygląda całkiem zabawnie - dodał.

Zmarszczyłam brwi, otwierając usta, chcąc coś powiedzieć.

- I tak się składa, że recepcjonistka kazała jej, przekazać mi, że jakaś kolejna małolata, robiła sobie żarty, tyle, że ta sprawa jest poważniejsza, ponieważ wtargnęła na dalszy teren - mruknął z lekkim uśmieszkiem, krzyżując ręce na piersi, kiedy stanął już na przeciw mnie, niemal przyciskając swoją klatkę piersiową, do mojej.

Zacisnęłam usta w cienką linkę, spuszczając wzrok, i jestem pewna, że moje policzki były już czerwone...

- Masz może pomysł, kto to mógł być? - podniósł palcami mój podbródek, przysuwając się jeszcze bliżej.

Przygryzłam wargę, czując jak oddech utknął w moich płucach. Z uniesioną brwią, wpatrywał się w moje oczy, a oczywiste było, że doskonale wiedział, że byłam to ja. Widząc moją reakcję, zaśmiał się chrypliwie, tym samym sprawiając, że ocknęłam się, z grymasem, krzyżując ręce na piersi.

- Przepraszam, ok? - przewróciłam oczami.

- Po prostu zapomnimy o tym - pokręcił głową - w sumie, masz szczęście, że nie zadzwoniła na policję - dodał.

Moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie.

- O cholera, o tym też nie pomyślałam - przystawiłam rękę do czoła

- Nie musisz się tym martwić, jakoś to załatwię - wzruszył ramieniem.

- Jesteś kochany - mówiąc tylko tyle, wtuliłam się w tors Justina.

Justin uśmiechnął się, po czym oblizał usta.

- Na czym skończyłem? A tak - znów oblizał usta... - chciałem zapytać, czy masz ochotę na spacer - odsunął się już lekko, a moje oczy przepełniły się nadzieją.

Spojrzałam na chwilę w okno, widząc, że jest już ciemno. Westchnęłam, zastanawiając się, czy jest możliwość, aby który kolwiek z opiekunów o zdrowym rozumie wypuścił mnie z domu.

- Chciałabym, ale obawiam się, że z twoich planów nic nie będzie, Justin... - posłałam chłopakowi porozumiewawcze spojrzenie.

Przymrużył oczy, jakby myśląc nad czymś - wiem, że jest późno, ale mam dobre kontakty z Jamesem. On jest twoim opiekunem głównym, prawda?

Skinęłam głową.

 - Pogadam z nim, chodź - mruknął, ruszając do wyjścia, więc lekkim biegiem ruszyłam za nim.

- Nie wiem, czy to jaki kolwiek sens...

Pokręciłam głową, zamykając pokój na klucz.

- Chociaż raz nie marudź, i po prostu ze mną chodź - westchnął, chwytając mój nadgarstek, i wręcz wlekąc w stronę schodów.

Zeszliśmy do holu, gdzie nie było już prawie żywej duszy. Nie ma się co dziwić, wszyscy podopieczni obowiązkowo powinni być już rozliczeni z godzin, których byli poza domem, i siedzieć w swoich pokojach, biorąc prysznic. Prawda była taka, że nie wolno było teraz nawet przebywać w pokojach innych podopiecznych, mimo, że i tak to robili, organizując sobie jakieś "imprezy", przez które czasem nie mogłam spać.

Czy czułam się sama, słysząc, jak połowa domu baluje, w czasie kiedy druga połowa i tak się spotykała ze znajomymi z sąsiednich pokoi? Czasem tak, ale czy to nie było oczywiste?

Stanęliśmy przed drzwiami do pokoju Jamesa, chwile patrząc na siebie. Justin nic nie mówiąc, zapukał, a po usłyszeniu "proszę" otworzył drzwi, przepuszczając mnie w nich.

Posłał mi zachęcające spojrzenie, więc weszłam do środka, a kiedy i on to zrobił, zamknął za sobą drzwi.

James widząc nas, uniósł brwi w zdziwieniu, i wcale nie ukrywał tego. Poprawił się na krześle, odklejając wzrok od swojego laptopa.

- Abygail? Dlaczego nie jesteś jeszcze w łóżku? - zdziwił się, wyraźnie nie zadowolony. Przygryzłam wargę, nie wiedząc co powiedzieć.

Spojrzałam na Justina, który usiadł na krześle przed biurkiem Jamesa.

- James, mam do Ciebie sprawę - mruknął.

- O co chodzi? I powtórzę moje pytanie, czemu Abgail nie jest w łóżku?

- James, nie denerwuj się, nie jest w łóżku, bo mam nadzieję, że pozwolisz mi wziąć ją na spacer - Justin spokojnie odrzekł, a jego twarz nie wyrażała emocji, w czasie, kiedy ja byłam cholernie spięta.

James zmarszczył brwi, patrząc na Justina, jakby miał pięć głów, jednak on wciąż pewnie patrzył w jego stronę.

- Oboje sobie ze mnie żartujecie - pokręcił głową - Jesteś nie poważny, Justin? Jest dawno po siódmej, Abygail powinna być w pokoju - spojrzał na Justina karcącym wzrokiem, jednak on siedział nie wzruszony.

- James, jestem jak najbardziej poważny, zanim zapytasz, tak, liczę na to, że pozwolisz mi ją zabrać.

- Nie ma mowy, jutro też jest dzień...

- Wiem, wiem - przewrócił oczami - stary, przecież mi ufasz, tak? Wiesz, że nic jej się ze mną nie stanie

- Nie o to chodzi, ten dom jest za nią odpowiedzialny, po godzinie siódmej, wszyscy muszą być w domu, ewentualny dłuższy czas jest możliwy tylko w weekendy, a ty - spojrzał na mnie, więc od razu uniosłam spojrzenie - dobrze o tym wiesz, Abygail.

Skinęłam głową, wzdychając. Posłałam Justinowi jedno krótkie, wymowne spojrzenie, a on w odpowiedzi jedynie przeniósł wzrok na Jamesa. To wyglądało, jakby miał ułożony w głowie jakiś plan, biorąc pod uwagę, to jak spokojny jest.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, jak zamierza przekonać Jamesa.

- Nie miej jej tego za złe, James, to był mój pomysł - oblizując usta, poprawił się na siedzeniu -   Daj na nam dwie godziny, wróci cała i zdrowa

James, spuścił nieco głowę, marszcząc brwi, zapewne myśląc o tym, co ma zrobić.

Przygryzłam wargę zdesperowana, wyczekująco patrząc na Jamesa.

- Zastanawia mnie tylko, po co chcecie wyjść tak późno - spojrzał na nas podejrzliwie

- Właśnie o to chodzi, że nie jest późno. Może tu jest to nie do przyjęcia, ale po prostu oboje lubimy wieczorne spacery - wzruszył ramionami.

Opiekun westchnął, przejeżdżając dłońmi po twarzy, po czym przeniósł wzrok na Justina.

- Nie wiem, dla czego się na to zgadzam - pokręcił głową, a na mojej twarzy pojawił się znikomy uśmiech - macie dwie godziny, i ani chwili dłużej

- Jasne, będziemy na czas - Justin wstał z miejsca, ruszając w moim kierunku

- Nie tak szybko - dodał.

Justin stojąc do mnie zwrócony twarzą, przewrócił oczami, uśmiechając się znikome, na co zachichotałam.

- Robię to tylko dla tego, że Ci ufam, Justin. Jest to pierwszy, i ostatni raz, kiedy zgadzam się na coś takiego - spojrzał na Justina zupełnie poważnie, przenosząc wzrok na mnie, na zmianę. Justin skinął głową, a James zwrócił się do mnie - weź ze sobą bluzę, bo wieczory są chłodne. Za dwie godziny masz przyjść tutaj, i upewnić mnie, że jesteś - tak samo skinęłam głową, zaciskając usta w cienką linkę.

- Dzięki stary - mruknął Justin, gdy wyszliśmy z gabinetu Jamesa.

Odetchnęliśmy, zamykając drzwi, i posyłając sobie wymowne spojrzenia, ruszyliśmy w stronę wyjścia.




Szliśmy powolnym krokiem, stopniowo oddalając się od domu, a między nami panowała grobowa cisza, która przerwana była szumem samochodów, metra i wszystkiego co jeździ na ulicy centralnej, przy której byliśmy co raz bliżej.

- O co chodzi Justin? - mruknęłam, nie patrząc na chłopaka, a na swoje buty.

Doskonale wiedziałam, że ma jakiś cel poprzez ten spacer.

- O co chodzi tobie? - mruknął.

Westchnęłam.

- Przecież nie jestem głupia, wiem, że po coś mnie wyciągnąłeś z domu - wzruszyłam ramionami, wciąż nie posyłając mu spojrzenia.

- Uważasz, że spotykam się z tobą tylko w jakimś celu?

Przewróciłam oczami - wiesz, że nie to mam na myśli, zapewne nie chciałeś rozmawiać o czymś w domu - odparłam pewnie.

- Masz rację - westchnął - chciałem porozmawiać na spokojnie, gdzieś, gdzie jesteśmy sami, a w twoim domu mieszka wiele dzieciaków, każdy mógłby coś usłyszeć.

- Więc teraz mów, co Cię trapi - odwróciłam głowę, ku Justinowi. Oblizał usta, chowając ręce do kieszeni swoich nisko opuszczonych w kroku spodni.

- Zastanawia mnie, jak wpadłaś na pomysł, żeby się ze mną spotkać? To, że znalazłaś karteczkę z informacjami wiem, musiała wypaść mi z kieszeni - mruknął -  ale coś musiało skłonić Cię wcześniej - dodał.

 Spuściłam głowę, myśląc nad jego pytaniem. Nie znałam na nie odpowiedzi już kiedy wpadł mi do głowy ten pomysł, więc co niby miałam mu powiedzieć? Że miałam jakieś prorocze przeczucie? To nie ma sensu, bo to, że moje myśli się potwierdziły, to nic innego jak zwykły przypadek.

- Sama chciałabym znać odpowiedź.

Ukradkiem dostrzegłam, jak zmarszczył brwi.

- Nie rozumiem.

- Ja też - mruknęłam.

 Między nami zapadła chwilowa cisza.

- Wydaję mi się, że po prostu było to przeczucie. Jeśli wiesz, co mam na myśli, to znaczy, to ostatnie wydarzenie pod Starbucksem... Byłam przewrażliwiona - spojrzałam na Justina, który również na mnie patrzył. Analizował w głowie to, co mówię, po czym zachichotał.

- Masz w głowie jakiś czujnik? - uśmiechnął się.

- Jestem kobietą - pokręciłam głową, ze śmiechem.

Powoli zbliżaliśmy się do ulicy centralnej, więc okolica byłą co raz bardziej oświetlona. Spojrzałam dyskretnie na Justina, i zobaczyłam dokładnie to, co myślałam. Lekkie światło padało na jego idealną twarz, oświetlając jego profil. Wyglądał, jakby był jeszcze mocniej zarysowany, co wyglądało bardzo seksownie.

Nie teraz, Abygail.

Westchnęłam.

- Nigdy nie powinno Cię tam być.

Przewróciłam oczami.

- Wiem, ale teraz z perspektywy czasu, boję się pomyśleć, co by było, gdybym nie przyszła - zaczęłam się jąkać, zdobywając od Justina zaciekawione spojrzenie. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć - nie przerywaj mi - upomniałam go.

- Chodzi mi raczej o to,m ze nie rozumiem - podniósł lekko głos, chcąc mnie przekrzyczeć.

Spojrzałam na niego jak na idiotę.

- A czego w tym nie rozumiesz? Byłeś tam, miałeś pistolet przy skroni, a ty mówisz, że nie wiesz o co chodzi? - zmarszczyłam brwi, zatrzymując się na skrzyżowaniu ulic.

- Kiedy siedziałam w kącie, przyglądając się wszystkiemu, nic do mnie nie docierało, to, jak tam się znalazłam, i po co. Kiedy wyraźnie widziałam, że nie dajesz sobie rady, o wiele wcześniej chciałam wyjść, ale pojawił się ten drugi... - westchnęłam - chciałam dać temu szansę, mówiłam sobie, że w końcu wiesz, co robisz, ale tak chyba nie było - Justin spojrzał na mnie spode łba - na końcu, wbrew sobie, zamknęłam wszystkie głosy w mojej głowie, które pieprzyły, jakie to niebezpieczne, zupełnie jak ty - parsknęłam - i po prostu to zrobiłam! Myślisz, że żałuję? - czułam, jak łzy zbierały się pod moimi powiekami, kiedy oparłam plecy o mur budynku.

- Abygail...

- Nie do cholery, jeśli masz dalej mnie pouczać, daj sobie spokój - pokręciłam głowa, kiedy chłopak coraz bardziej się do mnie zbliżał.

 - No już dobrze, uspokój się - mruknął wprost do mojego ucha, zamykając mnie w szczelnym uścisku.

Przymknęłam oczy w zachwycie, kiedy jeździł dłonią wzdłuż moich pleców. To takie uspokajające.

- Po prostu widząc Cię wtedy wystraszyłam się - dodałam.

Justin nic już nie mówiąc, kontynuował głaskanie moich pleców, a ja miałam wrażenie, jakbym się rozpływała. Zapomniałam kompletnie o bożym świecie, zastanawiając się, o czym myśli.

- Po prostu nie wyobrażam sobie, co było by gdyby...

- Nie gdybaj. Wszyscy żyją - wychrypiał.

Nie mówiąc nic, odkleiłam głowę, od klatki piersiowej chłopaka,unosząc głowę, patrząc na jego idealną twarz. Oblizał usta spuszczając głowę, by móc spojrzeć na mnie. Uśmiechnął się złośliwie widząc, że zerkam na jego usta, po czym ponownie je oblizał, wolniej.

Pieprzony prowokant.

Chichocząc, zbliżył swoja twarz do mojej, a w moim gardle utknął mi oddech. Zbliżając się jeszcze bardziej, ujął moje policzki w dłonie, przedtem zabierając je z moich pleców. Przymknęłam oczy, po chwili czując, jak Justin złączył nasze usta, wcale nie delikatnie, a wręcz mocno. Bez zastanowienia oddałam pocałunek, ani przez chwilę nie myśląc, że stoimy niemal na środku ulicy.

Zawiesiłam ręce na jego kark, ponieważ był zbyt wysoki, a stanie na palcach nie pomagało mi zbytnio.

Poruszałam lekko ustami, czując jak jego nos wbija się w mój policzek, a jego ręce zjechały na moje boki. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, kiedy coraz bardziej wczuwałam się w pocałunek, a odcinałam od świata realnego, jednak nie mogąc dłużej wytrzymać bez oddechu, oderwałam się od Justina, nabierając głęboki wdech.

Spojrzałam w oczy Justina, kiedy oparł swoje czoło, o moje.

- Będziesz ostrożniejszy? - mruknęłam.

Justin przygryzając wargę, skinął głową.

- Obiecaj, Justin.

- Obiecuję.




                                        ~~~***~~***~~***~~***~~***~~***~~

Dzieeeeeeeeeeeeeeń dobryyyy!!! :D Rozdział 16 mamy z głowy, więc teraz zastanawiamy się nad 17, hmmm? ;) Postaram się dodać szybciej, więc przepraszam, że tak długo, ale ilość nauki nie ograniczona ;-;

CZYTASZ?=KOMENTUJESZ!