poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 15

"- To, co słyszałaś. Jesteś kolejną szczeniarą, robiącą sobie żarty..."


                                                      CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!




Justin's POV.

- Ab, na  prawdę Cię przepraszam, nie mogę dziś do Ciebie przyjechać. Mam parę ważnych spraw na mieście - mruknąłem, wzdychając. Bawiłem się długopisem między moimi palcami, podczas gdy druga ręka była zajęta trzymaniem telefonu.

- Justin, rozumiem, ale skoro wiedziałeś, że będziesz zajęty, po co obiecywałeś? - odrzekła smutna, kiedy oblizałem wargi, szukając umowy, którą zgubiłem gdzieś w bałaganie na moim biurku.

- Wiem, ale kompletnie zapomniałem o czymś naprawdę ważnym - odłożyłem długopis, i wolną dłonią przejechałem po twarzy, chcąc rozbudzić się jak kolwiek.

Cóż, to chyba normalne, że gdybym nie miał nic na głowie, najzwyczajniej w świecie spotkałbym się z Abygail, gdyby nie spotkanie z Zackiem, które jest śmiertelnie ważne. Są rzeczy ważne, i ważniejsze, ale w tym przypadku Aby jest tylko ważna. Było już po czwartej, co oznaczało, że do spotkania z Zaciekm została mi ponad godzina. Spojrzałem na małą karteczkę z dokładną godziną i miejscem spotkania. Wolałem być pewien biorąc pod uwagę ten cholerny natłok w firmie.

Aby westchnęła zrezygnowana, kiedy nie odezwała się już ani słowem.

- Przepraszam, tak wyszło - szepnąłem, gryząc policzek o środka, i myśląc nad tym, co mógłbym jeszcze powiedzieć. W tym przypadku, jaka kolwiek wymówka nie byłaby wiarygodna, a oczywiste, że nie mogę powiedzieć jej prawdy. W żadnym stopniu jej to nie dotyczy, i nie dotyczyć powinno.

- W porządku, muszę kończyć - rozłączyła się. Warknąłem, patrząc na wyświetlacz, i przewróciłem oczami chowając telefon z powrotem do kieszeni.

- Ja pierdolę - mruknąłem sam do siebie, czując się źle, że obiecałem jej coś ale nie dotrzymałem słowa. Cóż, trudno.

Wstałem z mojego obrotowego fotela, poprawiając marynarkę, i karteczkę chowając do kieszeni. Upewniłem się jeszcze, że wziąłem wszystkie rzeczy, i ruszyłem w stronę wyjścia. Po drodze zgasiłem jeszcze światło, i zamknąłem mój gabinet na klucz. Ruszyłem wzdłuż korytarza, wyłożonego brązową wykładziną, oraz przyozdobionym dużymi, pełnymi obrazami po obu stronach ściany. Wcisnąłem guzik od mojej windy, tym samym sprawiając, że natychmiast wielkie metalowe drzwi do jej wnętrza rozsunęły się, a ja wchodząc, nacisnąłem guzik prowadzący windę na parter. Kiedy drzwi zasuwały się, moje serce podchodziło niemal do gardła, a wszystko przez moją pieprzoną klaustrofobię...



Abygail's POV.

Żuciłam telefon na łóżko, warcząc pod nosem. Pokręciłam głową, wzdychając. Coś było nie tak. Znów. Po prostu czułam to, tyle, że nie miałam pojęcia, co jeszcze mogłoby się dziać, ale jego ton głosu, i jakby nieobecność zdradzały go. Wczoraj wieczorem Justin przyszedł, i wyjaśnił mi wszystko. Tym samym zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, i jestem w stu procętach pewna, że nie ma złych intencji wobec mnie. Ta, wyjaśnił mi sprawę z Jaxonem, ale to nie on mnie interesuję. Christian... To imię nie dawało mi spokoju.

Przymknęłam na chwilę oczy, chowając głowę w dłonie. Zagłębiając się w myślach, za wszelką cenę chciałam jeszcze raz wyświetlić sobie całą tę niespodziewaną dla mnie sytuację, jego spojrzenie. Było okropne, zimne, gorzkie... jakby można było zobaczyć w nim czyste zło, i jakby ból?

To takie chore, nie możliwe jest "czytać" z czyichś oczu, mimo, że potocznie są one odzwierciedleniem duszy. Tak słyszałam, bo tak mówią wszystkie zapalone romantyczki.

Opadłam na plecy na łóżko za nimi. Pokręciłam głową, wciąż trzymając na niej dłonie. Biłam się z myślami, mówiącymi mi różne rzeczy. Jedne za wszelką cenę starały się przekonać mnie, żebym nie węszyła, bo to nie jest moja sprawa, a tym bardziej, nie wiem, z kim mam do czynienia, i również mam tu na myśli Justina. Myślę, że to był zdrowy rozsądek, i myślę, a raczej jestem pewna tego, że jak zawsze słuchałabym się go, i od niebezpieczeństaw, jakim bez wątpienia był "stary znajomy" Justina, trzymałabym się z daleka. Posłuchałabym, gdyby nie inne myśli, które miały tak absurdalne, i niedorzeczne pomysły, jak szukanie Justina.

Zmarszczyłam brwi. Po co miałabym to robić? Przede wszystkim, gdzie miałabym go szukać w tak wielkim mieście? Prychnęłam. Podniosłam się do pozycji siedzącej, chwytając telefon leżący w zagłówku łóżka, i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam, co robię, ale chciałam mieć pewność, że Justin nie zrobi nic głupiego. Najzwyczajniej w świecie, chciałam z nim porozmawiać, tak po prostu, jak gdyby nigdy nic.

Jesteś nie poważna, robisz z igły widły, i bawisz się w Sherlocka?!

Nie ważne, co robię. Po prostu chcę spotkać się z nim, i mimo, że ma ważne sprawy, muszę go zobaczyć. Nie wiedziałam, gdzie mogłabym go szukać, oprócz jego firmy, a z tego co wiem, o tej godzinie z pewnością jest jeszcze w pracy. Tak! Jego firma, tam właśnie pójdę.

- Jesteś naprawdę głupia, Abygail - zaśmiałam się, zamykając mój pokój. Po prostu martwiłam się o niego, i miałam to cholerne przeczucie, że coś jest nie tak, że coś się stanie i mimo, że wiem, że przesadzam, chyba mogę najzwyczajniej w świecie odwiedzić go w pracy? Głupie pytanie, oczywiście, że nie powinnam.

Idąc w stronę schodów, schowałam do kieszeni spodni telefon, i klucz. Rozglądając się, czy w pobliżu nie ma kogoś, kogo musiałabym unikać, zbiegłam po schodach, zwalniając przy końcu, by nie uderzyć w kogokolwiek, a o tej godzinie, zdecydowanie można zabić się w holu.

Przeciskając się przez tłumy podopiecznych, dostałam się do głównego wyjścia, naciskając klamkę.

- Aby!

Przymknęłam oczy w złości, wiedząc kto to. Odwróciłam się z impotentem, przybierająca groźny wyraz twarzy.

- Jaxon, do cholery zostaw mnie w spokoju! Wybacz, ale jeżeli chcesz zawierać ze mną jakikolwiek kontakty, i choćby były to czysto przjacielskie, w co wątpię, po twoim wczorajszym występie, stanowczo mówię nie! - krzyczałam jak opętana, i nie mogłam się powstrzymać. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy przed moimi oczami wcale nie stał Jaxon. Stał ktoś łudząco podobny do niego, za równo z charakteru, jak i wyglądu. Tą osobę uważałam dość nie dawno, za kogoś, kto jest jedyną i ostatnią oporą w moim życiu, kimś, przed kim mogłabym się otworzyć, wygadać, i schować przed okrutnym, zatrutym światem. A jak dziwne było czuć teraz do niego obrzydzenie, nienawiść i bać się jej. Niezrozumiałe, dla kogoś, kto tego nie doświadczył, i dziwne, dla kogoś, kto jest ofiarą takiej sytuacji.

Oboje z Cuperem patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a ja bałam się po prostu ruszyć. Tłum ludzi dookoła, nie pomagał mi.

- Jaxon? - mruknął.

- Pomyliłam się, ok? W ogóle, czego chcesz? Wątpię, żeby twoją sprawą było z kim się spotykam - skrzyżowałam ręce.

W swojej wyobraźni byłam niezależna, i w tej chwili poniżałam jego, i mówiłam wszystkie rzeczy, które myślę na jego temat. On stał bojąc się mnie, a ja niby nie zauważałam tego.

- Czyli oprócz Justina jest jeszcze jeden wolontariusz, z którym się spotykasz? - pokręcił głową. Nie potrafiłam go zrozumieć. Stał tam, zupełnie bezbronny, taki jak na co dzień, gdy byliśmy jeszcze "parą". Był smutny, i rozczarowany?

Prychnęłam.

Jak on śmiał w ogóle dawać mi takie znaki? Mam namyśli, wyraźnie dawał mi znać, że jest mną rozczarowany. Był jednym z wielu krzywdzących mnie ludzi, więc jakie znaczenie miało jakikolwiek jego słowo padające w moim kierunku, bądź wypowiadające je bezpośrednio do mnie?

- Dlaczego wszyscy wpieprzacie się w nie swoje sprawy?! Nie spotykam się z Jaxonem, Justin natomiast jest tylko moim przyjacielem, nic więcej, po co w ogóle Ci się tłumacze! Nic nie będzie do ciebie docierało, tak samo, jak do Natalie! - wyrzuciłam ręce w powietrze.

Cuper skrzywił się, i wyraźnie widziałam jak się spina. Byłam wręcz zdziwiona i zdumiona sobą, i swoją naprawdę odważną postawą.

Widząc Cupera... takiego wszystkie miłe, i wspólne chwile powróciły wspomnieniami podwójnie.

- Bo się o Ciebie martwię, Aby - szepnął, a ja miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Zaśmiałam się.

- Ty się martwisz o mnie? Dlaczego miałbyś wciąż to robić? Jakoś nie martwiłeś się, co ze mną będzie, kiedy na siłę mnie rozbierałeś! Jak gdyby nigdy nic, a dzień wcześniej, było wszystko dobrze! Co w ciebie wstąpiło?! - krzyknęłam, czując łzy pod oczami. Kilka osób spojrzało w naszą stronę, ale kompletnie to zignorowałam. Chłopak przygryzł wargę, spuszczając spojrzenie. Jakby wstydził się tego, co chciał mi wtedy zrobić.

- Martwię się, bo nie jesteś mi obojętna - wstrzymałam oddech, patrząc na Cupera z szerzej otwartymi oczami.

- Daj spokój, śpieszę się - odwróciłam się, chcąc wyjść z domu, i tej nie zręcznej sytuacji. Tak jak myślałam, nie pozwolił mi, stanął jeszcze bliżej, niemal stykając swoją klatkę piersiową z moją. Moje serce przyśpieszyło bicie, a ja zaczęłam panikować.

- Daj mi to wytłumaczyć, nie byłem sobą - spojrzał wprost w moje oczy, trzymając moje nadgarstki. Pokręciłam głową, wyrywając je z jego uścisku.

- Nie obchodzi mnie to, miałeś dość czasu na przemyślenia. Teraz tylko nie wiem, po co mi to wszystko mówisz - niemal płacząc, wybiegłam, nie patrząc czy idzie za mną, chciałam uciec, jak tchórz, to prawda, ale czy nie byłam wystarczająco odważna, choć trochę dając ponieść się emocjom?

- Przepraszam! - słyszałam za sobą jeszcze jego wołania, ale jakbym była na to głucha, i tak było. Starałam się kompletnie go ignorować, więc biegiem ruszyłam w stronę ulicy centralnej. Dyszałam głośno, biegnąc w pośpiechu. Nie czułam się dobrze, dosłownie wrzucając w pnącza miastowej dżungli, jaką bez wątpienia był Nowy Jork, w dodatku, kiedy zaczynało się ściemniać. Ale cholera, co może mi się stać?! Głupie pytanie. Może stać mi się wiele rzeczy, przez które dostaję gęsiej skórki, ale myślę, że to reakcja przewrażliwienia, bo chyba nie jest dziwne to, że o tej godzinie nie wychodziłam na krok z domu. Nawet nie teraz powinnam tego robić.

Oznaczało to też, że mam coraz mniejsze szansę, na zastanie w pracy Justina. Nie znam jego harmonogramu! Równie dobrze mógł już wyjść.

Pokręciłam głową, przewracając oczami na pesymistyczne myśli, przebiegające przez moją głowę. Tym samym zatrzymałam się na skrzyżowaniu ulicy centralnej, z jedną z najcichszych, i na pozór spokojnych ulic, na której znajdował się nasz dom.

Oparłam się o budynek, szybko nabierając powietrza.

- Nie masz najlepszej kondycji, Aby - zachichotałam sama do siebie, wzrokiem szukając neonu mówiącego, gdzie jest stacja metra. Ruszyłam szybkim krokiem w jego stronę, równie pośpiesznie przechodząc na drugą stronę ruchliwej ulicy.

Rozejrzałam się dookoła, stając przed schodami prowadzącymi do podziemia.

Westchnęłam.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne jest podróżowanie metrem, tym bardziej o tej godzinie. Przełknęłam gulę śliny, powoli i nie pewnie chwyciłam poręcz, by nie spaść na stromych schodach, lub tłum wchodzących na górę lub - tak, jak ja, - schodzących na dół ludzi. Będąc już niemal na samym dole, uderzyłam kogoś ramieniem, instynktownie odwracając się za siebie.

 - Prze... przepraszam - jęknęłam, masując obolałe ramię, i z przerażeniem patrząc na rosłego faceta, zmierzającego moje ciało od stóp do głów.

- Na twoim miejscu dziecko nie spacerowałbym sam po metrze, o tej godzinie. Może kiedyś stać Ci się krzywda - syknął, niemal napierając na mnie swoim ciałem. Nie przyjemny skórcz ścisnął mój żołądek, puszczając moje ramię, beznamiętnie odszedł, zakładając na głowę kaptur, i chowając ręce do kieszeni. Wypuściłam powietrze z płuc, które zupełnie nie świadomie trzymałam w nich. Kilka osób spojrzało w moją stronę, ale ignorując to, ruszyłam  na miejsce odjazdu pociągu, marszcząc brwi.

Obejrzałam się za siebie, upewniając, czy gdzieś w tłumie nie ma tego faceta, który naprawdę mnie wystraszył, i mimo, iż wiedziałam, że to pewnie jakiś niezadowolony z życia facet, wystraszyłam się. Nowy Jork, zdecydowanie nie jest najbezpiczniejszym miejscem.

Stanęłam obok powiększającego się tłumu, czekającego na pojazd. Z głośników komunikacyjnych, dowiedziałam się, o dokładnej godzinie przyjazdu pociągu po szczególnej linij, więc mając jeszcze minutę, oparłam się przy ścianie, kucając. Przymknęłam oczy, w tle słysząc rozmowy ludzi, oraz okropny dźwięk nadjeżdżającego metra.

- Co ty wyprawiasz? - ponownie pokręciłam głową, rękoma przejeżdzając po twarzy.

Otworzyłam oczy, słysząc piekielne skrzypienie, kiedy pociąg zatrzymał się, a drzwi rozsunęły. Szybko wskoczyłam do środka tak samo jak cały tłum, pośpiesznie przeciskający się, by dostać miejsce siedzące, przeklinając w duchu, kiedy dostrzegłam kasujących ludzi bilety. Po prostu świetnie. Wyczujcie ten sarkazm. Chyba nie muszę mówić, że go nie mam?
Jestem spłukana do poniedziałku. Rozejrzałam się po całym pojeździe, a to, co zobaczyłam, po prostu mnie przerażało, i mówiło, że pod żadnym pozorem nie powinno mnie tutaj być, bo po prostu nie pasuję tutaj. Było mnóstwo dziwnych ludzi, których w skład wchodzili między innymi metale, z długimi do pasa włosami, i gęstym zarostem, aż po zwykłych bezdomnych, bez celowo jeżdżących po mieście.

Szybko odwróciłam wzrok, stając przodem do drzwi na przeciwko, i kiedy "maszyna jak z horroru" ruszyła, chwyciłam najbliższą, srebrzystą rurę, i oparłam o nią głowę. Dyskretnie otworzyłam oczy, patrząc na ludzi, ponieważ dziwaki to nie jedyni podróżnicy metra. Moją uwagę szczególnie przykuła matka z małym dzieckiem, która troskliwie przytlała do swojej piersi, i szeptała mu coś do ucha. Nie była młoda, ale i nie stara.

Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc piękne niebieskie tęczówki malucha, które zagubione i nie znające żadnej z tych rzeczy błądziło po wszystkim, w tym i po mnie. Uśmiechnęłam się ciepło do niego, ale ono bez żadnych emocji odwróciło spojrzenie.

Westchnęłam, kiedy mocniejsze szarpnięcie pociągu, lekko uderzyło mnie w głowę, tą samą rurką, o którą byłam oparta. Przewróciłam oczami, warcząc pod nosem. Metro zatrzymało się, ale to nie była moja stacja. Mocniej przytrzymałam się, by nie upaść pod wpływem siły zatrzymywanego się pojazdu, i przepuściłam w przejściu osoby wysiadające, lub wsiadające do metra, w tym paru czarnoskórych nastolatków, którzy śmiejąc się głośno i nie chlujnie objadając się tanimi fastfoodami, zdobywali odrażające spojrzenia od innych pasażerów.

Zaśmiałam się, ponieważ mi kompletnie to nie przeszkadzało. Bardziej uciążliwe było to, że odmierzając mnie wzrokiem, patrzyli na mnie pogardliwie. Wtedy uświadomiłam sobie, że najpradopodobniej są z Bronx'u.

- Lepiej trafić nie mogłaś - pokręciłam głową, ponownie ją opierając.

Po pięciu minutach, które wydawały się dla mnie wiecznością pociąg powoli zatrzymywał się. Zacisnęłam mocno oczy, gdyż piekielne skrzypienie było nie do zniesienia, za każdym razem. Drzwi rozsunęły się, tym samym sprawiając, że odetchnęłam głęboko, jako pierwsza wyskakując szybko z wagonu. Rozglądając się, szybko ruszyłam w stronę schodów, jęcząc głośno. Cóż, biegi to nie są moją najmocniejszą stroną.

Nie mając już sił biegnąć, szłam powoli schodami, biorąc pod uwagę, że tłum mnie do gonił, i rzucił się na schody niczym zwierzęta, tym samym sprawiając, że kilka osób, uderzyło mnie ramieniem. Wkurzona przyśpieszyłam, po chwili znajdując się już na zewnątrz, obok Central Parku. Stąd do firmy Justina jest jakieś piętnaście minut drogi. Wolę iść, niż jechać choćby jeszcze jeden przystanek z tymi ludźmi.

Oblizałam usta, rozglądając się dookoła, przypominaj sobie, w którym kierunku jechałam wtedy. Znajdując odpowiednie wejście,  pod którym czekałam na samochód mający zawieść mnie tam, ruszyłam tą drogą, dalej dokładnie ją pamiętając. Zaczynało robić się chłodniej, więc założyłam kaptur na głowę, i schowałam ręce do kieszeni. Zmarszczyłam brwi, oglądając się za siebie. Przyśpieszyłam, by jak najszybciej być na miejscu, i mieć choćby cień szansy, na zastanie Justina w pracy.



- Dzień dobry - odezwałam się do recepcjonistki, która wychyliła swój nos z za gazety, którą właśnie czytała.

- Słucham - pisnęła, odkładając Vogue'a, i mierząc mnie wzrokiem z za lady.

- Przyszłam do Pana Biebera, to ważne - złączyłam usta w cienką linkę.

Kobieta spojrzała na moją twarz z czystym zdziwieniem, jak i pogardą. Ściągnęła okulary z nosa, unosząc brew.

- Była Pani umówiona?

- Nie, ale to wa...

- Oczywiście, że nie byłaś umówiona, dziecko. Pan Bieber to poważny człowiek, wiec wątpię, żebyś przyszła do niego w jakiej kolwiek sprawie - bez jakich kolwiek emocji, czy choćby pogardliwego uśmieszku patrzyła wprost w moje oczy.

- Przepraszam? - uniosłam brwi, w czystym szoku, i zdziwieniu.

- To, co słyszałaś. Jesteś kolejną szczeniarą, robiącą sobie żarty - wzruszyła ramionami, nie racząc obdarować mnie już spojrzeniem, kiedy ponownie chwyciła magazyn.

- Na pewno mnie Pani pamięta, byłam tu, jakiś czas temu - chciałam jakoś przypomnić o sobie tej kobiecie, ale ona nie miała ochoty mnie wysłuchać mimo, iż jestem pewna, że pamięta mnie dokładnie.

- Nie przypominam sobie - uśmiechnęła sie fałszywie.

Westchnęłam, zastanawiając się, co mogłabym powiedzieć. Wiedziałam, że nie mogę tak po prostu wyjść, nie teraz, kiedy już tu jestem! Cholera.

- Proszę mnie posłuchać, nie robię sobie żartów, to naprawdę ważne!

Anabelle - tak napisane miała na plakietce z imieniem - ponownie wstała, opierając dłonie o drewniany blat recepcji - posłuchaj mnie, dziecko, wyjdź stąd grzecznie, zanim zmusisz mnie do zawołania ochrony - syknęła. Miałam ochotę uderzyć ją w twarz za to, jak mnie nazywała mimo, że była to czysta prawda. Jestem dzieckiem, co nie znaczy, że należy mi się mniej szacunku.

Zagryzłam wargę, z przymrużeniem wpatrując się w jej niebieskie tęczówki, które wciąż wyczekiwały odpowiedzi, na jej pytanie retoryczne. Spojrzałam za jej ramię. Nie do końca będąc pewna co robię, zacisnęłam usta, nie zważając na nią, instynktownie biegiem wyminęłam recepcje, biegnąc w stronę schodów.

Modląc się, żeby nie szła za mną, ignorowałam jej krzyki biegnąc ile sił w nogach w stronę drzwi, za którymi znajdowały się schody. Starała się jak najszybciej wytężyć umysł, gdy stanęłam przed nimi, głośno dysząc. Znów przygryzłam wargę. Cholera. Nie znane mi dotąd uczucie płynęło w moich żyłach, i jeśli mam być szczera, adrenalina bardzo mi się spodobała.

Przymknęłam oczy, rozglądając się, i szukając czegoś, co mogłoby pomóc mi przypomnieć sobie piętro i salę w której pracował. Piętro 7, sala 123. TAK! To było to. Nie myśląc już nad niczym rzuciłam się na schody, lecz przy tych pierwszych moje nogi jakby miały ochotę odpaść od reszty mojego ciała. Syknęłam, byle nie głośny, aby nie zwracać na siebie uwagi ludzi z którego kolwiek piętra.

- Co ja wyprawiam - pokręciłam głową, nie wierząc, że naprawdę tu jestem. Boże, to było takie głupie, nie rozsądne, a już na pewno nie dojrzałe. Zachowałam się szczeniacko, przychodząc tu.

Teraz jednak nie myślałam o tym i o konsekwencjach.

Po chwili znajdowałam się na siódmym piętrze, na które z trudem weszłam, i chwytając klamkę od takich samych szklanych jak na parterze drzwi, weszłam do korytarza. Rozejrzałam się w lewo i w prawo, a moje włosy dwukrotnie uderzyły mnie w twarz. Dokładnie pamiętając, aby iść w lewo, zaczęłam szybkim krokiem iść w jego wzdłuż. Utrudnieniem był mój szybki, nie uregulowany oddech, i mimo, że starałam się go uspokoić, idąc tak szybko, wciąż dyszałam jak kombajn.

Natrafiłam w końcu na salę 123, i odetchnęłam z ulgą. Poprawiłam włosy i ubranie i chwytając klamkę nacisnęłam ją. Przekonana, że drzwi się otworzą, zrobiłam krok w przód, tym samym sprawiając, że mocno uderzyłam głową w drzwi, upadając na podłogę.

Rozkojarzona, warknęłam pod nosem, z niepokojem rozglądając się, czy aby na pewno wciąż jestem sama.

- Kurwa... - mruknęłam, sycząc i masując obolałą głowę. Oblizałam usta, marszcząc brwi, ponieważ wyraźnie czułam, że na czymś siedzę, i nie była to tylko podłoga. Przesunęłam się lekko, ręką szukając tego na czym usiadłam, a po chwili trzymałam to między palcami.

Złączyłam brwi w jedną, ściągając drugą rękę z czoła, i przenosząc się na kolana. Rozwinęłam małą karteczkę papieru, starając się przeczytać jej treść. Moje lekkie skołowanie po upadku nieco osłaniało mi dobrą widoczność, więc przysunęłam kartkę bliżej nosa.

Piątek, spotkanie z Zackiem na Yellow Street 27th. Godzina 6pm.

Skupiając się uwarzenie, chciałam posklejać wszystko w kupy trzymającą się całość.
Piątek, to chyba dziś. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, który wyjęłam z kieszeni, sprawdzając godzinę. Czterdzieści trzy po piątej.

- Ugh... - jęknęłam chowając telefon z powrotem do kieszeni, i przejeżdzając dłońmi po twarzy. Kim był Zack?

Małą karteczkę schowałam do drugiej kieszeni, i powoli zaczęłam się podnosić. Czując niewyobrażalny ból w pośladkach, zacisnęłam zęby, nie chcąc wydać żadnego dźwięku, aż w końcu się podniosłam. Wolnym krokiem ruszyłam z powrotem w stronę schodów, myśląc, co mogłabym powiedzieć recepcjonistce na dole, jeśli nie czeka na mnie z ochroną.
Yellow Street 27th.



Justin's POV  

Wysiadłem z mojego czarnego Range Rovera, zamykając drzwi z lekki trzaskiem. Rozejrzałem się po hucznej ulicy, i zakładając kaptur na głowę, wtopiłem się w lekki tłum. W końcu dochodząc do miejsca, którego szukałem, skręciłem nie zauważony w Yellow 27th. Oglądając się za siebie, wzrokiem zmierzyłem okolicę dookoła, i skręciłem w szczelinę między budynkami, gdzie z pewnością czekał na mnie Zack. Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyjąłem telefon, i nie patrząc kto dzwoni, nacisnąłem zieloną słuchawkę, przyciskając go do ucha.

- Halo

- Gdzie jesteś? - stał bezpośrednio, na co przewróciłem oczami

- Właśnie Cię widzę - mruknąłem, dostrzegając ciemną postać, równie zakapturzoną co ja. Doskonale wiedziałem kto to, nie miałem wątpliwości. Odwrócił się w moją stronę, a ja będąc coraz bliżej, byłem w stanie dostrzec jego uśmieszek, który mimo wszystko był ledwo widoczny. Odsunąłem telefon, chowając go do kieszeni, do której schowałetm też rękę, i oblizałem usta.

- Yo, Bieber - przywitaliśmy się męskimi uściskami dłoni, przybliżając swoje klatki piersiowe.

- Shain - zaśmiałem się, puszczając jego dłoń.

- Nie ukrywam, Justin, że od razu chcę wiedzieć o co chodzi - mruknął już zupełnie poważny, więc i ja przestałem się uśmiechać.

- Nie będziemy gadać tu - mruknęłam, posyłając mu znaczące spojrzenie, i ruszyłem do końca zaułku, nie czekając na Zacka. Westchnąłem, widząc dobrze znane mi drzwi, i z lekkim trudem, który był spowodowany brudem i rdzą, otworzyłem je, kiedy dokładnie za mną był już Zack.

- Mów w końcu - powiedział zniecierpliwiony, zaraz po zamknięciu drzwi starego magazynu drewna. Zapaliłem światło, a niewielka żarówka rozświetliła ogromne wbrew pozorom pomieszczenie.

- Nic się tu nie zmieniło - zachichotałem, patrząc na Zacka, który przymrużył oczy.

- Bieber kurwa, możesz w końcu zacząć mówić!

Ignorując go, ruszyłem dalej, siadając na jednej z wielu wielkich belek drewna.

Posłałem w końcu Zackowi jedno, złe spojrzenie, patrząc na niego wymownie i czekając aż podejdzie.

- Ja pierdolę, czego ty w ogóle chcesz? - wyrzuciłem ręce w powietrze, nie mogąc uwierzyć, że znajduję się tu ponownie.

- Z tego co pamiętam, mówiłeś, że byłeś w jakieś kawiarni. I mam uwierzyć, że tak po prostu tam wszedł?

- Nie wiem, w co wierzysz, ale nie do końca tak właśnie było - złączyłem brwi, krzyżując ręce -  byłem z... - urwałem, zastanawiając się, co mógłbym powiedzieć - nie ważne - Zack spojrzał na mnie podejrzliwie, opierając się o belkę na przeciwko.

Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie tę dziewczynę, jedną z podopiecznych.

- Wiesz, że jestem wolontariuszem w domu dziecka, prawda?

- Ta, Ryan mi mówił - zakpił - zastanawiam się tylko po co tam jesteś?

- Nie wiem stary, sam się zastanawiam - wzruszyłem ramionami, mówiąc mu to, co każdemu kto o to zapyta.

- Czyżbyś chciał odkupić tym swoje grzechy z przeszłości? - zaśmiał się złośliwie.

- Być może. Chciałem po prostu coś zmienić po śmierci rodziców

- Po chuj? Nie dawno rzekomo coś zmieniałeś. Przecież jesteś szefem ich firmy, i co, znudziło Ci się?

- Przyszliśmy gadać tu o mnie? - uniosłem brew. Zack parsknął, kręcąc głową.

- Oczywiście, że nie. Wróćmy do tematu, co w związku z tym domem dziecka?

- Jedna z podopiecznych tego domu, Natalie go zna - mruknąłem, mogąc obserwować jego z chwili na chwilę coraz bardziej rosnący szok na twarzy.

- Jak to go kurwa zna?! - żyła na boku jego szyi znacznie się powiększyły, i zaczęły pulsować. Normalnie bym się zaśmiał, ale darowałem to sobie.

- Skąd mam wiedzieć? Byłem z Abygail i zobaczyliśmy go z nią...

- A więc Abygail? - dopiero po chwili uświadomiłem sobie co powiedziałem, i mentalnie przyjebałem sobie w pysk.

- Zack, kurwa to nie jest ważne - pokręciłem głową, posyłając mu groźne spojrzenie. Uniósł ręce w geście obronnym, uśmiechając się.

- Skąd to dziecko zna Christiana?! - oblizał usta, patrząc na mnie. Ja jedynie wzruszyłem ramionami.

- Widzę, Panie Bieber, że prowadzisz trzy życia - uśmiechnął się, a ja zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, do czego prowadzi teraz. Uniosłem brew, wyczekując tego, co ma do powiedzenia.

- O czym mówisz?

- Mówię tylko, że twoje pierwsze życie to sławny na cały świat biznesmen. Z tego co wiem, dobrze Ci idzie, odnosisz sukcesy, ciągle się wzbijasz. Dobrze zarabiasz, piszą o tobie w co drugiej gazecie, i zapewne każdy myśli, że to twoje jedyne zajęcie - zachichotał - Później, to na pozór zwykły facet, dobry facet, jak gdyby nigdy nic pomagasz dzieciakom w domu dziecka. Za pewne bawisz się z nimi, i starasz, żeby choć trochę cieszyły się z życia. I oni zapewne myślą, że to twoje jedyne zajęcie.

- Zack, wciąż nie wiem, do czego zmierzasz - westchnąłem, marszcząc brwi.

- Cóż, ciekawe ilu z tych wszystkich ludzi, mam na myśli twoich pracowników, i podopiecznych wie, że oprócz tego masz trzecie życie, a jest nim to - okręcił się dookoła własnej osi, pokazując wszystko, co znajdowało się w magazynie, jak i sam cały, brudny magazyn.

- Przestań pierdolić jak potłuczony. Tego już dawno nie ma, i jest skończone, a ty dobrze o tym wiesz - warknąłem - a ty - wskazałem na niego samego - już dawno miałeś skończyć z Christianem. Zabawisz się w policje, i sam nie możesz go złapać? - parsknąłem. Powoli traciłem cierpliwość, a mimo, że bardzo chciał to ukryć, bezradność była wypisana na jego twarzy.

- Sam nie potrafiłeś tego zrobić dwa lata temu, więc po prostu się teraz zamknij. Zrobię to, wiesz o tym

- Uwierzę, jak zobaczę - mruknąłem bardziej do siebie.

Głośne trzaśnięcie drewna zwróciło naszą uwagę, kiedy marszcząc brwi, szukałem źródła hałasu. Spojrzeliśmy na siebie z Zackiem równo, kiedy przymrużając oczy, bezszelestnie odepchnąłem się od belki, czujnie rozglądając dookoła. Martwa cisza. Żaden z nas się nie odzywał, a jedynie rozglądał. Spojrzałem na Zacka. Wiedziałem, że coś jest nie tak, oboje wiedzieliśmy, że to nie szczur.

- Kto tu jest?! - Cisza.

Ponowne, znacznie głośniejszy trzask dobiegł do naszych uszu, sprawiając, że moje serce nie znacznie przyśpieszyło.

- Kto tu kurwa jego mać jest?! - Zack ponownie krzyknął, zaciskając mocno szczękę. Spojrzałem w bok. Przymrużyłem oczy, widząc wyraźnie jakąś postać, która okryta była ciemnością, gdyż światło żarówki nie dochodziło do miejsca, w którym się znajdował.

Korzystając z tego, że Zack jest wystarczająco blisko, szturchnąłem go ramieniem w brzuch, sprawiając, że na mnie spojrzał pytającym wzrokiem. Kiwnąłem głową w stronę postaci, nie drgającej ani o centymetr.

- Nie ładnie podsłuchiwać, kolego, kim do chuja jesteś? - warknąłem, będąc co raz bardziej złym. Chrypliwy śmiech rozniósł się echem po magazynie, jednak nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia.

 Robiąc krok w przód, i kolejny, powoli się zbliżał, przewróciłem oczami, kręcąc głowa, z rozbawieniem, kiedy spojrzałem na Zacka. Uśmieszek zszedł z jego warg, a ja złączyłem brwi, z powrotem patrząc w stronę postaci. Mój wzrok zatrzymał się na

- Christian - warknąłem, zaciskając pięści.

- Proszę, proszę, proszę, kogo moje piękne oczy widzą? - zaśmiał się bez humoru. Oboje z Zackiem nie drgnęliśmy, a ja patrzyłem mu prosto w oczy, z czystą nienawiścią.

- Mogłem się tego spodziewać - pokręciłem głową, warcząc.

Uśmiechając się jedynie złośliwie, bez namiętnie, a jednak szybko wyciągnął broń z kieszeni, a żądza władzy przepełniła jego tęczówki.

- Czego się spodziewałeś? Byłbyś idiotą myśląc, że po naszym ostatnim spotkaniu to koniec - pokręcił głową - na kolana, ręce za głowę

Zrobiłem to, a Zack zaraz po mnie. Patrzyłem na niego z obrzydzeniem, gryząc mocno dolną wargę.

- Cóż za intrygujące spotkanie po latach, tylko zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim ja - zaśmiał się cynicznie, mówiąc głośniej, i mętnym krokiem, błądząc dookoła nas.

- W dupie, chuju - krzyknąłem, czując, jak robi mi się co raz goręcej pod wpływem złości.

- Nie ładnie, Bieber, bardzo nie ładnie, pobić przyjaciela, a potem zostawić go na chodniku

- Nie pierdol Jared, i mów, czego chcesz

- Chcę wiele rzeczy, ale póki co, pomyślałem, że zrobię wam miłą niespodziankę. Jakże miła, prawda?

Podszedł bliżej, uderzając mnie w szczękę, zostawiając oszołomionego. Zack szybko podniósł nie na równe nogi, złapał mocno jego nadgarstek, i trzymając jego rękę z tyłu. Nie tracąc czasu, potrząsnąłem głową, otrząsając się, i podbiegłem do trzymanego przez Zacka Christiana, chwytając jego drugą rękę, z której wyrwałem mu broń, kiedy zdążył jeszcze wystrzelić kulę.

Głośny huk rozniósł się po magazynie, kiedy żaden z nas nie myślał o konsekwencjach tego.

- Zrobiłeś wielki błąd, wracając, Jared!

- Na prawdę? Myślę, że jakoś to przeżyję!

Stojąc bokiem, nie miał szansy mnie nią trafić, a adrenalina płynęła w moich żyłach jak szalona.

Trzymając Christiana kopnąłem go z całej siły w brzuch, na co zakaszlał, zginając się w pół, i warcząc pod nosem.

- Zabije Cię kurwa! - krzyknął.

- Wszystko ok?! - Zack szybko się upewnił, w tym samym czasie mocno uderzając Christiana w szczękę, skinąłem głową, oblizując usta.

- Powiedz, Bieber, jak ma się twoja suczka? - zaśmiał się bezczelnie, plując krwią. Mocno zacisnąłem pięści, będąc coraz bardziej wkurwiony. Nie byłem w stanie dopuścić do siebie myśli, że na prawdę o niej wie. Nienawidziłem tego gówna.

Kopnąłem go w żebra, sprawiając, że krzyknął głośno, zaciskając oczy. Upadł na kolana, kiedy i ja uklęknąłem obok niego, mocno łapiąc go za włosy.

- Zapomnij, że kiedy kolwiek ją kurwa widziałeś - wysyczałem wściekle, a w jego oczach mogłem dostrzec czyste rozbawienie i satysfakcje. Uśmiechnął się łobuzersko, kiwając głową, jakby porozumiewając się z kimś. Zmarszczyłem brwi.

- Justin, uważaj!

Poczułem przeszywający ból w tyle głowy, po chwili kopnięcie w żebra, na co zgiąłem się w pół, wypuszczają z dłoni broń.

- Nie wiedziałem, że jesteś taką cipką, żeby nie poradzić sobie samemu! - krzyknąłem, próbując się podnieść.

- Kurwa łap broń! - spojrzałem w stronę obezwładnionego Zacka, jednak zanim miałem szansę zorientować się co do mnie mówi, Christian stał już nade mną z bronią.

- Jakieś słowa na pożegnanie, Bieber? - zakpił, patrząc zwycięsko w moje oczy. Po chwili poczułem jego rękę, mocno zaciśniętą na mojej szyi, a ja ścisnąłem ją mocno, próbując uwolnić się z pozbawiającego mnie tlenu uścisku, i przyciskającego pistolet do mojej skroni. Wiedziałem, że muszę szybko coś zrobić, inaczej to będzie ostatnią zrobioną przezemnie rzeczą w moim życiu.

Spojrzałem na szarpiącego się z pomocnikiem Christiana Zacka, a kiedy miałem coś powiedzieć, zobaczyłem, jak Christian upada, rozluźniając uścisk na mojej szyi. Zszokowany spojrzałem na... Aby, która, zakrywając usta dłonią, trzęsącą się ręką, trzymała dużą deskę, którą po chwili upuściła. Dziewczyna patrzyła prosto w moje oczy, tak, jak ja w jej. Nie mogłem uwierzyć, że to ona, wydawało mi się, jakby to wszystko było pierdolonym snem. Żadne z nas nie odzywało się.

Zack kopnął w kroczę Josha, którego imię przypomniało mi się, po zobaczeniu go dokładniej. Zgiął się wpół, wijąc z bólu.

Z powrotem patrząc na dziewczynę, która szybko wyminęła krwawiącego Christiana, podeszła do mnie, pomagając mi wstać. Dalej nie docierało do mnie to, co stało się przed chwilą, skąd się tu wzięła...



  Abygail's POV.


 Patrzyłam na leżącego Justina z przerażeniem, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć. Nie wiedziałam, co się stało, to było takie szybkie, nie przewidywalne i....przerażające. Dyszałam ciężko, tak samo, jak Justin. Chłopak spojrzał na drugiego, który po chwili kompletnie obezwładnił tego samego faceta, który jeszcze przed chwilą trzymał jego. Kopnął go mocno w krocze, a ja nie zastanawiając się dłużej, podbiegłam do wyraźnie obolałego Justina, pochylając się, i przekładając jego rękę przez swój kark.

- Justin... - mruknęłam. Zack, jak się domyśliłam, szybko podbiegł do nas, chwytając drugie ramie Justina, który po chwili stało własnych siłach. Zack zmierzył wzrokiem moje ciało, na końcu patrząc w moje oczy, tak samo jak ja w jego. Nie powiedział jednak nic.

- Wychodzimy stąd - tylko tyle mówiąc, chwycił moją dłoń, szybko ruszając do wyjścia. Posłusznie biegnąc za chłopakiem, spuściłam spojrzenie, wiedziałam, że nie będę miała jak wytłumaczyć się z tego, jak się tu znalazłam. Dalej sama będą w szoku, gdy wyszliśmy już na zewnątrz, chłopak puścił moją rękę, którą przejechałam po twarzy. Spojrzałam krótko na Justina, w którym wyraźnie zbierała się złość, jednak wciąż nic nie mówił. To było tak nie zręczne, czułam jak płonę ze wstydu, gdyż spojrzenie Zacka było utkwione równie we mnie.

- Spotkamy się jeszcze - mruknął do Justina, który tylko skinął głową, i odszedł.

Patrzyłam teraz w oczy Justina, oddychając nie równo, kiedy starałam się wywnioskować, co wyrażają jego emocje. Pod wpływem moich, oraz zimna, moja dolna warga, zaczęła dygotać.

- Rusz się - warknął, wyciągając mnie z zaułku. Zacisnęłam usta, i oczy, już teraz wiedząc, że jest wściekły.

- Justin, proszę, daj mi dojść do słowa... - chciałam zacząć się tłumaczyć, ale mimo tego co chciałam powiedzieć, kompletnie mnie zignorował.

- Nawet się nie odzywaj! - nie patrząc na mnie, ciągnął mnie za rękę.

Spuściłam głowę, bojąc się, jaka może być jego dalsza reakcja. Dostrzegłam znajomy samochód Justina, przy którym się zatrzymał.

Odwrócił się twarzą do mnie, gwałtownie puszczając moją rękę. Patrzył wściekle w moje oczy, a jego były czarne, niczym węgiel...

- Co ty tu kurwa robisz? - zapytał spokojnie, ale widząc, jak jego jabłko Adama porusza się, wiedziałam,że to tylko kwestia czasu, nim wybuchnie. Tego się właśnie bałam najbardziej.

- Ja...

- Albo nie, wiesz co? Nie chcę tego słuchać. Powiedz mi tylko, czy Ciebie już do reszty pojebało!? - moja serce przyśpieszyło jeszcze bardziej, kiedy znów go nie poznawałam. Dokładnie tak, jak osiem minut temu z pistoletem przy skroni. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy.

- Proszę, uspokój się - mruknęłam, łamiącym się głosem, chcąc jakkolwiek załagodzić sytuację.

- Nie mów mi kurwa, co mam robić! Jak się tu znalazłaś?! Czy ty kurwa jebana idiotko zdajesz sobie sprawę z tego, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraziłaś?! - krzyczał bez opamiętania, gestykulując wszystko rękoma.

Przymknęła powieki, z pod których wypłynęły świeże łzy. Kompletnie nie wiedziałam co robić. Nabrałam gwałtownie powietrza, kiedy podszedł jeszcze bliżej. Odwróciłam głowę, chcąc uniknąć jego wzroku.

- Gdyby nie ja, nigdy nie miałbyś już szansy tu stać - wychlipałam słabo, wpuszczając powietrze z płuc.

- Jak się tu znalazłaś kurwa?! - wrzasnął wprost w moją twarz. Przełknęłam wielką gulę śliny,gryząc wargę.

- Znalazłam kartkę z informacjami

- Co?! Gdzie?!

- Znalazłam ją pod drzwiami... - urwałam, jąkając się - twojego gabinetu - nabrałam więcej powietrza - w twojej pracy - dodałam wycierając łzy wierzchem dłoni, i oblizując spęszchnięte usta.

- Jeszcze tam byłaś?! Jak się w ogóle tam dostałaś?! Nie ważne - parsknął - po chuj się wtrącasz!? - wrzasnął ponownie, a moje policzki zalała kolejna fala łez.

- Kompletnie nie potrafisz docenić tego, że chciałam Ci pomóc!

- Prosiłem Cię o to!? Wydawało mi się, że wyraziłem się wystarczająco jasno, kiedy mówiłem, że, dziś nie mam czasu!

- Zrozum, że gdyby mnie tam nie było, Ciebie nie byłoby tutaj, teraz!

- Poradziłbym sobie. Zastanawiam się tylko, jak bezczelna potrafisz jeszcze być?!

- Ja jestem bezczelna?! - zapłakałam, kręcąc głową. Wytarłam kolejne łzy, gdyż powoli nie panowałam nad nimi w ogóle. Wiem, jak wielką głupotę zrobiłam, nie wiem natomiast, co mną kierowało, że dało mi tyle odwagi, by wyjść z zaułka w tym magazynie, ale wiedziałam, że nie żałuję.

- Myślałaś, że rzucę się na ciebie z podziękowaniami?! Nigdy nie powinnaś się tu znaleźć, wiedziałem, co robię - patrzył na mnie wściekle, a jego klatka piersiowa poruszała się niezmiernie szybko, tak, jak moja.

Parsknęłam, kręcąc głową.

- Widziałam dokładnie, jak panowałeś nad sytuacją - mruknęłam ciszej.

Chłopak wplątał palce we włosy, odrzucając ją do tyłu. Patrzyłam na niego wciąż przerażona, zaciskając usta w linkę. Justin rozejrzał się, starając uspokoić, bo przymknął oczy.

Usłyszałam grupkę nastolatków, i założę się, że to był powód dla którego Justin chwilowo się uspokoił. Kiedy zbliżali się, spuściłam głowę i skrzyżowałam ręce, oddychając ciężko, bo mimo, że było ciemno, nie chciałam nikomu patrzeć w oczy. Przeszli obojętnie, a kiedy się oddalili, Justin ponownie utkwił wzrok we mnie, tak samo, jak ja w niego.

-  Posłuchaj mnie uważnie, Abygail - zaczął poważnie - to, co nas łączy, to tylko i wyłącznie moja praca w twoim domu. To tylko służba, poza tym, nie wpieprzaj się w moje prywatne życie - wysyczał, ruszając w stronę swojego samochodu.

Patrzyłam na niego kompletnie osłupiała, nie mogąc w to uwierzyć. Jego słowa zabolały mnie na tyle mocno, że wydawało mi się, że jestem w stanie odczuć ból nie tylko psychiczny, ale i fizyczny.

Moje usta uformowały się w literkę "o", a słowa jakby utknęły mi w gardle.

- Czyli całowałeś mnie tak służbowo, tak?! - krzyknęłam zrozpaczona. Justin zmarszczył brwi, kiedy zatrzymał się, i odwrócił. Pokręciłam głową, wydawało mi się, że nie mam już nic do powiedzenia, że wszystko, o czym mieliśmy rozmawiać już powiedzieliśmy, i teraz tak po prostu się to skończy. Nie mogłam już na niego patrzeć, chciałam jak najszybciej stąd odejść, więc tak zrobiłam.

Kiedy nie doczekałam się odpowiedzi, z oczami pełnymi łez, po prostu ruszyłam przed siebie, zostawiając równie co ja oszołomionego chłopaka na chodniku.

- Może to i dobrze, że poszłam Cię szukać? Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję - zaśmiałam się bez humoru, przez łzy, wymijając go.

Szłam co raz szybciej, obawiając się, że jednak może chcieć iść za mną, i nie pomyliłam się. Usłyszałam za sobą co raz głośniejsze kroki, a mi coraz bardziej chciało się płakać. Chciałam, żeby po prostu pozwolił mi już iść.

- Aby! - nie zareagowałam, szłam dalej.

- Zatrzymaj się kurwa!

- Czego jeszcze chcesz?! Powiedziałeś to, co chciałeś! - odwróciłam się z impotentem, mówiąc z mocno zachrypniętym od płaczu głosem.

- Źle to zabrzmiało, przepraszam, wiesz, że nie to chciałem powiedzieć - spojrzał w moje oczy, szukając odpowiedzi. Odwróciłam spojrzenie, nie mając mu tej pieprzonej satysfakcji. Nie odezwałam się ani słowem, kiedy złapał moje ramiona, stając dokładnie na przeciw mnie.

- Przepraszam, poniosło mnie

- Nie dotykaj mnie - starałam się strącić jego dłonie. Nie chciałam go słuchać, tak samo, jak on nie chciał tego robić. Chciałam iść, ale znów mnie zatrzymał. Przewróciłam teatralnie oczami, bo męczyło mnie to.

- Justin, proszę Cię, daj mi odejść! - wysyczałam, bezradnie chcąc się uwolnić. Łzy ponownie zbierały się w moich oczach, bo czułam, jakbym nie mogła nic zrobić, byłam po prostu zmęczona, nie miałam siły się z nim szarpać.

- Nie pozwolę Ci wracać teraz samej, jest niebezpiecznie! Wróć ze mną do samochodu, odwiozę Cię.

- Naprawdę myślisz, że tak po prostu wsiądę z tobą do samochodu!?!

- Proszę Cię, do cholery nie wybaczyłbym sobie, gdybym Cię teraz puścił. Może Ci się coś stać!

Stałam tam, analizując słowa Justina. Nie chciałam tego robić. Wolałabym wracać metrem, niż z nim teraz, ale byłam zmuszona. Nie chciałabym drugiej takiej sytuacji, jaka dziś przytrafiła mi się w metrze.

Biłam się z myślami.

- Odwieź mnie - mruknęłam, gwałtownie wyszarpując mu się, i nie czekając na niego, ruszyłam z powrotem w stronę samochodu Justina.



                                       ~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~
Przepraszam, że tak długo czekaliście :)

No więc, jak się domyślacie, podjęłam decyzję, że dalej będę pisać to FF, więc oficjalnie zostaję ;)

Ciekawi co dalej? :D

Kocham was mocno,  Do następnego!

CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!

niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 14

"- Czyli teraz bawisz się w alfonsa?..."

CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!





- Zostań tu - odparłem, kompletnie nie zwracając uwagi na pytające spojrzenie Abygail, które mi posłała. Dosłownie wybiegłem z kawiarni, trącając kilku gości, i tę samą kelnerkę, która mnie obsługiwała, ramieniem. Nie myślałem racjonalnie. Nie wiedziałem po co tam idę, wiedziałem tylko, że robię kolejną głupotę mojego życia, które po raz kolejny ma szansę zamienić się w piekło.

- Zostaw ją! - krzyknąłem wściekły, odciągając go od tyłu, od przerażonej, zapłakanej dziewczyny. Przycisnąłem go do ściny budynku, trzymając za kołnierz i przyciskając klatą piersiową. Nasze oczy momentalnie spotkały się, sprawiając, że obraz wszystkiego, całego mojego poprzedniego życia, całego bólu, miałem namalowane, jak na dłoni.

- Bieber - zaśmiał się kpiąco, natychmiast próbując wyszarpnąć się z mojego uścisku.

- Pamiętasz, ile lat temu widzieliśmy się ostatnio? - warknął, próbując złapać moje nadgarstki, bez skutecznie, do czasu. W moich żyłach krążyła czysta adrenalina, a w oczach świdrowała nienawiść, jaką darzyłem tego skurwysyna.

- Stanowczo za mało - wysyczałem wściekły.

- Justin! - usłyszałem za sobą głos Abygail, i przysięgam, przeklinałem ją w momencie, kiedy pozwoliła Christianowi zawiesić na sobie swój wzrok.

- Nie wiem, jakim jebanym sposobem tu jesteś, Jared, ale przysięgam, nie pożyjesz zbyt długo!
- krzyknąłem, nie panując nad sobą. On jedynie zaśmiał się kpiąco, wyszarpując z mojego uścisku, i popychając mnie. Nie zwracałem uwagi na nic. Na ludzi, dla których jesteśmy sensacją, na Abygail, stojącą nieopodal, na wciąż szlochającą Natalie. Patrząc na niego, czułem jakby dwóch ostatnich lat mojego życia nie było, a wciąż jestem tym, kim byłem.

-Nie tęskniłeś? - zaśmiał się gorzko, kiedy oboje staliśmy nie ruchomo, a nasze klatki piersiowe poruszały się nienaturalnie szybko.

Nie zastanawiając się ani sekundy, ponownie rzuciłem się na niego, bez skutecznie chcąc go uderzyć, ale panująca nade mną wściekłość, w niczym mi nie pomagała.


Abygail's POV.

- Justin! - wybiegłam za chłopakiem, kompletnie oszołomiona. Po drodze, przeprosiłam wszystkich uderzonych przez chłopaka ludzi, i wybiegłam za nim. Rozejrzałam się po okolicy, napotykając go wzrokiem po drugiej stronie. Zmarszczyłam brwi, widząc razem z nim tego samego faceta, którego teraz przyciskał do budynku oraz przerażoną Natalie. W tej samej chwili, i ja byłam przerażona, bo kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Modliłam się tylko, żeby nie był to ktoś, kto próbował skrzywdzić Natalie, a Justin miałby teraz przez to zostać zranionym. Mimo, że kazał mi zostać, nie miałam najmniejszego zamiaru zostać tu, i przyglądać się temu. Czym prędzej zbiegłam ze schodków, biegnąc w kierunku zdarzenia, ruchem dłoni zatrzymując samochody na jezdni, które z piskiem się zatrzymywały. Serce podskoczyło mi do gardła za każdym razem, kiedy myślałam, że zaraz wpadnę pod któryś. Nie zwracając uwagi na krzyczących obelgi w moim kierunku kierowców, zaraz znalazłam się obok zapłakanej Natalie.

- Justin! - ponownie krzyknęłam, będąc już na miejscu całego zdarzenia. Chłopak zignorował mnie, a widok jego takiego, był nie do przyjęcia. Wyglądał, jakby chciał zabić tego człowieka spojrzeniami, ale on nie był mu dłużny. Jego spojrzenie chwilowo spoczęło na mnie, a przez moje ciało przebiegły nie przyjemne dreszcze.

- Nie wiem, jakim jebanym sposobem tu jesteś, Jared, ale przysięgam,  nie pożyjesz zbyt długo - krzyknął Justin w jego kierunku, rozwścieczony, jak jeszcze nigdy. Moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie, kiedy chłopak ponownie się na niego rzucił. Przyłożyłam dłoń do twarzy, nie wiedząc, co mam robić w tej sytuacji.

- Nie tęskniłeś? - spytał szyderczo, kiedy ja spojrzałam chwilowo, na szlochającą Natalie, która teraz kucała z głową w dłoniach przy tym samym budynku.

- Justin, proszę, zostaw go, chodź! - podeszłam bliżej, nie zdając sobie sprawy, że mogę być w niebezpieczeństwie. Kim kolwiek był ten człowiek, chciałam jakoś pomóc Justinowi.

- Aby weź Natalie do samochodu! - krzyknął, nie patrząc na mnie, i kompletnie ignorując moje błagania.

- Czyli teraz bawisz się w alfonsa? - zaśmiał się przez zaciśnięte zęby, a jego słowa mocno mnie... uderzyły. Spojrzałam chwilowo na tego faceta, z czystym strachem w oczach. Natychmiast oderwałam moje tęczówki od jego postaci. Natalie spojrzała na mnie tak samo, jak ja na nią, ale żadne z naszych spojrzeń nie wyrażało emocji. Jednego byłam pewna. Znów nie miałam zamiaru słuchać Justina.

- Abygail, kurwa powiedziałem do samochodu! - jeszcze bardzie wściekły, tym razem spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie. Widziałam, jak ktoś, kto na nazwisko miał Jared, próbuje wymierzyć cios Justinowi, który go ominął. Przejechałam dłońmi po twarzy, czując, że natychmiast powinnam robić, to, co każe mi Justin. Ale czy tak zrobiłam?

- Niech zostaną, wypożyczę jedną na noc, po starej znajomości, mam nadzieję na zniżkę - zakpił. Przełknęłam gulę śliny, utkwioną w moim gardle. Nie przyjemny skurcz ścisnął mój żołądek, i równo, kiedy Natalie jak najszybciej uciekła, ja spojrzałam w jej kierunku.

- Natalie! - krzyknęłam. Nawet nie obejrzała się, po chwili znikając z pola mojego widzenia. Ponownie przeniosłam swój przerażony wzrok na Justina.

- Czego jeszcze chcesz, śmieciu?!

- Dobrze wiesz. Musimy dokończyć parę spraw, nie uważasz? - posłał Justinowi obrzydliwy uśmieszek. Jego głos był niczym brzytwy, i powoli i delikatnie raniły uszy. Zarazem był taki tajemniczy, jakby i on wiele wycierpiał. Tak wiele pytań rodziło się w mojej głowie, patrząc, jak nawzajem szarpią się. Stałam tam tak po prostu, przyglądając się temu. To nie był człowiek, któremu ufałam, i darzyłam jakimś uczuciem, i mam tu na myśli przyjaźń? Poczucie bezpieczeństwa? Gdzie ono było? Uciekło, tak samo jak Natalie? Przygryzłam wargę, patrząc z przerażeniem na wściekłego, bezradnie uderzającego w zupełnie obcego mi faceta Justina, który wydawał mi się teraz potworem. Nienawidziłam siebie za to, że tak o nim myślałam, on taki nie był.

- A kiedy załatwię Ciebie, wezmę sobie ją - spojrzał na mnie, wskazując palcem na moją postać. Robiąc to, miałam wrażenie, jakby policzył każdy mój dzień, i skazał mnie na wyrok. Kolana ugięły się pode mną, kiedy i Justin spojrzał na mnie. Trwał to chwilę, a ja miałam wrażenie, jakbym patrzyła w jego oczy całą wieczność. Pod moimi powiekami czułam pierwsze łzy, ale wiedziałam, że w niczym nie pomogą.

Szczęka Justina napięła się mocno, oczy stały się czarne. Dosłownie czarne. Odwracając wzrok od moich tenczówek, zaciskając mocno pięści, jednym, szybkim ruchem, uderzył go w brzuch. I mimo, że wiedziałam, że dla chłopaka dzieje się to nie wyobrażalnie szybko, z mojej perspektywy, z odległości zaledwie metra, widziałam wszystko idealnie szybko, i idealnie wolno.

Zgiął się w pół, zaciskając oczy z bólu, po chwili jednak parsknął śmiechem.

- Spróbuj zbliżyć się do niej choćby na kilometr, a zabije Cię - wysyczał, zaciskając mocno zęby, tak samo mocno, jak dłonie na jego kórdce. Odetchnęłam rozpaczliwie, patrząc na Justina. On mnie bronił, a ja miałam go za potwora. To jest jedną z pierwszych rzeczy w moim życiu, których sobie nie wybaczę. Nabrałam więcej powietrza widząc, jak Christian wymierza pięść, by uderzyć nie świadomego Justina. Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu.

- Justin! - krzyknęłam, by ostrzec chłopaka, ale było za późno. Równo z moim krzykiem uderzył Justina prosto w szczękę, a pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Zakryłam usta dłonią, bez namysłu podbiegając do chwiejącego się chłopaka, kiedy ponowie miał zostać uderzony.

- Odsuń się! - krzyknął, odpychając mnie lekko. Schylił się, omijając uderzenie kogoś, kogo już teraz nienawidziłam. Zachwiałam się lekko, nie mogąc uwierzyć, że byłam na tyle głupia, by zbliżyć się jeszcze bardziej. Wszystko potoczyło się szybko, jakby świat dookoła przestał istnieć.

- A więc to twoja suka, hmmm?

Justin omijając cios, przedostał się za jego plecy, uderzając w nie łokciem. Upadając, krzyknął głośno, zwijając się z bólu, ale to najwidoczniej nie zrobiło żadnego wrażenia na Justinie, który kopnął go w brzuch. Zacisnęłam mocno oczy, odwracając się. Schowałam ręce w dłonie, nie mogłam sobie choćby wyobrazić, że miałbym dalej na to patrzeć. Nie na Justina, który robiąc to, ranił i mnie. Nigdy w życiu nie chciałam tego oglądać. Nigdy. Po moich policzkach spłynęły kolejne łzy, słysząc dokładnie całą bijatykę. Po dosłownie chwili, poczułam rękę na moim ramieniu, więc z przerażeniem spojrzałam an postać za mną. Justin chwytając mój nadgarstek, bez żadnego słowa ruszył w stronę swojego samochodu. Jego uścisk sprawił mi ból, więc syknęłam, chcąc coś powiedzieć, jednak nie było mi to dane...

- To jeszcze nie koniec, Bieber! - usłyszałam za plecami, więc szybko spojrzałam w kierunku zakrwawionego mężczyzny, po czym przeniosłam wzrok na wściekły profil chłopaka, który nie przejmując się ruchliwą ulicą, tak jak ja wcześniej, najzwyczajniej w świecie szedł.

- Justin...

- Justin! -powtórzyłam głośniej, kiedy kompletnie mnie ignorował, zatrzymując się przy samochodzie.

- Kto to był? - spytałam, nie myśląc o konsekwencjach tego, i o tym, jak wściekły jest. Już wiem, że to był błąd, kiedy jego zlodowaciałe spojrzenie utkwione było na mojej twarzy.

- Nikt - mruknął bardziej do siebie dysząc - Czy ty kurwa nie rozumiesz, co się do Ciebie mówi!? - naskoczył na mnie niemal od razu, kiedy tylko się zatrzymaliśmy przy samochodzie. Spojrzałam w jego oczy z przerażeniem.

- Justin, ale ja...

- Czy naprawdę muszę Ci kurwa wszystko mówić dwa razy?! - był opętany, kiedy moje oczy patrzyły w jego. Moja szczęka zaczęła dygotać, a poczucie, że za chwile mnie uderzy było nie do zniesienia. Bałam się go. Zdałam sobie sprawę, jak wielką głupotę zrobiłam wpuszczając do mojego wątłego życia kompletnie nie znajomego mężczyznę, nie wiedząc o nim nic. Kim jest, kim był... Czułam, jakbym była wciąż w niebezpieczeństwie. Przymknęłam oczy, chcąc ochronić się przed nim.

- Kiedy mówię kurwa, że masz wsiąść do samochodu, ty wsiadasz do samochodu, czy mam Ci to rozpisać!? - wyrzucił ręce w powietrze, śmiejąc się bez humoru. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała bardzo szybko. Upokarzał mnie, wiele razy, naśmiewając się. Teraz wiem, że to było nic w porównaniu z tym, co mówił teraz. Czułam się z tym źle, ale bałam mu się sprzeciwić. Jeszcze trzydzieści minut temu wszystko było w porządku...

- Chciałam Ci pomóc! - wyjęczałam żałośnie, zbierając w sobie całą odwagę, jaką miałam w sobie. - Kto to był?! - dodałam krzycząc, powoli dławiąc się falą łez, kiedy ruchem ręki wskazałam na miejsce, gdzie jeszcze trzy minuty temu leżał zakrwawiony.

- Pomóc - parsknął, niedowierzając, i patrząc na mnie pogardliwie.

- Wsiadaj do samochodu - syknął, wręcz brutalnie popychając mnie w stronę miejsca pasażera. Zaczęłam jeszcze bardziej się trząść, nie tyle co z zimna, a strachu.

- Nie popychaj mnie! Nie wsiądę z tobą do samochodu! - krzyknęłam, patrząc w jego oczy, które z chwili na chwilę były jeszcze ciemniejsze, i ile to w ogóle możliwe. Był wściekły, złapał moje ramie, nie próbując być delikatnym. Jęknęłam, drżącą dłonią, próbując uwolnić się z jego uścisku. Na marne...
  
Dosłownie wsadził mnie na miejsce kierowcy. mocno trzaskając drzwiami. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy biegiem okrążył samochód, wsiadając na miejsce kierowcy. Teraz nie tylko się bałam. Byłam przerażona. Pod wpływem emocji mógł zrobić coś głupiego.

-Justin... - próbowałam cokolwiek powiedzieć, ale nie miał najmniejszego zamiaru mnie słuchać. Dać dojść mi do jakiego kolwiek słowa.

- Zamknij się! - ruszył z miejsca przy krawężniku, tak jak myślałam, kompletnie nie ostrożnie, sprawiając, że mocno odepchnęłam się do przodu. Łzy spływały po moich policzkach, i nawet nie gromadziły się. Wyleciały od razu. Nie chciałam, żeby je widział, więc odwróciła się w stronę szyby, łkając. Szczęka Justina była ostra niczym nóż.

- Dlaczego taki jesteś? - szepnęłam cicho, nie myśląc nad słowami. Przerwałam tym samym nie znośną ciszę.

- Może dlatego, że jesteś nie umiejącą się słuchać suką?! - wrzasnął, kiedy w tym samym momencie mocno zacisnęłam powieki, z pod których wylatywało więcej łez. Nie odezwałam się już ani słowem, skupiając, a przynajmniej starałam się skupić tylko i wyłącznie tym, co widziałam za szybą, czyli centrum miasta. Błagałam, żeby być już w domu. Z daleka od niego.

Kiedy dojechaliśmy, jak najszybciej było to możliwe, wyskoczyłam z samochodu, biegnąc w stronę wejścia, ile sił w nogach, i prosząc, żeby za mną nie szedł.

Ślepo szukałam klamki, w obrazie rozmazanym przez łzy. Obiecał, że nie będziemy się kłócić, że będzie między nami ok. Weszłam do domu, spuszczając głowę, ukrywając się przed spojrzeniami wszystkich, którzy zapewne szykowali się na ognisko.

- Aby, coś się stało? - czym prędzej wyminęłam jedną z opiekunek, która próbowała mnie zatrzymać, biegnąc schodami wprost do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi z wielkim hukiem, rzucając się na łóżko. Szlochając, i podnosząc się na łokciach, usiadłam przy poduszkach, wycierając mokre policzki, i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej.

Nie mogłam wyrzucić z głowy obrazu postaci tego faceta. Tym bardziej, że Natalie z nim gadała, co idzie za tym, że musiała go znać, a ja musiałam wiedzieć, kim był ten zlowiek.




Wyszłam z kabiny prysznicowej, szybko chwytając ręcznik i owijając nim moje zmęczone dzisiejszym dniem ciało. Podeszłam do lustra, patrząc na swoją twarz, dłonią przeczesałam włosy do tyłu, z których woda jeszcze ciekła. Wzruszylam ramionami, chwytając szczoteczkę i pastę, myjąc dokładnie swoje zęby. Robiąc to, marszcząc brwi, upewniłam się, że drzwi od łazienki na pewno są zamknięte. Wypłukałam usta, wysuszyłam włosy i założyłam bieliznę. Rozejrzałam się dookoła warcząc, i wyszłam z toalety po ubrania, których nie wzięłam. Niechętnie i niestarannie załozyłam kolejno długie jeansowe spodnie i zwykłą, czarną, luźną koszulkę. Nie byłam w stanie skupić się na niczym innym, niż na Natalie. Musiałam z nią porozmawiać jak najszybciej, jeszcze dziś, i wiedziałam, że zrobię to na ognisku. Jedyne co zniechęcało mnie do tego, to świadomość tego, że będzie tam Justin.

Pokręciłam głową, wstając z łóżka, i gotowa niepewnie pokierowałam się w stronę wyjścia. Rozejrzałam się po pełnym piętrze, przewracając oczami. Tak jak myslałam, dziewczyny w krótkich spodenkach, krótkich bluzkach, krótkich sukienkach w krótkim wszystkim były wszędzie, a mi nie pozostało nic innego jak współczuć im, i gratulować komarom wyżerki...

Wyszłam już z pokoju zamykając go i mijając kilka wchodzących, czy wychodzących już z pokoi osób. Drzwi od niektórych, były otwarte, a w nich słychać było piski, śmiech i rozmowy dziewczyn. Takie typowe.

- Abygail, poczekaj! - z zamyśleń wyrwał mnie głos kogoś dość znajomego. Odwróciłam się za siebie, widząc uśmiechniętego Jaxona, który szedł w moim kierunku.

Nie chcąc dać poznać po sobie czego kolwiek, uśmiechnęłam się naturalnie, w stronę chłopaka. W sumie, jest tu dłużej o parę tygodni od  Justina, i rzadko kiedy miałam okazję z nim rozmawiać. Zamieniłam z nim może dwa trzy słowa, spotykając go na piętrze, kiedy zbierał pranie...

- Jaxon, hej - mruknęłam niepewnie, chowając kosmyk włosów za ucho. Był bardzo przystojny, tym samym sprawiając, że jego osoba sprawiała, że czułam się spięta w jego towarzystwie.

- Hej - oblizał usta.

- Co tu robisz?

- Zastanawiam się, co robisz tu sama - uśmiechnął się ciepło. Miał piękny uśmiech, ale nie dorastał do pięt Justinowi, którego uroda jest nie porównywalnie większa. Czy to normalne, że w otoczeniu Justina nie czułam się już tak bardzo skrępowana? Tak, dziwne.

- Wybieram się na ognisko - starałam się być naturalna, ale nie wiedziałam, co mogłabym dodać do moich krótkich odpowiedzi, żeby rozmowa była atrakcyjniejsza. Nie byłam w ogóle pewna, czego ode mnie chce.

- Naprawdę? Ja też, może chcesz iść ze mną? - totalnie zszokował mnie tym, co teraz powiedział. Chciał zaprosić mnie, tak nagle, nie znając mnie? Zmarszczyłam brwi.

- Wiesz.... Jaxon, nie chcę, żebyśmy się źle zrozumieli, nie znamy się... - gestykulowałam rękoma, i byłam pewna, że moje policzki już płoną. Nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać, bo nogi same uginały się pod emną. Te same niebieskie, co u Cupera oczy, i te same jasno blond włosy. To było takie dziwne, i przerażające. Po prostu przez mój uraz, już nie robił na mnie dobrego wrażenia.

- No właśnie. To świetna okazja, żebyśmy się poznali - uśmiechną się szarmancko. Westchnęłam.

- To co, dasz się zaprosić? Będzie fajnie - mrugnął. Nie czułam kompletnie nic, w przeciwieństwie do tego, kiedy robił to Justin. Czułam wtedy motylki w brzuchu, a teraz nic...

- No dobrze, ale wciąż nie wiem, dlaczego chcesz iść tam akurat ze mną.

- Po prostu pomyślałem, że może nie idziesz z nikim. Taka piękna dziewczyna nie powinna chodzić sama, nawet jeśli jest w stu procętach bezpiecznym miejscu - wzruszył ramionami. Spuściłam zażenowana głowę, chichocząc.

- Dobrze, więc chodźmy - mruknęłam. Ruszyliśmy wzdłuż korytarza, idąc w stronę schodów. Byłam spięta, bo wciąż myślałam tylko o Justinie, i nikt nie był w stanie tego zmienić. Chciałam, żeby zamiast Jaxona szedł koło mnie Justin, nawet jeśli miałby mówić te swoje chamskie, bądź niestosowne rzeczy, ale żeby po prostu ze mną był.

- Więc, Aby, przyjaźnisz się z Justinem? - spojrzał na mnie pytająco. Moje serce przyśpieszyło bicie dwukrotnie, bo najczarniejsze scenariusze takie jak choćby Natalie mówiąca mu wszystko. Stąpałam po cienkim lodzie, i wiedziałam to.

- Kumplujemy się, to wszystko - wzruszyłam ramieniem. Być może nie byłam zbyt grzeczna odpowiadając chamsko i nie angażując się w rozmowę, ale nie miałam na to ochoty. Teraz leżałabym pewnie w łóżku, pozwalając poduszce chłonąć moje łzy, a pod świadomie czekałabym na Justina, który, przyszedłby, i pocałowałby mnie. Musiałam koniecznie porozmawiać z Natalie, i wyjaśnić wszystko, a w obecności Jaxona nie będzie to łatwe.

- Naprawdę? - uniósł brwi - Justin to dupek, powinnaś na niego uważać - pokręcił głową. Nabrałam gwałtownie powietrza, zatrzymując się chwilowo na schodach.

- Coś nie tak?

- Wszystko byłoby ok, gdybyś po pięciu minutach znajomości nie wybierał mi znajomych - zachichotałam sztucznie, chcąc rozładować napięcie między nami, które miałam wrażenie, odczuwam tylko ja.

- Oh, przepraszam - mruknął. Cholera, a jeżeli coś wie? To właśnie zaprzepaściłam szansę na poznanie bliżej Justina, mam na myśli tego, którego jeszcze nie znam.

- Dlaczego ostrzegasz mnie przed nim? - spytałam od niechcenia, będąc już w holu. Chłopak jedynie westchnął.

- Pracujemy razem, więc zdążyłem go trochę poznać. Jest fałszywy - przymknęłam na chwilę oczy, opierając się o poręcz. Ciekawe, że mówi to wszystko teraz, dzisiaj, akurat dzisiaj. Tym bardziej ciekawe, że mimo, iż dawno przekroczył granicę, nie irytowało mnie to.

- Co masz na myśl? - spojrzałam na chłopaka, stojącego na przeciwko, po drugiej stronie schodów, który tak samo jak ja, był oparty.

- Nie chcę, żeby to, co teraz powiem Cię uraziło, ale kilkukrotnie mówił, że chce Cie wykorzystać - spojrzał na mnie smutno, i jakby przepraszająco. Moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie, czułam jak wielka gula śliny zbiera się w moim gardle. Nie mogłam uwierzyć, w to co mówi. To było nie możliwe, Justin taki nie jest! Ślepo chciałam w to wierzyć, bo nie umiałam inaczej. Przygryzłam wargę, starając się zahamować łzy pod moimi powiekami.

- Przykro mi... - dodał. Pokręciłam głową.

- To nie jest twoja wina, Jaxon. Dasz mi chwilkę? Spotkamy się później - dodałam, jak najszybciej zeskakując z ostatniego schodka, i biegiem ruszyłam do tylnego wyjścia, na ogród.

Widząc pełno osób, jęknęłam. Jedna łzy spłynęła po moim policzku, ale szybko ją wytarłam, wychodząc na wieczorne powietrze, którym odetchnęłam głęboko. Czy naprawdę było możliwe to, co mówił Jaxon? Znając Justina od zewnątrz nigdy nie poznałam go od wewnątrz. Zranił mnie dziś drugi raz, mimo, że nie osobiście. Nie wiedziałam kompletnie co mam robić, byłam wręcz roztrzęsiona. Rozejrzałam się, nie dostrzegając ani Justina, ani Natalie. Może to i dobrze? Na razie.

Spojrzałam w kierunku ogniska, gdzie nie udolnie próbowali rozpalić je wolonatriusze, a ja nie miałam ochoty na to patrzyć.

Nie chciałam, żeby ani jeden szloch wydobył się z mojego gardła, ani jedna łza nie wypłynęła już spod mojej powieki. Jeżeli Justin naprawdę to wszystko powiedział, nie umiem opisać jak wielki ból sprawiłby mi. Wyobrażając sobie, że to jest prawda, czułam mentalny ból w sercu, który jakby ostrzegał, że to tylko namiastka tego, jak boleć będzie naprawdę. Przeczesując włosy palcami, ruszyłam w stronę dość gęstego, małego lasu, który był własnością domu. Im dalej od rozpalającego ogniska, tym ciemniej miałam pod stopami. Jedyne źródło światła, to księżyc, teraz świecący już w pełni i okazale, czy właśnie coraz jaśniejsze płomienie ognia.  Usiadłam pod jednym z drzew, krzyżując nogi po turecku, i zamykając oczy. Lekki podmuch wiatru uderzył moją twarz, i nie okryte przedramiona, sprawiając na nich gęsią skórkę. Jęknęłam, próbując nie myśleć o niczym. Po prostu, o wszystkim miłym, co nie byłoby związane z Justinem. Ale jak, skoro wszystkie dobre, i wesołe rzeczy kojarzą mi się z nim. Tylko z nim.

Przygryzłam wargę, marszcząc brwi, kiedy znajomy śmiech i chichot Natalie rozbrzmiał aż tu, parę metrów od wejścia na ogród, w którym wyszła razem z Sarą, Jessie i July. Jak gdyby nigdy nic, śmiała się. Jak gdyby nic nie wydarzyło się dziś szczególnego. Wiedziałam, że muszę zrobić to teraz, szybko, więc podniosłam się z ziemi, otrzepując uda i pośladki z trawy. Biegiem ruszyłam w ich stronę.

- Natalie! - krzyknęłam, na co dziewczyna odwróćiła się, marszcząc brwi. Widząc mnie, od razu
przestałą się śmiać, i ruchem dłoni, tak samo uciszyła resztę...

- Czego chcesz? - warknęła, patrząc na mnie porozumiewawczo, jakby mówiąc, że nie mam prawa mówić o tym przy jakich kolwiek świadkach. Cóż, wychodzi na to, że nie tylko ona ma haka na mnie.

- Chciałam porozmawiać - spojrzałam w jej ciemne oczy, które przymrużyła, krzyżując ręce na piersi. Reszta, niczym posłuszne pieski zrobiła to samo, patrząc na mnie pogardliwie. Totalnie to ignorowałam, bo jakie to ma znaczenie w porównaniu do tego, co czuję po całym dzisiejszym dniu?

- Mów - wzruszyła ramieniem. Zmarszczyłam brwi.

- Wydawało mi się, że chcesz wolałabyś jednak na osobności - mruknęłam. Prychnęła, przewracając oczami. Bez żadnego słowa wyjaśnienia, zostawiła swoje "przyjaciółki". Posłałam im nie wzruszone spojrzenie, idąc w kierunku stojącej zaledwie dwa metry dalej Natalie.

- Natalie, nie wiem, od czego mogła bym zacząć, ale najlepiej od początku. Kim był ten facet dzisiaj? - spytałam delikatnie, nie chcąc robić niczego na złość, czy siłę, ale prawda byłą taka, że jeśli nie chce, i tak mi nie powie... Nienawidziłam tego.

- Wiedziałam - zaśmiała się bez humoru - gówno Cię to interesuje - warknęła chamsko, a ja musiałam się bardzo pilnować, że znów jej nie uderzyć...

- Natalie, proszę, to dla mnie ważne - syknęłam, patrząc na jej mocno umalowaną twarz.

- Nie wiem, co Cię interesuje to kim dla mnie jest? Mnie też interesuje to, kim jest dla twojego kochasia - posłała mi znaczący uśmieszek, znów, krzyżując ręce na piersi.

- Natalie, przestań! - krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze. Ona jedynie zaśmiała się.

- Dlaczego? Mogłaś domyśleć się wcześniej, że nie będziesz zawsze anonimowa - zachichotała. Raniły mnie jej słowa, bo tak jak mówiłam, nie da się nie przejmować tym, co mówią o tobie ludzie. Na pewno nie wszystkim, a to nie była delikatna sprawa.

- Dobra, skończ, i tak nie da porozmawiać się z tobą jak z człowiekiem - prychnęłam, chcąc odejść, jednak jej dłoń na moim nadgarstku, zatrzymała mnie. Spojrzałam wściekła w jej oczy.

- Czego się spodziewała? Że przyjdziesz, i tak po prostu się wszystkiego dowiesz? - prychnęła. Wyszarpnęłam swój nadgarstek, przymrużając oczy i westchnęłam.

- Zrozum, że chce po prostu wiedzieć! - krzyknęłam.

- W takim razie, zapytaj swojego Romeo - parsknęła, i kręcąc biodrami odeszła. Odprowadzając ją wzrokiem, dostrzegłam Justina bacznie przyglądającego mi się. Przygryzłam wargę, bo wyraźnie widać było, że obserwował nas od dłuższego czasu i nie podobało mu się to, że z nią rozmawiałam. Mi też się to nie podobało, ale czymś, co nie podobało mi się bardziej, był jego wzrok, pod wpływem którego nie byłam w stanie patrzeć dłużej w jego oczy. Stał dość niedaleko, ale nie mogłam tego znieść. Patrząc na niego wyobrażałam sobie, jak mówi te wszystkie obrzydliwe rzeczy o wykorzystywaniu mnie, które mógłby mówić Jaxonowi, i innym wolontariuszom. Nie chcąc, żeby zobaczył zły zbierające się pod moimi powiekami, odwróciła się, idąc ponownie w stronę ciemnego lasku.

Natalie miała rację. Justin i ona, nigdy nie wyglądali, jakby byli znajomymi, więc ten Christian, czy kimkolwiek był, to zwykły przypadek, że oboje go znają. W gruncie rzeczy, może być dla nich zupełnie kimś innym, ale jedno ich łączyło. Ani jej, ani jego, na pewno nie był przyjacielem. To i tak nic nie zmienia. Mimo, że Natalie mnie nie interesuje, interesuje mnie to, kim dla niej był... Ważniejszy był Justin.

Usiadłam na skale pod jednym z drzew, opierając plecy o spróchniałą korę. Patrzyłam tępo w wyjątkowo mocno świecące dziś gwiazdy, i jak zwykle w takich chwilach zastanawiałam się nad sensem naszego życia, istnienia, i po co to wszystko jest. Mówiąc wszystko, dokładnie to mam na myśli. Na chwile pozwoliło mi to odciąć się od całego chaosu w mojej głowie, i przy ognisku, bo podopieczni byli bardzo głośni, śmiejąc się i rozmawiając. Westchnęłam, chwytając patyk pod moimi nogami, i mimo, że nie widziałam gruntu, grzebałam bezmyślnie w ziemi.

Spojrzałam przed siebie i dookoła, widząc nic. Czerń, ciemność. Zmarszczyłam brwi, a nie przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. Tu było znacznie zimniej niż w pobliżu ogniska. Usłyszałam, jak krzaki szeleszczą, więc szybko odwróciłam się, szukając źródła hałasu. Przygryzłam wargę i mimo niepewności i strachu, chciałam sobie wmówić, że to wiewiórka. Odetchnęłam głęboko. Poczułam rękę na ramieniu, pisnęłam przerażona, szybko wstając. Moje serce biło nienaturlanie szybko. Nikogo nie widziałam, więc dyszałam szybko.

- Kto tu jest?! - krzyknęłam niepewnie, okręcając się wokół własnej osi.

- Aby to ja - zamknęłam oczy w uldze, czując natychmiastowe poczucie bezpieczeństwa, kiedy usłyszałam miękki głos Justina. Poczucie jednak szybko minęło, a zastąpiło je smutek, i rozczarowanie...

- Aby, przepraszam - szepnął, chwytając oba moje ramiona, i stając dokładnie na przeciwko mnie.

- Daruj sobie - pokręciłam głowa, chcąc brzmieć na złą. Nie miałam ochoty patrzeć mu w oczy. Chciałam iść, jednak nie pozwolił mnie, więc starałam się uwolnić z jego silnych rąk. Justin jedynie mocniej mnie chwycił, przyciągając moje nadgarstki w stronę jego twardej klatki piersiowej.

- Justin, zostaw mnie! - krzyknęłam. Miałam już dość tego dni. Miałam dość Justina, wszystkiego.

- Daj mi dojść do słowa! - syknął. Puścił moje nadgarstki, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadało bardzo szybko.

Chłopak wyjął z kieszeni telefon, i włączył aplikacje latarki. Teraz mogłam spojrzeć w jego piękne oczy, które pod wpływem światła wyglądały jak bursztyny. Odwróciłam wzrok, kiedy podszedł bliżej. Pierwszy raz czułam do niego obrzydzenie.

- Kim był ten facet?! - krzyknęłam robiąc krok w tył. Dobrze wiedziałam, że stąd nikt nas nie usłyszy i to może być jedyne bezpiecznie miejsce, w którym mogłam uwolnić emocje.

- Nie mogę Ci teraz tego powiedzieć - mruknął, patrząc wprost w moje oczy, które jakby próbowały powiedzieć, że naprawdę nie może tego zrobić. Prychnęłam.

- Przepuść mnie - pokręciłam głową, będąc bliska płaczu. Byłam już po prostu zmęczona, chciałam tylko położyć się już do łóżka.

- Proszę, zrozum mnie - spojrzał na mnie błagalnie, i pewnie teraz bym odpuściła, rzucając mu się w ramiona. Gdyby nie jeden fakt, który zabolał mnie najbardziej.

- Dobrze. W takim razie może powiesz mi, kiedy zamierzałeś mnie wykorzystać - skrzyżowałam ręce, śmiejąc się bez humoru. Justin zmarszczył brwi, kiedy oboje patrzyliśmy sobie w oczy, nic nie mówiąc.

- Słucham? - uniósł brew.

- Tak, dobrze słyszysz. Jaxon mi wszystko powiedział - pokręciłam głową, i czułam jak mój głos się załamywał. Nawet nie próbowałam tego zatrzymać, bo nie miało to sensu. Łzy i tak same cisnęły mi się do oczu.

- Co Ci powiedział Jaxon, do cholery?! - krzyknął.

- Wszystko! Że wiele raz mówiłeś, że prędzej czy później mnie wykorzystasz, dobrze się bawiłeś!? - łzy spłynęły po moich przemarzniętych policzkach. Szok był wymalowany na jego twarzy, a jedyne o czym myślałam to to, że jest cholernie dobrym aktorem i zapewne byłby w stanie zrobić na tym karierę.

- Kurwa - mruknął pod nosem - Abygail, wyjaśnię Ci wszystko...

- Co chcesz wyjaśniać?! To co powiesz i tak nie będzie szczere, więc nie mów nic! - krzyknęłam, po prostu wybiegając. Kiedy jego ręka ponownie próbowała mnie zatrzymać, najzwyczajniej w świecie go odepchnęłam. Nie wiem dlaczego, ale nawet w takiej sytuacji trudno było mi to zrobić. Nie oglądałam się za siebie,  ale nie próbował mnie zatrzymać.

Przejechałam dłońmi po twarzy, będąc już przy wejściu na do domu.

- Aby! - przewróciłam oczami.

- Już idziesz? Miałem nadzieję, że zostaniesz i...

- Jaxon, przepraszam, jestem zmęczona - pokręciłam głową, kiedy poczułam rękę na nadgarstku, która mnie zatrzymała.

- Będzie fajnie, chciałem jeszcze chwilę pogadać - odparł, trzymając mój nadgarstek. Chciałam go wyszarpnąć, jednak tak samo jak Justin, był nieugięty. Nienawidziłam, kiedy ktoś był tak nachalny, odpychało mnie to.

- O czym chcesz jeszcze rozmawiać?! -krzyknęłam. Chłopak puścił mój nadgarstek, a jego źrenice się rozszerzyły.

- Płakałaś? - spytał, kciukiem przejeżdzając wzdłuż mojego policzka. Skrzywiłam się, lekko odchylając głowę.

- To nie jest twoja sprawa - pokręciłam głową, wchodząc już do budynku, ale chłopak wszedł zaraz za mną.

- To przez Justina, prawda? - spytał, kiedy zacisnęłam pięści. Ignorowałam go, idąc dalej.

- Abygail, poczekaj! - krzyknął, tym samym sprawiając, że zatrzymałam się w miejscu.

- Jaxon, nie mam czasu ani ochoty o tym rozmawiać, tym bardziej z kimś, kogo nie znam! - spojrzałam na niego niedowierzająco, ponownie ruszając.

- Czyli, że nie jesteście już przyjaciółmi? Wiedziałem. Nie wieżę w przyjaźń damsko-męską - odparł bez emocjonalnie, wciąż będąc za moimi plecami.

Zatrzymując się przy schodach, z impetentem odwróćiłam się w stronę chłopaka, który uśmiechał się głupkowato, krzyżując ręce.

- Skoro w nią nie wierzysz, czego ode mnie chcesz? Sam mówiłeś, że chciałbyś mnie poznać, a teraz mówisz coś takiego?! - zaśmiałam się bez humoru, wyrzucając ręce w powietrze. Ten chłopak był nie do zniesienia. Wszędzie było go pełno, i w żaden sposób nie szło się od niego opędzić. Tym bardziej nienawidziłam tego, bo wtrącał się w sprawy, które w ogóle go nie dotyczą.

- Może chciałbym czegoś więcej niż tyko przyjaźń? - uniósł brew, na twarzy wciąż mając głupkowaty uśmieszek. Doskonale wiedziałam, że nie mówi tego poważnie, a jedynie ma w tym głębszy cel. Pokręciłam głową.

- Nie bądź zabawny, Jaxon - odwróciłam się, chcąc wbiegnąć na schodu. Ponownie zatrzymał mnie, tyle, że tym razem umieszczając ręce na mojej tali, i podnosząc mnie. Pisnęłam, kiedy zniósł mnie z trzeciego schodu.

- Co ty robisz, do cholery! - krzyknęłam, patrząc na niego wrogo.

- Dlaczego nie? - mruknął, a moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie, kiedy umieścił dłoń w dole moich pleców. Odepchnęłam jego klatkę piersiową, tym samym oddalając jego ciało od mojego zaledwie parę centymetrów.

- Jeśli w tej chwili mnie nie zostawisz, zacznę krzyczeć, dupku - syknęłam, patrząc w jego oczy, przepełnione niezadowoleniem.

- Dobra, nie nakręcaj się - przewrócił oczami, w końcu mnie puszczając. Bez zastanowienia ruszyłam schodami na górę.

- Cnotliwa Suka! - usłyszałam za sobą, a to sprawiło tylko, że szybciej chciałam zamknąć się w swoim małym, bezpiecznym świecie.



Justin's POV.

Westchnąłem, zamykając oczy, kiedy odeszła. Spieprzyłem, i wiedziałem to, ale nie byłem w stanie inaczej się zachować, kiedy zobaczyłem Christiana. Wszystko, co działo się kiedyś, stanęło przed moimi oczami, a przez tego chuja straciłem prawie wszystko. Ostatnią rzeczą, którą mi nie odbierze, jest Abygail, i mimo, że źle brzmi nazywanie ją rzeczą, nie to mam na myśli. Jej też będę musiał to wytłumaczyć, bo przez tego nic nie wartego śmiecia, Jaxona, ona czuję się źle. Mimo to, nie on jest teraz moim najważniejszym problemem, i tak zapłaci mi za to.  Pokręciłem głową, i tak samo, jak Abygail pięć minut temu, wyszedłem z lasu. Miałem nadzieję, że znajdę ją koło ogniska, i wytłumaczę, że nigdy w życiu nie chciałem jej wykorzystać, a ubzdurał to sobie jedynie ten chuj. Była seksowna, trudno się z tym nie zgodzić i nie zauważyć tego, i nie jednokrotnie przez moją głową przechodziły różne myśli na jej temat, ale cholera, jestem tylko facetem. Wiedziałem, że to słabe wytłumaczenie, ale zwisało mi to.

Szedłem między drzewami, oświetlając sobie drogę latarką z telefonu. Każda mała gałąź, na którą stawałem łamała się pod wpływem mojego ciężaru tym samym charakterystyczny dźwięk łamanego drewna echem roznosił się po okolicy.

Mój telefon zaczął wibrować w mojej dłoni, więc żeby nie wyglądać jak debil ze światełkiem bijącym od boku jego głowy, wyłączyłem aplikację, i odebrałem, nie patrząc kto to.

- Halo - warknąłem krótko, zatrzymując się tuż przed wąską ścieżką, którą wyszedłem.

-Justin? - w słuchawce rozbrzmiał głos Zacka, więc oblizując usta, rozejrzałem się dookoła, upewniając, się, że nie ma nikogo w pobliżu.

- Ta - odparłem.

- Stary, ma złe wieści - westchnął, wyraźnie zdenerwowany. Wolną ręką, przeczesałem włosy.

- Wiem - mruknąłem pewnie, wzruszając ramionami, i przenosząc wzrok na ognisko w oddali, gdzie słychać było jakieś piosenki śpiewane przez podopiecznych.

- Jak to? Wiesz o Christianie? - mimo, że jak zwykle był bez emocjonalny, zdziwienia i tak nie udało mu się ukryć. Zachichotałem.

- Miałem okazję doświadczyć dziś spotkania z nim - warknąłem, przymrużając oczy, i mocno kopnąłem kamień pod moimi stopami. Syknąłem, bo lekki ból przeszedł wzdłuż mojego palca.

- Co?! - niemal wrzasnął do słuchawki, sprawiając, że odsunąłem telefon lekko od ucha, przewracając oczami. Teraz wyraźnie słyszałem wszystkie emocje, i nawet gdyby i tym razem chciał od nich uciec, nic z tego.

- Spotkałeś się z nim kurwa, Justin idioto! - warknąłem pod nosem wkurwiony.

- Po pierwsze Zack kurwa nie tym tonem, a po drugie to skomplikowana sprawa - zmarszczyłem brwi, i uświadamiając sobie, że ta dziewczyna z tego domu, Nataie, też go znała.

- Ja pierdolę, Bieber, o co chodzi!? - krzyknął, wyraźnie sfrustrowany. Ponownie rozejrzałem się, upewniając, że wszyscy są przy ognisku, a tu nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć cokolwiek, o czym mówię.

- Zack, miałeś się go pozbyć - przeczesałem włosy palcami, i czułem, jak jestem co raz bardziej nie spokojny. Sytuacja co raz bardziej wymykała się spod kontroli, ale mogłem być tego pewien już kiedy Ryan o nim mówił.

- Pytałem kurwa o co chodzi! Jak go spotkałeś?! - ignorując moją wcześniejszą wypowiedź, tak, jak ja jego wcześniej, jak zwykle chciał wiedzieć za dużo a robić za mało.

- Kurwa, byłem na mieście, w kawiarni z znajomą, po prostu zobaczyłem go na ulicy, szarpał jakąś dziewczyną, a najlepsze kurwa jest to, że znam tą dziewczynę - westchnąłem, oblizując usta. Słyszałem wyraźnie jak Zack, gwałtownie nabiera powietrza. Tyle, że w złości, na pewno nie w strachu. Spojrzałem na ognisko, wpatrując się tępo w ogień.

- Jak mogłeś dopuścić, żeby to wszystko widzieli świadkowie, jesteś głupi, czy głupi?!  - wrzasnął wściekły. Ja jedynie westchnąłem z frustracji, i przykucnąłem przy jednym z drzew.

- Zack, to nie byłą kurwa moja wina! - powoli zaczynała męczyć mnie ta rozmowa.

- Ja pierdolę - mruknął - Justin musimy się spotkać. Jak najszybciej - wypalił pośpiesznie, a głośny dźwięk szkła rozbrzmiał w słuchawce. Zgaduję, że właśnie odstawił whiskey.

- Kiedy? - mruknąłem bez zastanowienia.

- Jutro, o szóstej. Zwolnij się z pracy, nie obchodzi mnie co zrobisz, masz być przy Yellow Street 27th.

- Dobra - wzruszyłam ramionami, rozłączając się, i wstając.

- Kurwa - pokręciłem głową, i chowając telefon do kieszeni luźno opuszczonych w kroku spodni. Szedłem w kierunku ogniska, ze spuszczoną głową. Będąc bliżej, szukałem wzrokiem Abygail. Wiedziałem, że naprawić sprawę  z nią, też nie będzie łatwo.

- Justin! - usłyszałem za plecami swoje imię, więc odruchowo odwróciłem się, widząc biegnącego w moim kierunku Jamesa. Posłałem mu pytające spojrzenie.

- Wszystko w porządku stary? A przy okazji, widziałeś gdzieś Abygail? - spojrzał na mnie pytająco. Przygryzłem wargę, przypominając sobie rozmowę z Aby w Starbucksie, i wiedziałem, że już jesteśmy zagrożeni. Cholera.

- Nie, ale wiesz, wydaje mi się, że jest u siebie. Coś tam mówiła, ze jest zmęczona - wzruszyłem ramionami, posyłając mu uśmiech. Skinął głową ze zrozumieniem, kiedy chciałem odejść.

- Ty też idziesz? Myślałem, że zostaniesz - zmarszczył brwi. Odchrząknąłem, zastanawiając się, co mógłbym powiedzieć, żeby nie wzbudzać podejrzeń.

- Idę się napić, i muszę wykonać ważny telefon, będę nie długo - mruknąłem.

- Ok - mruknął. Bez słowa już ruszyłem korytarzem, ale James znów mnie zatrzymał.

- Justin, na pewno wszystko w porządku?

- Tak James, dzięki. Jakbym spotkał gdzieś Aby, powiem jej, żeby przyszła - szedłem tyłem, patrząc na mojego "szefa" bo to on przydzielał mi wszystkie obowiązki związane z tym domem.

Chowając ręce do kieszeni, wskoczyłem na schody, biegnąc na drugie piętro. Odetchnąłem głęboko, i pukając delikatnie w drzwi od jej pokoju, wszedłem ostrożnie. Wzrokiem napotkałem malutką istotkę leżącą plecami do mnie. Była przykryta kołdrą po szam uszy. Zamknąłem za sobą bez szelestnice drzwi, starając się być jak najciszej, ponieważ mogła spać. Podszedłem do jej łóżka, spojrzałem na jej śliczną twarz. Miała czerwone oczy i lekko rozchylone usta. Wyraźnie widać, że płakała, tym samym sprawiając, że poczułem się jak głupi chuj.
Nie powinienem zachowywać się tak wobec niej, ale nie myślałem o tym, kiedy martwiłem się tylko o to, czy jest bezpieczna. Nie jest. Już nie, odkąd o jej istnieniu dowiedział się Christian, a ja nie mogłem  nic z tym zrobić, na razie.

Ukucnąłem obok jej łóżka, głaskając lekko jeden z jej czerwonych policzków. Złożyłem kilka pocałunków na jej czole i jeszcze mokrym policzku, i nie chcąc jej budzić, postanowiłem wyjść i pozwolić jej spać, a porozmawiam z nią po prostu jutro. Co prawda, chciałbym mieć to za sobą, ale nie dlatego, ze boję się tej rozmowy. Dlatego, żeby ona wiedziała to już teraz.

Westchnąłem, wstając i idąc w kierunku wyjścia, kiedy mocno śpiący głoś Aby mnie zatrzymał.

- Justin? - odwróciła się w moim kierunku, marszcząc brwi. Wyglądała prześlicznie nawet w potarganych włosach i na pół zamkniętych oczach - Co ty tu robisz? - mruknęła podnosząc się do pozycji siedzącej, i patrząc na mnie. Oblizałem usta, idąc z powrotem w jej kierunku. Spojrzałem na nią smutnymi oczami, siadając obok niej.

- Chciałem porozmawiać, kochanie - mruknąłem.

- Nie mamy o czym, mówiłam Ci już - odwróciła głowę, zapewne nie chciała, żebym widział jej łzy. Cóż, często tak robiła, ale zdążyłem poznać ją trochę.

- Dobrze wiesz, że tak nie jest. Mam na myśli to, co mówił Ci ten debil, Jaxon - odrzekłem delikatnie, sprawiając, że odwróciła się w moim kierunku, patrząc w moje oczy.

- Justin, dlaczego miałby kłamać? - pokręciła głową, a jej głos się łamał. Westchnąłem, oblizując usta.

- Dlatego, że o chce to zrobić, wykorzystać Ciebie. I w sumie nie tylko - wzruszyłem ramionami. Aby zmarszczyła brwi, rozchylając usta.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, że dziś, kiedy pieprzyłem się z tym pieprzonym ogniskiem, gadałem z nim - warknąłem, przypominając sobie całą tę chorą sytuację. Abyagil zdziwiła się jeszcze bardziej, sprawiając, że zachichotałem lekko.

- Mówił, że nie jest tu bez interesownie, jak ja, czy inni wolontariusze. Mówił, że jest tu po to, żeby zabawiać się z twoimi koleżankami, i wychodzi na to, że o ciebie też mu chodziło - zacisnąłem pięści, nawet nie chcąc myśleć o jego brudnych łapach, dotykających choćby jej ręki.

 Aby zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok na kołdrę na jej kolanach. Przygryzła wargę, jakby wiedziała coś, czego nie chce mi powiedzieć.

- Wszystko dobrze? - spytałem, kładąc dłoń na jej ramieniu. Westchnęłam, posyłając mi jedno krótkie spojrzenie, a jej policzki zaczerwieniły się lekko.

- Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że...

- Justin, spokojnie, nic mi nie zrobił - spojrzała na mnie, a ja miałem wrażenie, jak krew w moich żyłach wręcz się gotuje. Przełknąłem głośno pod nosem.

- Zabije go - warknąłem, chcąc wstać, ale Aby pokręciła głową, zatrzymując mnie.

- Proszę Cię, daj spokój i zostań ze mną - posłała mi proszące spojrzenie, więc przewracając oczami,z powrotem usiadłem.

- Możesz mi obiecać, że nie będziesz z nim rozmawiać? A najlepiej go unikaj.

- Nie zamierzam. Jest bardzo nachalny - skrzywiła się. Zachichotałem. Cóż, zdążyła już go poznać.

- Czyli, że wszystko jasne? Wierzysz, że nie chciałem Cię wykorzystać? - mruknąłem, upewniając się. Aby uniosła jedną brew, uśmiechając się zadziornie, jednak wiem, że chciała się ze mną podroczyć.

- A czy w tej sytuacji mam inne wyjście? - posłała mi nie winny uśmiech. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała mi.

- Ale nie myśl, że tak po prostu Ci wybaczam. Jasność mamy co do tej sprawy, a co do tego Christiana...

- Po prostu o tym zapomnij - upomniałem ją.

- To nie będzie takie łatwe, Justin. To twój jakiś stary znajomy? - mruknęła.

- Ta, można tak powiedzieć - wzruszyłem ramionami, mówiąc niskim, zachrypniętym głosem, który miałem w zwyczaju, kiedy byłem zmęczony.

Między nami zapadłą chwilowa cisza, kiedy dziewczyna unikała mojego wzroku. Westchnąłem, chwytając między palce jeden niesforny kosmyk jej potarganych włosów, i bawiąc się nim.

- Przepraszam - mruknąłem.

- Jest dobrze, Justin - mruknęła równie cicho.

- Nie, nie jest, księżniczko, zachowywałem się jak chuj wobec Ciebie - wzruszyłem ramieniem. Aby zachichotała, spoglądając na mnie.

- Wiem. Ale mam nadzieję, że jeżeli tylko będziesz chciał, powiesz mi, im jest, jak będziesz gotowy - mruknęła, zarzucając ręce na moją szyję. Zachichotałęm, obejmując ją ramionami, kiedy usiadła bardziej w moją stronę, żeby było jej wygodniej.

- Na pewno - szepnąłem do jej ucha - kiedy będzie pora. Posłała mi śliczny uśmiech, wciąż kurczowo trzymając ręce na moim karku.

- Skarbie, będę się zbierał - westchnąłem. Dziewczyna wydęła dolną wargę.

- Myślałam, że zostaniesz ze mną...

- Wiesz, że to nie jest najlepszy pomysł - spojrzeliśmy sobie porozumiewawczo w oczy. Skinęła głową, puszczając mnie, i chowając kosmyki włosów za ucho.

- Masz racje, nie pomyślałam o tym - westchnęła. Nie chciałem jej zostawiać, ale zostawanie z nią kolejną noc, nie jest najlepszą opcją.

Wstałem z łóżka, oblizując usta.

- Przepraszam, ale nie chce, żebyśmy mieli kłopoty.

- Jasne, rozumiem. Do jutra - uśmiechnęła się ostatni raz, kiedy byłem już przy wyjściu. Zamknąłem delikatnie drzwi, zostawiając Abyagil samą.





                            ~~~~~****~~~~****~~~~****~~~~****~~~~****~~~~

Cóż, zaskoczeni? ;) Rozdział 14 jednak się pojawił, ale wciąż zastanawiam się, czy pisać to dalej. Jesteście pewne, żeby dalej to pisać? Wiem, że wszyscy zaraz napiszą, że "Tak! Kocham to FF", ale ja i tak mam wątpliwości. Niby wydawało mi się, że ciężko mi to pisać, a jak się okazuje, ciężko i tego ie pisać ;/. No cóż, czas pokarze, co dalej, ale póki co, nie mówię "Do następnego!" Bo teoretycznie ten rozdział miał być pożegnalny.

Do osób, które czekają na nowego blog!!!!!!!!

Nowy będzie, ale nie prędzej, jak zostawię to FF, albo będzie przynajmniej 25 - 30 rozdział. Nie biorę się za prowadzenie dwóch blogów, bo wiem, że najzwyczajniej w świecie nie dam sobie rady.

Kocham was mocno, i do kiedyś tam :)

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 13

"- Wyobraża sobie nie wiadomo co..."

CZYTASZ?- KOMENTUJESZ!+ Bardzo ważna notka pod. Przeczytaj, proszę.





"Co to jest?
Co to ma być?!
Czuję się zagubiona, jak na łące kwiatów kiść" ~ Wiersz mojego autorstwa




Abygail's POV.

Stałam właśnie w holu, tak samo jak reszta podopiecznych domu, gdyż mieliśmy zbiórkę, jak mniemam i słyszę, pośród szeptów, na apel. Wszyscy ustawieni w wielkie kółko, tyle, że jak zapewne nie trudno się domyśleć, nie takie idealne. Staliśmy w grupie, na środku zostawiając miejsc dla prowadzącego, czyli w tym przypadku James'a. Czekaliśmy na resztę, i mimo, że apel nawet się nie zaczął, mi zaczęło się nudzić. Dodatkowo, byłam wręcz zmuszana spuszczać głowę za każdym razem, kiedy ktoś na mnie spojrzał. Wczorajszą kłótnie z Natalie, widziała prawie połowa całego domu. To było cholernie trudne, gdyż całą noc starałam się spać, by nie myśleć o tym. Wzięłam sobie do serca słowa Marii, ale chyba nie jest dziwne to, że po prostu jestem przewrażliwiona. Nie mogę sobie wybaczyć tego, jak głupia byłam. Sądziłam, że nie będzie mnie obchodzić co ludzie o tym myślą, ale założę się, że próbowałam sobie to wmówić, żeby nie czuć wyrzutów sumienia, że tak od razu wskoczyłam Justinowi do łóżka... to znaczy spaliśmy razem... to znaczy. Nie ważne. W sumie, to on wskoczył do łóżka mi.

Może gdybyś nie nalegała, nie zrobiłby tego?

Racja. Zamiast tego, czuję wyrzuty sumienia za to, że w każdej chwili Justin może mieć spore kłopoty. Natalie teraz wręcz pociąga za sznurki, a wszystko przez to, że chciałam poczuć się lepiej, mając przy sobie Justina. W sumie, czuje się teraz znacznie gorzej, i wiem, że nie da się tak po prostu nie myśleć o tym, co powiedzą ludzie. To tak nie działa.

Westchnęłam, uginając nogę i krzyżując ręce na piersi. Rozejrzałam się nie pewnie po tłumie, znajdując w nim Justina, w oddali. Opierał się o ścianę i wyglądał przy tym gorąco. Jakby pozował do ekskluzywnej sesji, mimo, że robił to, co wszyscy tutaj. Stał. Zmarszczył brwi, wyraźnie czując na sobie mój wzrok, więc swoim zaczął szukać paru oczu, patrzących na niego. Odnalazł mnie, i uśmiechnął się łobuzersko. Odwzajemniłam jego uśmiech nie śmiałym chichocząc, kiedy mi pomachał. Przedzierałam się przez tłum, idąc w jego kierunku.

- Hej, Justin - mruknęłam, rzucając ręce na jego szyję, nie myśląc o tym, jak to odbierze. Nie pomyślałam też o tym, że gdzieś tutaj jest Natalie, i mimo, że czułam się cudownie w jego ramionach, odsunęłam się szybko. Speszyłam się, a chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.

- Coś nie tak? - spytał. Szukał odpowiedzi, która mogłaby być wręcz wymalowana na mojej twarzy, ale tak nie było. Uśmiechnęłam się najbardziej naturalnie jak umiałam, kręcąc przecząco głową. Nie chciałam na razie mówić mu o niczym.

- Nie, dlaczego miało by być? - uniosłam jedną brew. Chłopak chciał coś powiedzieć, ale nie pozwolił mu James, który właśnie zaczął apel;

- Witam wszystkich domowników, i żeby nie przedłużać, chcę powiedzieć tylko, że mam dla was wszystkich niespodziankę - James rozejrzał się z uśmiechem po tłumie, kiedy każdy słuchał go z zaciekawieniem. Ja, zajęta mizdrzeniem się do Justina nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł.

- Dziś o wpół do siódmej, zbieramy się w ogrodzie, na ognisko -  wszyscy w holu zareagowali oczywiście radośnie. W sumie, kto by się nie cieszył na myśl o pieczonych w ogniu kiełbaskach i piankach w herbatnikach? Ja też uśmiechnęłam się na ten myśl.

- Też będziesz, Jay? - spytałam, zwracając się do chłopaka, który tak jak reszta, skupiony był na słowach James'a, który wciąż coś mówił. Mnie już nie bardzo to interesowało.

- Jay? - mruknął, uśmiechając się - Jasne, będę nawet ustawiał ognisko, więc myślę, że tak - wzruszył ramionami. Kiwnęłam głową, upewniając się, że nikt nie patrzy na nas dziwnie. Głupio się czuję z tym, bo to wygląda, jakbym nie chciała z nim gadać, albo wstydziła się go. Tak nie było, oczywiście.

- A nie masz dziś pracy? - zdziwiłam się. Wydawało mi się, że praca jest dla niego bardzo ważna, a mimo to, dwa dni temu nie miał skrupułów, by wziąć wolne, i bawić się ze mną, w kręgielni.

- W sumie, w pracy nie dzieje się na razie nic ciekawego, a nawet jeśli, mam tam ludzi od wszystkiego. Ogarnąłem już to, co było ważne, i mogę więcej pomóc tu - mruknął, oblizując usta. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, bo jego słowa były strasznie kochane. Były wręcz zadziwiające, i szokujące, bo on ma już wszystko. Nie musi martwić się niczym, tym bardziej jakimiś dziećmi z domu dziecka, a jednak to robi. Równie dobrze w tym czasie, który spędza tu, mógłby poświęcić na swoje interesy, by zarabiać więcej.

- Aww, słodziak - chwyciłam w dłonie jego policzki, jak w zwyczaju mają robić babcie. Nie przejmowałam się teraz wścibskimi spojrzeniami dziewczyn, które wręcz dosłownie gwałciły go wzrokiem. Zazdrosne suki. Gdyby tylko wiedziały, że spałam z nim w jednym łóżku dwie noce, założę się, że wręcz rozszarpały by mnie.

Justin skrzywił się, chichocząc.

- Ab, błagam, nie rób tak nigdy więcej, i nie jestem słodki, do cholery - pomasował swoje policzki, kiedy zaśmiałam się. Był tak kurewsko uroczy, i seksowny za razem.

- Oh, Justin, to było prze słodkie! Jesteś słodki, nie sprzeczaj się - pokręciłam głową. Cóż, mówiłam tylko to co, myślę.

- Daj spokój - przewrócił oczami, jednak wcale nie było to złośliwe - w ogóle, wy dziewczyny jesteście strasznie dziwne.

- Dlaczego? Co jest w tym dziwnego? - zmarszczyłam brwi.

- Na przykład to, że uważacie za słodkiego każdego faceta, który trzyma w ręku na przykład małego kotka - pokręcił głową ze śmiechem. Westchnęłam, niby rozmarzona. Nie, wcale nie wyobraziłam sobie Justina w takiej sytuacji, i wcale nie uważała tego za mega gorące. Ha! Sarkazm.

- Taka prawda. Potraficie być cholernie słodcy, nawet o tym nie wiedząc - wzruszyłam ramieniem. Chłopak ponownie przewrócił oczami, krzyżując ręce na piersi, z uśmiechem.

 - Pff, raczej nie, skarbie. Uważam, że to wy jesteście słodkie - mrugnął - Na przykład, kiedy rumienicie się, tak, jak ty w tej chwili - zachichotał. Przewróciłam żartobliwie oczami, spuszczając spojrzenie. Cholera, to było nie zręczne.

- Dla twojej wiadomości, faceci z małymi kotkami, nie tylko są słodcy. Jest to też mega seksowne - skrzyżowałam ręce z oburzeniem. Justin spojrzał na mnie rozbawiony, wyraźnie wcale nie zdziwiła go moja wypowiedź.

- No tak. Zapomniałbym, że już wtedy macie mokro - uśmiechnął się z nadmierną słodkością, a moja szczęka niemal opadłą na ziemię.

-To wszystko, dziękuję i do zobaczenia wieczorem - James zakończył swoją wypowiedź, z której i tak nie wiem nic oprócz tego, że ognisko jest przed siódmą. Teraz błam zbyt zajęta wpatrywaniem się ze szokiem, w śmiejącego się Justina.

- Jesteś taki bezpośredni. To było obrzydliwe, Justin - skrzywiłam się z niesmakiem, jak i wstydem, ruszając powoli razem z tłumem schodami, na górę.

- Mówię prawdę, skarbie. Założę się, że ty również masz mokro, kiedy o tym myślisz - zachichotał - Mam na myśli facetów z kotami, nie mówiąc o niczym więcej - mruknął do mojego ucha, i wiem, że pretekstem do tego był tłum podopiecznych, dookoła nas. To co mówił, co raz bardziej wprawiało mnie w osłupienie i nie smak. Zarazem, to, jak to mówił, było takie seksowne... Przyłożyłam rękę do czoła, kręcąc głową.

- Możemy skończyć już tą żenującą wymianę zdań? - spojrzałam na niego z wyrzutem, idąc już korytarzem do mojego pokoju - Proszę.

- Jasne Ab. Przecież masz tylko szesnaście latek - spojrzał na mnie wymownie, sprawiając, że jęknęłam. On wciąż myślał, że jestem dziecinna, i dawał mi to jasno, do zrozumienia. Westchnęłam, wchodząc do swojego pokoju, kiedy chłopak przepuścił mnie w drzwiach. Odwróciłam się do niego, starając się nie spuścić spojrzenia.

- Masz na myśli, że jestem dziecinna? - uniosłam jedną brew, patrząc na uśmiechniętego Justina, z wyrzutem. Chłopak, jakby nie widząc, jak na niego patrzę, przeszedł obok mnie, siadając na łóżku.

- Tak. Dokładnie to miałem na myśli, księżniczko - zachichotał. Odwróciłam się w jego stronę, prychając.

- Czy musimy gadać na tak wyuzdane tematy, żebyś wiedział, że jestem dojrzała? - westchnęłam smutna. On, jak zwykle nic nie robił sobie z tego, co ukazują moje emocje. Bolało mnie to, że nigdy nie będę w jego wieku, by udowodnić, że jestem dojrzała.

- Przypominam Ci Aby, że to ty go zaczęłaś. Ja, żeby nie wyjść na grzecznego, po prostu kontynuowałem twój dialog - wzruszył ramionami, przeciągając się. Pokręciłam niedowierzająco głową, siadając na łóżku, w pewnej odległości od Justina.
Nie odezwałam się nic, a między nami zapadła nie zręczna cisza, i przysięgam, chciałabym teraz znaleźć się głęboko, pod ziemią.

- Udowodnij, że nie jesteś dziecinna - odparł, jak gdyby nigdy nic. Spojrzałam na niego pytająco, unosząc brew.

- Co miałabym niby zrobić? - prychnęłam. Chłopak wzruszył ranieniami, zastanawiając się.

- Nie wiem, bądź kreatywna - mruknął. Zaśmiałam się bez humoru, kręcąc głową, zdobywając tym samym zaciekawione spojrzenie Justina. Nie mogłam wręcz znieść już tego, jak chamski był. Wycofuję wszystko miłe, co o nim mówiłam. Wcale nie jest dobrym człowiekiem, a zwykłym, chamskim, bez skrupułów dupkiem!

-  Czego ty ode mnie oczekujesz, do cholery?! - wyrzuciłam ręce w powietrze. Jego bez emocjonalny wyraz twarzy, wręcz doprowadzał mnie do szaleństwa, i sprawiał, że miałam ochotę uderzyć go w twarz, i krzyknąć: "Ogarnij się, do cholery!".

 - Ja? Niczego. To ty masz jakieś pretęsje, że mam takie wrażenie - mruknął. Zacisnęłam mocniej oczy, starając się kontrolować.

- W takim razie, powiedz mi do cholery, po co pocałowałeś mnie dwa dni temu, huh?! - wstałam gwałtownie, patrząc mu prosto w oczy. Moja klatka piersiowa poruszała się nieznacznie szybciej, pod wpływem nerwów. Justin tak, jak ja, nie ruszał się w tej chwili. Oblizał usta, po czym uśmiechnął się delikatnie.

- Założę się, że ty nie powtórzyłabyś tego - uniósł brew wyzywająco. Prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.

- I co, to jest to, co miałabym zrobić, tak? - spytałam, będąc zupełnie poważną. Sama nie wiedziałam, skąd tyle pewności we mnie, ale widocznie pod wpływem emocji, jestem w stanie robić i mówić różne rzeczy, których normalnie, nigdy bym nie zrobiła.

- Czemu nie? W sumie, podobało mi się - uśmiechnął się chłopięco, tym samym sprawiając, że i ja lekko się uśmiechnęłam. Podobało mu się?! Niby powiedział mi to wtedy, ale byłam w wielkim szoku, żeby to do mnie dotarło.

- Po tym, jak mnie pocałowałeś, ja nie uważałam Cię za dojrzalszego - przybiłam sobie mentalną piątkę, bo usta chłopaka uformowały się w literkę "o". Zachichotał, kiedy i ja uśmiechnęłam się, tyle, że zwycięsko.

- Cóż, zrobisz to? - mruknął z uśmiechem, kiedy wpatrywałam się w niego chwilę. Przygryzłam wargę, bijąc się z myślami, i wyraźnie widziałam, jak przełknął ślinę, patrząc, jak to robię. Cholera, czy naprawdę warto tak poniżać się przed nim, i udowadniać mu cokolwiek? Z drugiej strony, czy jest to coś złego? Mam na myśli pocałować go, nie poniżać się, ale cholera, na to samo wychodzi! Wszystko było by ok, gdyby nie fakt, że muszę go pocałować...! To oczywiste, że to było cudowne, ale wtedy to on to zrobił... Ja kompletnie nie wiedziałam jak.

Justin prychnął, patrząc na mnie wymownie, i założę się, że chciał powiedzieć coś w stylu "Wiedziałem, ze tego nie zrobisz. Za bardzo się wstydzisz", ale zanim to zrobił, szybko usiadłam obok niego, wpijając się w jego usta. Adrenalina krążyła w mich żyłach, a na policzkach poczułam zalewający je gorąc. Poczułam, jak uśmiechnął się szeroko, zapewne gratulując sobie, że tak łatwo zapanował nad moim umysłem, i zmusił go, bym to zrobiła, ale to nie to, było teraz istotne. Lekko poruszyłam ustami, tak samo on, zaraz po mnie. Nie robił nic, żeby mi pomóc, i doskonale to wiedziałam. Ale czego oczekiwałam? Przecież to ja całuję jego. Byłam cholernie spięta, i mimo to starałam się po prostu o tym nie myśleć, i rozluźnić pod wpływem jego ust. Wydawało się, jakby były jeszcze bardziej miękkie, i delikatne, niż ostatnio. Drżącą dłoń, położyłam na jego ramieniu, kiedy jego ręce znalazły się na moich bokach. Pocałunek robił się coraz bardziej brutalny, i starałam się nadążyć za jego tempem, bo wyraźnie to on, przejął teraz kontrolę. Mocniej chwycił moje boki, przenosząc mnie na swoje kolana. Pisnęłam, sprawiając, ze zaśmiał się przez pocałunek gdy usiadłam okrakiem na jego udach. Oplotłam ramionami jego szyję, wciąż nie odrywając od siebie naszych ust, a przez chwilę miałam wrażenie, jakbym zapomniała, co to powietrze. Przejechałam językiem delikatnie po jego dolnej wardze, bardziej się stresując. Może nie powinnam tego robić? Kiedy tylko dał mi lepszy dostęp, uspokoiłam się, i mimo to, to i tak on wślizgnął język do mojej buzi. Czułam, jak moje płuca wręcz płoną, i nie mogąc wytrzymać bez oddechu ani chwili dłużej, szybko, ale nie chętnie odsunęłam się od chłopaka głośno dysząc.

- To było słodkie, Ab - posłał mi szczery uśmiech, oblizując wargi. Zarumieniłam się, schodząc z kolan chłopaka, siadając obok.

To wszystko, co miał mi do powiedzenia? Że to było słodkie? To nie jest to, co chciałam usłyszeć.

- Co było słodkie? - zmarszczyłam brwi. Chodziło mu o pocałunek? To było słodkie? Ugh, ta sytuacja jest taka nie zręczna, a za razem taka... normalna. Jakbym całowała go praz setny, i nie robiło to na mnie wrażenia. W rzeczywistości to był drugi raz, a moja podświadomość krzyczała, żebym uświadomiła sobie co właśnie zrobiłam. Ale co do cholery zrobiłam?!

-Ty - stwierdził krótko, chichocząc - Byłaś słodka, i w sumie, nie sądziłem, że to zrobisz - wzruszył ramionami. Westchnęłam.

- Ja też nie. Nie zrobiłabym tego, gdybyś nie wpłynął na mój umysł - spojrzałam na niego wrogo.

- Być może nie, ale i tak chciałbyś to zrobić - uśmiechnął, się zadziornie, upewniając mnie w przekonaniu, że sam nie wyrósł jeszcze z czasów liceum. Zachichotałam.

- I kto tu jest dziecinny - pokręciłam głową, patrząc na niezamknięgo laptopa, który należał do Justina. Cholera, nie powinnam tego robić, ale najzwyczajniej w świecie chciałam skorzystać z okazji, i poszukać kilka ofert pracy. Cholera, poczułam się głupio, bo tak to wyglądało. Głupio.

- Umm, mam nadzieje, że nie jesteś zły. Chciałam tylko go pożyczyć, potem oddać... - nieco się jąkałam, i wiedziałam, że przez to wygląda to mniej wiarygodnie. Justin. uniósł brew, uśmiechając się.

- Przestań. Chyba nie myślałaś na myśli, że posądzę Cię o kradzież - spojrzał na mnie rozbawiony, ale widząc mój poważny wyraz twarz, jego uśmiech zszedł.

- Nie wiem, w każdym razie przepraszam - pokręciłam głową.

- Abygail, co do cholery?! Jak mogłaś tak pomyśleć? - pokręcił głową niedowierzając.

-To po prostu wygląda dziwnie. Tak, jakbym chciał wykorzystać to, że go najzwyczajniej w świecie zapomniałeś - westchnęłam, czując jak moje policzki przybierają coraz głębszego odcienia czerwieni.

 - No właśnie. To nic, złego, przecież ja go zapomniałem - wzruszył ramionami - może byłem zbyt oszołomiony po nocy? - uniósł brew, mrugając. Jęknęłam, przewracając oczami, i śmiejąc się.

- W sumie, nic dziwnego. Chrapałeś tak głośno, że pewnie sam siebie obudziłeś. Nic dziwnego, że byłeś nie wyspany, a w efekcie rano, oszołomiony - posłałam mu nie winny uśmiech, a Justin odchylił głowę do tyłu, śmiejąc się.

- Bardzo zabawne, skarbie. Tyle, że jestem pewien, że kiedy spałem, sama patrzyłaś na mnie całą noc - prychnął. Przewróciłam oczami, nabierając więcej powietrza do płuc, chcąc powiedzieć cokolwiek na swoją obronę, lecz nie było mi to dane...

- A tak w ogóle, nie mam nic przeciwko, zatrzymaj go tak długo, jak potrzebujesz - wzruszył ramionami, posyłając mi uśmiech.

- Nie, weź go. I tak nie powinnam go używać - pokręciłam głową. Chłopak przewrócił oczami, patrząc na mnie porozumiewawczo.

- Nie musisz być tak cholernie przewrażliwiona. To tylko laptop.

- Dla ciebie to tylko laptop. Pewnie masz takich ze sto, ale żebym ja takiego kupiła, musiałabym pracować parę miesięcy - warknęłam, a usta chłopaka uformowały się w literkę "o". Zdenerwowało mnie jego tak luzackie podejście do tego. W sumie, patrząc teraz na niego, zdałam sobie sprawę, że jesteśmy inni. Zupełnie inni. Dla niego to nic, i mogę teraz zachowywać się jak dziecko, ale wole to robić, niż wyjść na wykorzystującą sukę. Czy to dziwne że chciałam szanować cudze rzeczy? Tym bardziej, że to nie jest jakaś kolorowa bluzeczka July, czy Sary, które czasem mi pożyczały. One kosztowały zaledwie dwadzieścia dolarów, a kwoty takiej, jaką zapłacił za laptopa, nie widziałam nigdy na oczy. Najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się przykro, bo on nie potrafił mnie zrozumieć, i dla niego sprawa byłaby zamknięta nawet, gdyby już nigdy miał nie zobaczyć go na oczy. Pewnie najzwyczajniej w świecie by go zapomniał.

- Dobra, ok. Rozumiem o co Ci chodzi, ale mi nie o to chodziło.

- Po prostu postaw się w mojej sytuacji. Dla mnie jest cholernie krępująca, więc byłabym wdzięczna, gdybyś tym razem nie zapomniał go wziąć - mruknęłam. Wstałam z łóżka, podchodząc z drugiej strony, i odłączając ładowarkę od prądu. Zamknęłam go, wzięłam z małej półki nocnej.

- Nie uważasz, że przydałby Ci się jeszcze? Mówiłaś, że szukasz pracy. Nie łatwiej byłoby Ci z nim? - spytał, również wstając, kiedy wyciągałam rękę w jego stronę, czekając aż weźmie już ten cholerny laptop. Chwilę myślałam nad jego słowami i nad tym, czy to dobry pomysł. To oczywiste, że przydałby mi się do dalszych poszukiwań, ale równie oczywiste jest to, że godność mi na to nie pozwala.

- Aby, przecież wiem, że nie chciałaś go ukraść. Nie przywiązuj tak wielkiej uwagi do zwykłej rzeczy materialnej - pogładził mój policzek kciukiem. Westchnęłam, spuszczając spojrzenie, i kładąc laptopa na łóżku za Justinem, gdyż ręka zaczęła mi cierpnąć. Prawda była taka, że miał rację. Co nie zmienia faktu, że powinnam oddać mu go od razu.

- To twoja rzecz, więc pomyśl, jakbym wyglądała nie przywiązując do niej uwagi - spojrzałam w jego oczy z żalem. On wciąż nie rozumiał, o co mi chodzi.

- Dobrze. Czyli wolisz biegać po mieści? - uniósł brew. Przygryzłam policzek od wewnątrz, krzyżując ręce na piersi. - Weź go, a jak znajdziesz pracę, oddasz mi go, jeśli czujesz się z tym źle - mruknął, unosząc mój podbródek. Na mojej twarzy i tak pojawił się grymas, ale skinęłam niepewnie głową.

- Oddam Ci go od razu, jak coś znajdę - zapewniłam, spoglądając w oczy Justinowi. Chichocząc, skinął głową i przybliżył lekko twarz do mojej. Wiedziałam, co chce zrobić, więc moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej. Nasze twarze dzieliły już dosłownie centymetry, kiedy oblizał usta, a lekki uśmieszek wkradł się na jego twarz. Przymknęłam oczy, czekając na to, co miało się stać za chwilę, kiedy mając nadzieje, że zrobi to samo, pochyliłam się bardziej w jego stronę. Kiedy nie poczułam jego ust, otworzyłam oczy, patrząc zdezrientowana na chłopaka, który odsunął się, chichocząc. Przewróciłam oczami.

- Dupek - warknęłam.

- Aww, kochanie, może innym razem - mrugnął. Spuściłam wzrok na buty, czując, jak moje policzki znów płoną...

- Śniadanie! - głos kucharek rozniósł się po piętrze, kiedy oboje równo z Justinem, spojrzeliśmy na siebie. Wyciągnął w moją stronę dłoń, a ja spojrzałam na nią z uśmiechem. Widziałam, jak bardzo chciał wybuchnąć śmiechem, kiedy niepewnie ją chwyciłam. Dobra, to było zabawne. Punkt dla niego.

- Chodź, też muszę iść, mam dziś pełno roboty przez to ognisko - mruknął, pociągając mnie w stronę wyjścia. Skinęłam głową, szybko wyrównując krok z chłopakiem, i rozglądając się po piętrze. Większość zdążyła już zejść na dół, więc nie było wielkich tłumów. Na szczęście. Zasłoniłam nasze splecione dłonie, starając się robić to tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń Justina. Po prostu nie chciałam, żeby było mu przykro? Powinnam po prostu wyszarpnąć rękę, ale nie umiałam tego zrobić. Po prostu nie potrafiłam.

- Może pójdziemy coś zjeść, jak skończę pieprzyć się z tym drewnem? - uniósł brew, chichocząc, kiedy zaśmiałam się głośno.

- Przecież będziemy widzieć się na ognisku - mruknęłam między śmiechem.

- Serio myślisz, że robota z ogniskiem będzie trwałą do wieczora?

- W sumie, to świetny pomysł. A gdzie chcesz jechać? - posłałam chłopakowi pytające spojrzenie, kiedy byliśmy już na dole. Na szczęście, chłopak puścił już moją dłoń, bo miałam wrażenie, że Natalie obserwuje każdy nasz ruch.

- Jak pojedziemy, to się dowiesz. Wpadnę po ciebie, jak skończę - mrugnął. Skinęłam głową zgadzając się, a Justin bez słowa już, ruszył w kierunku wyjścia. obserwowałam go do ostatniej chwili, do puki nie wyszedł, aż w końcu z uśmiechem i spuszczoną głową, szłam w stronę stołówki. Byłam tak pochłonięta myślami, że - jak zwykle - nie zauważając, wpadłam na kogoś. Lekko oszołomiona, przesunęłam wzorkiem od stup do głów po postaci osoby, która stała przede mną. Moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie, kiedy głośno przełknęłam ślinę. Cholera...

- Kogo ja widzę, Aby kochanie, dawno się nie widzieliśmy - Cuper posłał mi obrzydliwy uśmieszek a mi z każdą chwilą było coraz bardziej gorąco.

- Przepuść mnie - warknęłam, chcąc przejść obojętnie obok niego, jednak jego klatka piersiowa, z którą ponownie się zderzyłam, nie pozwoliła mi na to.

- Dlaczego tak szybko chcesz odejść? Chcę pogadać - spojrzałam do góry, wprost w jego lodowate, niebieskie oczy, które wręcz mroziły. Były inne, od pięknych tęczówek Justina. Ciepłych, i czekoladowych.

- Nie mamy o czym gadać - krzyknęłam szeptem, patrząc mu prosto w oczy. Jedno z Justinem go łączyło. Obojętność wobec tego, co wyrażają moje uczucia...

Wykorzystałam chwilę, kiedy grupa dziewczyn wchodziła na stołówkę, i ruszyłam za nimi, wiedząc, że Cuper nie będzie w stanie nic mi zrobić w obecności całego domu. Usłyszałam za sobą śmiech, więc przyśpieszyłam krok, chcąc wydostać się z jego osaczającego spojrzenia, które wciąż czułam na plecach. Kiedy stanęłam przy swoim stałym miejscu, upewniłam się, że poszedł sobie, ukradkiem patrząc w stronę progu. Wypuściłam powietrze z płuc, które trzymałam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Opadłam na krzesło, chowając głowę w dłonie. Wiedziałam, że nikogo i tak nie będzie obchodzić to, czy ze mną wszystko dobrze, więc nie przejmowałam się tym, że łzy cisnęły się do moich oczu. Nie miałam najmniejszego zamiaru rozpłakać się z jego powodu. Już nie, mimo, że porucz nienawiści i strachu, czułam też tęsknotę... Wzięłam głęboki wdech i przejechałam dłońmi po twarzy. Odechciało mi się jeść czego kolwiek, więc nalałam sobie po prostu herbaty. Miliony pytań osaczyły moje myśli. Skąd się tu wziął? To akurat było głupie, przecież tu mieszka. W takim razie gdzie był? Ludzie z mojego otoczenia mają tendencję do zostawiania mnie na miesiąc... Zjawiania się, i rujnowania wszystkiego.


Justin's POV.

 - Kurwa jego mać - warknąłem pod nosem, kiedy ustawione przeze mnie ognisko zawaliło się trzeci raz.

- Stary, musisz trochę wyluzować - parsknął Jaxon, który podobnie jak ja, był tu wolonatriuszem. Posłałem mu gniewnie spojrzenie, bo jego obecność i pierdolenie, działały mi na nerwy.

- Zajmij się swoją dupą, Jaxon - warknąłem, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że ma sobie iść...

- Po prostu, ja zrobiłbym to lepiej, bo zanim ty to zrobisz, te biedne dzieci swoje ognisko będą mieli dopiero na przyszłe wakacje - zaśmiał się szyderczo.

- Skoro tak bardzo kurwa przeszkadza Ci to, że nie srają kasą tak jak ty, nikt Cię tu nie trzyma - zacisnąłem pięści. Tak samo, jak ja, był tu z własnej nie przymuszonej woli, żeby "pomagać". Wiele razy dawał do zrozumienia, nie tylko dwunastoletnim dziewczynkom, ale i mi, że najzwyczajniej w świecie jest tu jedynie po to, żeby poczuć się lepiej, i dowartościować. Z tego co wiem, był cholernie bogaty. Tyle, że obrażając ich, wliczał w to Aby, bo i ona tu mieszkała.

- Przypominam Ci Bieber, że ty też srasz pieniędzmi, hipokryto - zaszydził. Zaśmiałem się bez humoru, myśląc, że ten dzieciak, którym był mimo dwudziestu jeden lat, jest mniej inteligenty od niemowlaków, którymi muszę zajmować się w każdą środę...

- Czerpiesz z tego jakąś satysfakcję? - syknąłem.

- Z tego, że srasz kasą? Nie. - wzruszył ramionami.

- Więc bądź łaskawy ruszyć swoją dupę, i idź po więcej drewna, tylko małe kawałki, bo dużych jest dużo za dużo - posłałem mu przesłodzony uśmiech. On jedynie zaśmiał się, kręcąc głową.

- Nie wierze, że robisz to wszystko za darmo.

- Ty też to robisz, hipokryto - warknąłem, posyłając mu jedno krótkie spojrzenie, gdyż po raz czwarty starałem się idealnie ustawić drewno.

- Pff, jesteś głupszy, niż myślałem. Dziwne, bo jako "doświadczony przez życie biznesmen" - zrobił cudzysłów w powietrzu - powinieneś się domyśleć, że nie jestem tu bez interesownie.

Zmarszczyłem brwi, następnie przewracając oczami. Ten facet był tak irytujący, że musiałem bardzo powstrzymywać się przed wylaniem na niego benzyny leżącej niedaleko poustawianych ławek wokół ogniska, i spalenia żywcem. Uwarzył się za pierdolony pępek świata, myślał przy okazji, że jest zabawny. Czysty debilizm.

- Wychodzi na to, "stary", że to ty jesteś głupszy. Ciekawe co bierzesz w zamian? Prześcieradła, czy posrane pieluchy? - zaśmiałem się, patrząc w jego oczy. Jego uśmieszek zniknął, kiedy przeklną pod nosem. Zupełnie, jak wszystkie nastoletnie dziewczyny stąd.

- Pff - prychnął, krzyżując ręce - dla twojej wiadomości, to ty jesteś od tych małych wrzeszczących paskud, więc pomyśl, dla kogo są posrane pieluchy? - zaszydził.

- Skończyłeś? - warknąłem.

- Widzisz, w przeciwieństwie do Ciebie, ja Cię przejrzałem. Tak bogaty człowiek jak ty, nigdy w życiu nie zgodziłby się robić tych wszystkich rzeczy tutaj. Jesteś tu z jednego konkretnego powodu - uśmiechnął się porozumiewawczo, a ja uniosłem brew, czekając, aż skończy - Czy tym powodem nie jest przypadkiem nie jaka Abygail Reed? - momentalnie przestałem robić to, co robiłem, i ponownie spojrzałem na niego.

-  Aha. W sumie mogłem się domyśleć, że chodzi Ci  zaliczanie nieletnich - pokręciłem głową, zupełnie ignorując jego wypowiedź. Nie chciałem robić scen w obecności wszystkich wolontariuszy, czy opiekunów, którzy krzątali się, przygotowywując wszystko. Zlałem również wciąż wpatrzone we mnie, śmiejące się spojrzenie Jaxona.

- Czyli o to samo, co tobie, hmmm?

- Wątpię, żeby twoją sprawą było to, po co tu jestem. Tyle, że w przeciwieństwie do Ciebie, mogę mieć coś więcej, niż szesnastolatkę w łóżku - spojrzałem na niego kpiąco. Widziałem wyraźnie, jak zagotował się ze złości, więc parsknąłem pod nosem.

- Cóż, w takim razie skoro Abyagil ma więcej niż szesnaście lat, już dawno powinna stąd wylecieć.

- Do cholery jasnej, możesz się w to nie wpierdalać? Co ona Cię tak bardzo interesuje?! - krzyknąłem, wiedząc, że będę musiał bardziej na nią uważać. Nie chciałem, żeby zadawała się, lub miała jaki kolwiek kontakt z tym idiotą. Po prostu nie zasługiwała na to, żeby ją wykorzystywać. Jeden idiota próbował już to zrobić, a ja nie zawaham się drugi raz komuś przyjebać.

 - Nic, upewniam się tylko, że jest zajęta, bo normalnie, już dawno bym ją zaliczył. Tyle, że ty już to zrobiłeś, więc najzwyczajniej w świecie się brzydzę - zachichotał. Uśmiechnąłem się pod nosem, ponownie spoglądając na niego.

- I dobrze. Trzymaj się od niej z daleka.

- Jasne, pewnie i tak nic specjalnego.

Nie mogłem słuchać już tego, jak najzwyczajniej w świecie gada o Abygil, jak o zwykłej dziwce, czy Panience na jedną noc. Mogła być dziecinna w moich oczach, w każdym razie mogła tak myśleć, ale nie była dziwką.

- Jaxon, wypierdalaj po to drewno, bo obiecuję, zaraz najzwyczajniej w świecie Ci jebnę - syknąłem. Między nami zapadła chwilowa cisza, kiedy oboje patrzyliśmy sobie w oczy z nienawiścią. Nic już nie mówiąc, uśmiechając się tylko głupkowato, odszedł, zostawiając mnie w otoczeniu innych wolontariuszy...


 Abyagil's POV.

 - Udało Ci się ustawić to ognisko? - zachichotałam, zwracając się do Justina, który jękną, udając, jakby ta czynność, była najbardziej bolesną w jego życiu.

- Ta, ale powoli traciłem nadzieję - westchnął. Nie mogłam się powstrzymać, więc po prostu cały czas chichotałam, kiedy opowiadał, jak wielkie trudności z tym miał.

 - A powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy? - spytałam już chyba trzeci raz, odkąd się widzimy a jest to zaledwie dziesięć minut. Justin przewrócił oczami, wyraźnie tracąc już cierpliwość. Mi to nie przeszkadzało. Lubiłam czasem pograć mu na nerwach, czyli coś, co i on uwielbiał robić mi...

- Wiesz przecież, że i tak Ci nic nie powiem - spojrzał na mnie z dumnym uśmieszkiem, ruszając z miejsca, w którym zaparkował tuż przed domem.

- Ugh, nie wiem, czemu nie możesz mi powiedzieć - skrzyżowałam ręce na piersi, a na mojej twarzy pojawił się grymas. Chłopak tylko zachichotał dziecinne, nie patrząc już na mnie, a na drogę, kiedy ulicą, na której znajdował się dom dziecka, jechał w stronę ulicy centralnej.

- To nie tak, że nie mogę, kochanie. Po prostu nie chcę - spojrzał na mnie krótko, robiąc "motylka" z rzęs. Przygryzłam wargę, uśmiechając się w stronę chłopaka, który i tak na mnie nie patrzył. Lubiłam, kiedy mówił do mnie pieszczotliwie. Z jego ust, brzmiało to... seksownie? Tak.

- A nie uważasz, że jedzenie przed ogniskiem, nie jest najlepszym pomysłem? - spytałam, bardziej przejęta niż chciałam, sprawiając, że chłopak uśmiechnął się ślicznie, ukazując swoje białe niczym perły zęby jezdni... suka ma szczęście.

- W takim razie, co powiesz dziś po prostu na Starbucksa? - uniósł brew, przygryzjąc wargę. Zauważyłam, że bardzo lubił jazdę samochodem. Był skupiony tylko na tym, kiedy siedział za kółkiem. Miałam wrażenie, że się ślinie.

- Aby? - spojrzał na mnie krótko, marszcząc brwi.

- Tak, tak. Starbucks, super - uśmiechnęłam się do niego, wiedząc, że i tak nie patrzy.

- Emm, Justin?

-Tak? - spojrzał na mnie chwilowo, skręcając w lewo na skrzyżowaniu. Wyprzedził kilka żółtych taxówek, kierując się do jak mniemam Starbucksa.

- Mogę włączyć radio? - mruknęłam niepewnie. Może nie lubi muzyki? To wykluczone, każdy ją lubi!

- Co to za pytanie? Włącz -wzruszył ramionami.

- A mógłbyś ty to zrobić? - przygryzłam wargę, widząc, jak chłopak zmarszczył brwi.

- Ab, możesz przecież to zrobić.

Odwracając się w moją stronę, widząc, że nie zamierzam ja tego zrobić, i pod wpływem mojego proszącego spojrzenia, przewrócił żartobliwie oczami, i z chichotem włączył jedną ze stacji radiowych. Szerzej otworzyłam oczy, gdy na moich ustach pojawił się diabelski uśmieszek. Leciała właśnie jedna z moich ulubionych piosenek, którą po mimo obecności Justina, po prostu musiałam śpiewać razem z autorką.

- Mój Boże kocham ta piosenkę! - pisnęłam. Chłopak spojrzał na mnie z uniesioną brwią, chcąc coś powiedzieć, tyle, że tym razem to ja wyprzedziłam jego.

- Pogłośnij to! - i tak zrobiłam to sama. Przekręciłam małe kółeczko w radiu, sprawiając, że słowa piosenki było słychać o wiele głośnie, i wyraźniej.

- Ab, proszę, nie każ mi słuchać tego popowego gówna! - krzyknął zrezygnowany, na marne chcąc przekżyczeć piosenkę. Nie odpowiedziałam nic na jego chamską uwagę.

- I only want do die alive, never by the hands of a broken hart!* - tym samym, oprócz piosenki, ja zgłuszałąm Justina, który spojrzał na mnie dziwnie.

- I don't wonna hear you lie tonight. Now that I've become who i really am

- This is the part when i say i don't want it I'm stronger than been before
- This is the part when i berak free Cause i can't resist it no more

Kompletnie nie obchodziło mnie to, czy fałszuję, czy nie. Kochałam tą piosenkę, a reszta była nie ważna. Spojrzałam na śmiejącego się Justina, który nawet nie próbował śpiewać ze mną. Cóż, powiedział, żebym "nie kazała słuchać mu tego popowego gówna", co oznacza, że pewnie nigdy tego nie słuchał. Cóż, będę musiała poradzić sobie sama.

- You were better, deeper I was under a spell
- Like a deadly fear i am, babe On the highway to hell

- I only wont to die alive, never by the hands brokern heart
- I don't wonna haer you lie tonight Now that  i've become who really am

Justin za każdym razem śmiał się, kiedy próbowałam na początku zwrotki, wejść tak samo mocnym, i chrypliwym głosem, ale wychodziło mi z tego jedynie emm...zupełne przeciwieństwo.
Sama zaśmiałam się, kręcąc głową, ale wciąż nie rezygnując.

Cóż, wczułam się w muzykę i miałam nadzieję, że Justin jednak zechce do mnie dołączyć, ale jednak nic z tego, i uświadomił mi to, kiedy wyłączył radio w środku piosenki. Spojrzałam na niego gniewnie, i założę się, że moje oczy same mówiły coś w stylu "co do cholery", ale Justin ruchem głowy wskazał kawiarnie, kiedy zatrzymywał się przy chodniku. Nawet nie zauważyłam, że już byliśmy na miejscu, a droga zleciała mi dziś stanowczo za szybko. Dyszałam głośno, i śmiałam się sama z siebie.

- Boże, moje płuca - jęknęłam, przymykając oczy, i opierając głowę o siedzenie.

- Nie dziwię Ci się, mi by chyba odpadły - zachichotał, ale i tak można było wyczuć ulgę w jego głosie i na twarzy. Cóż, skoro tak bardzo nie lubi piosenkę popowych, stanowczo częściej powinnam je śpiewać, w jego obecności. Justin wyszedł z samochodu, więc i ja resztkami sił, zrobiłam to samo. Odetchnęłam letnim, ciepłym już prawie wieczornym powietrzem, zatrzaskując lekko drzwi od samochodu. Powoli się ściemniało, więc niestety, spóźniłam się na zachód słońca. No co? Kocham go! Rozejrzałam się, i wzdłuż wąskiego chodnika ruszyłam z Justinem w stronę wejscia, gdzie już w lekkiej oddali czuć było przepiękną woń kawy. Weszliśmy do środka, szukając jakiegoś wolnego miejsca, kiedy dostrzegłam jedno, idealne.

- Tam! - pobiegłam w stronę pustego miejsca pod oknem, siadając na kanapie, tym samym zajmując miejsce. Koniecznie musiałam odpocząć, mimo, że w samochodzie siedziałam, co jest oczywiste. Justin usiadł na przeciwko mnie.

- Jaką kawę chcesz? - spytał, oblizując usta, spoglądając na mnie.

- Truskawkowe farppe - nie zastanawiałam się nad zamówieniem. Gdyby Starbucks, sprzedawał tylko to, i tak by nie zbankrutował. Ta kawa była najlepszą rzeczą, jaką piłam. Justin skinął głową, i ruszył w stronę kasy. Wiedziałam, że chwile to zajmie, biorąc pod uwagę, że kolejka była naprawdę duża. Spojrzałam w okno, obserwując ludzi krzątających się po chodnikach, śpieszących się do pracy, bądź właśnie kończących swoje zmiany. Każdy z nich miał swoje życie i swoje sprawy, kompletnie nie przejmowali się niczym innym, jak rozmową przez telefon który mieli w rękach, czy kawą z tej, czy innej kawiarni. Jak na Nowo Jorczyków przystało. Spojrzałam w górę, parząc na pnący się aż do nieba drapacz chmur, i białe obłoki chmur, które wyglądały przepięknie na lekko granatowym niebie. Po chwili zapaliły się lampy uliczne, a ja przybiłam sobie piątkę, bo zawsze chciałam zobaczyć, jak to robią. Zachichotałam.  Kochałam tak rozświetlone miasto, bo tak naprawdę życie w Nowym Jorku zaczynało się po szesnastej, czyli w okolicach godzin szczytu. Blady księżyc, powoli widoczny coraz bardziej. Niestety rzadko miałam okazję podziwiać miasto wieczorem, czy nocą, najczęściej siedziałam w domu. Z kim miałabym niby wychodzić?


Justin's POV.

- Poproszę jedno truskawkowe frappe i jedno czekoladowe - spojrzałem na kelnerkę, oblizując usta i usuwając z nich suchość. Dziewczyna, może dziewiętnaście lat, kiwając głową, zapisała moje zamówienie. Odwróciłem się, spoglądając na Ab, który zajęta była patrzeniem w niebo. Zaśmiałem się cicho, przypominając sobie jej tragiczny występ w moim samochodzie. Pokręciłem głową, ponownie patrząc na kelnerkę, której głos rozbrzmiał w moich uszach.

- Coś jeszcze da Pana? - zwróciła się do mnie przyjaznym głosem, kiedy pokręciłem przecząco głową.

- Nie, to wszystko, dziękuje - posłałem jej uśmiech, na co zarumieniła się, ale nie przywiązując do tego wielkiej uwagi, ruszyłem w stronę stolika. Widząc, że dziewczyna jest wciąż nieobecna, łobuzerski uśmieszek wkradł się na moje usta. Podszedłem powoli w jej stronę, starając się nie dać żadnego znaku, ze jestem tuż za nią. Zaśmiałem się bez dźwięcznie, chwytając ją za ramiona.

- Buu - zniżyłem się lekko, chcąc, żeby tylko ona to usłyszała. I tak było. Podskoczyła przerażona, odwracając się w moją stronę, i posyłała mi wrogie spojrzenie, dysząc.

- Czy ty już do reszty straciłeś rozum?! - wstała, gstykulując rękoma każde słowo, morderczym spojrzeniem utkwionym we mnie. Mnie ona raczej bawiło, niż w jakikolwiek sposób przerażało, ale była przesłodka, denerwując się.

- O mało zawału nie dostałam, a ty się śmiejesz?! Zdajesz sobie sprawę, że mogłam zemdleć i... - nie dałem jej dokończyć, bo gardłowy śmiech uciekł z moich ust. Aby wręcz kipiała ze złości, ale widząc, że nic nie wskóra, usiadła na przeciwko mnie, zakładając ręce na piersi.

- Dramatyzujesz, skarbie - posłałem jej nie winny uśmiech, kiedy prychnęła.

- Ale taka prawda. Mogłam dostać zawału - warknęła, wierząc w to.

- Ale wszyscy żyją, więc jest ok - wzruszyłem ramionami.

- Pewnego dni, pożałujesz, że to zrobiłeś - uśmiechnęła się łobuzersko w moim kierunku, kiedy oblizałem usta, opierając łokcie na stole.

- Zabrzmiało, jak groźba - uniosłem brew. Dziewczyna zachichotała, kiedy kelnerka przyniosła nasze zamówienie.

- Smacznego - uśmiechnęła się, i odeszła. Od razu chwyciła swoją kawę, upijając łyk.

- Boże, jakie dobre - mruknęła bardziej do siebie - a co do tej groźby, dokładnie tak miała brzmieć - spojrzała na mnie ostrzegawczo, kiedy i ja wziąłem swoje zamówienie. W sumie, pierwszy raz piłem taką kawę. Najczęściej jest to po prostu czarna, mocna, żeby się rozbudzić. Muszę, przyznać, że była dobra.

- Cóż, będę czekał na ten dzień - mrugnąłem. Ab, uśmiechnęła się tylko tajemniczo, jakby coś planując. Nic nie poradzę na to, ale była cholernie słodka.

Nic już nie mówiąc, upiła kolejny, większy łyk, kiedy tym razem ja spojrzałem w okno. Zmarszczyłem brwi, wyjmując słomkę z ust.

-Mhh, to nie jest Natalie? Ta z twojego domu - Spojrzałem na dziewczynę, która spojrzała w tym samym kierunku. Widziałem, jak przewraca oczami, a z jej twarzy schodzi uśmiech.

- Ta, ona - mruknęła, spuszczając spojrzenie, i bawiąc się słomką.

- Coś nie tak? - mruknąłem, ponownie patrząc w kierunku Natalie. Może się po prostu pokłóciły? Nie ważne. Mina Abyagil wyraźnie mówił, że coś  nie tak, co oznacza, że dobre miałam przeczucie cały dzień. Nie chciałem jej naciskać, czekając, aż sama mi powie.

- Justin ona... - westchnęła głęboko - wczoraj rano, pokłóciłyśmy się po tym, jak wyszedłeś. W sumie, chodziło o to, że widziała Cię jak wychodziłeś rano z mojego pokoju i wie, że u mnie spałeś - mruknęła cicho, a na jej policzki wdarł się rumieniec. Cholera, sam lekko się wystraszyłem.

- Co? Ale...

- Nikt nie wie, oprócz Marii - odpowiedziała, zanim miałbym szansę dokończyć.

- Cholera, Ab, dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?

- Nie chciałam. Po prostu, myślałam, że sprawa ucichnie - pokręciła głową.

- Nikomu nic nie powie? - musiałem być pewien. Cholera, od samego początku wiedziałem, ze to zły pomysł, ale czy myslałem o tym kiedy poprosiła mnie o to Abygail? Nie. Nie obchodziło mnie to.

- O to chodzi, że nie jestem pewna - spojrzała na mnie, przygryzając wargę.

- Cholera - warknęłam, przymrużając oczy na tę małą, wredną sukę.

- Justin, przepraszam, to wszystko moja wina - mruknęła łamiącym się głosem. Mogłem wcześniej o prostu zapytać ją, kiedy widziałem, że nie jest ok.

- Przestań, to nie jest twoja wina - mruknąłem. Miałem swój rozum, więc nie było opcji, żeby siebie obwiniała.

- To jest moja wina, gdybym nie przetrzymywała Cię dwie noce, nie byłoby afery. Alec, czy ktokolwiek inny w każdej chwili może się dowiedzieć - spojrzała na mnie przepraszająco. Wyraźnie widać było, że przejmowała się tym cały czas. Warknął pod nosem, przeczesując palcami moje idealnie ułożone włosy.

- A ja gdybym nie chciał, to nie pozwoliłbym Ci przetrzymywać się dwie noce - spojrzałem na nią z lekkim uśmieszkiem. Wiem, że to było dość poważne, ale według mnie, nie na tyle, żeby załamywać się tym, i od razu powiedzieć Aby coś w stylu "nie możemy się widywać".
Spuściła spojrzenie, przgryzając wargę.

- Ona po prostu wyobraża sobie za dużo - mruknęła, kręcąc głową. Teraz nie mogłem powstrzymać rosnącego uśmiechu na moich ustach. Upiłem łyk czekoladowego frappe, ponownie przenosząc wzrok na Aby.

- Ciekawe co sobie wyobraża - jak gdyby nigdy nic, parsknąłem, zdobywając od dziewczyny porozumiewawcze spojrzenie.

- Justin, to poważna sprawa! - pisnęła. Oburzyła się, marszcząc brwi.

- Przecież wiem, dlatego próbuję ustalić fakty - zaśmiałem się. Dziewczyna zaśmiała się. Cóż, w sumie, ta sytuacja była komiczna.

- Co to za facet? - mruknęła, patrząc w stronę Natalie. Marszcząc brwi, również spojrzałem w jej kierunku, dopijając kawę. To, co zobaczyłem, dosłownie mnie osłupiło, i miałem wrażenie, że za chwilę wyplują to, co mam w ustach. Starałem się dokładniej przyjżeć facetowi, który rozmawiał z Natalie, którą wręcz szarpał.

- Ja pierdolę, to nie może być prawda.

                                   ***~~~~***~~~~***~~~~***~~~~***~~~~***

Cześć i czołem! :D Cóż, opóźniony, ale jak zwykle jest. Teraz proszę, przeczytaj do końca:

1. To był ostatni rozdział na tym blogu. Postanowiłam po prostu już go zakończyć, bo uświadomiłam sobie, że nie ma ono sensu.

2. Zaczęły pojawiać się pytania typu "kiedy między Justinem a Aby będzie coś więcej?"
 Odpowiedź: Czy naprawdę myślałyście, że Aby pójdzie z Justinem do łóżka mając 16 lat? Nie. Uwierzcie, że długo nie byłoby jeszcze "czegoś więcej". Jeżeli komuś przeszkadzał długi brak wątków seksualnych, nie zmuszałam do czytania.

3. Dlaczego kończę?
Odpowiedź: Tak, jak mówiłam wcześniej, ten blog nie ma sensu  i i tak nikt tego nie czyta :)

Przepraszam, że już koniec, ale dlatego, rozdział jest tak długi. Mam w planach kolejne opowiadanie, tym razem pisane już od początku lepiej, więc wystarczyć będzie "kopiuj, wklej". Możecie wchodzić na aska, który już przestanie być oficjalnym tego FF, a będzie ogólnym, mojej działalności na Blogach.

Kocham was mocno, i do zobaczenia wkrótce :)