poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 15

"- To, co słyszałaś. Jesteś kolejną szczeniarą, robiącą sobie żarty..."


                                                      CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!




Justin's POV.

- Ab, na  prawdę Cię przepraszam, nie mogę dziś do Ciebie przyjechać. Mam parę ważnych spraw na mieście - mruknąłem, wzdychając. Bawiłem się długopisem między moimi palcami, podczas gdy druga ręka była zajęta trzymaniem telefonu.

- Justin, rozumiem, ale skoro wiedziałeś, że będziesz zajęty, po co obiecywałeś? - odrzekła smutna, kiedy oblizałem wargi, szukając umowy, którą zgubiłem gdzieś w bałaganie na moim biurku.

- Wiem, ale kompletnie zapomniałem o czymś naprawdę ważnym - odłożyłem długopis, i wolną dłonią przejechałem po twarzy, chcąc rozbudzić się jak kolwiek.

Cóż, to chyba normalne, że gdybym nie miał nic na głowie, najzwyczajniej w świecie spotkałbym się z Abygail, gdyby nie spotkanie z Zackiem, które jest śmiertelnie ważne. Są rzeczy ważne, i ważniejsze, ale w tym przypadku Aby jest tylko ważna. Było już po czwartej, co oznaczało, że do spotkania z Zaciekm została mi ponad godzina. Spojrzałem na małą karteczkę z dokładną godziną i miejscem spotkania. Wolałem być pewien biorąc pod uwagę ten cholerny natłok w firmie.

Aby westchnęła zrezygnowana, kiedy nie odezwała się już ani słowem.

- Przepraszam, tak wyszło - szepnąłem, gryząc policzek o środka, i myśląc nad tym, co mógłbym jeszcze powiedzieć. W tym przypadku, jaka kolwiek wymówka nie byłaby wiarygodna, a oczywiste, że nie mogę powiedzieć jej prawdy. W żadnym stopniu jej to nie dotyczy, i nie dotyczyć powinno.

- W porządku, muszę kończyć - rozłączyła się. Warknąłem, patrząc na wyświetlacz, i przewróciłem oczami chowając telefon z powrotem do kieszeni.

- Ja pierdolę - mruknąłem sam do siebie, czując się źle, że obiecałem jej coś ale nie dotrzymałem słowa. Cóż, trudno.

Wstałem z mojego obrotowego fotela, poprawiając marynarkę, i karteczkę chowając do kieszeni. Upewniłem się jeszcze, że wziąłem wszystkie rzeczy, i ruszyłem w stronę wyjścia. Po drodze zgasiłem jeszcze światło, i zamknąłem mój gabinet na klucz. Ruszyłem wzdłuż korytarza, wyłożonego brązową wykładziną, oraz przyozdobionym dużymi, pełnymi obrazami po obu stronach ściany. Wcisnąłem guzik od mojej windy, tym samym sprawiając, że natychmiast wielkie metalowe drzwi do jej wnętrza rozsunęły się, a ja wchodząc, nacisnąłem guzik prowadzący windę na parter. Kiedy drzwi zasuwały się, moje serce podchodziło niemal do gardła, a wszystko przez moją pieprzoną klaustrofobię...



Abygail's POV.

Żuciłam telefon na łóżko, warcząc pod nosem. Pokręciłam głową, wzdychając. Coś było nie tak. Znów. Po prostu czułam to, tyle, że nie miałam pojęcia, co jeszcze mogłoby się dziać, ale jego ton głosu, i jakby nieobecność zdradzały go. Wczoraj wieczorem Justin przyszedł, i wyjaśnił mi wszystko. Tym samym zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, i jestem w stu procętach pewna, że nie ma złych intencji wobec mnie. Ta, wyjaśnił mi sprawę z Jaxonem, ale to nie on mnie interesuję. Christian... To imię nie dawało mi spokoju.

Przymknęłam na chwilę oczy, chowając głowę w dłonie. Zagłębiając się w myślach, za wszelką cenę chciałam jeszcze raz wyświetlić sobie całą tę niespodziewaną dla mnie sytuację, jego spojrzenie. Było okropne, zimne, gorzkie... jakby można było zobaczyć w nim czyste zło, i jakby ból?

To takie chore, nie możliwe jest "czytać" z czyichś oczu, mimo, że potocznie są one odzwierciedleniem duszy. Tak słyszałam, bo tak mówią wszystkie zapalone romantyczki.

Opadłam na plecy na łóżko za nimi. Pokręciłam głową, wciąż trzymając na niej dłonie. Biłam się z myślami, mówiącymi mi różne rzeczy. Jedne za wszelką cenę starały się przekonać mnie, żebym nie węszyła, bo to nie jest moja sprawa, a tym bardziej, nie wiem, z kim mam do czynienia, i również mam tu na myśli Justina. Myślę, że to był zdrowy rozsądek, i myślę, a raczej jestem pewna tego, że jak zawsze słuchałabym się go, i od niebezpieczeństaw, jakim bez wątpienia był "stary znajomy" Justina, trzymałabym się z daleka. Posłuchałabym, gdyby nie inne myśli, które miały tak absurdalne, i niedorzeczne pomysły, jak szukanie Justina.

Zmarszczyłam brwi. Po co miałabym to robić? Przede wszystkim, gdzie miałabym go szukać w tak wielkim mieście? Prychnęłam. Podniosłam się do pozycji siedzącej, chwytając telefon leżący w zagłówku łóżka, i wyszłam z pokoju. Nie wiedziałam, co robię, ale chciałam mieć pewność, że Justin nie zrobi nic głupiego. Najzwyczajniej w świecie, chciałam z nim porozmawiać, tak po prostu, jak gdyby nigdy nic.

Jesteś nie poważna, robisz z igły widły, i bawisz się w Sherlocka?!

Nie ważne, co robię. Po prostu chcę spotkać się z nim, i mimo, że ma ważne sprawy, muszę go zobaczyć. Nie wiedziałam, gdzie mogłabym go szukać, oprócz jego firmy, a z tego co wiem, o tej godzinie z pewnością jest jeszcze w pracy. Tak! Jego firma, tam właśnie pójdę.

- Jesteś naprawdę głupia, Abygail - zaśmiałam się, zamykając mój pokój. Po prostu martwiłam się o niego, i miałam to cholerne przeczucie, że coś jest nie tak, że coś się stanie i mimo, że wiem, że przesadzam, chyba mogę najzwyczajniej w świecie odwiedzić go w pracy? Głupie pytanie, oczywiście, że nie powinnam.

Idąc w stronę schodów, schowałam do kieszeni spodni telefon, i klucz. Rozglądając się, czy w pobliżu nie ma kogoś, kogo musiałabym unikać, zbiegłam po schodach, zwalniając przy końcu, by nie uderzyć w kogokolwiek, a o tej godzinie, zdecydowanie można zabić się w holu.

Przeciskając się przez tłumy podopiecznych, dostałam się do głównego wyjścia, naciskając klamkę.

- Aby!

Przymknęłam oczy w złości, wiedząc kto to. Odwróciłam się z impotentem, przybierająca groźny wyraz twarzy.

- Jaxon, do cholery zostaw mnie w spokoju! Wybacz, ale jeżeli chcesz zawierać ze mną jakikolwiek kontakty, i choćby były to czysto przjacielskie, w co wątpię, po twoim wczorajszym występie, stanowczo mówię nie! - krzyczałam jak opętana, i nie mogłam się powstrzymać. Jak wielkie było moje zaskoczenie, kiedy przed moimi oczami wcale nie stał Jaxon. Stał ktoś łudząco podobny do niego, za równo z charakteru, jak i wyglądu. Tą osobę uważałam dość nie dawno, za kogoś, kto jest jedyną i ostatnią oporą w moim życiu, kimś, przed kim mogłabym się otworzyć, wygadać, i schować przed okrutnym, zatrutym światem. A jak dziwne było czuć teraz do niego obrzydzenie, nienawiść i bać się jej. Niezrozumiałe, dla kogoś, kto tego nie doświadczył, i dziwne, dla kogoś, kto jest ofiarą takiej sytuacji.

Oboje z Cuperem patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a ja bałam się po prostu ruszyć. Tłum ludzi dookoła, nie pomagał mi.

- Jaxon? - mruknął.

- Pomyliłam się, ok? W ogóle, czego chcesz? Wątpię, żeby twoją sprawą było z kim się spotykam - skrzyżowałam ręce.

W swojej wyobraźni byłam niezależna, i w tej chwili poniżałam jego, i mówiłam wszystkie rzeczy, które myślę na jego temat. On stał bojąc się mnie, a ja niby nie zauważałam tego.

- Czyli oprócz Justina jest jeszcze jeden wolontariusz, z którym się spotykasz? - pokręcił głową. Nie potrafiłam go zrozumieć. Stał tam, zupełnie bezbronny, taki jak na co dzień, gdy byliśmy jeszcze "parą". Był smutny, i rozczarowany?

Prychnęłam.

Jak on śmiał w ogóle dawać mi takie znaki? Mam namyśli, wyraźnie dawał mi znać, że jest mną rozczarowany. Był jednym z wielu krzywdzących mnie ludzi, więc jakie znaczenie miało jakikolwiek jego słowo padające w moim kierunku, bądź wypowiadające je bezpośrednio do mnie?

- Dlaczego wszyscy wpieprzacie się w nie swoje sprawy?! Nie spotykam się z Jaxonem, Justin natomiast jest tylko moim przyjacielem, nic więcej, po co w ogóle Ci się tłumacze! Nic nie będzie do ciebie docierało, tak samo, jak do Natalie! - wyrzuciłam ręce w powietrze.

Cuper skrzywił się, i wyraźnie widziałam jak się spina. Byłam wręcz zdziwiona i zdumiona sobą, i swoją naprawdę odważną postawą.

Widząc Cupera... takiego wszystkie miłe, i wspólne chwile powróciły wspomnieniami podwójnie.

- Bo się o Ciebie martwię, Aby - szepnął, a ja miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Zaśmiałam się.

- Ty się martwisz o mnie? Dlaczego miałbyś wciąż to robić? Jakoś nie martwiłeś się, co ze mną będzie, kiedy na siłę mnie rozbierałeś! Jak gdyby nigdy nic, a dzień wcześniej, było wszystko dobrze! Co w ciebie wstąpiło?! - krzyknęłam, czując łzy pod oczami. Kilka osób spojrzało w naszą stronę, ale kompletnie to zignorowałam. Chłopak przygryzł wargę, spuszczając spojrzenie. Jakby wstydził się tego, co chciał mi wtedy zrobić.

- Martwię się, bo nie jesteś mi obojętna - wstrzymałam oddech, patrząc na Cupera z szerzej otwartymi oczami.

- Daj spokój, śpieszę się - odwróciłam się, chcąc wyjść z domu, i tej nie zręcznej sytuacji. Tak jak myślałam, nie pozwolił mi, stanął jeszcze bliżej, niemal stykając swoją klatkę piersiową z moją. Moje serce przyśpieszyło bicie, a ja zaczęłam panikować.

- Daj mi to wytłumaczyć, nie byłem sobą - spojrzał wprost w moje oczy, trzymając moje nadgarstki. Pokręciłam głową, wyrywając je z jego uścisku.

- Nie obchodzi mnie to, miałeś dość czasu na przemyślenia. Teraz tylko nie wiem, po co mi to wszystko mówisz - niemal płacząc, wybiegłam, nie patrząc czy idzie za mną, chciałam uciec, jak tchórz, to prawda, ale czy nie byłam wystarczająco odważna, choć trochę dając ponieść się emocjom?

- Przepraszam! - słyszałam za sobą jeszcze jego wołania, ale jakbym była na to głucha, i tak było. Starałam się kompletnie go ignorować, więc biegiem ruszyłam w stronę ulicy centralnej. Dyszałam głośno, biegnąc w pośpiechu. Nie czułam się dobrze, dosłownie wrzucając w pnącza miastowej dżungli, jaką bez wątpienia był Nowy Jork, w dodatku, kiedy zaczynało się ściemniać. Ale cholera, co może mi się stać?! Głupie pytanie. Może stać mi się wiele rzeczy, przez które dostaję gęsiej skórki, ale myślę, że to reakcja przewrażliwienia, bo chyba nie jest dziwne to, że o tej godzinie nie wychodziłam na krok z domu. Nawet nie teraz powinnam tego robić.

Oznaczało to też, że mam coraz mniejsze szansę, na zastanie w pracy Justina. Nie znam jego harmonogramu! Równie dobrze mógł już wyjść.

Pokręciłam głową, przewracając oczami na pesymistyczne myśli, przebiegające przez moją głowę. Tym samym zatrzymałam się na skrzyżowaniu ulicy centralnej, z jedną z najcichszych, i na pozór spokojnych ulic, na której znajdował się nasz dom.

Oparłam się o budynek, szybko nabierając powietrza.

- Nie masz najlepszej kondycji, Aby - zachichotałam sama do siebie, wzrokiem szukając neonu mówiącego, gdzie jest stacja metra. Ruszyłam szybkim krokiem w jego stronę, równie pośpiesznie przechodząc na drugą stronę ruchliwej ulicy.

Rozejrzałam się dookoła, stając przed schodami prowadzącymi do podziemia.

Westchnęłam.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne jest podróżowanie metrem, tym bardziej o tej godzinie. Przełknęłam gulę śliny, powoli i nie pewnie chwyciłam poręcz, by nie spaść na stromych schodach, lub tłum wchodzących na górę lub - tak, jak ja, - schodzących na dół ludzi. Będąc już niemal na samym dole, uderzyłam kogoś ramieniem, instynktownie odwracając się za siebie.

 - Prze... przepraszam - jęknęłam, masując obolałe ramię, i z przerażeniem patrząc na rosłego faceta, zmierzającego moje ciało od stóp do głów.

- Na twoim miejscu dziecko nie spacerowałbym sam po metrze, o tej godzinie. Może kiedyś stać Ci się krzywda - syknął, niemal napierając na mnie swoim ciałem. Nie przyjemny skórcz ścisnął mój żołądek, puszczając moje ramię, beznamiętnie odszedł, zakładając na głowę kaptur, i chowając ręce do kieszeni. Wypuściłam powietrze z płuc, które zupełnie nie świadomie trzymałam w nich. Kilka osób spojrzało w moją stronę, ale ignorując to, ruszyłam  na miejsce odjazdu pociągu, marszcząc brwi.

Obejrzałam się za siebie, upewniając, czy gdzieś w tłumie nie ma tego faceta, który naprawdę mnie wystraszył, i mimo, iż wiedziałam, że to pewnie jakiś niezadowolony z życia facet, wystraszyłam się. Nowy Jork, zdecydowanie nie jest najbezpiczniejszym miejscem.

Stanęłam obok powiększającego się tłumu, czekającego na pojazd. Z głośników komunikacyjnych, dowiedziałam się, o dokładnej godzinie przyjazdu pociągu po szczególnej linij, więc mając jeszcze minutę, oparłam się przy ścianie, kucając. Przymknęłam oczy, w tle słysząc rozmowy ludzi, oraz okropny dźwięk nadjeżdżającego metra.

- Co ty wyprawiasz? - ponownie pokręciłam głową, rękoma przejeżdzając po twarzy.

Otworzyłam oczy, słysząc piekielne skrzypienie, kiedy pociąg zatrzymał się, a drzwi rozsunęły. Szybko wskoczyłam do środka tak samo jak cały tłum, pośpiesznie przeciskający się, by dostać miejsce siedzące, przeklinając w duchu, kiedy dostrzegłam kasujących ludzi bilety. Po prostu świetnie. Wyczujcie ten sarkazm. Chyba nie muszę mówić, że go nie mam?
Jestem spłukana do poniedziałku. Rozejrzałam się po całym pojeździe, a to, co zobaczyłam, po prostu mnie przerażało, i mówiło, że pod żadnym pozorem nie powinno mnie tutaj być, bo po prostu nie pasuję tutaj. Było mnóstwo dziwnych ludzi, których w skład wchodzili między innymi metale, z długimi do pasa włosami, i gęstym zarostem, aż po zwykłych bezdomnych, bez celowo jeżdżących po mieście.

Szybko odwróciłam wzrok, stając przodem do drzwi na przeciwko, i kiedy "maszyna jak z horroru" ruszyła, chwyciłam najbliższą, srebrzystą rurę, i oparłam o nią głowę. Dyskretnie otworzyłam oczy, patrząc na ludzi, ponieważ dziwaki to nie jedyni podróżnicy metra. Moją uwagę szczególnie przykuła matka z małym dzieckiem, która troskliwie przytlała do swojej piersi, i szeptała mu coś do ucha. Nie była młoda, ale i nie stara.

Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc piękne niebieskie tęczówki malucha, które zagubione i nie znające żadnej z tych rzeczy błądziło po wszystkim, w tym i po mnie. Uśmiechnęłam się ciepło do niego, ale ono bez żadnych emocji odwróciło spojrzenie.

Westchnęłam, kiedy mocniejsze szarpnięcie pociągu, lekko uderzyło mnie w głowę, tą samą rurką, o którą byłam oparta. Przewróciłam oczami, warcząc pod nosem. Metro zatrzymało się, ale to nie była moja stacja. Mocniej przytrzymałam się, by nie upaść pod wpływem siły zatrzymywanego się pojazdu, i przepuściłam w przejściu osoby wysiadające, lub wsiadające do metra, w tym paru czarnoskórych nastolatków, którzy śmiejąc się głośno i nie chlujnie objadając się tanimi fastfoodami, zdobywali odrażające spojrzenia od innych pasażerów.

Zaśmiałam się, ponieważ mi kompletnie to nie przeszkadzało. Bardziej uciążliwe było to, że odmierzając mnie wzrokiem, patrzyli na mnie pogardliwie. Wtedy uświadomiłam sobie, że najpradopodobniej są z Bronx'u.

- Lepiej trafić nie mogłaś - pokręciłam głową, ponownie ją opierając.

Po pięciu minutach, które wydawały się dla mnie wiecznością pociąg powoli zatrzymywał się. Zacisnęłam mocno oczy, gdyż piekielne skrzypienie było nie do zniesienia, za każdym razem. Drzwi rozsunęły się, tym samym sprawiając, że odetchnęłam głęboko, jako pierwsza wyskakując szybko z wagonu. Rozglądając się, szybko ruszyłam w stronę schodów, jęcząc głośno. Cóż, biegi to nie są moją najmocniejszą stroną.

Nie mając już sił biegnąć, szłam powoli schodami, biorąc pod uwagę, że tłum mnie do gonił, i rzucił się na schody niczym zwierzęta, tym samym sprawiając, że kilka osób, uderzyło mnie ramieniem. Wkurzona przyśpieszyłam, po chwili znajdując się już na zewnątrz, obok Central Parku. Stąd do firmy Justina jest jakieś piętnaście minut drogi. Wolę iść, niż jechać choćby jeszcze jeden przystanek z tymi ludźmi.

Oblizałam usta, rozglądając się dookoła, przypominaj sobie, w którym kierunku jechałam wtedy. Znajdując odpowiednie wejście,  pod którym czekałam na samochód mający zawieść mnie tam, ruszyłam tą drogą, dalej dokładnie ją pamiętając. Zaczynało robić się chłodniej, więc założyłam kaptur na głowę, i schowałam ręce do kieszeni. Zmarszczyłam brwi, oglądając się za siebie. Przyśpieszyłam, by jak najszybciej być na miejscu, i mieć choćby cień szansy, na zastanie Justina w pracy.



- Dzień dobry - odezwałam się do recepcjonistki, która wychyliła swój nos z za gazety, którą właśnie czytała.

- Słucham - pisnęła, odkładając Vogue'a, i mierząc mnie wzrokiem z za lady.

- Przyszłam do Pana Biebera, to ważne - złączyłam usta w cienką linkę.

Kobieta spojrzała na moją twarz z czystym zdziwieniem, jak i pogardą. Ściągnęła okulary z nosa, unosząc brew.

- Była Pani umówiona?

- Nie, ale to wa...

- Oczywiście, że nie byłaś umówiona, dziecko. Pan Bieber to poważny człowiek, wiec wątpię, żebyś przyszła do niego w jakiej kolwiek sprawie - bez jakich kolwiek emocji, czy choćby pogardliwego uśmieszku patrzyła wprost w moje oczy.

- Przepraszam? - uniosłam brwi, w czystym szoku, i zdziwieniu.

- To, co słyszałaś. Jesteś kolejną szczeniarą, robiącą sobie żarty - wzruszyła ramionami, nie racząc obdarować mnie już spojrzeniem, kiedy ponownie chwyciła magazyn.

- Na pewno mnie Pani pamięta, byłam tu, jakiś czas temu - chciałam jakoś przypomnić o sobie tej kobiecie, ale ona nie miała ochoty mnie wysłuchać mimo, iż jestem pewna, że pamięta mnie dokładnie.

- Nie przypominam sobie - uśmiechnęła sie fałszywie.

Westchnęłam, zastanawiając się, co mogłabym powiedzieć. Wiedziałam, że nie mogę tak po prostu wyjść, nie teraz, kiedy już tu jestem! Cholera.

- Proszę mnie posłuchać, nie robię sobie żartów, to naprawdę ważne!

Anabelle - tak napisane miała na plakietce z imieniem - ponownie wstała, opierając dłonie o drewniany blat recepcji - posłuchaj mnie, dziecko, wyjdź stąd grzecznie, zanim zmusisz mnie do zawołania ochrony - syknęła. Miałam ochotę uderzyć ją w twarz za to, jak mnie nazywała mimo, że była to czysta prawda. Jestem dzieckiem, co nie znaczy, że należy mi się mniej szacunku.

Zagryzłam wargę, z przymrużeniem wpatrując się w jej niebieskie tęczówki, które wciąż wyczekiwały odpowiedzi, na jej pytanie retoryczne. Spojrzałam za jej ramię. Nie do końca będąc pewna co robię, zacisnęłam usta, nie zważając na nią, instynktownie biegiem wyminęłam recepcje, biegnąc w stronę schodów.

Modląc się, żeby nie szła za mną, ignorowałam jej krzyki biegnąc ile sił w nogach w stronę drzwi, za którymi znajdowały się schody. Starała się jak najszybciej wytężyć umysł, gdy stanęłam przed nimi, głośno dysząc. Znów przygryzłam wargę. Cholera. Nie znane mi dotąd uczucie płynęło w moich żyłach, i jeśli mam być szczera, adrenalina bardzo mi się spodobała.

Przymknęłam oczy, rozglądając się, i szukając czegoś, co mogłoby pomóc mi przypomnieć sobie piętro i salę w której pracował. Piętro 7, sala 123. TAK! To było to. Nie myśląc już nad niczym rzuciłam się na schody, lecz przy tych pierwszych moje nogi jakby miały ochotę odpaść od reszty mojego ciała. Syknęłam, byle nie głośny, aby nie zwracać na siebie uwagi ludzi z którego kolwiek piętra.

- Co ja wyprawiam - pokręciłam głową, nie wierząc, że naprawdę tu jestem. Boże, to było takie głupie, nie rozsądne, a już na pewno nie dojrzałe. Zachowałam się szczeniacko, przychodząc tu.

Teraz jednak nie myślałam o tym i o konsekwencjach.

Po chwili znajdowałam się na siódmym piętrze, na które z trudem weszłam, i chwytając klamkę od takich samych szklanych jak na parterze drzwi, weszłam do korytarza. Rozejrzałam się w lewo i w prawo, a moje włosy dwukrotnie uderzyły mnie w twarz. Dokładnie pamiętając, aby iść w lewo, zaczęłam szybkim krokiem iść w jego wzdłuż. Utrudnieniem był mój szybki, nie uregulowany oddech, i mimo, że starałam się go uspokoić, idąc tak szybko, wciąż dyszałam jak kombajn.

Natrafiłam w końcu na salę 123, i odetchnęłam z ulgą. Poprawiłam włosy i ubranie i chwytając klamkę nacisnęłam ją. Przekonana, że drzwi się otworzą, zrobiłam krok w przód, tym samym sprawiając, że mocno uderzyłam głową w drzwi, upadając na podłogę.

Rozkojarzona, warknęłam pod nosem, z niepokojem rozglądając się, czy aby na pewno wciąż jestem sama.

- Kurwa... - mruknęłam, sycząc i masując obolałą głowę. Oblizałam usta, marszcząc brwi, ponieważ wyraźnie czułam, że na czymś siedzę, i nie była to tylko podłoga. Przesunęłam się lekko, ręką szukając tego na czym usiadłam, a po chwili trzymałam to między palcami.

Złączyłam brwi w jedną, ściągając drugą rękę z czoła, i przenosząc się na kolana. Rozwinęłam małą karteczkę papieru, starając się przeczytać jej treść. Moje lekkie skołowanie po upadku nieco osłaniało mi dobrą widoczność, więc przysunęłam kartkę bliżej nosa.

Piątek, spotkanie z Zackiem na Yellow Street 27th. Godzina 6pm.

Skupiając się uwarzenie, chciałam posklejać wszystko w kupy trzymającą się całość.
Piątek, to chyba dziś. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu, który wyjęłam z kieszeni, sprawdzając godzinę. Czterdzieści trzy po piątej.

- Ugh... - jęknęłam chowając telefon z powrotem do kieszeni, i przejeżdzając dłońmi po twarzy. Kim był Zack?

Małą karteczkę schowałam do drugiej kieszeni, i powoli zaczęłam się podnosić. Czując niewyobrażalny ból w pośladkach, zacisnęłam zęby, nie chcąc wydać żadnego dźwięku, aż w końcu się podniosłam. Wolnym krokiem ruszyłam z powrotem w stronę schodów, myśląc, co mogłabym powiedzieć recepcjonistce na dole, jeśli nie czeka na mnie z ochroną.
Yellow Street 27th.



Justin's POV  

Wysiadłem z mojego czarnego Range Rovera, zamykając drzwi z lekki trzaskiem. Rozejrzałem się po hucznej ulicy, i zakładając kaptur na głowę, wtopiłem się w lekki tłum. W końcu dochodząc do miejsca, którego szukałem, skręciłem nie zauważony w Yellow 27th. Oglądając się za siebie, wzrokiem zmierzyłem okolicę dookoła, i skręciłem w szczelinę między budynkami, gdzie z pewnością czekał na mnie Zack. Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyjąłem telefon, i nie patrząc kto dzwoni, nacisnąłem zieloną słuchawkę, przyciskając go do ucha.

- Halo

- Gdzie jesteś? - stał bezpośrednio, na co przewróciłem oczami

- Właśnie Cię widzę - mruknąłem, dostrzegając ciemną postać, równie zakapturzoną co ja. Doskonale wiedziałem kto to, nie miałem wątpliwości. Odwrócił się w moją stronę, a ja będąc coraz bliżej, byłem w stanie dostrzec jego uśmieszek, który mimo wszystko był ledwo widoczny. Odsunąłem telefon, chowając go do kieszeni, do której schowałetm też rękę, i oblizałem usta.

- Yo, Bieber - przywitaliśmy się męskimi uściskami dłoni, przybliżając swoje klatki piersiowe.

- Shain - zaśmiałem się, puszczając jego dłoń.

- Nie ukrywam, Justin, że od razu chcę wiedzieć o co chodzi - mruknął już zupełnie poważny, więc i ja przestałem się uśmiechać.

- Nie będziemy gadać tu - mruknęłam, posyłając mu znaczące spojrzenie, i ruszyłem do końca zaułku, nie czekając na Zacka. Westchnąłem, widząc dobrze znane mi drzwi, i z lekkim trudem, który był spowodowany brudem i rdzą, otworzyłem je, kiedy dokładnie za mną był już Zack.

- Mów w końcu - powiedział zniecierpliwiony, zaraz po zamknięciu drzwi starego magazynu drewna. Zapaliłem światło, a niewielka żarówka rozświetliła ogromne wbrew pozorom pomieszczenie.

- Nic się tu nie zmieniło - zachichotałem, patrząc na Zacka, który przymrużył oczy.

- Bieber kurwa, możesz w końcu zacząć mówić!

Ignorując go, ruszyłem dalej, siadając na jednej z wielu wielkich belek drewna.

Posłałem w końcu Zackowi jedno, złe spojrzenie, patrząc na niego wymownie i czekając aż podejdzie.

- Ja pierdolę, czego ty w ogóle chcesz? - wyrzuciłem ręce w powietrze, nie mogąc uwierzyć, że znajduję się tu ponownie.

- Z tego co pamiętam, mówiłeś, że byłeś w jakieś kawiarni. I mam uwierzyć, że tak po prostu tam wszedł?

- Nie wiem, w co wierzysz, ale nie do końca tak właśnie było - złączyłem brwi, krzyżując ręce -  byłem z... - urwałem, zastanawiając się, co mógłbym powiedzieć - nie ważne - Zack spojrzał na mnie podejrzliwie, opierając się o belkę na przeciwko.

Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie tę dziewczynę, jedną z podopiecznych.

- Wiesz, że jestem wolontariuszem w domu dziecka, prawda?

- Ta, Ryan mi mówił - zakpił - zastanawiam się tylko po co tam jesteś?

- Nie wiem stary, sam się zastanawiam - wzruszyłem ramionami, mówiąc mu to, co każdemu kto o to zapyta.

- Czyżbyś chciał odkupić tym swoje grzechy z przeszłości? - zaśmiał się złośliwie.

- Być może. Chciałem po prostu coś zmienić po śmierci rodziców

- Po chuj? Nie dawno rzekomo coś zmieniałeś. Przecież jesteś szefem ich firmy, i co, znudziło Ci się?

- Przyszliśmy gadać tu o mnie? - uniosłem brew. Zack parsknął, kręcąc głową.

- Oczywiście, że nie. Wróćmy do tematu, co w związku z tym domem dziecka?

- Jedna z podopiecznych tego domu, Natalie go zna - mruknąłem, mogąc obserwować jego z chwili na chwilę coraz bardziej rosnący szok na twarzy.

- Jak to go kurwa zna?! - żyła na boku jego szyi znacznie się powiększyły, i zaczęły pulsować. Normalnie bym się zaśmiał, ale darowałem to sobie.

- Skąd mam wiedzieć? Byłem z Abygail i zobaczyliśmy go z nią...

- A więc Abygail? - dopiero po chwili uświadomiłem sobie co powiedziałem, i mentalnie przyjebałem sobie w pysk.

- Zack, kurwa to nie jest ważne - pokręciłem głową, posyłając mu groźne spojrzenie. Uniósł ręce w geście obronnym, uśmiechając się.

- Skąd to dziecko zna Christiana?! - oblizał usta, patrząc na mnie. Ja jedynie wzruszyłem ramionami.

- Widzę, Panie Bieber, że prowadzisz trzy życia - uśmiechnął się, a ja zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, do czego prowadzi teraz. Uniosłem brew, wyczekując tego, co ma do powiedzenia.

- O czym mówisz?

- Mówię tylko, że twoje pierwsze życie to sławny na cały świat biznesmen. Z tego co wiem, dobrze Ci idzie, odnosisz sukcesy, ciągle się wzbijasz. Dobrze zarabiasz, piszą o tobie w co drugiej gazecie, i zapewne każdy myśli, że to twoje jedyne zajęcie - zachichotał - Później, to na pozór zwykły facet, dobry facet, jak gdyby nigdy nic pomagasz dzieciakom w domu dziecka. Za pewne bawisz się z nimi, i starasz, żeby choć trochę cieszyły się z życia. I oni zapewne myślą, że to twoje jedyne zajęcie.

- Zack, wciąż nie wiem, do czego zmierzasz - westchnąłem, marszcząc brwi.

- Cóż, ciekawe ilu z tych wszystkich ludzi, mam na myśli twoich pracowników, i podopiecznych wie, że oprócz tego masz trzecie życie, a jest nim to - okręcił się dookoła własnej osi, pokazując wszystko, co znajdowało się w magazynie, jak i sam cały, brudny magazyn.

- Przestań pierdolić jak potłuczony. Tego już dawno nie ma, i jest skończone, a ty dobrze o tym wiesz - warknąłem - a ty - wskazałem na niego samego - już dawno miałeś skończyć z Christianem. Zabawisz się w policje, i sam nie możesz go złapać? - parsknąłem. Powoli traciłem cierpliwość, a mimo, że bardzo chciał to ukryć, bezradność była wypisana na jego twarzy.

- Sam nie potrafiłeś tego zrobić dwa lata temu, więc po prostu się teraz zamknij. Zrobię to, wiesz o tym

- Uwierzę, jak zobaczę - mruknąłem bardziej do siebie.

Głośne trzaśnięcie drewna zwróciło naszą uwagę, kiedy marszcząc brwi, szukałem źródła hałasu. Spojrzeliśmy na siebie z Zackiem równo, kiedy przymrużając oczy, bezszelestnie odepchnąłem się od belki, czujnie rozglądając dookoła. Martwa cisza. Żaden z nas się nie odzywał, a jedynie rozglądał. Spojrzałem na Zacka. Wiedziałem, że coś jest nie tak, oboje wiedzieliśmy, że to nie szczur.

- Kto tu jest?! - Cisza.

Ponowne, znacznie głośniejszy trzask dobiegł do naszych uszu, sprawiając, że moje serce nie znacznie przyśpieszyło.

- Kto tu kurwa jego mać jest?! - Zack ponownie krzyknął, zaciskając mocno szczękę. Spojrzałem w bok. Przymrużyłem oczy, widząc wyraźnie jakąś postać, która okryta była ciemnością, gdyż światło żarówki nie dochodziło do miejsca, w którym się znajdował.

Korzystając z tego, że Zack jest wystarczająco blisko, szturchnąłem go ramieniem w brzuch, sprawiając, że na mnie spojrzał pytającym wzrokiem. Kiwnąłem głową w stronę postaci, nie drgającej ani o centymetr.

- Nie ładnie podsłuchiwać, kolego, kim do chuja jesteś? - warknąłem, będąc co raz bardziej złym. Chrypliwy śmiech rozniósł się echem po magazynie, jednak nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia.

 Robiąc krok w przód, i kolejny, powoli się zbliżał, przewróciłem oczami, kręcąc głowa, z rozbawieniem, kiedy spojrzałem na Zacka. Uśmieszek zszedł z jego warg, a ja złączyłem brwi, z powrotem patrząc w stronę postaci. Mój wzrok zatrzymał się na

- Christian - warknąłem, zaciskając pięści.

- Proszę, proszę, proszę, kogo moje piękne oczy widzą? - zaśmiał się bez humoru. Oboje z Zackiem nie drgnęliśmy, a ja patrzyłem mu prosto w oczy, z czystą nienawiścią.

- Mogłem się tego spodziewać - pokręciłem głową, warcząc.

Uśmiechając się jedynie złośliwie, bez namiętnie, a jednak szybko wyciągnął broń z kieszeni, a żądza władzy przepełniła jego tęczówki.

- Czego się spodziewałeś? Byłbyś idiotą myśląc, że po naszym ostatnim spotkaniu to koniec - pokręcił głową - na kolana, ręce za głowę

Zrobiłem to, a Zack zaraz po mnie. Patrzyłem na niego z obrzydzeniem, gryząc mocno dolną wargę.

- Cóż za intrygujące spotkanie po latach, tylko zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim ja - zaśmiał się cynicznie, mówiąc głośniej, i mętnym krokiem, błądząc dookoła nas.

- W dupie, chuju - krzyknąłem, czując, jak robi mi się co raz goręcej pod wpływem złości.

- Nie ładnie, Bieber, bardzo nie ładnie, pobić przyjaciela, a potem zostawić go na chodniku

- Nie pierdol Jared, i mów, czego chcesz

- Chcę wiele rzeczy, ale póki co, pomyślałem, że zrobię wam miłą niespodziankę. Jakże miła, prawda?

Podszedł bliżej, uderzając mnie w szczękę, zostawiając oszołomionego. Zack szybko podniósł nie na równe nogi, złapał mocno jego nadgarstek, i trzymając jego rękę z tyłu. Nie tracąc czasu, potrząsnąłem głową, otrząsając się, i podbiegłem do trzymanego przez Zacka Christiana, chwytając jego drugą rękę, z której wyrwałem mu broń, kiedy zdążył jeszcze wystrzelić kulę.

Głośny huk rozniósł się po magazynie, kiedy żaden z nas nie myślał o konsekwencjach tego.

- Zrobiłeś wielki błąd, wracając, Jared!

- Na prawdę? Myślę, że jakoś to przeżyję!

Stojąc bokiem, nie miał szansy mnie nią trafić, a adrenalina płynęła w moich żyłach jak szalona.

Trzymając Christiana kopnąłem go z całej siły w brzuch, na co zakaszlał, zginając się w pół, i warcząc pod nosem.

- Zabije Cię kurwa! - krzyknął.

- Wszystko ok?! - Zack szybko się upewnił, w tym samym czasie mocno uderzając Christiana w szczękę, skinąłem głową, oblizując usta.

- Powiedz, Bieber, jak ma się twoja suczka? - zaśmiał się bezczelnie, plując krwią. Mocno zacisnąłem pięści, będąc coraz bardziej wkurwiony. Nie byłem w stanie dopuścić do siebie myśli, że na prawdę o niej wie. Nienawidziłem tego gówna.

Kopnąłem go w żebra, sprawiając, że krzyknął głośno, zaciskając oczy. Upadł na kolana, kiedy i ja uklęknąłem obok niego, mocno łapiąc go za włosy.

- Zapomnij, że kiedy kolwiek ją kurwa widziałeś - wysyczałem wściekle, a w jego oczach mogłem dostrzec czyste rozbawienie i satysfakcje. Uśmiechnął się łobuzersko, kiwając głową, jakby porozumiewając się z kimś. Zmarszczyłem brwi.

- Justin, uważaj!

Poczułem przeszywający ból w tyle głowy, po chwili kopnięcie w żebra, na co zgiąłem się w pół, wypuszczają z dłoni broń.

- Nie wiedziałem, że jesteś taką cipką, żeby nie poradzić sobie samemu! - krzyknąłem, próbując się podnieść.

- Kurwa łap broń! - spojrzałem w stronę obezwładnionego Zacka, jednak zanim miałem szansę zorientować się co do mnie mówi, Christian stał już nade mną z bronią.

- Jakieś słowa na pożegnanie, Bieber? - zakpił, patrząc zwycięsko w moje oczy. Po chwili poczułem jego rękę, mocno zaciśniętą na mojej szyi, a ja ścisnąłem ją mocno, próbując uwolnić się z pozbawiającego mnie tlenu uścisku, i przyciskającego pistolet do mojej skroni. Wiedziałem, że muszę szybko coś zrobić, inaczej to będzie ostatnią zrobioną przezemnie rzeczą w moim życiu.

Spojrzałem na szarpiącego się z pomocnikiem Christiana Zacka, a kiedy miałem coś powiedzieć, zobaczyłem, jak Christian upada, rozluźniając uścisk na mojej szyi. Zszokowany spojrzałem na... Aby, która, zakrywając usta dłonią, trzęsącą się ręką, trzymała dużą deskę, którą po chwili upuściła. Dziewczyna patrzyła prosto w moje oczy, tak, jak ja w jej. Nie mogłem uwierzyć, że to ona, wydawało mi się, jakby to wszystko było pierdolonym snem. Żadne z nas nie odzywało się.

Zack kopnął w kroczę Josha, którego imię przypomniało mi się, po zobaczeniu go dokładniej. Zgiął się wpół, wijąc z bólu.

Z powrotem patrząc na dziewczynę, która szybko wyminęła krwawiącego Christiana, podeszła do mnie, pomagając mi wstać. Dalej nie docierało do mnie to, co stało się przed chwilą, skąd się tu wzięła...



  Abygail's POV.


 Patrzyłam na leżącego Justina z przerażeniem, nie wiedząc, co mogłabym powiedzieć. Nie wiedziałam, co się stało, to było takie szybkie, nie przewidywalne i....przerażające. Dyszałam ciężko, tak samo, jak Justin. Chłopak spojrzał na drugiego, który po chwili kompletnie obezwładnił tego samego faceta, który jeszcze przed chwilą trzymał jego. Kopnął go mocno w krocze, a ja nie zastanawiając się dłużej, podbiegłam do wyraźnie obolałego Justina, pochylając się, i przekładając jego rękę przez swój kark.

- Justin... - mruknęłam. Zack, jak się domyśliłam, szybko podbiegł do nas, chwytając drugie ramie Justina, który po chwili stało własnych siłach. Zack zmierzył wzrokiem moje ciało, na końcu patrząc w moje oczy, tak samo jak ja w jego. Nie powiedział jednak nic.

- Wychodzimy stąd - tylko tyle mówiąc, chwycił moją dłoń, szybko ruszając do wyjścia. Posłusznie biegnąc za chłopakiem, spuściłam spojrzenie, wiedziałam, że nie będę miała jak wytłumaczyć się z tego, jak się tu znalazłam. Dalej sama będą w szoku, gdy wyszliśmy już na zewnątrz, chłopak puścił moją rękę, którą przejechałam po twarzy. Spojrzałam krótko na Justina, w którym wyraźnie zbierała się złość, jednak wciąż nic nie mówił. To było tak nie zręczne, czułam jak płonę ze wstydu, gdyż spojrzenie Zacka było utkwione równie we mnie.

- Spotkamy się jeszcze - mruknął do Justina, który tylko skinął głową, i odszedł.

Patrzyłam teraz w oczy Justina, oddychając nie równo, kiedy starałam się wywnioskować, co wyrażają jego emocje. Pod wpływem moich, oraz zimna, moja dolna warga, zaczęła dygotać.

- Rusz się - warknął, wyciągając mnie z zaułku. Zacisnęłam usta, i oczy, już teraz wiedząc, że jest wściekły.

- Justin, proszę, daj mi dojść do słowa... - chciałam zacząć się tłumaczyć, ale mimo tego co chciałam powiedzieć, kompletnie mnie zignorował.

- Nawet się nie odzywaj! - nie patrząc na mnie, ciągnął mnie za rękę.

Spuściłam głowę, bojąc się, jaka może być jego dalsza reakcja. Dostrzegłam znajomy samochód Justina, przy którym się zatrzymał.

Odwrócił się twarzą do mnie, gwałtownie puszczając moją rękę. Patrzył wściekle w moje oczy, a jego były czarne, niczym węgiel...

- Co ty tu kurwa robisz? - zapytał spokojnie, ale widząc, jak jego jabłko Adama porusza się, wiedziałam,że to tylko kwestia czasu, nim wybuchnie. Tego się właśnie bałam najbardziej.

- Ja...

- Albo nie, wiesz co? Nie chcę tego słuchać. Powiedz mi tylko, czy Ciebie już do reszty pojebało!? - moja serce przyśpieszyło jeszcze bardziej, kiedy znów go nie poznawałam. Dokładnie tak, jak osiem minut temu z pistoletem przy skroni. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy.

- Proszę, uspokój się - mruknęłam, łamiącym się głosem, chcąc jakkolwiek załagodzić sytuację.

- Nie mów mi kurwa, co mam robić! Jak się tu znalazłaś?! Czy ty kurwa jebana idiotko zdajesz sobie sprawę z tego, na jak wielkie niebezpieczeństwo się naraziłaś?! - krzyczał bez opamiętania, gestykulując wszystko rękoma.

Przymknęła powieki, z pod których wypłynęły świeże łzy. Kompletnie nie wiedziałam co robić. Nabrałam gwałtownie powietrza, kiedy podszedł jeszcze bliżej. Odwróciłam głowę, chcąc uniknąć jego wzroku.

- Gdyby nie ja, nigdy nie miałbyś już szansy tu stać - wychlipałam słabo, wpuszczając powietrze z płuc.

- Jak się tu znalazłaś kurwa?! - wrzasnął wprost w moją twarz. Przełknęłam wielką gulę śliny,gryząc wargę.

- Znalazłam kartkę z informacjami

- Co?! Gdzie?!

- Znalazłam ją pod drzwiami... - urwałam, jąkając się - twojego gabinetu - nabrałam więcej powietrza - w twojej pracy - dodałam wycierając łzy wierzchem dłoni, i oblizując spęszchnięte usta.

- Jeszcze tam byłaś?! Jak się w ogóle tam dostałaś?! Nie ważne - parsknął - po chuj się wtrącasz!? - wrzasnął ponownie, a moje policzki zalała kolejna fala łez.

- Kompletnie nie potrafisz docenić tego, że chciałam Ci pomóc!

- Prosiłem Cię o to!? Wydawało mi się, że wyraziłem się wystarczająco jasno, kiedy mówiłem, że, dziś nie mam czasu!

- Zrozum, że gdyby mnie tam nie było, Ciebie nie byłoby tutaj, teraz!

- Poradziłbym sobie. Zastanawiam się tylko, jak bezczelna potrafisz jeszcze być?!

- Ja jestem bezczelna?! - zapłakałam, kręcąc głową. Wytarłam kolejne łzy, gdyż powoli nie panowałam nad nimi w ogóle. Wiem, jak wielką głupotę zrobiłam, nie wiem natomiast, co mną kierowało, że dało mi tyle odwagi, by wyjść z zaułka w tym magazynie, ale wiedziałam, że nie żałuję.

- Myślałaś, że rzucę się na ciebie z podziękowaniami?! Nigdy nie powinnaś się tu znaleźć, wiedziałem, co robię - patrzył na mnie wściekle, a jego klatka piersiowa poruszała się niezmiernie szybko, tak, jak moja.

Parsknęłam, kręcąc głową.

- Widziałam dokładnie, jak panowałeś nad sytuacją - mruknęłam ciszej.

Chłopak wplątał palce we włosy, odrzucając ją do tyłu. Patrzyłam na niego wciąż przerażona, zaciskając usta w linkę. Justin rozejrzał się, starając uspokoić, bo przymknął oczy.

Usłyszałam grupkę nastolatków, i założę się, że to był powód dla którego Justin chwilowo się uspokoił. Kiedy zbliżali się, spuściłam głowę i skrzyżowałam ręce, oddychając ciężko, bo mimo, że było ciemno, nie chciałam nikomu patrzeć w oczy. Przeszli obojętnie, a kiedy się oddalili, Justin ponownie utkwił wzrok we mnie, tak samo, jak ja w niego.

-  Posłuchaj mnie uważnie, Abygail - zaczął poważnie - to, co nas łączy, to tylko i wyłącznie moja praca w twoim domu. To tylko służba, poza tym, nie wpieprzaj się w moje prywatne życie - wysyczał, ruszając w stronę swojego samochodu.

Patrzyłam na niego kompletnie osłupiała, nie mogąc w to uwierzyć. Jego słowa zabolały mnie na tyle mocno, że wydawało mi się, że jestem w stanie odczuć ból nie tylko psychiczny, ale i fizyczny.

Moje usta uformowały się w literkę "o", a słowa jakby utknęły mi w gardle.

- Czyli całowałeś mnie tak służbowo, tak?! - krzyknęłam zrozpaczona. Justin zmarszczył brwi, kiedy zatrzymał się, i odwrócił. Pokręciłam głową, wydawało mi się, że nie mam już nic do powiedzenia, że wszystko, o czym mieliśmy rozmawiać już powiedzieliśmy, i teraz tak po prostu się to skończy. Nie mogłam już na niego patrzeć, chciałam jak najszybciej stąd odejść, więc tak zrobiłam.

Kiedy nie doczekałam się odpowiedzi, z oczami pełnymi łez, po prostu ruszyłam przed siebie, zostawiając równie co ja oszołomionego chłopaka na chodniku.

- Może to i dobrze, że poszłam Cię szukać? Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję - zaśmiałam się bez humoru, przez łzy, wymijając go.

Szłam co raz szybciej, obawiając się, że jednak może chcieć iść za mną, i nie pomyliłam się. Usłyszałam za sobą co raz głośniejsze kroki, a mi coraz bardziej chciało się płakać. Chciałam, żeby po prostu pozwolił mi już iść.

- Aby! - nie zareagowałam, szłam dalej.

- Zatrzymaj się kurwa!

- Czego jeszcze chcesz?! Powiedziałeś to, co chciałeś! - odwróciłam się z impotentem, mówiąc z mocno zachrypniętym od płaczu głosem.

- Źle to zabrzmiało, przepraszam, wiesz, że nie to chciałem powiedzieć - spojrzał w moje oczy, szukając odpowiedzi. Odwróciłam spojrzenie, nie mając mu tej pieprzonej satysfakcji. Nie odezwałam się ani słowem, kiedy złapał moje ramiona, stając dokładnie na przeciw mnie.

- Przepraszam, poniosło mnie

- Nie dotykaj mnie - starałam się strącić jego dłonie. Nie chciałam go słuchać, tak samo, jak on nie chciał tego robić. Chciałam iść, ale znów mnie zatrzymał. Przewróciłam teatralnie oczami, bo męczyło mnie to.

- Justin, proszę Cię, daj mi odejść! - wysyczałam, bezradnie chcąc się uwolnić. Łzy ponownie zbierały się w moich oczach, bo czułam, jakbym nie mogła nic zrobić, byłam po prostu zmęczona, nie miałam siły się z nim szarpać.

- Nie pozwolę Ci wracać teraz samej, jest niebezpiecznie! Wróć ze mną do samochodu, odwiozę Cię.

- Naprawdę myślisz, że tak po prostu wsiądę z tobą do samochodu!?!

- Proszę Cię, do cholery nie wybaczyłbym sobie, gdybym Cię teraz puścił. Może Ci się coś stać!

Stałam tam, analizując słowa Justina. Nie chciałam tego robić. Wolałabym wracać metrem, niż z nim teraz, ale byłam zmuszona. Nie chciałabym drugiej takiej sytuacji, jaka dziś przytrafiła mi się w metrze.

Biłam się z myślami.

- Odwieź mnie - mruknęłam, gwałtownie wyszarpując mu się, i nie czekając na niego, ruszyłam z powrotem w stronę samochodu Justina.



                                       ~~~~~~~~***~~~~~~~~~***~~~~~~~~
Przepraszam, że tak długo czekaliście :)

No więc, jak się domyślacie, podjęłam decyzję, że dalej będę pisać to FF, więc oficjalnie zostaję ;)

Ciekawi co dalej? :D

Kocham was mocno,  Do następnego!

CZYTASZ?= KOMENTUJESZ!