niedziela, 28 września 2014

Problem...

Słuchajcie, jest pewna sprawa, gdyż nie dodam rozdziału w niedziele, tak jak planowałam, a w... w sumie nie wiem. Leżę chora w łóżku, i choćbym nie wiem, jak się starała, nie mogę napisać za wiele, ponieważ przez łzy cała klawiatura rozmazuję mi się. Mam bardzo czułe oczy, a w stanie przeziębienia, łzy lecą niczym wodospad Niagara... (Nie wiem, jak to się pisze :D) W każdym bądź razie, nie pogniewacie się, jeśli rozdział będzie z lekkim opóźnieniem? :) W sumie, nie wiem po co się tłumacze, ale uważam, nie nie byłoby w porządku nie przedstawić wam sprawy, bo naprawdę nie jestem jak inne, niektóre chamskie autorki. :)

PS. Gdyby ktoś czegoś nie wiedział, w "Informacje" Znajdziecie te naj ważniejsze.

Kocham was mocno, i jeszcze raz przepraszam. Jak tylko poczuję się lepiej, wezmę się za rozdział.♥

ASK.FM- Chcesz wiedzieć coś więcej, albo po prostu pogadać? Zapraszam.

RYSUNKI- Niedługo dodam kilka nowych prac, więc zachęcam do komentowania

KOMENTUJCIE ROZDZIAŁ, BO TO MOTYWUJE, A KIEDY JESTEM CHORA, I TAK SIĘ NUDZĘ, WIĘC BĘDĘ MIAŁA CO CZYTAĆ :)

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 8

"Pieprzyć to wszystko!..."

CZYTASZ= KOMENTUJESZ!





Abygail's POV.

Odkąd ostatni raz, normalnie rozmawiałam z Justinem, minął ponad miesiąc. Owszem, co dziennie widziałam go, ale nasze rozmowy ograniczały się do zwykłego "Cześć". Wiele razy próbowałam zapytać, o co chodzi, pogadać z nim, ale to nie miało sensu. Doskonale wiedziałam, co mu jest, więc postanowiłam po prostu dać mu czas. Najczęściej tłumaczył się, że ma dużo pracy, i po prostu odchodził. Nie dawałam po sobie poznać, ale było mi przykro. Swoją drogą, nawet nie wiem, gdzie on pracuje. Nigdy nie zapytałam, w końcu, jakoś nie było okazji. Z resztą, to nie moja sprawa. Gdyby chciał, powiedziałby mi. Czułam się strasznie samotna, jak i wystraszona. Za każdym razem, kiedy ktoś pukał do drzwi, miałam wrażenie, że moje serce bije milion razy szybciej. To już paranoja! Jednak wciąż nie widziałam Cupera. Unika mnie. Zwykły tchórz. Jednak nie przeszkadza mi to. Chciałabym po prostu przytulić się do Justina. Doskonale wiem, że nie radzi Sobie po rozstaniu z Laylą.

Wzdychając głośno, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, gdy patrząc za okno, obserwowałam spokojną ulicę, a z daleka słyszałam szum pojazdów z ulicy Centralnej. Cóż, obitym policzku... Joela, i Caitlin, dokładnie tak, jak myślałam, nie zamierzały odpuścić. Aktualnie miałam za bandażowaną rękę. Mimo wszystko, cieszyłam się, że nie potrzebuję gipsu. Boli cholernie, lecz wspomnienia, jak wręcz katowały mnie, bolą bardziej. Niestety, moja słaba psychika tak działa, lecz jestem jej wdzięczna, że nie podsuwa mi takich pomysłów jak cięcie się. Nie jestem kawałkiem mięsa, do cholery! Od miesiąca, kompletnie odcięłam się od świata. Od tygodnia, mam zwolnienie, do końca miesiąca, co oznacza wcześniejsze wakacje, jednak nie bardzo cieszę się. W końcu, nie znam jeszcze wyników testów gimnazjalnych. W całym moim krótkim życiu, nie czułam się tak źle, i aż tak sama... Tysiące razy zastanawiałam się, jak to było by mieć normalną rodzinę, matkę, z którą mogę pogadać o wszystkim. Będąca za razem moją najlepszą przyjaciółką. Ojca, który byłby dla mnie autorytetem, moim bohaterem, jak i pierwszą miłością. Jak byłoby mieć duży, dom, zwykły dom. Z psem, ogrodową trampoliną, albo nawet rodzeństwem. Wiedziałam jednak, że nigdy tak nie będzie.

Pociągnęłam nosem, zaciskając oczy, kiedy podparłam głowę dłonią, cicho szlochając. Wiedziałam, że nikt teraz nie zobaczy, jak płaczę, bo niby kto? Każdy, kogo lubię, bądź nawet kocham, czy ktokolwiek inny odchodzi ode mnie. Począwszy na rodzicach, których nawet nie poznałam, Sary, i July, z którymi nie dogadywałam się, a mimo wszystko czasem znajdowałyśmy wspólny język. Cuper, którego wciąż kocham, i niestety, nie radzę sobie z tym, że się go boję. I... on. Justin. Myślałam, że choć trochę mnie polubił, że jesteśmy przyjaciółmi. Nadzieja matką głupich, no nie?

Prychnęłam, skupiając wzrok, na Starszej kobiecie przechadzającej się po okolicy. Zmarszczyłam brwi, uświadamiając Sobie, że policzki mam całe mokre, od łez spływających strumieniami.

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza w zamku, więc zmarszczyłam przerażona brwi. Odwróciłam głowę przygryzając wargę, kiedy poczułam, jak żołądek zaciska mi się nie przyjemnie, gdy drzwi powoli zaczęły otwierać się. Przecież były zamknięte, a oprócz mnie, nikt inny nie miał kluczy. Przywykłam do zamykania ich. Mój oddech przyśpieszył się, kiedy zeskakując z parapetu, równo w drzwiach stanął... Justin. Gdy tylko mnie zobaczył, podbiegł do mnie.



Justin's POV.

Przygryzając wargę, gdy szykowałem kanapki, myślami byłem koło Abyagil. Cholera, źle zrobiłem, nawet nie interesując się, czy wszystko z nią w prządku. Myślałem, że radzę Sobie dość dobrze bez Layli, ale chyba się trochę przeliczyłem. Nie radzę sobie kompletnie. Powoli, zaczynała jednak wychodzić z mojej głowy, więc szczerze przestawała mnie obchodzić. Miałem nieco ważniejsze rzeczy na głowie, a mianowicie dowiedziałem się od Zacka, że Marcus, ochroniarz Abygail został postrzelony na jednej z akcji. Oznaczało to, że Aby nie ma ochroniarza. Mimo, że nie odzywaliśmy się praktycznie przez ten miesiąc, nie zamierzałem tak po prostu zostawić jej bez ochrony, jednak od kliku dni i tak jej nie miała. Miałem tylko nadzieję, że nic jej nie jest. Brakowało mi jej. Przy niej, nie musiałem tak jak w firmie, udawać dorosłego, poważnego mężczyzny, który dba o wszystkie szczegóły. Uświadomiłem Sobie, jakie to dziecinne z mojej strony.

Nie czekając dłużej, powiedziałem Jamesowi, że kończę na dziś, i poszedłem do pokoju Aby. Chciałem ją zobaczyć, albo po prostu upewnić się, że jest cała. Wyjąłem z tylnej kieszeni klucz, do pokoju Abygail, który zawsze mam ze sobą. Delikatnie i powoli, otworzyłem nim zamek, i chwytając za klamkę popchnąłem drzwi. Wszedłem do środka, od razu napotykając ją wzrokiem, kiedy siadała na łóżku. Spojrzałem na jej za bandażowaną rękę, momentalnie zacisnąłem pięści. Cicho łkała, więc warknąłem pod nosem. Czyli jednak parę dni bez ochrony nie były dobre... Bez słowa, podszedłem powoli do niej, kiedy nie patrzyła na mnie, a na okno. Westchnąłem, siadając obok, i obejmując ją ramieniem. Nie odwzajemniła mojego gestu, ale i nie odtrącała mnie. Aby pociągnęła nosem, przestając płakać, i łamiąc się, wtuliła we mnie. Mocniej zacisnąłem ramię, kiedy w pokoju panowała cisza.

-Przepraszam.- Szepnąłem jej do ucha, kiedy westchnęła. Spojrzałem niżej, zauważając, że moja rękę jest niebezpiecznie blisko jej obandażowanej. Nie chcąc zrobić jej większej krzywdy, przesunąłem ją nieco wyżej.

-Dlaczego mnie zostawiłeś?- Mruknęła bez emocji, a ja jakby nie bardzo rozumiejąc zmarszczyłem brwi.

-Nie dawałem Sobie rady.- Wymamrotałem, kiedy kiwnęła głową.

-Tęskniłam.- Wychrypiała, typowym po płaczu głosie.

-Ja też. Po prostu musiałem trochę odpocząć, poukładać Sobie wszystko w głowie.

Byłem niewyobrażalnie wściekły, a nie chciałem, żeby musiała znosić moje humory, niczym kobiety w ciąży, więc po prostu starałem się jej unikać. Ta, szczeniackie, wiem.

-Mogłeś mimo wszystko przyjść, i powiedzieć co kolwiek, a nie unikać mnie wzrokiem na korytarzu. Co prawda wiedziałam, że to Cię przytłoczyło, co nie zmienia faktu, że czułam się źle.- Odsunęła się ode mnie, patrząc na mnie z wyrzutem.

-Tak, wiem. Ale to nie było takie łatwe.- Mruknąłem, poprawiając się na siedzeniu, kiedy Aby usiadła po Turecku.- Poza tym , miałem wiele pracy. Ten miesiąc był ciężki.

Dziewczyna skinęła głową.

- Mimo wszystko, spójrz, jak to wygląda. Przychodzisz do mnie, mówiąc, że Cię zdradziła. Ok.- Zaczęła, kiedy ukradkiem przewróciłem oczami.- Potem znikasz na miesiąc, a kiedy już znudzi Ci się udawanie, że mnie nie znasz, wracasz. Popieprzone.- Mruknęła chichocząc, kiedy byłem pewien, że zacznie robić mi Bóg wie jakie wyrzuty. Spojrzałem na nią lekko oszołomiony.

 -Wiem, głupio wyszło...- Zaśmiałem się.

 -W sumie, tak. Ale obiecasz, że już mnie nie zostawisz?- Posłała mi niewinny uśmiech, który odwzajemniłem moim, tyle, że łobuzerskim. Doskonale wiedziałem, że spuści głowę, i tak zrobiła.

-Nie. Obiecuję.- Zapewniłem.- Ale Ab, musisz mi coś powiedzieć.- Spojrzałem na nią porozumiewawczo, łącząc usta w cienką linkę. Chyba nie do końca mnie zrozumiała, bo spojrzała na mnie pytająco.

-Kto to?- Wskazałem na jej rękę, kiedy spuściła spojrzenie. Zdawałem Sobie sprawę, że to, jak i pewnie mówienie o tym sprawia jej ból, ale siedzenie cicho, nic jej nie da. Spojrzałem na jej warz, dopiero teraz dostrzegając jej siny policzek. Wyglądał, jakby ktoś uderzył ją z czystą nienawiścią. Nie wiedziałem tylko, dlaczego ma aż takie problemy.

-Nie ważne.- Sapnęła krótko, chcąc wstać, jednak nie pozwoliłem jej na to, chwytając ją za ramię, i ciągnąc w dół, tak, że ponownie usiadła. Westchnęła. Doskonale wiedziałem, że to gówniarze z tej "świty szkolnej" która rządzi boiskiem, i korytarzami szkolnymi. Żałosne. Chciałem jednak mieć pewność, i usłyszeć to od niej.

-Abygail, to jest ważne.- Syknąłem przez zaciśnięte zęby, wciąż nie puszczając jej ramienia.

Spojrzała na mnie, marszcząc brwi, kiedy chciała coś powiedzieć. Wyprzedziłem ją, przerywając jej.

-Dasz Sobie pomóc, czy dalej chcesz być workiem treningowym?- Spojrzałem na nią z nie zadowoleniem, i pogardą?

-Przepraszam, co?! Jakoś ostatni miesiąc mało obchodziło Cię to, co się ze mną dzieje, a teraz tak po prostu wchodzisz tu, i jak gdyby nigdy nic, chcesz mi pomóc?!- Krzyknęła, będąc naprawdę zła.- Wiesz co? Tobie potrzebna jest pomoc.- Pokręciła głową, strąciła moją dłoń, kiedy wstała.

Spojrzałem na nią zły, robiąc to samo, kiedy spojrzałem na nią z góry. Nie oszukujmy się. jestem wyższy od niej o głowę z szyją.

-Przecież Ci mówiłem, że Layla, i praca...

-Dobrze, mówiłeś i zrozumiałam. Ale to nie powód, żeby udawać, że mnie nie znasz!- Wyrzuciła jedną rękę w powietrze, patrząc na mnie wrogo. Cóż, jednak pomyliłem się, myśląc, że nie będzie robić mi wyrzutów.

-Ale Cię nie znam! O to kurwa chodzi, że Cię nie znam! Nigdy nic nie mówiłaś mi o Sobie!- Naskoczyłem na nią, tak samo, jak ona na mnie. Powoli męczyła mnie ta rozmowa...

-A pytałeś!? A tak poza tym, kiedy?! Kiedy miałam Ci cokolwiek opowiadać?! Przez tydzień znajomości? A skoro mnie nie znasz, to po cholerę chcesz mi pomagać?!- Wymachiwała ręką, patrząc na mnie wymownie.

Ukradkiem przewróciłem oczami.

-Musisz być taką suką, do cholery?!- Warknąłem, patrząc na nią spode łba. Wiedziałem, że będę tego żałować, jednak nie obchodziło mnie to.

-Aha, czyli teraz jestem suką. Jestem suką, kiedy mam cholerną racje?- Odparła cicho, jak i bez emocji, jednak ja doskonale widziałem bezradność na jej twarzy. Spojrzałem w jej smutne oczy, przygryzając wargę.

-Do cholery, tak! Jesteś suką, bo wolisz udawać wielce pokrzywdzoną, nie dając Sobie pomóc!- Prychnąłem, kręcąc głową, kiedy ona, przewróciła oczami, parskając pod nosem. Założyła ręce na piersi, przygryzając od wewnątrz policzek.

-Wyjdź.- Mruknęła, kiedy zmarszczyłem brwi, stojąc w miejscu. Patrzyliśmy Sobie chwilę w oczy, kiedy otworzyłem usta, by coś powiedzieć, jednak teraz ona przerwała mi.

-Po prostu  stąd wyjdź, Justin!- Warknęła głośniej, kiedy prychnąłem, bez słowa idąc w stronę wyjścia. Zatrzymałem się jednak w połowie drogi, nie odwracając w jej stronę.

-Radź Sobie sama.- Odparłem, nie słysząc już odpowiedzi od dziewczyny Wkurwiony, wyszedłem trzaskając drzwiami.



Abygail's POV.
Drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem, kiedy zacisnęłam oczy, lekko podskakując. Czym prędzej podbiegłam w ich kierunku, przekręcając zamek. Pokręciłam głową, przewróciłam oczami. Być może miał racje. Może po prostu nie potrafię docenić tego że ktoś próbuje mi pomóc. Na pewno nie chcę pomocy od niego. Chcę mu pokazać, że nie jestem typową nastolatką, którą i tak, czuję się w tym momencie. Miał również rację, mówiąc, że jestem suka. Doskonale wiedziałam o tym, w tamtym momencie, ale nigdy nie przyznałabym się do tego. Jednak nie miało to teraz większego znaczenia, bo w jego oczach, pewnie zawsze będę zwykłą nastolatką. Moje starania, żeby udowodnić mu, że jest na odwrót, tylko pogarszają moją sytuację. Jestem takim dzieckiem. Nie dziwię się, że tak, jak szybko przyszedł, równie szybko wyszedł.

-Pieprzyć to wszystko!- Odwróciłam się gwałtownie, kopiąc w drzwi. Syknęłam, szybko tego żałując. Miałam wrażenie, że moja stopa zaraz odpadnie od reszty lewej nogi. Wzdychając, pokierowałam się z powrotem w stronę łóżka, i niczym rozkapryszone dziecko, kto9re nie dostało cukierka, usiadłam krzyżując ręce z nie zadowoleniem. Najchętniej, poszłabym teraz pod prysznic, ale do cholery jak?! Z tym gównem na ręku, mogę tylko poważyć, gdyż Maria, która zawsze pomagała mi to ściągać, ma wolne. Jedynym pocieszeniem jest to, że jutro przychodzi lekarz, który mi to ściągnie, i opatrzy rękę, że nie wymaga założenia gipsu. Spojrzałam nie wzruszona na wyświetlacz mojego telefonu. Po czwartej. Nie miałam ,żadnego pomysłu, jak mogłabym spędzić wieczór. Nie myśląc dłużej, wstałam z łóżka, chwytając telefon, który umieściłam w kieszeni, i ruszyłam w stronę drzwi. Założyłam buty, i ostrożnie, niemal bez szmeru, wyślizgnęłam się z pokoju, upewniając, się, że jest zamknięty. Spacer na pewno nie zaszkodzi mi, a wręcz przeciwnie. Szczerze uwielbiam wieczorne spacery po mieście, mimo, iż wiem jak niebezpieczne jest to w Nowym Jorku. Mimo, że miejsce w którym urodziłam się, jest jedyną rzeczą, którą kocham, Nowy Jork jest mieszaniną tak na prawdę z całego świata, przez co jest tu straszny chaos, jak i wielkie niebezpieczeństwo. Jednak w końcu, nie jest tu tak źle, jak opisują to na filmach, choćby ze Stiven'em Seagalem gdzie mafia goni mafię. Chyba... Chowając ręce do kieszeni, ruszyłam w stronę schodów, po których zbiegłam szybko, rozglądając się jeszcze po dość zatłoczonym holu, gdzie opiekunowie mieszali się z podopiecznymi. Wzdychając, ruszyłam do wyjścia niemal nie zauważalna. Wyszłam, na świeże wiosenne powietrze, rozglądając się po małej ulicy, gdzie było pełno domów jedno rodzinnych. To wybrali Sobie miejsce na dom taki, jak dziecka. Nie ma co. Ruszając ścieżką, prowadząc w stronę wejścia, założyłam kaptur na głowę, kierując się jak zwykle w lewo, w stronę ulicy Centralnej. Szłam przed Siebie, patrząc w chodnik. Szczerze skłamała bym, mówiąc, że nie interesuje mnie to, co robi w tym momencie Justin. Przez głowę, przeszła mi myśl, by napisać do niego pierwsza, i choć raz wykazać się dojrzałością.

Jedyne, czym się wykrzesz to brak honoru!

Jęknęłam, bijąc się z myślami.  Może to dziwnie zabrzmi, ale wydaje mi się, że mu ufam, i w pewnym znaczeniu tego słowa, zależy mi na nim. Jak na przyjacielu. Przecież, nie patrzę na niego jak na chłopaka, a jak na brata, przyjaciela... w końcu, jesteśmy nimi, prawda? Chyba tak. Coraz większy, typowy hałas miasta spowodowany samochodami, metrem, rozmowami a nawet tupaniem kobiecych butów dotarł do moich uszu, kiedy znalazłam się na rogu skrzyżowania z jedną z najbardziej ruchliwych ulic w mieście. Mimowolnie, moja ręka powędrowała do kieszeni, kiedy wyjęłam telefon. Sprawdziłam skrzynkę. Zero nowych wiadomości. Cholera. Może on powinie napisać pierwszy?

On, naprawdę.

Ruszając z miejsca, postanowiłam iść do central parku, mimo, że to spory kawałek drogi. Niepewnie spojrzałam na numer Justina, przygryzając wargę. Dobra, zrób to! Nacisnęłam zieloną słuchawkę, a serce waliło mi jak młotem.

Może jest zajęty.
A może jest w pracy
A może...

-Halo?- Jego seksowny, zachrypnięty głos dotarł do moich uszu, kiedy mimowolnie lekko uśmiechnęłam się. 

-Justin?- Pisnęłam, mentalnie dając Sobie w pysk. Przewróciłam oczami, na moją głupotę, z której zdawałam Sobie sprawę.

-Aby? Coś nie tak?- Spytał bez żadnych emocji. Przy najmniej starał się je ukryć.

-Nie... bo. To znaczy tak.Albo nie.- Jąkałam się, niespokojnie rozglądając po ulicy.

-Abygail, do rzeczy.- Mruknął, a mnie przeszedł dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Z resztą, dobrze, że w ogól się nie rozłączył.

-Chciałam po prostu Cię przeprosić.- Odparłam na jednym wydechu.

-Jest ok, ale

-Nie, nie jest.- Przerwałam mu w połowie zdania.- Być może masz rację. Może nie powinnam tak na Ciebie naskoczyć. W końcu chciałeś mi pomóc.- Stanęłam, kiedy światło czerwone zabłysnęło.

-Chcesz się spotkać?- Spytał, z lekko wyczuwalną nadzieją.

-Jasne. Teraz?- Ruszyłam, będąc już niedaleko mojego celu. Powoli ściemniało się, biorąc pod uwagę, że do wakacji jeszcze dwa tygodnie. Nie przeszkadzało mi to, gdyż lubię taką szarówkę.

-Jeżeli chcesz. Ale jestem w pracy, więc ty musisz przyjść do mnie. W sumie, nie mam już nic do roboty, ale i tak muszę siedzieć tu do ósmej.- Warknął, a właściwie jęknął, kiedy doskonale wiedziałam, że odrzucił głowę do tyłu. Zaśmiałam się.

-Nie, nie chcę robić Ci kłopotu, skoro jesteś w pracy.- Wzruszyłam ramionami, mimo, że on nie mógł tego zobaczyć.

-Nie! Jezu Ab możesz przyjechać. Przynajmniej będzie mniejsza szansa, że nie umrę z nudów. Jak już wspomniałem wcześniej, nie mam już nic do roboty.

-Ale to nie takie łatwe. Nie mam pojęcia, gdzie pracujesz.- Weszłam, na jedną ze ścieżek Parku, kierując się w stronę ławki. Wybrałam tę, z której mam najlepszy widok, na budynki przede mną.

-Wyślę Ci adres SMS- em- Zaproponował, kiedy myślałam chwilę nad jego propozycją. Swoją drogą, zastanawiało mnie to, czym się zajmuje.

Pewnie jest modelem.

Zaśmiałam się pod nosem, wzdychając.

- No dobra, ale wiesz... nie mam dużo czasu.

-Jasne, odwiozę Cię potem. Jesteś teraz w domu?

-Nie w Central Parku.- Odparłam, rozglądając się, kiedy zawiesiłam wzrok na kawiarniach, bądź restauracjach po drugiej stronie ulicy.

-W sumie, jesteś bardzo blisko, ale możesz się zgubić... Czekaj przy głównym wejściu, zaraz po Ciebie kogoś wyślę.- Rozłączył się. Tak po prostu. Odsunęłam telefon od uch, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. Ktoś po mnie przyjedzie?! Kim on do cholery jest?! Modelem, czy arystokratą, bo się zgubiłam. A może arystokratycznym modelem?

Brawo, Abygail! Właśnie otrzymałaś kolejny stopień głupoty! Brawa proszę!

Zachichotałam, kręcąc głową. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni, leniwie podnosząc tyłek z ławki. Ruszyłam, w stronę wyjścia, tak, jak powiedział Justin. Rozejrzałam się, w sumie nie wiedząc na co czekam. Justin nic mi nie powiedział. Wzruszyłam ramionami, nie mając zamiaru nudzić się. Wyjęłam słuchawki, oraz telefon, po czym podpięłam wszystko. Pomijając fakt, że samo rozplątanie ich, zajęło mi dobre dwie minuty. Jestem pewna, że to szatan wymyślił takie słuchawki, ile do cholery można się z tym męczyć?! 

Dotknęłam "Play" A po chwili słowa piosenki rozbrzmiały w moich uszach. Uwarzenie wsłuchiwałam się w głos Ed'a Scharena, zamykając oczy. Nie dane jednak było mi rozkoszować się muzyką, gdyż poczułam rękę na moim ramieniu, więc pośpiesznie wyciągnęłam z ucha jedną słuchawkę. Mężczyzna w podeszłym wieku stał przede mną, a jego twarz nie wyrażała emocji. Myślę, że to jego praca... Zmarszczyłam brwi, czekając chwilę, aż powie cokolwiek.

-Pani Abygail Reed?- Spytał wysoki, dostojnym głosem. Zupełnie takim, jak na filmach. chciało mi się śmiać, ale powstrzymałam się. Swoją drogą, chyba miałam rację, że Justin jest hrabią. Szczerze byłam w szoku. Skinęłam nie pewnie głową, kiedy odwrócił się na pięcie, szepcząc ciche "Proszę za mną" ruszył. Chwilę zajęło mi uświadomienie Sobie, co się dzieje, kiedy biegiem ruszyłam w stronę czarnego porsche.

-Zapraszam.- Ruchem ręki wskazał na miejsce w samochodzie, kiedy otworzył mi drzwi. Co to za szopka!? Ugh, nie ważne. Bez słowa wsiadłam na miejsce zaciskając usta w cienką linkę, by nie parsknąć śmiechem.

Jechaliśmy już dobre piętnaście minut, a słowa Justina rozbrzmiały w mojej głowie. "W sumie, niedaleko..." Ta, jasne... Oparłam głowę o szybę,patrząc na rozświetlone budynki. Na ulicach wręcz tętniło życiem, co było normalne o tej, jak i innej porze. Dojechaliśmy pod biurowiec, cały ze szkła. Rozejrzałam się po pięknej okolicy, gdzie dookoła były same takie budynki.

-Proszę kierować się na piętro siódme, pokój numer sto dwadzieścia trzy.- Z zamyśleń, wyrwał mnie głos kierowcy, kiedy skinęłam głową. Oblizałam usta, wychodząc z samochodu, kiedy bez słowa odjechał. Ruszyłam powoli w stronę jak podejrzewam obrotowych drzwi od budynku. W głowie cały czas, powtarzałam sobie piętro, i numer pokoju, by nie zgubić się w tym kolosie. To przerażające.

Piętro siódme, pokój sto dwadzieścia trzy, Piętro szóste, pokój sto trzydzieści dwa...

Czekaj, co?! Piętro siódme, pokój sto dwadzieścia trzy. Tak.

Idiotko, pamiętaj!

Przewróciłam oczami, nie mając ochoty słuchać samej Siebie. Szłam ścieżką, prowadzącą w stronę wejścia. Byłą piękna. Cała z kamienia, a po bokach jakby od linijki skoszona idealnie trawa. Po lewej stronie, znajdowała się biała fontanna, która wyglądała cudownie, przy zachodzie słońca. Momentalnie parsknęłam śmiechem. "Fontanna przy zachodzie słońca"

Od kiedy jesteś tak romantyczna, Aby? 

 Pokręciła głową, wciąż śmiejąc się.

Po prawej stronie, znajdowały się jakby mały park, bądź coś w ten deseń. Drzewa, ławki... Nic nad zwyczajnego, a jednak coś cudownego. Weszłam przez obrotowe drzwi, do ogromnego holu, i wręcz zatkało mnie. Atmosfera panując tutaj, była nie do zniesienia. Typowy biurowiec. Idealnie wypastowana podłoga, być może nawet za bardzo. Ściany, w kolorze jaśminu oraz ogromna recepcja na środku. Pracownicy miotali się jak mrówki, mimo, że było koło szóstej. Wszyscy wyglądali, jak kopie. Jak jedna osoba. Kobiety w eleganckich kobiecych marynarkach, oraz ołówkowych spódnicach w kolorze granatu. Bardzo wysokie szpilki, które złudzająco podobne były do krwi. Tak mocno czerwone. W sumie, nie można wykluczyć, że nie jest to krew. Te buty wyglądają raczej jak narzędzia tortur, a te kobiety są im poddawane. Skrzywiłam się lekko na myśl, jak można tak bardzo nie dbać o stopy. Nie chcę myśleć, co czują, ściągając je. Zdecydowanie, nie pasuję tutaj. Ja miałam na sobie przydużą bluzę, oraz cholernie wygodne trampki. Chociaż, przyłapałam kilka kobiet patrzących na moje buty z zazdrością, jak i szokiem zapewne zastanawiając się, co robi tu taka osóbka, jak ja. No tak. Jestem dzieckiem. Wzrokiem błądziłam po pomieszczeniu, szukając windy. Znalazłam ją, a właściwie je, w korytarzy obok recepcji. Wzdychając ruszyłam w tamta stronę, czując na Sobie wścibski wzrok recepcjonistki. Myślałam, że każe mi podejść, i zapyta czego szukam, ale biorąc pod uwagę, że tak nie stało się musiała wiedzieć, że przyjdzie tu taki ktoś, jak ja. Miałam wrażenie, że jej cycki mają ochotę wyskoczyć z uniformu, i powiedzieć "Pieprz się" na odchodne. Krzywiąc się z niesmakiem, weszłam do pustej windy. Nacisnęłam podświetlany guziczek z numerem siedem, a po chwili winda ruszyła. Rozglądałam się nie spokojnie, mówiąc Sobie, że nic się nie stanie. Nienawidzę wind... Zawsze to cholerne uczucie, że się zatrzyma, czy będzie awaria... Moje rozmyślanie przerwał charakterystyczny dźwięk wydawany przez windę, kiedy zatrzyma się na odpowiednim piętrze. Czym prędzej wybiegłam z tego latającego... pudła, i odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się po korytarzu, zastanawiając, w którą stronę iść. Postanowiłam skręcić w lewo, a po chwili znalazłam to, czego szukałam. Pokój sto dwadzieścia trzy. BINGO! Zapukałam delikatnie. Po usłyszeniu cichego "proszę" niepewnie nacisnęłam klamkę, wchodząc do środka. Moim oczom ukazał się Justin z laptopem przed twarzą, ale kiedy nie dostrzegł, jego nie wzruszony wyraz twarzy, zmienił się na lekki uśmiech. Miał na Sobie garnitur, co wyglądało wręcz nieziemsko seksowne. Mmm... Wyrzuciłam z głowy niepotrzebne myśli, i weszłam w głąb, kiedy Justin zamknął laptopa.

-Aby, wejdź i nie czaj się tak. Nie gryzę.- Zachichotał, patrząc na mnie rozbawiony, kiedy spojrzałam na niego oburzona. Spojrzałam na niego dokładnie, uświadamając Sobie, że pierwszy raz widzę go takiego, w takim miejscu. Wyglądał zupełnie inaczej, niż kiedy jest w domu dziecka. Ale to, że inaczej, nie znaczy gorzej. Tysiąc myśli przebiegło przez moją głowę. Jest tu szefem? Kim on jest? Czemu pomaga w domu dziecka, skoro to raczej nie jest forma kary społecznej, tak jak myślałam wcześniej. Moje policzki przybrały kolor czerwieni. Czułam to. Rozejrzałam się po wnętrzu. Mój wzrok przeniósł się z biurowych komód, na ścianę całą ze szkła, znajdującą się za Justinem. Na lewo znajdowała się skórzana kanapa, oraz równie szklany stolik pod kawę, oraz wielki obraz nad kanapą. Po prawo szafy na dokumenty, a na środku wielkie biurko z masą dokumentów. Wszystko było w odcieniach brązu, co nadawało całości klasy.

-Justin...- Zaczęłam niepewnie.

-Nie Aby.- Wstał, poprawiając krawat. Podszedł do mnie.- To ja chciałem przeprosić Ciebie. Nie miałem tego na myśli, to znaczy, nie jesteś suką. Powiedziałem to pod wpływem nerwów.- Mruknął, kiedy patrzyłam na jego twarz, jak zachipnotyzowana. Schował kosmyk moich włosów za ucho, a ja przełknęłam głośno ślinę.

-Rozumiem.- Udało mi się wydukać.- Przepraszam, że tak na Ciebie naskoczyłam...

-Nie ma o czym mówić. Nie musisz mówić mi wszystkiego od razu, ale to nie zmienia faktu, że chcę Ci pomóc.- Szepnął, delikatnie chwytając moją twarz, w swoje duże, męskie dłonie. Po chwili odsunął się ode mnie, kierując w stronę fotela za biurkiem. Zamrugałam kilkukrotnie, nie odzywając się.

-Kurwa, Ab musisz na mnie cholernie lecieć, skoro zadzwoniłaś po godzinie.- Ukazał rząd swoich białych zębów, odwracając się w moją stronę, kiedy usiadł.

Jestem pewna, że moja szczęka opadła aż do samej podłogi, a ludzie piętro niżej, zastanawiają się, co tu się dzieje.

-Co?! Nie! Chciałam się pogodzić, bo...- Nieudolnie tłumaczyłam, się, jąkając.

-Tak? Znam parę fajnych sposobów, na godzenie się.- Parsknął, kiedy moje oczy niemal wyskoczyły na wierzch. Zaśmiałam się, kręcąc głową, kiedy podeszłam bliżej, siadając na krześle przed jego biurkiem.

-Zbok.- Podsumowałam krótko, kiedy diabelski uśmieszek nie schodził z jego ust. Wyglądał słodko, kręcąc się na tym fotelu. Garnitur jednak odbierał mu to a dodawał męskości., przez co czułam się w jego obecności trochę inaczej. Nie umiem tego określić.

-Widziałem, że na mnie lecisz.- Odparł, śmiejąc się, kiedy przewróciłam oczami usmiechając się.

-Wcale nie!- Krzyknęłam, spuszczając głowę.

-Tak, tak skarbie, mów Sobie co tam chcesz.- Kołysał się w lewo i prawo z chytrym uśmieszkiem. Myślał, że mnie rozgryzie, a gówno!

O już to zrobił...

Przeklęłam pod nosem.

-A więc Ab, odnośnie naszej rozmowy w domu...

-Justin, jeśli chodzi Ci o to, że się nie znamy, to może zrobimy to teraz?- Za proponowałam wzdychając, założyłam nogę na nogę. Uniosłam jedną brew, kiedy chłopak, a właściwie mężczyzna oparł łokcie o biurko, oblizując usta.

-Ok. Ja powiem Ci coś o Sobie, a ty o Sobie.- Mruknął. Skinęłam głową.

-Czyli po prostu dokończymy grę w dwadzieścia pytań.- Przypomniałam Sobie, że nie dokończyliśmy jej miesiąc temu.

-Dobra, ty zacznij.- Odparł, opierając się o fotel. Spuściłam wzrok, myśląc nad pierwszym pytaniem. Miałam ich chyba ze sto, a nie dwadzieścia.

-Kim w ogóle jesteś, i co tu robisz.- Spytałam w końcu. Justin westchnął zastanawiając się zapewne na odpowiedzią.

-To będzie długa historia...

-Mamy chwilę czasu.- Zapewniłam. Uśmiechnęłam się do niego, poprawiając na krześle.

-Zaczęło się to od tego, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym dwa lata temu.- Mruknął, zaciskając szczękę, jakby myślał o czymś o czym nie chce pamiętać. W sumie, kto by chciał? Spojrzałam na niego w szoku.

-Justin, tak mi przykro...

-Abygail, chcesz, żebym dokończył?- Spojrzał na mnie, kiedy uciszyłam się, ponownie słuchając jego.

-To ich firma. Znaczy była ich. Aktualnie jest moja. Odziedziczyłem ją w wieku dwudziestu lat.- Jego oczy pociemniały, a rysy szczęki stały się tak mocno zarysowane, że jestem pewna, że przecięłaby kartkę papieru.

-Wracali skądś, razem z bratem mojej matki i jej mężem.- Odparł bez emocji, a moje oczy były wciąż szeroko otwarte.- Pijany kierowca, uderzył w nich. Zginęli na miejscu. Ten pijany skurwiel przeżył tylko dlatego, że uderzył w nich, a nie w drzewo, tak jak oni. Inaczej zginąłby.- Widziałam czysty ból w jego oczach, Dosłownie zaparło mi dech. Nie wiedziałam, co powiedzieć, ale byłam świadoma, że żadne słowa nic nie zmienią, więc po prostu wstałam, podchodząc do Justina, kiedy wdrapałam się na jego kolana, obejmując szyję. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Justin odwzajemnił mój gest, oplatając mnie ramionami.

-Przykro mi, Justin.- Mruknęłam zupełnie szczerze.

Odsunął mnie delikatnie od tułowia, kiedy wciąż siedziałam okrakiem na jego kolanach. Posłał mi uśmiech, kiedy zmarszczyłam brwi, nie mogąc uwierzyć, że był teraz do tego zdolny.

-Jest ok Ab, ale właśnie siedzisz na mnie okrakiem.- Parsknął, mówiąc poważnie, ale zostając przy tym rozbawiony.- Spojrzałam w dół, po czy parsknęłam, wzruszając ramionami.

-Wiem.- Odparłam, schodząc z jego kolan wracając na miejsce. Cieszyłam się, że mi zaufał, i powiedział.

-Teraz moja kolej. Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj od razu.- Spojrzał na mnie delikatnie, oblizując usta, kiedy skinęłam głową.

-Czemu jesteś w domu dziecka?- Spojrzał na mnie ostrożnie, kiedy westchnęłam spuszczając głowę. Zmarszczyłam brwi, wzruszając ramionami.

-Szczerze, to nie mam pojęcia. Jestem tam odkąd tylko pamiętam. Co oznacza, że od urodzenia. Nigdy tak naprawę nie widziałam rodziców, więc nie miałam okazji dowiedzieć się.- Powiedziałam szczerze. Skoro on powiedział mi, że jego rodzice mieli wypadek, uważam, że nie w porządku byłoby nie mówić jemu o moich. Pokiwał głową na znak, że rozumie.

-Serio mi przykro Ab. Nie wiem za bardzo, co powiedzieć.

-Nie musisz mówić nic. Doskonale Cię rozumiem. Też nie jestem najlepsza w pocieszaniu.-Posłałam mu lekki uśmiech, który odwzajemnił swoim, za który można zabić.

W tym momencie, do pokoju weszła kobieta, ubrana tak samo, jak wszystkie te, które widziałam w holu. Była bardzo seksowna. Już jej nienawidziłam. Zlustrowała mnie wzrokiem, krzywiąc się lekko specjalnie, kiedy nie patrzył Justin. Rozpięła jeden guzik swojej koszuli, sprawiając, że krew zagotowała się w moich żyłach. Justin spojrzał na nią oblizując usta.

Czego się spodziewałaś!? Stoi przed nim dojrzała kobieta, a ty chciałaś być lepsza!?

Przygryzłam wargę, przymrużając oczy kiedy zrobiło mi się przykro.

 -Pańskie dokumenty, Panie Bieber.- Odparła uwodzicielsko, podchodząc w stronę jego biurka. Odkładając je, specjalnie pochyliła się, pokazując mu swój dekolt. Nie chciałam na to patrzeć. Przeniosłam wzrok na szybę za Justinem, patrząc na panoramę rozświetlonego miasta. Zacisnęłam pięści.

 -Połóż je na biurku, Betty. Nie widzisz, że jestem zajęty?- Spojrzałam na niego zszokowana, kiedy posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam... 



                                                *****************************



Cześć i czołem! Jest kolejny rozdział, jak zwykle z lekkim opóźnieniem, ale jest. A więc tak. Pod poprzednim rozdziałem było tylko 12 komentarzy, a wiem, że stać Was na więcej :( No nic, trzymajcie się i do następnego!

PS. Możenie zobaczyć, i skomentować moje rysunki, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś. Znajdziesz je tu.

Piszcie na asku, bo nudy :D









poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział 7

CZYTASZ= KOMENTUJESZ!!!

"-Justin, kochanie to nie tak..."



Nigdy nie wiesz
Co tak naprawdę Cię czeka
Może most
Albo sama rzeka

-Wybaczysz mi?

-Nie

-Ale dlaczego?

-Bo wybaczanie, to coś bardzo złego~ Wiersz mojego autorstwa



Pokręciłem głową, kiedy nie docierało do mnie to, co zobaczyłem. Layla spojrzała na mnie w szoku, jak i pełna przerażenia, kiedy szybko odkleiła się od tego skurwysyna, którego nawet nie znałem. Nigdy w życiu, nie byłem tak wściekły. Zacisnąłem szczękę, podchodząc do niego, kiedy ubierał się.

-Justin, kochanie to nie tak... - Zaczęła żałośnie tłumaczyć się, co tylko bardziej wprowadzało mnie z równowagi.

-Nie kurwa tak?! To kurwa jak!?- Wrzasnąłem, zaciskając mocno szczękę, kiedy wzrokiem nie dostrzegłem już tego skurwysyna.

-Jus, ja Ci to wytłumaczę!

-Zamknij się kurwa! Ja pierdole, jak mogłem być tak ślepy! Za wszelką cenę starałem się nie wierzyć Ryanowi!- Przejechałem dłońmi po twarzy, palcami ciągnąc za końcówki moich włosów, kiedy dotarło do mnie to, że ona wciąż tu jest.

 Spojrzałem w jej stronę, kiedy szlochała mając ręce w dłoniach. Warknąłem, podchodząc do niej.

-Masz trzy minuty, Aby wynieść się stąd!- Krzyknąłem, ściągając z niej koc, kompletnie ignorując fakt, że jest naga. Rzuciłem w nią jej ubraniami, kiedy spojrzała na mnie w szoku całą zapłakana.

-Nie rób tego!- Krzyknęła rozpaczliwie, starając zakryć się ubraniami.

-Nie otwieraj mordy, bo przysięgam, że nie ręczę za siebie. Jesteś zwykłą szmatą.- Prychnąłem, kiedy zacisnęła oczy, wybuchając płaczem, na co parsknąłem ironicznie. Kręcąc głową, zaczęła ubierać się.

-Szybciej!- Warknąłem, sprawiając, ze podskoczyła. Miałem wrażenie, że to wszystko to tylko zwykły sen.

-Justin! Daj mi wytłumaczyć!- Starała się jak kolwiek ze mną porozumieć, jednak nie słuchając jej, podszedłem bliżej niej, na co momentalnie miałem odruch wymiotny. Brzydziłem się nią. Chwyciłem ją gwałtownie za ramie, widząc że jest już ubrana od pasa w górę.

-To wszystko twoja wina! Gdybyś chodź raz za interesował się mną, a nie pracą, wszystko było by ok!- Pokręciła zapłakana głową, sprawiając, że zatrzymałem się gwałtownie, przymrużając oczy. Odwróciłem się w jej stronę, popychając na najbliższą ścinę, jednak nie robiąc jej żadnej krzywdy, na co miałem kurewsko wielką ochotę.

-Moja wina, tak?- Pokręciłem głową, stając maksymalnie blisko niej.- Robiłem wszystko, żeby było Ci jak najlepiej, żebyś miała kurwa wszystko! Może gdybyś raz równie za interesowała się mną, a nie moją kasą, traktowałbym Cię inaczej?- Krzyknąłem prosto w jej twarz, kiedy w jej oczach pojawiły się kolejne łzy.

-Może gdybyś nie traktował mnie, jak dziwki na jedną noc, to wszystko nie miałoby miejsca?! Potrzebowałam miłości! - Mruknęła zrozpaczona, kiedy wpatrywałem się w nią tępo. Parsknąłem.

-Widocznie wtedy dogadywaliśmy się najlepiej, księżniczko. Może po prostu od dawna już nic dla mnie nie znaczysz? A poza tym, serio myślałaś, że puszczając się ktokolwiek okazałby Ci miłość?! - Spojrzałem prosto w jej oczy, sam nie wierząc w to, co mówię. To nie była prawda. Cholernie mocno ją kochałem. Chciałem, żeby poczuła się choć trochę zraniona, tak jak ja.

Spojrzała na mnie w szoku, kiedy pociągnęła nosem.

-Wiesz, że to nie prawda.- Położyła rękę na moim policzku, patrząc na moje usta, kiedy zaczęła się lekko przybliżać. Otrząsnąłem się, odchylając lekko, sprawiając, że pocałowała powietrze.
Ponownie chwyciłem jej rękę, idąc w stronę wyjścia.

-Wypierdalaj.- Otworzyłem drzwi, wypychając ją za nie, kiedy trzasnąłem nimi gwałtownie tuż przed jej nosem.

Ignorowałem dobijanie się do drzwi, i pobiegłem na górę, wchodząc do sypialni. Wyciągnąłem jej walizkę, chowając wszystkie jej rzeczy. Zacisnąłem szczękę, chwytając ją, i biegnąc Z powrotem na dół. Otworzyłem drzwi, zauważając ją na schodach wejściowych, kiedy płakała. W innej sytuacji po prostu przytuliłbym ją, ale w tym momencie nienawidziłem jej. Nie ważne było to, jak ją kocham.

-Masz.- Odparłem krótko, rzucając jej torbę, kiedy spojrzała na mnie trzęsąc się. Zamknąłem drzwi, biorąc głęboki oddech. Ponownie usłyszałem dobijanie się Layli, ale ignorując je, odszedłem. Miałem to kompletnie w dupie. Nie wiem, czemu tak bardzo jej ufałem, mimo, że Ryan nie pierwszy ostrzegał mnie. Miałem kurewską ochotę wyżyć się na czymś. Padło na wazon, który rzuciłem przez pokój, sprawiając, że roztrzaskał się na milion kawałeczków o ścianę. Spojrzałem na szafkę, dostrzegając jej telefon. Dysząc, bez zastanowienia wziąłem go, ponownie otwierając drzwi.

-Justin, proszę, daj mi ostatnią szansę! Zrozum, że Cię kocha...

-Zamknij się. Bierz to, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.- Rzuciłem telefon na jej torbę, kiedy westchnęła. Chciałem zamknąć drzwi kiedy chwyciła mnie za rękę.

-Proszę, wybacz mi!

-Od jak dawna to robiłaś suko?!- Wrzasnąłem, doprowadzając ja do większego płaczu, kiedy oderwałem swoją rękę od niej. Mimo, jej krzyków, zamknąłem drzwi. Usiadłem bezradnie na fotelu, chowając twarz w dłonie.



 Abygil's POV.

Otworzyłam szerzej oczy,  nie mogąc pojąc, jak ktokolwiek, kiedykolwiek pojął biologię. Tego się nie da nauczyć, do cholery! Westchnęłam, kręcąc głową, kiedy starając się skupić  nad książką pod moim nosem, myślami byłam przy słowach Justina. Niespodzianka. To jedno słowo  wystarczy, żeby zająć mi czas, aż dojdzie do realizacji jej. Jest sobota, więc Justin ma wolne. Nie chciałam jednak pisać do niego, żeby nie wyjść na nie dojrzałą nastolatkę. Mimo, że nie umiałam przyznać się sama przed sobą, za wszelką cenę chcę pokazać mu, że jestem dojrzała. Spojrzałam na zegarek, przewracając oczami.

Spoglądając na zegarek co dwie minuty, nie pomoże Ci.

Starałam się ignorować irytujący oddźwięk, wydawany przez wskazówki, z każdą sekundą, i skupić ponownie na książce. Dość głośne pukanie do drzwi, uniemożliwiło mi to jednak, kiedy instynktownie rzuciłam książkę w drugi koniec łóżka. Spojrzałam na drzwi, z uśmiechem zwlekając się z miejsca. Lekkim biegiem podeszłam do drzwi, uśmiechając się, kiedy otworzyłam je, widząc Justina. Spojrzał na mnie bez emocji, kiedy zmarszczyłam brwi. Zmierzyłam jego twarz wzrokiem, widząc za czerwienione oczy, oraz bladą cerę. Przez myśl, przeszły mi najczarniejsze myśli. Wglądał, jakby nie spał tydzień...

-Justin, coś się stało?- Spytałam zmartwiona, gestem ręki wpuszczając go do środka, nie chcąc widzieć nikogo innego. Kiedy milcząc wszedł w głąb, zamknęłam drzwi na zamek, i podeszłam do łóżka obok Justina, który twarz miał schowaną w dłonie. Coś było nie tak.

-Nic.-Tylko tyle wydobyło się z jego ust. Przygryzłam wargę, nie spuszczając z niego wzroku, gdy położyłam rękę na jego ramieniu. 

-Justin...

-Nic się kurwa nie stało! Do cholery, nie mam humoru, nigdzie nie Idę! Po prostu.- Krzyknął, sprawiając, że podskoczyłam, patrząc na niego w szoku. Przestraszyłam się. Mimo, że nie znamy się dugo, nigdy nie widziałam go takiego. Tyle pytań, krążyło po mojej głowie. Doskonale wiedziałam, że coś nie tak. Potrafię wyczytać każde emocje, u każdego człowieka. Po prostu, wystarczy dobrze się przypatrzeć.

Pokręciłam zrezygnowana głową, nie pytając o nic więcej. Nie chciałam, żeby może poczuł się osaczony, tym bardziej, że mógłby pomyśleć, że jestem nachalna. Wstałam z mojego miejsca, sprawiając, że Justin spojrzał na mnie chłodno. Nie mówiąc nic, pochyliłam się, siadając bokiem na jego kolanach, oplatając jego szyję ramionami. Przymknęłam oczy, kiedy nie zareagował w szoku na mój nagły gest. Po chwili jednak, odwzajemnił mój uścisk. Potrzebował tego. Wtopił swój nos w moją szyję, kiedy ja bezczelnie wąchałam jego miękkie, włosy. Boże, ten zapach. Między nami trwała martwa cisza, kiedy lekko poruszyłam się na jego kolanach. Poczułam coś mokrego na szyi. Lekko odsunęłam się od niego, wciąż oplatając go ramionami, i wzajemnie. Spojrzałam w jego oczy. Myślałam, że moje serce pęknie, kiedy ujrzałam kilka łez. Teraz, choćby nie wiem, jak się starał, nie wmówi mi, że wszystko ok. Jednocześnie, byłam nieco zszokowana, że był na tyle odważny, by pokazać uczucia. Byłam zafascynowana tym, że nie wstydził się płakać, co wręcz podziwiałam. Bardzo chciałam odwdzięczyć mu się teraz, i pomuc mu, tak jak on, pomagał mi. Jednak nie miałam pojęcia, jak mogłabym to zrobić. Wytarłam jeden jego policzek, kiedy spuścił spojrzenie lekko zmieszany.

-Proszę, powiedz mi, co się stało, chcę Ci pomóc.- Szepnęłam cicho, jak i ostrożnie. Ponownie przybliżyłam się do jego szyi, przymykając oczy.- Będzie Ci lepiej.- Westchnęłam. Mimo, że miał dwadzieścia trzy lata, wcale nie uważałam, że jest mięczakiem, tylko dlatego, że płakał. To cudowne, że chłopak, a właściwie facet nie boi pokazać, co czuje. Szkoda tylko, że nie chce mi powiedzieć.

Szczęka Justina zacisnęła się mocno, kiedy przymrużając oczy, wzrok skupiał na drzwiach. Muszę przyznać, wyglądało to niesamowicie seksownie... Jego oczy były czarne, niczym węgiel. Spuściłam wzrok pod wpływem jego, intensywnego. Przygryzłam wargę w zażenowaniu i bezsilności. Westchnął głośno, patrząc na mnie. Przestraszyłam się. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Justin chyba to zauważył, bo jego twarz przybrała łagodniejszych rys, a jego spojrzenie złagodniało.

-Nie musisz zawsze być tak zestresowana.- Mruknął, uśmiechając się, naprawdę bardzo delikatnie. W jego głosie, wciąż idealnie wyczuwalny był smutek. Posłałam mu blady uśmiech, lekko masując jego ramię.

-Proszę, powiedz, co się stało, Justin.- Wręcz szeptem, powtórzyłam nie zręcznie, zaciskając usta w cienką linkę, kiedy jedynym dźwiękiem był szum drzew, który był spowodowany otwartym oknem. Uwielbiałam świeże powietrze, a teraz bardzo się przydało. Zaciągnęłam się mocno powietrzem, obserwując Justina.

-Layla.- Wyszeptał nie pewnie, kiedy zmarszczyłam brwi. Mimowolnie, poczułam ukłucie w sercu. Kim kolwiek była, a zgaduję, że to ta sama kobieta, którą widziałam z Justinem przy samochodzie, miała ogromne szczęście. Zrobiło mi się, tak przykro. Mieć go dla siebie, całować, kiedy chce. Oddałabym wszystko,  by móc...- Zdradziła mnie. To koniec.- Moje oczy rozszerzyły się w szoku, kiedy przez chwilę nie mogłam nic powiedzieć. Zamrugałam kilkukrotnie, upewniając się, że słyszę dobrze.

-O mój Boże, Justin, nie wiem co powiedzieć. Tak mi przykro...- Nie potrafiłam się wysłowić.

-Kiedy wróciłem wczoraj z pracy, było może po dziesiątej. Zobaczyłem ją na kanapie, z innym facetem.- Przyznał, jakby ze wstydem, jednak nie spuszczając spojrzenia. Jego oczu znów stały się czarne, a ja wręcz widziałam, jak stara się kontrolować. Nie mogłam w to uwierzyć. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że jakakolwiek kobieta, zdradzi JEGO! Z jednej strony, było mi go żal, jednak z drugiej cieszyłam się, że mimo, iż znamy się naprawdę krótko, był w stanie mi zaufać. Nie umiem wyobrazić sobie, co czuje. Nie wyobrażam sobie nic gorszego, niż zdrada. W czasie, kiedy on pracował, ona tak po prostu to zrobiła. Wbiłam zęby w dolną wargę, czując się strasznie. Jestem bardzo wrażliwa, nie umiem patrzeć na czyjeś łzy, a tym bardziej, na kogoś mi bliskiego. A nie ma ich dużo. Justin jest chyba moim przyjacielem, więc jest mi chyba bliski, prawda?

-Mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jak przełożę tę niespodziankę, prawda?- Posłał mi blady uśmiech, kiedy niemal od razu pokręciłam energicznie głową.

-Oczywiście, że nie!- Ponownie wtuliłam się w niego, wciąż siedząc na jego kolanach.

-Przepraszam. Chciałem Cię gdzieś zabrać, ale...

-To nie jest twoja wina. Naprawdę, nie masz za co przepraszać.- Posłałam pocieszający uśmiech, patrząc na jego idealną twarz.

-Właściwie, nawet nie spytałem, jak u Ciebie. Jak w  szkole?- Starał się zmienić temat, za co nie winiłam go.

-Poza pałą z matmy, nie najgorzej.- Przewróciłam żartobliwie oczami, kiedy uśmiechnął się słodko.

-W takim razie racja, nie było najgorzej.- Zachichotał, kiedy zrobiłam to samo.

-Aby, nie chcę Cię zostawiać, ale muszę iść do pracy.- Znudzony faktem, że musi tam iść, mruknął. Pokiwałam głową, ale nie chciałam, żeby sobie szedł.

Ty podła suko, on ma ważniejsze sprawy, niż siedzenie tu z małolatą. On jest dorosłym facetem!

Moja podświadomość, drwiła ze mnie ewidentnie. Postanowiłam się temu nie dać. Pokręciłam głową, spoglądając na Justina, kiedy leniwie zwlekłam się z jego kolan, siadając obok.

-Jasne, ale wydawało mi się, że nie pracujesz dziś. No wiesz, sobota...

-Taa, miałem nie pracować, ale ostatnio nie mam szczęścia.- Mruknął, patrząc na mnie porozumiewawczo. Złączył usta w cienką linkę, wstając z łóżka. Od razu zrobiłam to samo, kiwając głową, na znak, że rozumiem.

-Naprawdę Cie przepraszam. Nie sądziłem, że to się tak potoczy. Jeszcze Layla...- Jego szczęka zacisnęła się bardzo mocno, gdy kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem.

 -Na prawdę jest w porządku. Serio, strasznie mi przykro z jej powodu.- Nie powiedziałam jej imienia, będąc pewna, że pojawiłby się u mnie odruch wymiotny. Justin westchnął, kierując się do drzwi, gdy stojąc w progu spojrzał na mnie.

-Trzymaj się, skarbie.- Mruknął, słabo uśmiechając się. Odwzajemniłam uśmiech.

-Ty też.- Odparłam, kiedy bez słowa wyszedł. Od razu podbiegłam do drzwi, zamykając je. Odwróciłam się plecami do drzwi, powoli zjeżdżając po nich. Upadłam na kolana, zastanawiając się, jak mogłabym spożytkować wolny czas. Dopiero teraz nieco zawiodłam się, wiedząc, że nie pójdziemy nigdzie z Justinem. Wcześniej, byłam zajęta wmawianiem sobie, jaka suka z Layli... Co prawda, Justin nigdy nie opowiadał mi o niej, ale jestem bardziej niż pewna, że to ta sama kobieta, co koło samochodu. Uniosłam głowę do góry, patrząc na wskazówki zegara, kiedy pokój znów wypełniony był głuchą ciszą, przerywaną jedynie dźwiękiem wskazówek. Po trzeciej. W tej chwili inne myśli zajęły moją głowę. Przecież nie uda mi się unikać Cupera, do ukończenia pełnoletności.


 Justin's POV.

Był już późny wieczór, kiedy wkurwiony wciąż tu ślęczałem. Może dlatego, że nic mi nie wychodziło? A może po prostu nie miałem ochoty siedzieć sam w domu. I tak nie miałem co robić. Nie miałem zamiaru siedzieć tam, i żałośnie opłakiwać ją. Mimo, że nie nawidzę zdrady. Kiedy mówię komuś, że go kocham, mówię poważnie, lub wcale. Pokręciłem głową, oblizując usta, po to, by potem zwęzić je w cienką linkę. Spojrzałem nudnym wzrokiem, na chyba setną z kolei umowę, szczerze nawet nie skupiając się na jej treści. I tak, nic do mnie nie docierało. Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyjąłem z niej telefon. Jak wielkie było moje rozczarowanie, kiedy na wyświetlaczu pojawi się numer Ryana, a nie Aby, czy kogokolwiek innego. Nie chętnie odebrałem.

-Czego chcesz, Ryan? Jestem w pracy.- Warknąłem niezadowolony, mając przed sobą wciąż tę samą umowę, obiecującą gruszki na wierzbie...

-Cześć przyjacielu! Nie, nie! U mnie wszystko ok. Tak, mam się dobrze.- Ewidentnie drwił ze mnie, kiedy przewróciłem oczami.

-Ryan, do rzeczy.- Mruknąłem znudzony, nie mając ochoty słuchac jego pierdolenia. Jest moim przyjacielem, traktuję go nawet jak brata, gdyż znamy się, od kąd mieliśmy po pięć lat. Ale wiedziałem, że prędzej, czy później Ryan zauważy, że nie ma Layli. Że wyjechała na wakację, długo by nie wierzył.

-Tylko mi kurwa nie mów, że znów zapomniałeś o pół finałach!- Niemal krzyknął do telefonu, sprawiając tym samym, że skrzywiłem się lekko, odsuwając nieco telefon od mojego ucha. W innym przypadku, naj prawdopodobniej byłbym głuchy. Pokręciłem rozbawiony głową.

-Tak, tak Ry, nie zapomniałem.- Mruknąłem sarkastycznie. Zachichotałem, marszcząc brwi, kiedy uświadomiłem sobie, że ostatni raz mówiłem tak do niego, w szkole średniej.

 -Jutro, szósta, twoja chata, nie przyjmuję wymówek.

Nie zamierzałem się wymigiwać. Sam cholernie chciałem zobaczyć ten mecz.

-Jasne.- Rozłączyłem się, nie mając ochoty słuchać go ani chwili dłużej.

Przejechałem palcami wzdłuż moich wręcz idealnie ułożonych włosów, ciągnąc za ich końcówki. Zapomniałem o czymś. Byłem tego pewien. Być może, Ryan nie pozbawił mnie jeszcze słuchu, ale pamięci na pewno. Starałem się wytężyć umysł, kiedy warknąłem, krzycząc w duchu "przelew!" Wszedłem na stronę internetową mojego banku, przelewając odpowiednią ilość gotówki, na konto ochroniarza Abygail. Mój telefon ponownie za wibrował, kiedy przewracając oczami, byłem pewien, że to znów Ryan. Nie patrząc na numer, odebrałem.

-Czegu kurwa jeszcze chcesz, Ryan?

-Jus, Justin to ty?- Zamarłem. Westchnąłem, czując jak krew w moich żyłach powoli gotuję się, słysząc w słuchawce głos, którego nie chciałem już słyszeć.

-Czego jeszcze chcesz, Layla?! Wydawało mi się, że wyjaśniliśmy sobie wszystko.- Prychnąłem, chcąc rozłączyć się, kiedy jej głos zatrzymał mnie.

-Zaczekaj!- Krzyknęła rozpaczliwie, co tylko bardziej mnie zdenerwowało.

-Jeżeli chodzi Ci o resztę rzeczy, przyjdź po nie rano. Będą leżały w moim ogrodzie. Być może kilka kiecek będzie w basenie. Nie wiem, zależy, gdzie trafię.- Zaszydziłem.

-Justin, ale...

-Część.- Rozłączyłem się, rzucając telefon na biurko. Przejechałem rękoma po twarzy.Wstałem z mojego fotela, zaciskając szczękę, wziąłem wszystkie moje rzeczy, pogasiłem światła, zamknąłem mój gabinet, i bez choćby pożegnania z moją sekretarką, ruszyłem do wyjścia. Zjechałem na sam dół, moją prywatną windą, i pokierowałem się do wyjścia. Wychodząc, przez obrotowe szklane drzwi, odetchnąłem wiosennym, wieczornym powietrzem, rozglądając się dookoła. Całę miasto było rozświetlone, i tętniło życiem, mimo dość późnej godziny. Ruszyłem w stronę mojego samochodu, i wsiadłem na miejsce kierowcy. Odpaliłem silnik, ruszając. Kompletnie nie obchodziło mnie, z jaką prędkością jadę. Ufałem sam sobie.


Otworzyłem drzwi, ściągając buty, kierując się jak zwykle do kuchni. Wyjąłem z lodówki butelkę wody, po czym pociągnąłem kilka łyków. Zastanawiało mnie, co robi Aby. Byłem wkurwiony na Siebie, że nie dotrzymałem obietnicy, i nie wziąłem jej nigdzie, ale niestety praca wzywała. W domu panowała straszna cisz, przez co czułem się jeszcze gorzej. Nie, żeby Layla zawsze była w domu, ale wolałem żyć ze świadomością, że wróci. Nienawidziłem być sam. Ruszyłem schodami na górę, rozbierając się po drodze. Kolejno ściągałem marynarkę, krawat, koszulę. Nagi od pasa w górę, wszedłem do mojej sypialni, rzucając ciuchy w kąt.  Zdjąłem spodnie, pozostając w samych bokserkach. Wszedłem do łazienki, wykonałem wszystkie czynności, i wróciłem do sypialni, rzucając się do łóżka, z głośnym jękiem.


_____________________________________________________________________

Cześć! Witam was nowym rozdziałem, który miał być wcześniej, wiem. Na wstępie, chciałam wam podziękować, za 16 komentarzy, pod poprzednim rozdziałem! Oby tak dalej. Czy możecie obiecać mi, że liczba ta, nie zmniejszy się, a wręcz przeciwnie, wzrośnie? :) TO NIE LIMIT! Nie uznaję czegoś takiego. No cóż, na zakończenie, chciałam wam po gratulować, bo zgadliście, co zobaczył Justin na kanapie ;P Tylko nie róbcie dramy, bo ten rozdział leży u mnie z parę miesięcy, więc nie ściągam pomysłów z komów. :) Do następnego!

czwartek, 4 września 2014

Rozdział 6

"-Nie okazuj om, że się boisz..."


Idę ciemnym korytarzem 
nie pytam co dalej 
Idę przed siebie 
nie zwarzam na Ciebie
To nie istotne
Strach
Ból
To wszystko
To wszystko rozdziela mnie na pół...~ Wiersz mojego autorstwa

CZYTASZ- KOMENTUJESZ! 



-Ale skąd możesz to wiedzieć, Justin?- Głos Aby wyciągnął mnie z zamyśleń.

-Skarbie, nie dotknie Cię. Obiecał, że tego nie zrobi. Uwierz, że mówił prawdę.- Mruknąłem, uśmiechając się pod nosem. Nie lubiłem stosować przemocy, ale był powód. Nie ważne było, że jestem starszy, i z pewnością silniejszy. On od niej też był silniejszy, a wątpię, żeby się z tym liczył.

-No ale...

-Ab, nie ma żadnego "ale". Nie możesz przejmować się takimi błahymi sprawami, jak tego typu problemy w szkole. Nie zrozum mnie teraz źle.- Spojrzałem na nią wymownie, gdy spojrzała na mnie przygryzając wargę.- Chodzi mi o to, że w życiu będziesz miała gorsze problemy, a wtedy to, będzie nie istotne.- Wzruszyłem ramionami, patrząc na nią smutno. To nie tak, że uważam, że przesadza, bo tak nie jest. Doskonale ją rozumiem, rozumiem, że się boi.

-Nie musisz mnie wiecznie pouczać, Justin.- Warknęła jadowicie, kiedy jej oczy wyraźnie były już załzawione. Westchnąłem, chwytając jej policzki w dłonie, kiedy nie zamierzałem odpuścić.

-Aby, wiem. Pokarz im, że nie rusza Cię to, i po prostu tam wejdź.- Użalając się nad nią, i mówią, jak bardzo mi jej żal, nie pomógł bym jej. Kciukiem starłem łzę z jej policzka, kiedy spojrzała na drzwi od wielkiego budynku szkoły, odwracając je tym samym ode mnie. Przymrużyła powieki, gdy westchnęła. Bez słowa podeszłą do nich, kiedy nie pewnie je otworzyła. Uśmiechnąłem się lekko, idąc zaraz za nią. Chciałem być tu z nią chociażby do końca przerwy. Tyle mogłem zrobić. Stanęliśmy w progu, kiedy wszystkie pary oczu na długim korytarzu skierowane były na nas, zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, o co im wszystkim chodzi. Zawsze myślałem, że to przesadne gdy wszyscy patrzą na jednego ucznia, i jest tak tylko w filmach, ale nie. Jednak nie. Spojrzałem na przerażoną Aby, która ledwo powstrzymywała się od płaczu, jednak wiem, że jeśli by to zrobiła, pogorszyłaby tylko swoją sytuację.

-Czemu do chuja się tak gapią?- Syknąłem cicho do dziewczyny, która stałą tak po prostu patrząc się w podłogę. Najgorsze było to, że ona naprawdę się bała, a ja myślałem, że to błaha sprawa. Nie powinienem myśleć tak o tym, zwłaszcza, że widziałem jej żebra.

-Nie wiem.- Odparła krótko, kiedy jąkała się, przełykając ślinę.

-Ab, nie przejmuj się tym, proszę.- Stanąłem przed nią, zasłaniając jej widok na tych wszystkich pojebów.- Wiesz, że nie mogę być tu z tobą cały dzień.- Mruknąłem cicho, kiedy przymknęła na chwilę powieki, zapewne starając się uspokoić.

-Justin...- Szepnęła spłoszona, kiedy spojrzała w jak podejrzewam na kogoś. Zmarszczyłem brwi, patrząc na nią chwilę, kiedy odwróciłem się w tym samym kierunku, widząc jakąś grupę nastolatków, która patrzyła i na nas. Przymrużyłem wzrok, dostrzegając w niej te same dziewczyny, które widzieliśmy dziś w Starbucksie. Warknąłem wkurwiony, kiedy zacisnąłem pięści, ruszając w ich kierunku.

-Justin, nie idź tam!- Dziewczyna chwyciła moją rękę, zatrzymując mnie, kiedy zacisnąłem szczękę, nie spuszczając z nich wzroku. Zauważając moje intensywne spojrzenie, niektórzy odwrócili wzrok, kiedy prychnąłem. Odwróciłem się w stronę Abygail, dostrzegając jedną łzę na policzku. Warknąłem, podchodząc do nie szybko, gdy puściła moją dłoń. Szybko wytarłem jej mokry policzek, gdyż nie chciałem, by kto kolwiek go zauważył.

-Nie okazuj im, że się boisz kurwa!- Syknąłem, jednak nie chciałem być zbyt szorstki. Pogładziłem kciukiem jej policzek, kiedy kręcąc głową, przetarła oczy. Patrzeliśmy sobie chwilę w oczy, kiedy przysunąłem jej ciało do mojego, zamykając w uścisku.

-O której kończysz?- Mruknąłem w jej włosy, gdy zadrżała lekko. Zachichotałem, wciąż trzymając nos przy jej szyi.

- Po pierwszej.- Westchnęła, odsuwając się ode mnie. Kiwnąłem głową, palcami chowając za jej ucho jeden kosmyk włosów.

-Szkoda, że nie mogę być tu cały dzień.- Mruknąłem, poruszając brwiami, chcąc choć trochę ją rozweselić. Parsknęła cicho, gdy jej spojrzenie mówiło "Żartujesz, prawda?"

-Wzięli by Cię za jakiegoś pedofila, czy coś.- Zachichotała, spuszczając spojrzenie. Nic na to nie poradzę, ale nie potrafiłem się nie uśmiechnąć.

-Ach, tak? W takim razie co robię w twoim domu, hmmm?- Zagruchałem unosząc brwi.

-Swoją drogą, właśnie, co robisz?- Spytała marszcząc brwi, kiedy zachichotałem.

-Nie mam pojęcia.- Wzruszyłem ramionami, kiedy jej usta uformowały się w kształcie literki "o".

Dzwonek rozbrzmiał, sprawiając tym samym, że tłok na korytarzu stał się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Wszyscy przeciskali się, kompletnie nie uważając. Spojrzałem na Aby, która stałą nie ruchomo, patrząc tępo przed siebie. Otworzyłem usta by coś powiedzieć, jednak Ab przerwała mi.

-Poradzę sobie.- Niedbale wzruszyła ramionami, chcąc wyglądać na pewną siebie, kiedy ja wiedziałem dokładnie, że tak nie jest.

-Na pewno?- Spytałem, uważnie patrząc na jej reakcję. Westchnęła głęboko, kiwając głową.

-Tak, możesz iść.- Chwilę zastanawiałem się jeszcze, patrząc na nią, by upewnić się, że nie rozpłacze się zaraz, po czym skinąłem głową. Nie było już czasu, gdyż lekcja się zaczęła,a ona musiała na nią iść.

-Gdyby co kolwiek się działo, dzwoń, ok?- Spytałem kiedy dziewczyna przewróciła żartobliwie oczami.- Aby, mówię zupełnie poważne.

-Dobrze.- Posłała mi uśmiech, kiedy ruszyła w stronę schodów. Na korytarzu prawie nikogo już nie było, więc miałem szansę odprowadzić ją wzrokiem.

Wyszedłem ze szkoły, będąc pewien, że już jej nie widzę, kierując się do mojego samochodu. Wyciągnąłem telefon, grzebiąc w numerach, kiedy w końcu znalazłem ten właściwy. Nie używałem go, od dwóch lat, jednak czasem cel uświęca środki. Nie było opcji, żeby ją tam zostawił. Wzdychając, oparłem się o maskę auta, niecierpliwie czekając, aż Zack odbierze.

-Halo?

-Siema Zack, jak się masz?- Zachichotałem. Rozejrzałem się dookoła, nie dostrzegając żywej duszy.

-Justin? Ja pierdole, ostatnim razem gadaliśmy dokładnie dwa lata temu.

-Taa, Dwa lata, odkąd nie żyją.- Mruknąłem, marszcząc brwi.- Nie miej mi za złe stary, jakoś nie tęskniłem.- Parsknąłem.

-I ja nie szczególnie. Słuchaj, nie mam teraz czasu, ale jak chcesz, możemy się spotkać.

-Nie, nie chcę. Potrzebuję tylko twojej pomocy.

 -Tak właśnie myślałem.- Prychnął. Przewróciłem oczami, śmiejąc się.- Wiesz, że mimo wszystko zawsze Ci pomogę. Czego?

-Potrzebuję ochroniarza. Teraz. W tej chwili.

-Znowu masz kłopoty Bieber?- Zaśmiał się kpiąco.- Myślałem, że skończyłeś z tym. Tak mówiłeś dokładnie dwa lata temu.

-Bo tak jest. Nie chodzi tu o mnie. Wiem, co mówiłem.

-Dobra, właśnie myślę o jakimś człowieku.

-Nie Shaine. To ma być ktoś porządny.- Warknąłem.

-Da się zrobić.

-Podeślij mi go, na adres,który Ci wyślę.- Mruknąłem, rozłączając się. Wysłałem mu wiadomość z adresem szkoły, po czym wrzuciłem telefon z powrotem do kieszeni. Z drugiej wyjąłem paczkę papierosów, oraz zapalniczkę. Odpaliłem jednego, zaciągając się dymem, gdy czekałem na ochroniarza, którego wynająłem dla Aby. Po piętnastu minutach, obok mnie, zaparkowało białe Ferrari. Byłem pewien, że to osoba na którą czekam. Wysiadł z niego jakiś facet, nieco starszy ode mnie. Zmierzyłem go wzrokiem, stwierdzając, że mogę zostawić z nim Abygail. Być może to przesada, wynajmować ochroniarza w takiej sprawie, ale jeśli to sprawi, że poczuję się pewniejszy, a Aby będzie bezpieczna, nie widzę w tym nic dziwnego.

-Justin Bieber?- Podchodząc do mnie wyciągnął dłoń, którą uścisnąłem.

-Zgadza się.- Mruknąłem, puszczając jego rękę, kiedy przymrużyłem powieki.

-Marcus Justice. O co chodzi?- Spytał, gdy odepchnąłem się od mojego samochodu, oblizując wargi.

-Jest pewna sprawa.- Odparłem poważnie, patrząc na budynek szkoły.- Jedna z uczennic potrzebuje ochroniarza. Nie chcę słyszeć żadnych pytań. Masz pilnować tylko, żeby wciąż byłą cała.- Spojrzałem na niego, gdy założył ręce na piersi, uśmiechając się znacząco.

-Mam pilnować dziecka z gimnazjum?- Prychnął, kiedy zacisnąłem szczękę.- Jest córką prezydenta czy co?- Zaśmiał się, wskazując na szkołę.

-Nie twoja jebana sprawa. Nie będę Ci płacił za gadanie.- Splunąłem jadowicie, nie zamierzając cackać się z jakimś ochroniarzem. Schowałem ręce do kieszeni.- Nie ma prawa spaść choćby jeden włos z jej głowy. Zrozumiano?- Spytałem chłodno, będąc śmiertelnie poważnym.

-Jak ona wygląda?- Spojrzał na mnie kompletnie nie wzruszony moim tonem, co również olałem, gdy wyciągnąłem telefon, pokazując mu zdjęcie Abygail. Zrobiłem je, gdy nie widziała. Tak, wiem. Dziwne, ale przydało się.

-Hmm, ładniutka.- Uśmiechnął się znacząco, gdy krew powoli gotowała się w moich żyłach.

-Spróbuj ją choćby tknąć...

-Spokojnie. Nie gustuję w małolatach.- Prychnął.

-Masz kręcić się po szkole niezauważalny. Lepiej dla Ciebie, żeby nie wzięli Cię za pedofila. Do pierwszej.- Wzruszyłem nie dbale ramionami, ignorując jego poprzedni komentarz. Podałem mu jeszcze kilka innych informacji, dotyczących na przykład tego, żeby dokładnie uważał na nią, gdy będzie w pobliżu jakiej kolwiek grupy.

-Weź nie mów mi co mam robić! Doskonale to wiem.- Warknął, kiedy posłałem mu przesłodzony uśmiech. Auć, chyba mnie nie lubi.

Ruszył w stronę budynku, nie odzywając się nic, kiedy ja wciąż uśmiechałem się jak idiota. Zaśmiałem się, kręcąc głową, kiedy spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Ósma czterdzieści trzy. Bez dłuższego zastanowienia wsiadłem do auta, gdyż zmianę w domu dziecka mam na dziewiątą.





Abygail's POV.

Przymknęłam oczy, chowając głowę w dłonie, kiedy kompletnie zlewałam to, co mówi nauczyciel. Cholera, nie chcę tu być. Po paru minutach bez sensownego gadania, zdzwonił dzwonek. Wybiegłam z klasy, nie marząc o niczym innym tak bardzo, jak o tym, by znaleźć się w samochodzie Justina. Chciałam, by odwoził mnie właśnie do domu.

Nie. Po prostu chcesz być w jego samochodzie.

Przewróciłam teatralnie oczami, darując sobie wywody mojej "podświadomej przyjaciółki". Szczerze jej nienawidzę. Szłam w kierunku szkolnego ogrodu, biorąc pod uwagę, że z dnia na dzień robi się coraz cieplej. W końcu jest już kwiecień, co oznacza, że niedługo wakacje. Z zamyśleń wyrwał mnie chichot dobiegający z za rogu, gdy z bocznego korytarza. Cała "świta" wyłonił się, a w moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie. Rozejrzałam się na boki, próbując dostrzec cokolwiek, co pomogłoby mi stąd wydostać się. Bez zastanowienia szybko chwyciłam klamkę od łazienki, wchodząc do niej. Miałam nadzieje, że mnie nie zauważyli. Przymknęłam oczy, gdy oparłam się plecami o drzwi. Otworzyłam powoli oczy, kiedy westchnęłam głęboko, a moim oczom nie ukazał się nikt inny, jak Sara, Natalie, Jessie i July, które patrzyły na mnie jak na idiotkę.

-Boże, dziewczyno co ty wyprawiasz?! O mało zawału nie dostałam!- Piskliwy głos Natalie, dobiegł do moich uszu, powodując, że skrzywiłam się z grymasem.- A skoro już spotykamy się w tej jakże nie oczekiwanej sytuacji, chciałam Ci tylko oświadczyć, że Cuper to mój chłopak. Oficjalnie, od wczoraj.- Uniosła głową z cwanym uśmieszkiem, a duma niemal rozpierała ją. Właściwie, byłam zdziwiona, że używała dość- Jak na nią- trudnych do zrozumienia słów. Większym szokiem było jednak to, co powiedziała potem. Nie mogłam w to uwierzyć! Jeszcze do niedawna chciał zgwałcić mnie, a teraz, jak gdyby nigdy nic, jest z Natalie!? O nie, to za dużo.

-Że, przepraszam niby co?!- Nie próbowałam nawet udawać, kompletnie nie zaskoczonej. Nie wiedziałam, na kogo jestem bardziej wściekła. To suka, ma tupet.

Jednak on, jest nie lepszy.

Pierwszy raz, zgodziłam się sama ze sobą. On za to również nie odstawał od niej. Był równie nie przewidywany, co przerażało mnie.

Jessie i Sara stały z boku, bacznie przyglądając się całej tej sytuacji, uśmiechając się dumnie, kiedy głośnie mlaskanie ich gum, doprowadzało mnie do szaleństwa. Jednak nie umiałam tak po prostu kazać im przestać.

 -Dokładnie to, co słyszysz, skarbie.- Skrzyżowała ręce na piersi, a reszta niczym posłuszne pieski zrobiła to samo. Jak można, tak bardzo pod porządkowywać się komuś. To takie poniżające.- A tak w ogóle, jakim człowiekiem musisz być, robiąc coś tak strasznemu komuś, tak cudownemu, jak Cuper?! Nic dziwnego, że Cię rzucił.- Odparła, kiedy patrzyłam na nią z szeroko otworzonymi oczami. Pokręciłam głową, niedowierzając.

Gdyby tylko wiedziała...

Strasznie zabolało mnie to, co powiedziała. To znów ja, jestem ta najgorsza, ta zła. Poczułam, jak łzy zbierają się w knocikach moich oczu. Ale jeśli teraz się rozpłacze, po prostu poniżę się.

-Co?!

-To. Przyszedł do mnie cały we krwi! Był taki wystraszony! Jak mogłaś nasłać kogoś na niego!- Pisnęła. Czy mi się to kurwa tylko śni?!


-Nasłała?! O czym ty kurwa mówisz?!- Krzyknęłam, czując się strasznie. Krew, wystraszony, i... Justin.

Momentalnie przed oczami, pojawiła mi się scena naszej rozmowy dzisiaj. "Pogadałem z nim..." Złapałam się za głowę, przymykając oczy.

-To taki wrażliwy chłopak, a ty potraktowałaś go tak nie czule!- Warczała, wściekle wymacując rękoma. Mimo, iż wiedziałam, że to mało możliwe, chciałam zachować zimną krew.

-Posłuchaj, Natalie. To wszystko, co Ci mówi, to pierdolone bajki! Chcę Cię tylko ostrzec! Chcesz znać praw...- Dyszałam, kiedy mi przerwała.


-Nie tłumacz się!- Tupnęła nogą Pstryknęła palcami, nawet nie odwracając się, kiedy ruszyła patrząc na mnie z przymrużonymi oczami. Reszta ruszyła za nią, posłusznie. Patrzyłam tępo w podłogę, kiedy nie docierało do mnie to, co się stało. Nie wiedziałam, jak można być tak głupim. Nie zastanawiając się, przepchnęłam się przez Sarę, chwytając Natalie za Ramię, kiedy odwracając się posłała mi zszokowane spojrzenia. Mruknęła ciche " co do cholery" Kiedy popchnęłam ja na ścianę. Pisnęła z bólu, a reszta spojrzała na mnie w szoku, gdy ja patrzyłam na Natalie. Szybko wybiegłam z łazienki, biegnąc przez korytarz. Czułam na sobie wzrok wszystkich, mimo tego, że nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Biegnąc, rozglądałam się na wszystkie strony. Każdy był zajęty czymś, gadaniem lub po prostu śpieszył się na lekcje. Postanowiłam to ignorować, gdyż pewnie to głupi żart mojej wyobraźni. Dzwonek sygnalizujący kolejną lekce, dał sygnał na całą szkołę, kiedy jęknęłam niezadowolona. Idąc w stronę klasy, parę osób trąciło mnie ramieniem, nawet nie przepraszając. Przecisnęłam się przez tłum, dostając się do sali języka angielskiego. Lepiej być po prostu nie mogło. Starałam się za wszelką cenę nie rzucać w oczy Panu Smith'owi. Udawałam, że czytam cokolwiek, kiedy poczułam łzy w oczach. Pokręciłam głową, wciąż wlepiając wzrok w książkę, gdy przymknęłam oczy. Siedziałam na szarym końcu, więc o tyle dobrze, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Po tej sytuacji w łazience, nie mogłam skupić się dosłownie na niczym. Wpatrywałam się tępo w książkę, a łza chcąc nie chcąc zmoczyła mój policzek. Jak najszybciej jak było to możliwe, starłam ją wierzchem dłonic. Pan Smith zaczął tłumaczyć kolejne nudne zadanie, którego nie miałam zamiaru spisywać z tablicy.



Justin's POV.
 Kończąc na dziś moją zmianę w domu, szybko pożegnałem się z James'em i Alec'iem, informując ich, że wychodzę. Chciałem już po prostu jechać po Aby, i zabrać tu do domu, gdzie będzie czuła się dobrze. Zadzwoniłem jeszcze do Marcusa, chcąc powiedzieć mu, że może powoli kończyć. Po pierwszym sygnale, odebrał.

-Halo?

-To tyle. Możesz na dziś kończyć. Było spokojnie?- Spytałem wsiadając do samochodu.

-Taa, mała nie robiła nic nad zwyczajnego. Może tylko przeizała się z paroma kolesiami.- Mruknął bez emocji, kiedy moje oczy rozszerzyły się w szoku. Aby?!

-Co kurwa?! Miałeś jej pilnować!- Nie mogłem w to uwierzyć. Chyba jednak nie byłą taka nie winna.

-Spokojnie, żartowałem.- Zaśmiał się, kiedy zacisnąłem szczękę. Warknąłem, kładąc jedną rękę na kierownicy, kiedy jeszcze nie ruszyłem.

-Jeszcze jeden taki żart, a osobiście dopilnuję, żebyś był pierwszy na odstrzale, czy to kurwa dla ciebie jasne?!- Krzyknąłem, kiedy w złości docisnąłem pedał gazu, nie chcąc tracić nad sobą kontroli.

-Dobra, koleś. Skończ. Wiem co mam robić. -Szepnął uspokajającym głosem, sprawiając, że przewróciłem oczami.

-Grzeczniej kurwa, bo możesz stracić pracę. Pozdrów Zacka, i po informuj go, że się z nim skontaktuję.- Warknąłem wkurwiony rozłanczając się. Dojechałem na miejsce, wysiadając z samochodu, kiedy oparłem się o jego bok krzyżując ręce. Przymrużyłem oczy, szukając w tłumie jednej, jedynej dziewczyny, na którą czekałem.  Po chwili zauważyłem drobniutką osobę,, która miała spuszczone spojrzenie. Uśmiechnąłem się lekko, widząc ją. Trzeba przyznać, że była naprawdę piękna. Podniosła lekko głowę, kiedy dostrzegając mnie, lekki uśmiech wdarł się na jej usta, a policzki lekko zaróżowiły. Podchodząc do mnie, starała się patrzyć wszędzie, tylko nie na mnie. Zachichotałem.  Po chwili zaczęła biec, kiedy była nieopodal mnie, wyciągnęła ramiona, nie śmiało rzucając się na moją szyję. Lekko zszokowany, objąłem ją ramieniem.

-Witaj księżniczko, aż tak tęskniłeś?- Zaśmiałem się, szepcząc do jej ucha.

-Cześć, Justin.- Zachichotała, odsuwając się lekko, kiedy posłała mi uśmiech.

-Jedziemy?- Zasegurowałem, poruszając brwiami, kiedy żartobliwie przewróciła oczami.

-Taak!- Krzyknęła, wyrzucając swoje małe piąstki w powietrze. Zachichotałem, otwierając jej drzwi do auta, kiedy wsiadła. Okrążyłem samochód dookoła, siadając na miejsce kierowcy, kiedy ruszyłem spod szkoły, jadąc przez mniej zatłoczone ulice Nowego Jorku.

-Jak było w szkole kochanie?- Spytałem spokojnie, koncenrując się jednak na drodze.

-Nie najlepiej, ale i nie najgorzej. W sumie, średnio.- Skrzywiła się. Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc.- Ugh, wiesz która to Natalie? Ta z domu.- Przed oczami pojawiła mi się dość seksowna szesnastolatka, która próbowała zaciągnąć mnie do łóżka.

-Ta, znam. Co z nią?

-Po pierwszej lekcji, chciałam na przerwę wyjść do ogrodu, ale...- Zatrzymała się na chwile.- Ale musiałam skorzystać z toalety.- Mruknęła wymijająco.- Więc weszłam tam, i spotkałam Natalie. Zaczęła krzyczeć, i mówić coś, żeby zostawiła Cupera, i że jest jej chłopakiem. Powiedziała też, że nasłałam kogoś na niego. Podobno przyszedł do niej zapłakany, we krwi.- Prychnąłem. Cipa.- Justin, błagam powiedz, że to nie ty.- Spojrzała w moją stronę przestraszona, kiedy westchnąłem głośno.

-Skarbie, musiałem mu jakoś wytłumaczyć, żeby się do Ciebie nie zbliżał. Zaczął mówić, że jesteś tylko jego, i że może Cię nawet zabić. Nawet nie wiesz, jak wkurwiony byłem. Nie umiałem inaczej.- Zacisnąłem szczękę, oraz dłonie na kierownicy, wciąż pozostając jednak spokojny. Nie chciałam jej tego mówić, ale zarazem uważam, że powinna wiedzieć, że już więcej ma się z ni nie spotykać. Z resztą, i tak pewnie nie zrobiła by tego. Teraz cicho szlochała.

-Ja po prostu nie chcę, żebyś miał kłopoty przeze mnie.- Wychlipała, kiedy zmarszczyłem brwi, będąc nieco zdziwionym jej słowami. Zamiast martwic się o Siebie, ona po prostu martwiła się o to, czy to ja będę miał kłopoty.

-Kochanie uspokój się.- Szepnąłem delikatnie, kładąc rękę na jej ramieniu, wciąż nie patrząc na nią.

-Ale boje się, że on to gdzieś zgłosi. Możesz iść do więzienia.

Uśmiechnąłem się lekko na dobór jej słów. Albo mi się wydaje, ale gdzieś już to słyszałem...

-Spokojnie, nie zgłosi.- Posłałem jej jedno krótkie spojrzenie, uśmiechając pocieszająco, kiedy  z powrotem położyłem drugą rękę na kierownicy.



Westchnąłem znudzony, przeglądając kolejną umowę. Zastanawiałem się, która może być najbardziej korzystna, kiedy była już dziewiąta. Jestem tu od czwartej. Musiałem zostawić Aby, wcześniej, niestety muszę być w pracy. Jeszcze pół godziny, i będę wolny. Dzięki Ci Boże. Dziwne, bardziej interesowało mnie to, co u Aby, niż u własnej dziewczyn. Może po prostu nie chcę słuchać, w jakim kolorze kupiła sobie setną sukienkę. Są ważniejsze rzeczy od tego, czy jest ona w kolorze mięty, czy brzoskwini, bądź śliwki.To nawet do cholery nie są kolory! Dla nie wtajemniczonych, brzoskwinia i śliwka, to owoce, a mięta zioło. Zaśmiałem się, kręcąc z rozbawieniem głową.

DO: Aby
Hej kochanie, jak tam? ;) Wszystko ok?

 Czekałem parę minut, kiedy mój telefon za wibrował.

OD: Aby
Tak jest ok :) Co robisz?

DO: Aby
Dalej w pracy. A co, tęskniłaś? ;)

Zaśmiałem się, wiedząc na sto procent, że jest czerwona.

OD: Aby
Właściwie, tak :(

Zmarszczyłem brwi, czytając jej odpowiedź. Myślałem, że napisze coś w stylu " Wcale nie!" Zrobiło mi się przykro. Nie mogę być z nią teraz.

DO: Aby
Kochanie, obiecuję, że jutro się zobaczymy. :* Mam niespodziankę. Jutro sobota, więc może gdzieś się wybierzemy, hmmm?

Chciałem zabrać ją na obiad, gdyż jedzenie w jej domu, na pewno nie bardzo jej smakuje...

OD: Aby
Naprawdę?

Postanowiłem się z nią podroczyć.

DO: Aby
Tak, ale chcę coś w zamian.

OD: Aby
Co?

DO: Aby
No zgadnij... ;)

OD: Aby
Jesteś niemożliwy!

DO: Aby
I tak wiesz, że mnie chcesz ;D

Nie odpisała już nic, więc zaśmiałem się z naszej wymiany SMS. spojrzałem na zegarek, kiedy westchnąłem z ulgą wiedząc, że mogę już wychodzić. Wstałem z fotela odkładając wszystkie papiery, i wychodząc. Zamknąłem mój gabinet, ruszając do mojej windy...

 Warknąłem, chcąc być w końcu w domu. Będąc przed podjazdem, wysiadłem włączając alarm. Ruszyłam wzdłuż podjazdu, wchodząc do mojej willi, kiedy ściągnąłem buty. Marzyłem już tylko o ściągnięciu tego kurewskiego garnituru, i po prostu walnąć się do łóżka. Jak zwykle byłem wyczerpany. Ruszyłem w stronę salonu. Spojrzałem na kanapę, a to co tam zobaczyłem, wprowadziło mnie w kompletne osłupienie. Po prostu nie mogłem w to uwierzyć...