poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 18

"- Zastanawiałem się nad zwolnieniem Cię"





                              CZYTASZ?=KOMENTUJESZ! + KRÓTKA NOTKA POD



Abygail's POV.

Siedziałam na krześle już dobrą godzinę tuż obok Justina, który stykał się swoim ramieniem z moim. Panowała okrutna cisza, przerywana co jakiś czas kaszlem pacjentów z ich sal, bądź szuraniem ich kapci, gdy przechodzili korytarzem, mętnym, i zmęczonym życiem krokiem. Co jakiś czas, czułam na sobie wzrok Ryana, chodzącego bez czynnie po korytarzu, szarpiąc swoje włosy.

Podkuliłam kolana tak, aby oprzeć pięty na skraju krzesła. Przymknęłam oczy, kiedy pojawiły się w nich łzy. Dlaczego? pewnie zapytacie. Otóż nie mam pojęcia dlaczego tak przeżywam wypadek zupełnie obcego mi człowieka. Jestem bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę.

Spojrzałam w bok, patrząc na mocno zarysowany, od napinania szczęki, profil Justina. Patrzył zupełnie tępo w podłogę czarnymi, niczym węgiel oczami. Wydawał się być spokojny, nie ruszał się, miałam wrażenie, że nawet nie mrugał, czy nie oddychał. Na szczęście było tak cicho, że mogłam usłyszeć nawet jego regularny oddech... Zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć, żeby poczuł się lepiej. Jednakże ostatecznie doszłam do wniosku, że cokolwiek teraz powiem, może tylko bardziej go rozzłościć. Tak, rozzłościć, bo on nie jest już nawet smutny, czy zszokowany. On po prostu jest wściekły. Spuściłam tęczówki, bawiąc się bezcelowo palcami.

- Jak to się kurwa w ogóle stało...- mruknął jak najbardziej do siebie Ryan. Wspominałam, że jest tutaj bardzo cicho?

Westchnęłam, z powrotem spuszczając wzrok, a w tym samym czasie z sali operacyjnej, wyszła pielęgniarka.

- I co z nim!? - Justin poderwał się, jak szalony naskakując na nią, zupełnie tak samo, jak Ryan.

Pielęgniarka o jasnych włosach, i niebieskich oczach westchnęła, niby zupełnie nie wzruszona, patrząc z dołu na nich obojga, nabierając już powietrza do płuc, aby coś powiedzieć.

- No kurwa, wiadomo coś!? - przewróciłam oczami na Ryana.

- Proszę się uspokoić, i nie wyrażać wulgarnie, albo w przeciwnym razie będę zmuszona kazać pana zabrać z oddziału - odparła spokojnie, jednak, jak nie trudno się domyśleć, to tylko pozory. Spojrzała na Justina, już z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy - na razie nie mogę udzielać panu żadnych informacji, przepraszam.

I odeszła, a ja patrzyłam na nią, dopóki nie zniknęła z mojego pola widzenia, wychodząc z oddziału, przez wielkie, białe, dwu skrzydłowe drzwi. Odwróciłam głowę, zawieszając wzrok na zrezygnowanym Justinie, siadającym krzesło dalej ode mnie. Schował głowę w dłonie, łokcie natomiast kładąc na kolanach.

Ryan wściekle kopnął jedno z krzeseł po przeciwnej stronie korytarza. Sprawił tym samym, że podskoczyłam przerażona na jego nagły, gwałtowny ruch i westchnęłam.

Byłam już znudzona siedzeniem tutaj. Bezcelowym, siedzeniem. Nikt nie mógł nam nic powiedzieć, a na nasze pieprzone nieszczęście, nikt z nas nie jest spokrewniony z Zackiem. Mogliśmy siedzieć i bezmyślnie patrzeć w podłogę wiekami, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie przypomniałam sobie, że dawno temu powinnam być w domu...

Zacisnęłam oczy, marszcząc brwi i westchnęłam z kompletnym poirytowaniem i strachem. Wyjęłam telefon z kieszeni bluzy Justina, i odblokowałam go.

- Muszę zadzwonić do Jamesa... Boże, jestem martwa - mruknęłam cicho, przeglądając wszystkie nieodebrane połączenia. Było ich ponad dwadzieścia, wszystkie od niego.

- Ja zadzwonię, myślę, że tak będzie lepiej - mruknął, odchodząc kawałek. Skinęłam głową, mimo, że on już tego nie zobaczył. Opuszczając kolana z powrotem na ziemię, spojrzałam na Ryana, który teraz siedział na krześle parę metrów dalej. Spojrzał na mnie krótko po chwili bez namiętnie patrząc na Justina. W między czasie, ta sama pielęgniarka weszła z powrotem na oddział, nie posyłając żadnemu z nas choćby jednego, krótkiego spojrzenia.

Wstałam z krzesła, idąc w stronę wyjścia z oddziału, gdzie niedaleko drzwi stał Justin, już rozmawiając z Jamesem. Przygryzłam wargę zdenerwowana, ponieważ jego mina zdradzała wszystko, nie jest dobrze...

Stanęłam na przeciwko Justina, kiedy zaczął gestykulować rękoma, co miał w zwyczaju robić, gdy rozmawiał przez telefon.

- James, spokojnie, Abygail jest cała, nie denerwuj się - odparł spokojnie, ale widziałam, że sam jest kłębkiem nerwów.

- Wiem, co obiecałem, wiem, że miała być wcześniej... - zatrzymał się w połowie zdania, przewracając oczami, i jestem pewna, że to James mu przerwał.

- Cholera, James daj mi to wytłumaczyć - odparł głośniej, chcąc go przekrzyczeć.

Byłam zdenerwowana, jak nigdy. Z nerwów obgryzałam paznokcie, i było mi wręcz niedobrze. Wiedziałam, że James nie prędko znów zaufa Justinowi, o ile w ogóle to zrobi. Ale to nie była jego wina, on chciał, żebym jechała do domu, a to ja upierałam się, że będę tutaj z nim. Dlaczego jestem taka głupia? Dlaczego po prostu nie pojechałam do domu, przecież powinnam była liczyć się z tym, że nie mogę jak inne nastolatki włóczyć się całą noc po mieście, a na koniec wcisnąć rodzicom jakieś historyjki o nocowaniu u koleżanki. Teraz zapewne nie wyjdę z domu do ukończenia osiemnastego roku życia, kiedy to przyjdzie na mnie pora, i będę musiała radzić sobie sama.

- Dobra, będzie w domu za godzinę. Wcześniej nie damy rady... - cisza - wytłumaczę Ci wszystko, jak będziemy na miejscu, do zobaczenia - odetchnął, wciskając czerwoną słuchawkę, i schował telefon do kieszeni, następnie spojrzał na mnie.

- Jest zły? - głupie pytanie.

- Jest bardzo zły, jest wściekły - mruknął, palcami odrzucając włosy do tyłu.

Ugięłam nogę w kolanie, spuszczając wzrok w zakłopotaniu - już po mnie - odchyliłam głowę do tyłu.

Justin ruszył z powrotem w stronę krzeseł, na których siedzieliśmy parę minut temu, więc poszłam za nim - nie będzie tak źle, nie martw się tym, dobrze? Jakoś to załatwię.

- To nie będzie takie łatwe, nie znasz jeszcze Jamesa.

Justin zachichotał pierwszy raz od wypadku Zacka, więc i sama mimo, iż byłam załamana, uśmiechnęłam się do niego, kiedy zatrzymaliśmy się - poczekaj chwilę, odwiozę Cię do domu, tylko pożyczę samochód od Ryana, musimy się pośpieszyć.

Zostawił mnie samą, podchodząc do swojego, jak mniemam, przyjaciela. Nie bardzo chciałam zostawiać ich obojga samych. W trakcie jazdy tutaj, miałam wrażenie, że wydrapią sobie nawzajem oczy.

Oparłam się o ścianę, przymykając chwilowo oczy. I dopiero wtedy poczułam, jak bardzo senna jestem.



Justin's POV.


- Stary, musisz pożyczyć mi samochód, to sytuacja awaryjna - spojrzałem na swojego przyjaciela, który posłał mi kpiący uśmieszek.

- Muszę? - prychnął, na co przewróciłem oczami.

- Śpieszy mi się. Cholernie mi się śpieszy, dawaj te pierdolone kluczyki - warknąłem.

- Moje kochanie ma wrócić w stanie nie naruszonym - od niechcenia rzucił kluczyki w moją stronę, które złapałem.

- Dzięki, wrócę niedługo, odwiozę tylko Abygail, i jestem - Ryan skinął głową, wymownie patrząc na dziewczynę, stojącą za mną. Odwróciłem lekko głowę, widząc ją opierającą się o ścianę. Miała przymknięte oczy, i wyglądała, jakby mogła zasnąć tu i teraz. Może już to zrobiła?

- Co jej jest?

- Jest po prostu zmęczona, nie wiem dla czego, ale cholernie przeżyła ten wypadek - wzruszyłem ramionami.

- Idź już, odwieź ją, ledwo trzyma się na nogach.

- Staraj dowiadywać się czegokolwiek, zaraz jestem.

Ryan skinął głową, nic więcej nie mówiąc i wyminął mnie, idąc w kierunku wyjścia z oddziału. Poszedł kupić kawę, jestem tego niemal pewien.

Podszedłem do dziewczyny, stając na przeciwko niej i położyłem dłoń na jej miękkim, lekko różowym policzku, na co od razu otworzyła oczy. Rozejrzała się, aż jej wzrok spoczął na mnie. Zachichotałem, zabierając rękę z jej twarzy - Ryan pożyczył nam samochód, chodź - wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Popatrzyła na nią niepewnie i tak samo niepewnie ją chwyciła. Objąłem palcami jej malutką, w porównaniu do mojej, ruszając w stronę wyjścia. Kątem oka dostrzegłem, jak spuszcza wzrok, a jaj policzki są jeszcze bardziej różowe.

- Przykro mi, wiesz? - odparła cicho.

- Nie potrzebie, wiesz? Zack jest twardy, wyjdzie z tego - odparłem, mocniej ściskając jej dłoń, aby dodać jej otuchy. W odpowiedzi uśmiechnęła się nieszczerze.

Otworzyłem drzwi, przepuszczając, i puszczając już rękę Abygail.

- Dżentelmen - zachichotała.

- Jak zawsze - puściłem oczko w jej kierunku, uśmiechając się wymownie.

Szliśmy do głównego wyjścia ze szpitala, nie odzywając się już. Byłem teraz zbyt pochłonięty myślami o Christianie, a właściwie o tym, jak się zemścić. Byłem pewien, że to on, Zack nie miał ostatnio żadnych wrogów. On taki jest, załatwia wszystkie sprawy do końca, likwiduje wszystkich świadków, bez możliwości robienia sobie wrogów, nie licząc mało strasznych, czy niebezpiecznych "gangów" którym nie płacił za roznoszenie towaru...

Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyciągnąłem z niej telefon. Spojrzałem na wyświetlacz, widząc na nim numer mojej sekretarki. Nacisnąłem zieloną słuchawkę, jednocześnie marszcząc brwi.

- Betty? Dlaczego dzwonisz o tej godzinie?

- Dobry wieczór. Przepraszam, wiem, że godzina jest nieprzyzwoita, ale zapomniałam Panu powiedzieć - westchnęła zakłopotana, gubiąc się w słowach.

- Do rzeczy - odparłem, kiedy wychodziliśmy ze szpitala.

- Ma Pan dziś o dwunastej spotkanie z Panem Rogerem - mruknęła nieśmiało.

- Betty, jak mogłaś zapomnieć, żeby powiedzieć mi coś tak ważnego? - uniosłem lekko głos, w jednej chwili zastanawiając się nad zmianą sekretarki.

Spojrzałem w bok, widząc przyglądającą mi się Abygail. Miała zmarszczone brwi, więc cicho mruknąłem, że to z pracy.

Kobieta nie odezwała się ani słowem, zapewne czując się głupio. Westchnąłem jedynie, a w tym samym czasie odnalazłem wzrokiem czarne Ferrari Ryana.

- Będę na pewno, dziękuję, Betty, do zobaczenia - nacisnąłem czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz na jeszcze bardziej złego - spojrzałem na dziewczynę, która momentalnie spuściła wzrok.

- Bo jestem jeszcze bardziej zły - stanąłem koło samochodu - mojej sekretarce wydaję się chyba, że jak przypomni sobie o spotkaniu o czwartej w nocy, i powie mi o tym dopiero teraz, wszystko będzie ok - warknąłem, przewracając oczami.

- Nie złość się tak, może ma jakiś prob...

- A ty, nie mów mi co mam robić - spoważniałem, patrząc na Abygail ostrzegawczo.

- Przepraszam, ok? Chciałam tylko powiedzieć, że

- Abygail, wejdź do samochodu, chcę już stąd jechać - przewróciłem oczami.

Dziewczyna pokręciła głową, zwężając oczy, jednak zrobiła to, co powiedziałem. Delikatnie chwyciła klamkę od drzwi po stronie pasażera, i równie delikatnie, wsiadła do samochodu. Zrobiłem to samo, siadając na miejscu kierowcy i zapiąłem pasy.

- Teraz znów nie będziesz dawał mi dojść do słowa? - spojrzałem na Abygail. Nie odezwałem się ani słowem, wkładając kluczyki do stacyjki i zapaliłem silnik.

- Justin do cholery nie ignoruj mnie! Rozumiem, że jesteś zły, bo to był ciężki dzień, ale nie wyżywaj się na mnie!

Wciąż byłem cicho. Wyjechałem z parkingu, skręcając na autostradę.

Byłem chujem w stosunku do niej, prawda? Ale mimo, że nie chciałem taki być, po prostu nie umiałem teraz inaczej. Byłem zbyt zły, zarówno na nią jak i na cały otaczający mnie świat. Powinna w końcu się nauczyć, że nie ma prawa mówić mi, co mam robić, i to jest to, czego głównie się trzymam. A trzymam z dala od zdania innych. Mogą pierdolić co chcą, i ile chcą a ja i tak będę robił to, co uważam za słuszne, nawet, jeśli nie jest to rozsądne.

Usłyszałem, jak westchnęła zrezygnowana, i mimo, że kątem oka widziałem, że stara się wyglądać na złą, jest jej przykro. Teraz na prawdę poczułem się źle, ale duma nie pozwoliła mi się odezwać.
***

Nacisnąłem stopą hamulec, zatrzymując samochód niedaleko podjazdu domu dziecka. Abygail natychmiast otworzyła drzwi i wysiadła, nie racząc zaczekać na mnie. Wkurwiony na siebie samego, szybko zrobiłem to samo, trzaskając delikatnie drzwiami i zablokowałem go.

- Aby, poczekaj - chwyciłem w jej nadgarstek w ostatniej chwili, gdy miała wchodzić do środka. Znajdowała się po między mną a drzwiami, więc nie miała możliwości ucieczki - dlaczego się tak śpieszysz, masz zamiar sama tłumaczyć się Jamesowi? Spoko, mi to na rękę - syknąłem, puszczając jej nadgarstek. Ruszyłem z powrotem w stronę auta, wiedząc doskonale, co stanie się za chwilę...

- Justin, poczekaj! - zatrzymałem się, uśmiechając pod nosem - chcesz mnie teraz zostawić?!

Odwróciłem się, poważniejąc.

- Wydawało mi się, że tego byś chciała - wzruszyłem niedbale ramionami.

Patrzyła na mnie chwilę, tak samo, jak ja na nią. Znajdowaliśmy się w pewnej odległości od siebie, ale mimo to, mogłem zobaczyć świecące przez blask księżyca łzy w dole jej oczu.

Dlaczego byłem takim chujem?

Bez żadnego słowa, po prostu odwróciła się i weszła do domu. Patrzyłem na drzwi wejściowe, do póki nie zatrzasnęły się mocno. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to ja zachowuje się jak dziecko... Pokręciłem głową, nie pewnie ruszając w stronę domu. Znów poczułem wibrację w kieszeni, więc zastanawiając się, kto tym razem się do mnie dobija, odebrałem smsa od Ryana.

Od: Ryan
Gdzie jesteś? Miałeś niedługo być, pośpiesz się kurwa.

Odpisałem na szybko, że chwilę to zajmie i schowałem telefon z powrotem do kieszeni.

Wszedłem do domu bardzo cicho i ostrożnie, nie chcąc obudzić żadnego z podopiecznych. Spojrzałem w boczny korytarz po lewej stronie. Drzwi od gabinetu Jamesa były lekko uchylone, a przez szparę wychodziła struga światła. Idąc w tamtym kierunku, słyszałem co raz wyraźniejsze głosy dochodzące z pokoju. James po raz kolejny zadawał to samo pytania, a dziewczyna jąkała się, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się chwilę, na kogo bardziej jestem zły. Na Jamesa, który postawił Abygail w nie zręcznej sytuacji, czy na siebie, bo to przeze mnie w takowej się znalazła.

Zapukałem w drzwi, i wszedłem do środka. Zobaczyłem Abygail, ze spuszczoną głową i łzami w oczach i stojącego nad nią Jamesa. Oboje równo, jak na zawołanie spojrzeli w moim kierunku, ale swoje spojrzenie zawiesiłem tylko na dziewczynie.

- Justin? Gdzie byłeś? - zdziwił się.

- Musiałem przeparkować samochód - wyjaśniłem szybko.

- To może ty mi powiesz, jak to się stało, że mając wyznaczony czas, ty wracasz z nią o piątej rano? Zdajesz sobie sprawę, że to niedopuszczalne?

- Wiem, ale...

- Mógłbym wnieść oskarżenie o próbę uprowadzenia nieletniej z domu, wiesz jakie są tego konsekwencje?

- Cholera James, co ty pier... gadasz?! - wyrzuciłem ręce w powietrze.

- Niech pan tego nie robi, to nie jego wina! - odezwała się Abygail. Jej źrenice były powiększone i była jeszcze bardziej przerażona, kiedy spojrzała na mnie z czystym strachem w oczach. Oblizałem wargi, myśląc, jak wybrnąć z sytuacji.

- Wiem, jak to wygląda i że nie świadczy o mnie dobrze - westchnąłem.

- Zastanawiałem się nad zwolnieniem Cię - wypalił prosto z mostu.

Uniosłem brwi w zdziwieniu, spoglądając na zszokowaną Abygail

- Nie możesz, James! - Krzyknęła

- Mogę, i...

- Daj mi jeszcze jedną szansę. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło się coś takiego? To jedno razowa sytuacja. Jeśli chcesz, to mnie wywal, ale ciekawy jestem, czy znajdziesz kogoś na moje miejsce? Chyba, że masz całą kolejkę - wzruszyłem ramionami.

James popatrzył chwilę w podłogę, zapewne myśląc o całej zaistniałej sytuacji. W tym samym czasie, bez emocjonalnie patrzyłem na jedną łzę spływającą po policzku Abygail. Przygryzłem wargę, zaczynając się niecierpliwić.

- Muszę postępować z zasadami, Justin - odparł James, a chwilę później usłyszałem rozpaczliwe westchnięcie dziewczyny.

- To chociaż raz sobie odpuść? - mruknąłem

Przejechał dłońmi po twarzy, wzdychając głośno.

- Abygail ma szlaban. Do odwołania, nie masz prawa zabrać jej z tego domu, choćby na krok - powiedział, ruszając na miejsce za swoim biurkiem.

Skinąłem głową i spojrzałem na patrzącą w podłogę Abygail.

- Nie obwiniaj za to jej, zdarzył się mały wypadek, dlatego to opóźnienie...

- Abyagil miała wypadek? Justin, chłopie, ty naprawdę chcesz za wszelką cenę narobić sobie kłopotów - warknął zły, podchodząc do niej, i chwytając jej podbródek.

- Nic Ci się nie stało? Jaki wypadek?

- Nie, nic mi nie jest.

- Mój znajomy. Byliśmy przy Central parku, czekaliśmy na metro, zobaczyliśmy, jak potrącił go samochód, tyle.

- Zadziwiające, jak spokojnie o tym mówisz - pokręcił głową - Abygail ma swój rozum, mogła wrócić do domu. Ciebie nie muszę kontrolować, ale dlaczego wmieszałeś do tego ją?

- To ja chciałam z nim jechać - odezwała się.

James usiadł na krześle za biurkiem.

- To już nie jest ważne. Abyagil, idź się kładź, o ósmej jest pobudka i nie będę robił wyjątku. I tak zrobiłem jeden, nie wyciągając żadnych większych konsekwencji - spojrzał na nas oboje.

- To się więcej nie powtórzy - dodałem.

- Oczywiście, że nie. Osobiście tego dopilnuje. Oboje zejdźcie mi już z oczu, zaraz kończę zmianę, ale jeszcze pogadamy o tym.

Abygail ruszyła w moim kierunku, nie patrząc na mnie

- Dziękuję James, dobranoc - mruknęła wychodząc

- Na razie - i wyszedłem.

Wzrokiem szukałem postaci dziewczyny ale nie musiałem szukać długo. Stała oparta o ścianę, patrząc na mnie.

- Jadę dzisiaj z tobą do szpitala - szepnęła, krzyżując ręce.

Spojrzałem na nią wymownie, zastanawiając się, czy robi sobie żarty.

- Chyba nie zrozumiałaś, co powiedział James - prychnąłem - nigdzie ze mną nie jedziesz.

Pokręciła głową, uśmiechając się zadziornie.

- Będziesz słuchał tego, co mówi James?

Doskonale wiedziała, w co uderzyć...

- Najlepiej od razu idź mu powiedz, co zamierzasz robić - warknąłem, chwytając dziewczynę za ramię i odeszliśmy od gabinetu Jamesa, zatrzymując się przy schodach, gdzie panował jeszcze większy mrok.

- Abygail, nie możesz ze mną jechać, chcesz, żebym miał przez to kłopoty? - wbiła wzrok w podłogę - no właśnie, ja tym bardziej tego nie chcę - oblizałem usta...

- Ale słyszałeś, co powiedział? Zaraz kończy zmianę, najprawdopodobniej będzie dopiero jutro o szóstej rano. On nie musi niczego wiedzieć - szepnęła, przygryzając wargę.

Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową

- Od kiedy z Ciebie taka nie grzeczna dziewczynka, hmmm?

Przewróciła teatralnie oczami - chcę po prostu złożyć zeznania, rozumiesz?

- Zeznania? - zdziwiłem się.

- Policja na pewno będzie w szpitalu, żeby szukać świadków i takie tam - mruknęła, a ja w pełni zrozumiałem o co jej chodzi.

Westchnąłem, opierając biodro o poręcz i myślałem chwilę nad jej słowami.

- Nie możemy wyjść stąd razem. Powiesz opiekunowi, który będzie miał zmianę, że idziesz do koleżanki, wymyślisz coś - skinęła głową -  pojedziemy tam po mojej zmianie tutaj, więc ja też będę mógł wyjść.

- Dobra - kiwnęła głową, i spuściła spojrzenie - cześć.

Powolnym krokiem szła w górę schodów, a ja cały czas mając zawieszony na niej wzrok, przygryzłem wargę. Biłem się sam ze sobą, ale kiedy postawiła stopę na półpiętrze, zawołałem ją.

- Poczekaj.

Spojrzała na mnie z góry, z zaciekawionym wyrazem twarzy - tak?

Szybko wskoczyłem na górę.

- Nie chcę, żebyś była na mnie zła, czy smutna. Mam zły dzień, ale ty chyba rozumiesz, prawda? - przybliżyłem się do Abygail, stając na przeciwko.

Westchnęła, po czym spojrzała na mnie uśmiechając się. Nie byłem pewien, czy do końca szczerze.

-  Wydaje mi się, że powinieneś już iść. James za chwilę powinien wychodzić... - podrapała się z tyłu głowy.

Skinąłem głową, oblizałem dolną wargę, i chwyciłem policzki Abygail w dłonie. Spojrzała na mnie zdezorientowana i w tym samym czasie złączyłem jej usta z moimi. Lekko zachwiała się od mojego nagłego ruchu, ale oddała pocałunek. Chwilę później oderwałem się od niej, uśmiechając zadziornie.

- Do później - mruknąłem, puszczając ją i oddalając się lekko. Skinęła głową, oblizując wargę.

Usłyszałem dźwięk szurania krzesła, co oznaczało, że James będzie zaraz wychodził. Posłałem Abygail ostatnie spojrzenie i szybko wybiegłem z domu.

           



                                             *****~~*****~~*****~~~*****




Hej, witajcie znów. W sumie, nie spodziewałam się, że jeszcze będę to pisać, bo jak zapewne część z was wie, że miałam kłopoty z internetem, a gdy go odzyskałam, problemy z systemem komputerowym, więc musiałam zakładać nowy. To miało związek z tym, że nie chciał mi się otwierać blogger, wiecie, wchodziłam w pulpit nawigacyjny, ale nie wyświetlała mi się lista blogów, a sama pustka, ale to już nie ważne :)

Chciałam wam wszystkim podziękować za to, że mimo iż bez żadnego uprzedzenia was zostawiłam, wy zostałyście, i naprawdę komentowaliście ostatni post, tak, jak prosiłam <3

No i cóż, biorę się za kolejny rozdział, bo jakoś dziwnie i wyjątkowo dużo weny mam ;D

Do następnego.





piątek, 13 marca 2015

Więc...

Nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć, żeby choć trochę się usparwiedliwić, ale to chyba nie ma sensu. Chce tylko powiedzieć, że to, że nie dodaję nic, nie było moją winą, nie miałam na to wpływu. Jedno krótkie pytanie, jest tutaj ktoś jeszcze? Jeżeli chcecie, mogę znów zacząć pisać, ale tu prośba do was. Jeżeli chcecie, abym jednak dokończyła historię Justina i Abygail, każdy kto zobaczy ten post, i jest moim czytelnikiem, niech da jakikolwiek komentarz. Chcę wiedzieć, czy jest po co na nowo to rozpoczynać.

Nie ma sensu, żebym się jakoś szczególnie tłumaczyła. Miałam problemy z internetem, co w sumie jest dość zabawną sytuacją, ale teraz znów mam możliwość dodawania.

Wiem, że powinnam zrobić to na samym początku, ale niezmiernie was wszystkich przepraszam.

To tyle, postawcie w komentarzu chociaż kropkę, cokolwiek :)