Po bardzo bardzo długiej przerwie chciałabym zaprosić wszystkich oczekujących na nowe FF
http://we-will-fight-together.blogspot.com
Fabuła jest zupełnie inna, po prostu zapraszam♥
niedziela, 20 września 2015
wtorek, 26 maja 2015
UWAGA!!!
Dobra, trzymanie Was w niepewności, kiedy czekacie na rozdział nie jest w porządku, tym bardziej, że sama wiem, że rozdziału już najprawdopodobniej nie będzie. Mam do przodu ostatnie 4 rozdziały, więc prędzej czy później musiałabym to zakończyć. Przepraszam tylko, że tak długo trzymałam was w niepewności.
Jest szansa na na nowe opowiadanie, ale spokojnie, gdybym się zdecydowała je publikować, na pewno nie dopuściłabym do takiej samej sytuacji jak tu.
Dziękuję Wam bardzo serdecznie, że byliście ze mną, za każdy komentarz i wyświetlenie, to było niesamowite♥
Kocham Was i do kiedyś tam♥
Jest szansa na na nowe opowiadanie, ale spokojnie, gdybym się zdecydowała je publikować, na pewno nie dopuściłabym do takiej samej sytuacji jak tu.
Dziękuję Wam bardzo serdecznie, że byliście ze mną, za każdy komentarz i wyświetlenie, to było niesamowite♥
Kocham Was i do kiedyś tam♥
środa, 22 kwietnia 2015
Rozdział 20
"- [...] jeśli będę widziany gdzieś z Christianem, to mnie zamkną..."
CZYTYASZ?= KOMENTUJESZ! + Notka pod, przeczytaj, proszę!
Abygail's POV.
- W jakich okolicznościach się to stało? - policjant wyciągnął notes i długopis, po czym spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi.
- To działo się szybko - mruknęłam wystraszona, nie wiedząc co powiedzieć, jak się zachowywać... Pierwszy raz w życiu uczestniczę w czymś takim, a najgorsze jest to, że zgodziłam się na to sama.
Wspomnienie:
Po wybiegnięciu Layli z oddziału, westchnęłam, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z blondynką, która uśmiechając się do Suzan, i szepcząc coś jej do ucha, puściła szatynkę i wstała z krzesła. Suzan skinęła, na to, co powiedziała jej blondynka, która teraz podeszła w naszą stronę.
- Jay, będziesz miał coś przeciwko, jeśli zabiorę na chwilę twoją dziewczynę? - uśmiechnęła się znacząco - chciałabym poznać ją z dziewczynami - wskazała na ocierającą już łzy Suzan, i dwie pozostałe.
Justin spojrzał na mnie znacząco, a moje policzki pokryły się rumieńcem.
- Abygail nie jest moją dziewczyną, Mia - przewrócił zirytowany oczami - to przyjaciółka, ale jeśli się zgodzi, jasne - przeniósł wzrok z powrotem na szybę. Nie wiem, czy zrobił to, nie mając ochoty na "żarty", czy po prostu był zmieszany... Boże, przysięgam, że zmieszany Justin jest słodszy od jakiejkolwiek rzeczy na ziemi, i wątpię, że to się kiedykolwiek zmieniło. To znaczy, wydawało mi się, że jest zmieszany. Miał taki inny wyraz twarzy, jego wyostrzone rysy nieco się "zamaskowały" pozostawiając jego piękną twarz chwilowo "nienaganną" i spokojną. A może nie spokojną, a wręcz przeciwnie? Mia, bo tak miała na imię, chyba też to zauważyła, bo skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się, w inny, niż normalnie sposób. Jaki? Po prostu inny.
- A więc tak to się teraz nazywa - mrugnęła do chłopaka, powstrzymując chichot. Kiedy spojrzał na nią, a jego wzrok wyraźnie mówił - chyba-żartujesz-dziewczyno. To było żenujące, ale widząc jej uśmiech kierowany do Justina, a właściwie sposób, w jaki się do niego uśmiechała, sama nie mogłam nie parsknąć.
Justin ponownie przewrócił oczami, a widząc, że udało jej się osiągnąć to co chciała, jej twarz przybrała dumnego wyrazu. Po chwili spojrzała na mnie unosząc brwi, więc skinęłam głową idąc za blondynką, a zostawiając Justina. Przedstawiłam się grzecznie każdej dziewczynie po kolei, na końcu mówiąc Suzan, jak bardzo przykro mi z powodu Zacka. Mogłoby wydawać się, że to, co mówię jej w tej chwili nie ma żadnego znaczenia, bo nie znam jej brata, a tym bardziej - jej samej. Ale mówiłam szczerze. Ona tylko uśmiechnęła się ciepło dziękując i starała się wyglądać naturalnie, co nie bardzo jej wychodziło. Ale rozumiałam to. Jestem tutaj obca, ona nie zna mnie, a ja jej. Nie wiemy o sobie nic oprócz własnych imion, więc to zrozumiałe, że nie zamierzała się przede mną rozklejać, tak, jak być może byłaby w stanie zrobić to wśród swoich przyjaciół. Ja sama nie byłam lepsza, serce waliło mi jak młotem. Nie byłam przyzwyczajona do zawierania nowych znajomości. Nie umiałam gadać z obcymi ludźmi, bo nie często miałam do tego okazję. Przed poznaniem Justina, jedynymi obcymi, z którymi miałam styczność, to nowi podopieczni, lub wolontariusze.
Chwilę później, kiedy nie zręczny moment przedstawiania się minął, temat rozmowy stał się jeszcze bardziej nie wygodny. Nie wygodny dla mnie. Clara, jedna z dziewczyn, wspomniała o mojej sprzeczce z Laylą. Dziewczyny wspominały szczegóły, gratulują mi postawy, ale ja nie byłam z tego zadowolona, już nie. Wyraz jej twarzy, kiedy patrzyła na mnie i Justina, gdy byliśmy blisko - mogłabym przysiąc, że widziałam czysty ból, rozszarpujący ją od wewnątrz, a to, że nie mogła już nic zrobić, niszczyło ją doszczętnie. Myśląc o tym chwilę dłużej, zdałam sobie sprawę, że nie zasługuję na współczucie z mojej strony, a tym bardziej, wybaczenie od Justina. On cierpiał bardziej, tak myślę.
Kiedy donośne kroki rozbrzmiały po najbliższej części oddziału, niemal wszyscy spojrzeli w ich kierunku, a wszystkie możliwe szepty i rozmowy ucichły. Dwaj policjanci szli w naszym kierunku, mocno stąpając po podłodze, tym samym pokazywali, że wiedzą co robią i nie należą do żartownisiów - prowadzenie śledztwa, to nie żarty.
- Dzień dobry, moje nazwisko Mike Hanks, Starszy Sierżant wydziału śledczego policji w Nowym Jorku, prowadzimy dochodzenie w sprawie wypadku Pana Zacka Shaina, są tutaj świadkowie wyżej wymienionego zajścia? Lub ktoś z członków rodziny?
Odwróciłam głowę w stronę Justina, posyłając mu niepewne spojrzenie, zanim jednak je dostrzegł, zwrócił się ku grubemu policjantowi:
-My - podszedł bliżej, stając obok mnie - a to siostra Zacka - wskazał na Suzan, która zaraz wstała niespokojnie
Drugi policjant zjawił się zaraz obok Pana Hanksa.
- W takim razie najpierw przesłuchamy świadków, a Panią proszę o nie opuszczanie oddziału - zwrócił się do niskiej brunetki, która kiwnęła głową.
Koniec wspomnienia:
Policjant obserwował mnie uważnie. Zapewne robił to dłuższą chwilę, jednak ja dopiero teraz tak naprawdę uświadomiłam sobie, w jakiej sytuacji aktualnie się znajduję. Odchrząknęłam głośno, po chwili wzdychając. Chwilę zastanawiałam się, jak mogłabym ubrać w słowa własne myśli, wspomnienia i szczegóły ze wszystkiego, co udało mi się uchwycić tamtego wieczoru. Wbrew pozorom nie było tego wiele; na pewno mniej, niż samej mi się wydawało.
- Kiedy my.... - jęknęłam cicho, chrząkając ponownie, by pozbyć się uporczywej chrypki i zażenowania powstałego pod wpływem napiętej i szorstkiej atmosfery. Na dodatek wytworzonej przez ton głosu policjanta, jego postawę i stanowczość. Stojący nieco dalej, "ludzie Zacka" patrzyli na mnie i równie zeznającego Justina, oddalonego parę krzeseł, co również mnie peszyło.
- Słucham - zachęcał mnie policjant, w dłoniach mając naszykowany czarny, mały, gruby notes w lewej ręce, w prawej trzymając zaś czarny długopis.
-... czekaliśmy na metro, ale byliśmy na zewnątrz. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, zanim przyjechałby pociąg - zatrzymałam się, patrząc na policjanta - więc gadaliśmy. Nie spostrzegliśmy Zacka na początku. Dopiero po chwili go zauważyłam, ale byłam zbyt daleko i zbyt późno w ogóle go zobaczyłam, aby cokolwiek zrobić - tępo patrzyłam w podłogę.
- Jak wyglądało to dokładnie? Pamięta Pani jakieś szczegóły? Proszę to opisać.
- Pamiętam, że Zack szedł wolniej, od reszty przechodniów. Kiedy został już sam na ulicy, wciąż paliło się zielone światło. Zobaczyłam nadjeżdżający samochód, więc myślałam, że się zatrzyma. Przecież na ulicy wciąż był człowiek. Ale on zupełnie świadomie wjechał w niego i...
- Skąd pewność, że świadomie? - spytał podejrzliwie.
- Ponieważ nie próbował nawet zwolnić, a wręcz przeciwnie. Ktokolwiek był za kierownicą, musiał wiedzieć, że Zack wtedy tam będzie - wyjaśniłam, na co policjant skinął głową, bez słowa notując w notesie.
Westchnęłam niespokojnie patrząc na swoje trzęsące się lekko dłonie.
- Coś jeszcze? Proszę mówić dalej - odparł.
- Kiedy my, to znaczy ja i Justin, podbiegliśmy na miejsce wypadku, zobaczyłam kogoś, kto wysiadał z tego samego auta - mruknęłam, nie mając pojęcia, czy robię dobrze, chcąc wspomnieć o Christianie. Nie znam jego przeszłości, ale mogę się założyć, że jest ona naprawdę mocno kryminalna. Jeśli nie, Justin nie starałby się tak bardzo mnie przed tym chronić, więc musi być w nim coś, czego i on się boi. Poza tym, emocje brały wtedy górę, więc nie mam pewności, że nie widziałam czegoś, czego się najbardziej obawiałam, albo po prostu chciałam; to wcale nie musiał być on.
Przerastał mnie nadmiar myśli. Brałam udział w czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Czy Zack i Christian też są wrogami? Dlaczego? Co on takiego zrobił, że Justin tak bardzo go nienawidzi? Tyle pytań rodziło się w mojej głowie, byłam tak bardzo ciekawa przeszłości Justina, Zacka i samego Christiana, że sama chciałam poukładać sobie wszystko w jakąś spójną całość, jednak głos policjanta uświadomił mi, że nie teraz na to czas.
- Widziała Pani, kto to był? - spytał stanowczo, a jego oczy były wyraźnym wykrywaczem kłamstw. Nie mogłam już nic zrobić. Choćbym próbowała, nie dałabym rady skłamać na tyle dobrze. Musiałam, a w głębi duszy nawet chciałam powiedzieć prawdę mimo strachu.
- To był Christian Jared - zwróciłam się do policjanta, który nabrał gwałtownie powietrza.
- Ten sam, który uciekł z więzienia? Jest Pani pewna? Zna go Pani?
Przysięgam, że w tym momencie moje serce przestało bić.
- Nie! Nie znam... - przejechałam dłońmi po twarzy - w prasie i telewizji pełno o tym, jak uciekł, to on - kiwnęłam głową kłamiąc jak z nut. Nie miałam nawet pewności, że w mediach o tym pełno. Być może właśnie stanęłam na minę...
Policjant skinął głową, nie używając do tego żadnej mimiki twarzy, więc nie miałam pojęcia, jakie emocje odczuwał, jak zapewne miał zwyczaj robić to w pracy. Mimo to, nie miałam pojęcia co kryje się pod jego maską, i czy nie podejrzewa czegoś. Ale co miałby podejrzewać? Nie zrobiłam nic złego, nie chcąc wydawać Justina. Mam na myśli, nie miałam zamiaru ujawniać, że Justin go zna.
Justin's POV.
- Wiesz, kto mógł spowodować wypadek? Podejrzewasz kogoś?
- Nie - odparłem, splatając dłonie na tyle głowy.
- Nie kłam, Bieber. Dla dobra swojego przyjaciela rób co należy. Jared jest na wolności, uciekł z paki, a ja mam uwierzyć, że ten wypadek to tylko wypadek? - warknął, piorunując mnie spojrzeniem, a mój bezczelny uśmieszek zszedł z moich ust.
- Jak to uciekł? - warknąłem, patrząc na Hanksa.
- Nie udawaj idioty - prychnął.
- Christian Jared uciekł z więzienia ponad miesiąc temu, jest wysłany list gończy - przymrużył oczy.
- Słyszałem, że dostał przepustkę! - warknąłem, momentalnie zawieszając wzrok na Ryanie, stojącym nieopodal.
- Nic bardziej mylnego - pokręcił głową - jest poszukiwany w całym Stanie, nie ma możliwości opuszczenia go, na wszystkich granicach jest obstawa.
- Ja pierdole - warknąłem.
Chyba nie muszę mówić, że to dla mnie szok? Cały czas byłem przekonany, że wyszedł za jakieś pierdolone, dobre sprawowanie.
- Więc macie jeszcze jakieś wątpliwości, że to on? - prychnąłem
- Oczywiście, że nie. Ale na twoim miejscu uważałbym Bieber. Jeśli będziesz z nim gdziekolwiek widziany, albo będziemy mieć jakąkolwiek interwencję w sprawie któregokolwiek z was - oparł łokcie o kolana - pójdziesz siedzieć, jeśli w pobliżu będzie Jared - odparł zupełnie poważnie patrząc prosto w moje oczy - oboje pójdziecie - dodał.
Zacisnąłem mocno szczękę, mając nadzieję, że to jakiś pierdolony żart.
- Może jeszcze oskarżacie mnie o współ udział przy ucieczce? - odparłem jadowicie.
Hanks, policjant, którego znam już jakiś czas, popatrzył na mnie chwilę, i ciężko westchnął. To było odpowiedzią na moje pierdolone pytanie?
- Odezwiemy się - odparł wstając z krzesła i odszedł wraz z drugim policjantem, który zdążył przesłuchać też Suzan i Abygail. Jeśli mowa o niej. Dziewczyna podbiegła do mnie zaraz po tym, jak obaj policjanci wyszli z oddziału.
- Dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi nawet tego, że ten cały Christian uciekł z pierdla?! -warknęła, wyrzucając ręce w powietrze, a ja wstałem z krzesła.
- Ciszej bądź - warknąłem, momentalnie patrząc na Suzan i resztę dziewczyn, które stały najbliżej. One są ostatnimi, które muszą to wiedzieć.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie miałam pojęcia co mogę mówić? Co miałam powiedzieć, kiedy zapytał najpierw, kto spowodował wypadek, a gdy powiedziałam, że Christian, jak go poznałam? - mruknęła nie dowierzając, ale już nieco ciszej. Nieprzyjemny skurcz złapał mój żołądek, bojąc się odpowiedzi na moje pytanie;
- A co odpowiedziałaś?
- Że w prasie i telewizji pełno o tym, jak uciekł, a co miałam? - westchnęła, a ja przewróciłem oczami w uldze.
- Ja też właśnie się dowiedziałem, że uciekł, więc, proszę, daruj sobie podejrzenia - warknąłem.
Abygail westchnęła, bawiąc się palcami - na prawdę?
- Tak - mruknąłem niespokojnie - jedźmy już do domu dziecka. Jeśli się pośpieszymy, może jakimś cudem James o niczym się nie dowie.
Abygail przygryzła wargę, spuszczając spojrzenie. Nasz plan był nawet nieźle opracowany, ale nie mieliśmy czasu na wymyślanie planu B, co zrobić, żeby być pewnym, że o niczym nie będzie wiedział, albo chociaż jak wytłumaczyć Jamesowi wszystko, w razie gdy się do wie. To było niemal pewne.
- Jedźmy - skinęła głową.
Nacisnąłem lekko pedał gazu, nieznacznie przyśpieszając, by odstawić Abygail jak najszybciej to możliwe. Zacisnąłem dłonie na kierownicy o wiele mocniej, niż mam w zwyczaju robić to normalnie, ale jeśli się nie pośpieszę, nie tylko dziewczyna będzie miała kłopoty. Ja też będę je miał, i to poważne.
- Co mówił Ci policjant? - spytała chicho.
- Że jeżeli będę gdzieś widziany z Christianem, to mnie zamkną.
Abygail gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę, i uniosła jedną brew ku górze.
- Co? Ale jak to? Dlaczego?!
- Typowe, głupie pierdolenie policji - westchnąłem.
- Ja na twoim miejscu wzięłabym to na poważnie - pokręciła głową, a ja nie odezwałem się nic.
Dojeżdżaliśmy autostradą do Central parku, co oznacza, że za jakieś piętnaście minut będziemy na miejscu. Przygryzłem wargę, chcąc jeszcze trochę przyśpieszyć, ale ruch o tej godzinie jest zbyt duży. Warknąłem cicho pod nosem.
- Poważnie, powiesz mi czemu nie możesz być z nim widziany? - odezwała się po chwili.
- Chodzi o naprawdę stare sprawy. Długa historia, a trochę się nam śpieszy.
- Ok, ale uważaj, dobrze? - mruknęła z przejęciem, więc posłałem jej szybki uśmiech, po czym patrząc już przed siebie, zachichotałem.
- Co Cię bawi? - bąknęła.
- To, że myślisz, że dam się tak łatwo zamknąć i zostawić całą firmę w rękach Ryana - nie żebym mu nie ufał, w sumie, jest jedyny któremu ufam. Po prostu nie dałbym mu tej pierdolonej satysfakcji, i okazji do powiedzenia coś w stylu "a nie mówiłem?".
W końcu zatrzymałem się na odpowiedniej ulicy, parkując parę domów dalej. Spojrzałem wyczekująco na Abygail, ona jednak spojrzała na mnie nie pewnie.
- A co jeśli już wie? Boże, Justin on mnie zabije - odrzuciła głowę w tył.
- Nie przekonasz się, jeśli po prostu tam nie pójdziesz. Będzie dobrze, do zmiany Jamesa jest jeszcze parę godzin, możliwe, że nikt mu nie powiedział jeszcze - odparłem pewnie.
- Wejdziesz ze mną? Proszę - spojrzała na mnie błagalnie. Cholera, choćbym chciał, nie potrafiłbym jej odmówić, tym bardziej, że narażała się dla dobra mojej sprawy. Skinąłem więc głową, i wyszedłem z samochodu, zatrzaskując następnie delikatnie drzwi, po czym go zablokowałem. Podszedłem w stronę Abygail, i truchtem ruszyliśmy w stronę domu. Wzdychając i normując oddech położyłem dłoń na klamce i nacisnąłem ją, sprawiając, że drzwi się otworzyły. Czekałem, aż Abygail wejdzie pierwsza, ale ona pokręciła przecząco głową, dając mi znać bym to ja wszedł pierwszy. Chichocząc i kręcąc z rozbawieniem głową, puściłem klamkę i wszedłem, pozostawiając zamknięcie drzwi, Abygail.
- Chyba jesteśmy bezpieczni - odwróciłem się w stronę dziewczyny widząc, że w holu nikt na nas nie czeka, bądź jeszcze nikt nas nie złapał.
- Mam nadzieję - mruknęła idąc w stronę schodów.
Rozejrzałem się jeszcze raz, upewniając, że nie ma gdzieś w tłumie podopiecznych i wolontariuszy, Jamesa. Teren był czysty, a jedyne co mi nie grało, to podejrzliwy wzrok Jaxona stojącego nieopodal korytarzyka prowadzącego do jadalni. Ignorując go, ruszyłem za Abygail, która właśnie pokonała część schodów prowadzących na półpiętro, i już miałem zrobić to samo, dopóki nie usłyszałem za sobą swojego nazwiska.
- Bieber! - przewróciłem oczami, chcąc się odwrócić, dopóki nie napotkałem zdziwionego spojrzenia Abygail, będącej na górze. Odwracając się mimo to, a moje tęczówki natknęły się na Jaxona, który podszedł bliżej. Muszę mówić, że nie jestem tym zaskoczony?
- Co się tak snujecie? Coś pewnie Aby przeskrobała - mruknął uśmiechając się głupkowato w stronę dziewczyny, następnie puszczając do niej oczko.
- Jaxon, wypierdalaj. Zająłbyś się czymś lepiej, twoja zmiana wciąż trwa, nie? - posłałem mu przesłodzony uśmiech, zupełnie tak, jak on mi.
Usłyszałem za sobą chichot Abygail, więc parsknąłem cicho. Cóż, to musiało wyglądać dziwnie. Odwróciłem się, chcąc już uwolnić się od tego idioty, lecz niestety, nie było mi to dane.
- Czekaj - mruknął, sprawiając, że tym razem odwróciłem tylko głowę. Jaxon skrzyżował ręce na piersi patrząc na mnie podejrzliwie.
- Co ty tu jeszcze robisz? Przecież twoja zmiana skończyła się jakieś trzy godziny temu - odparł.
Nic nie odpowiedziałem, bo po prostu nie wiedziałem co. Kątem oka spojrzałem na Abygail, która spuściła spojrzenie. Usłyszałem za sobą chrypliwy śmiech Jaxona.
- Ach, czyli jednak nie jesteście "bezpieczni" - zachichotał, robiąc cudzysłów w powietrzu.
- Nie wiesz nawet, o co chodzi, idioto - prychnąłem.
- To się dowiem.
- To się pierdol - warknąłem, wchodząc wreszcie po schodach szybkim krokiem.
Razem z Abygail weszliśmy na drugie piętro, tam gdzie miejsce miał jej pokój i będąc w środku, zatrzasnąłem lekko drzwi. Odwróciłem się widząc, zdenerwowaną Abygail, która siadając na łóżku, gdy tylko znalazła się w środku, zaczęła obgryzać paznokcie.
- Słyszał - warknęła, gwałtownie wstając, i wplątując palce w swoje długie, brązowe włosy, zaczęła chodzić po pokoju w tę i z powrotem.
Westchnąłem, chcąc coś, powiedzieć, jednak dziewczyna była szybsza.
- Boże, jeśli w jakikolwiek sposób dowie się, że nie mam prawa wychodzić z domu do odwołania, i powie Jamesowi to...
- To co? James doskonale wie, że nie dogaduję się z nim, i robi wszystko, żeby jakoś zmieszać mnie z błotem. Nie uwierzy mu - prychnąłem, siadając na łóżku Abygail.
- To nie ważne, Justin, przecież to oczywiste, że mu uwierzy! James już nie ufa mi, ani tym bardziej tobie - usiadła ponownie na łóżku, w pewnej odległości ode mnie. Spojrzałem w bok, a na moje usta wdarł się zadziorny uśmieszek. Dziewczyna spojrzała na mnie po chwili zważając z pewnością na to, że nie odpowiadałem jej. Dla niej wydawało się to już zbyt poważne, bo dała Jaxonowi się zastraszyć i nie myśli racjonalnie, a wyobraża sobie zbyt wiele. To oczywiste, że pragnęła jakiejkolwiek odpowiedzi z mojej strony, choćby głupiego "wcale, że nie" a wtedy ta rozmowa nie miałby końca.
- Co? - warknęła, sprawiając, że parsknąłem.
- Wyglądasz seksownie, gdy się złościsz - stwierdziłem.
Abygail prychnęła, kręcąc głową w niedowierzaniu - czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? - spojrzała w moje oczy, sprawiając, że zaśmiałem się głośniej. Po chwili spuściła spojrzenie, i schowała kosmyk włosów za ucho. To był gest czystego zdenerwowania, dzięki temu mogłem zobaczyć, jak jej policzki czerwienią się.
Abygail's POV.
Czułam na sobie ten jego cholerny, przenikliwy wzrok, i cholera, przysięgam To mnie zabijało. Panował półmrok i tak strasznie krępująca cisza, ale tylko dla mnie. Czemu tak się patrzył? Gdyby jeszcze miał na co, przecież nie jestem nawet ładna. Zażenowana coraz bardziej, lekko przechyliłam głowę w drugą stronę, byleby tylko uciec przed jego spojrzeniem. Ten sam kosmyk włosów, który schowałam dosłownie chwilę temu za ucho, postanowił nie współpracować ze mną, już nie. Po chwili wysunął się z za mojego ucha, opadając na twarz.
Chcąc sprawdzić, czy wciąż to robi, czy wciąż na mnie patrzy przechyliłam powoli głowę w stronę Justina. Tak, cholera robił to. Przygryzłam wargę, nie wiedząc kompletnie na czym zawiesić wzrok, Boże, jakie to było żenujące, czemu tak się działo?! Przecież wydawało mi się, że zaczynam panować nad moimi dziewczęcymi zachowaniami w jego obecności, a w tym czasie, czułam ciepło rozchodzące się po całej mojej twarzy. Ej, no ale dobra! Nie jestem w nim szaleńczo zakochana, do cholery!
Justin przysunął dłoń w stronę mojej twarzy, wciąż na nią patrząc. I schował kosmyk włosów za ucho. Już miałam ponownie odwrócić głowę, ale chwycił mój podbródek w palce uniemożliwiając mi to, a jego wzrok spoczął na jednym z moich policzków.
- Przepraszam - mruknął cicho, kciukiem pocierając mój lewy policzek.
Zmarszczyłam chwilowo brwi, rozumiejąc jednak o co mu chodzi, dopiero gdy poczułam delikatny ból przechodzący przez niego. Syknęłam cicho, bo ślad po uderzeniu był świeży.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wi...
- Owszem moja - odparł twardo, zabierając dłoń, a w tej samej chwili skórę na moim policzku otuliło... zimno. Cóż, dłoń Justina jest bardzo ciepła.
Westchnęłam, patrząc w bok na Justina, zauważając, że on już nie patrzy na mnie.
- No ale przecież to nie ty mnie uderzyłeś - mruknęłam, umieszczając dłoń na jego ramieniu, i przysuwając się bliżej.
- Ale Layla tak - westchnął, chwilowo na mnie patrząc.
- Wiem, ale powiedziałam jej, co o niej myślę.Wydaję się, że nawet za taką cenę było warto. Zobaczyć wyraz jej oburzonej twarzy, Boże musiałbyś to zoabczyć!
Justin parsknął, kręcąc głową.
- No ej! Nie śmiej się! Poważnie, nigdy bym nie pomyślała, że stać mnie na coś takiego - przeniosłam wzrok przed siebie.
Kątem oka dostrzegłam, jak na mnie spogląda.
- To prawda - wychrypiał.
Zmarszczyłam brwi - skąd wiesz? Przecież stałeś dalej.
- Nie na tyle, by nie słyszeć wszystkiego. Byłaś zadziorna - zachichotał. Zawtórowałam mu, i spuściłam spojrzenie na swoje palce, chwilę bawiąc się nimi.
- Rozmawiałem z lekarzem o Zacku, Ab, nie mogłem tak po prostu odejść. Gdybym wiedział, że coś takiego się wydarzy...
- Przestań - potrząsnęłam głową - Nie mogłeś tego przewidzieć. Powiedz lepiej, co mówił lekarz.
Chciałam jakoś zmienić temat.
Justin westchnął i zaczął opowiadać wszystko, czego się dowiedział. W zasadzie nie było tego wiele, w większości wszystko było dla mnie dość jasne, bo to samo mówił lekarz na korytarzu. Później jeszcze trochę rozmawialiśmy, głównie wymieniając się swoim zdaniem na temat całej tej chorej sytuacji. Pytał, czy na pewno nie powiedziałam zbyt dużo, policji, co pięć minut, a ja chichotałam za każdym razem, gdy to robił. Cóż, po szóstym razie na prawdę było to zabawne. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, na każdy temat, jaki nasunął się na język któremu kolwiek z nas. Justin opowiadał wtedy jakieś żarty, z których śmiałam się długo nawet, jeśli nie wszystkie były śmieszne. Byłam po prostu rozbawiona ogólnym nastrojem, kiedy zaczęło się coraz bardziej ściemniać. W pewnym momencie zapanował już prawdziwy, nocny mrok, ale to, że nie widzieliśmy siebie na wzajem nie przeszkadzało nam w niczym. Przestając się w końcu śmiać, rozejrzałam się po pokoju, nie widząc dosłownie niczego.
- Może zapalę lampkę - odparłam, i nie czekając na odpowiedź chłopaka, zapaliłam lampkę stojącą na szafce nocnej, obok mojego łóżka. Momentalnie w pokoju zapanował półmrok, bo lampka nie dawała zbyt dużego światła. To jednak wystarczyło, żebym znów mogła patrzeć, na wciąż rozbawionego własnymi żartami Justina.
- Już późno - przeciągnął się.
Domyśliłam się, że zaraz będzie musiał iść, i momentalnie posmutniałam.
-Mógłbyś jeszcze trochę ze mną posiedzieć? Nie chcę mi się spać, a tak, będę musiała nudzić się przez resztę nocy, jeśli nie zasnę - popatrzyłam na Justina nie pewnie, a on zastanowił się chwilę nad moimi słowami.
- Zostanę tak długo, jak chcesz, ale może połóż się już? Zaśniesz szybciej, niż Ci się wydaje, masz podkrążone oczy - uśmiechnął się lekko.
Skinęłam głową, szybko wstając z łóżka i biorąc z szafy piżamę, i czystą bieliznę. Szybko wzięłam prysznic, umyłam zęby, i po paru minutach byłam z powrotem w pokoju. Uśmiechnęłam się nieśmiało do Justina, przykrywając się kołdrą, na której Justin usiadł obok mnie. Cóż, miał rację. Już po paru minutach czułam, jak odpływam, aż w końcu zasnęłam.
~~~***~~~***~~~***~~~***~~~***~~~
Cześć wszystkim! Na początek chciałam powiedzieć, że serio mnie zawiedliście :( Tylko 13 komentarzy pod poprzednim? Serio, było was o wiele więcej, albo... to moja wina. Macie rację, tamten rozdział kompletnie zjebałam, że tak brzydko powiem. Przepraszam was za to, ale czułam dużą presję przepisując tamten rozdział. Po prostu ktoś miał jakieś wyrzuty, że jestem kłamczuchą, więc musiałam przepisywać go całą noc, by na następny dzień go dać, mam nadzieję, że wybaczycie :( Myślałam, że robię postępy, ale gdy pojawiły się pierwsze komentarze, że rozdział jest do dupy (nikt nie pisał tego dosłownie, ale wiem, co myślałyście) postanowiłam go przeczytać jeszcze raz i... zawiodłam się również sama sobą, przepraszam.
Do następnego.
Abygail's POV.
- W jakich okolicznościach się to stało? - policjant wyciągnął notes i długopis, po czym spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi.
- To działo się szybko - mruknęłam wystraszona, nie wiedząc co powiedzieć, jak się zachowywać... Pierwszy raz w życiu uczestniczę w czymś takim, a najgorsze jest to, że zgodziłam się na to sama.
Wspomnienie:
Po wybiegnięciu Layli z oddziału, westchnęłam, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z blondynką, która uśmiechając się do Suzan, i szepcząc coś jej do ucha, puściła szatynkę i wstała z krzesła. Suzan skinęła, na to, co powiedziała jej blondynka, która teraz podeszła w naszą stronę.
- Jay, będziesz miał coś przeciwko, jeśli zabiorę na chwilę twoją dziewczynę? - uśmiechnęła się znacząco - chciałabym poznać ją z dziewczynami - wskazała na ocierającą już łzy Suzan, i dwie pozostałe.
Justin spojrzał na mnie znacząco, a moje policzki pokryły się rumieńcem.
- Abygail nie jest moją dziewczyną, Mia - przewrócił zirytowany oczami - to przyjaciółka, ale jeśli się zgodzi, jasne - przeniósł wzrok z powrotem na szybę. Nie wiem, czy zrobił to, nie mając ochoty na "żarty", czy po prostu był zmieszany... Boże, przysięgam, że zmieszany Justin jest słodszy od jakiejkolwiek rzeczy na ziemi, i wątpię, że to się kiedykolwiek zmieniło. To znaczy, wydawało mi się, że jest zmieszany. Miał taki inny wyraz twarzy, jego wyostrzone rysy nieco się "zamaskowały" pozostawiając jego piękną twarz chwilowo "nienaganną" i spokojną. A może nie spokojną, a wręcz przeciwnie? Mia, bo tak miała na imię, chyba też to zauważyła, bo skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się, w inny, niż normalnie sposób. Jaki? Po prostu inny.
- A więc tak to się teraz nazywa - mrugnęła do chłopaka, powstrzymując chichot. Kiedy spojrzał na nią, a jego wzrok wyraźnie mówił - chyba-żartujesz-dziewczyno. To było żenujące, ale widząc jej uśmiech kierowany do Justina, a właściwie sposób, w jaki się do niego uśmiechała, sama nie mogłam nie parsknąć.
Justin ponownie przewrócił oczami, a widząc, że udało jej się osiągnąć to co chciała, jej twarz przybrała dumnego wyrazu. Po chwili spojrzała na mnie unosząc brwi, więc skinęłam głową idąc za blondynką, a zostawiając Justina. Przedstawiłam się grzecznie każdej dziewczynie po kolei, na końcu mówiąc Suzan, jak bardzo przykro mi z powodu Zacka. Mogłoby wydawać się, że to, co mówię jej w tej chwili nie ma żadnego znaczenia, bo nie znam jej brata, a tym bardziej - jej samej. Ale mówiłam szczerze. Ona tylko uśmiechnęła się ciepło dziękując i starała się wyglądać naturalnie, co nie bardzo jej wychodziło. Ale rozumiałam to. Jestem tutaj obca, ona nie zna mnie, a ja jej. Nie wiemy o sobie nic oprócz własnych imion, więc to zrozumiałe, że nie zamierzała się przede mną rozklejać, tak, jak być może byłaby w stanie zrobić to wśród swoich przyjaciół. Ja sama nie byłam lepsza, serce waliło mi jak młotem. Nie byłam przyzwyczajona do zawierania nowych znajomości. Nie umiałam gadać z obcymi ludźmi, bo nie często miałam do tego okazję. Przed poznaniem Justina, jedynymi obcymi, z którymi miałam styczność, to nowi podopieczni, lub wolontariusze.
Chwilę później, kiedy nie zręczny moment przedstawiania się minął, temat rozmowy stał się jeszcze bardziej nie wygodny. Nie wygodny dla mnie. Clara, jedna z dziewczyn, wspomniała o mojej sprzeczce z Laylą. Dziewczyny wspominały szczegóły, gratulują mi postawy, ale ja nie byłam z tego zadowolona, już nie. Wyraz jej twarzy, kiedy patrzyła na mnie i Justina, gdy byliśmy blisko - mogłabym przysiąc, że widziałam czysty ból, rozszarpujący ją od wewnątrz, a to, że nie mogła już nic zrobić, niszczyło ją doszczętnie. Myśląc o tym chwilę dłużej, zdałam sobie sprawę, że nie zasługuję na współczucie z mojej strony, a tym bardziej, wybaczenie od Justina. On cierpiał bardziej, tak myślę.
Kiedy donośne kroki rozbrzmiały po najbliższej części oddziału, niemal wszyscy spojrzeli w ich kierunku, a wszystkie możliwe szepty i rozmowy ucichły. Dwaj policjanci szli w naszym kierunku, mocno stąpając po podłodze, tym samym pokazywali, że wiedzą co robią i nie należą do żartownisiów - prowadzenie śledztwa, to nie żarty.
- Dzień dobry, moje nazwisko Mike Hanks, Starszy Sierżant wydziału śledczego policji w Nowym Jorku, prowadzimy dochodzenie w sprawie wypadku Pana Zacka Shaina, są tutaj świadkowie wyżej wymienionego zajścia? Lub ktoś z członków rodziny?
Odwróciłam głowę w stronę Justina, posyłając mu niepewne spojrzenie, zanim jednak je dostrzegł, zwrócił się ku grubemu policjantowi:
-My - podszedł bliżej, stając obok mnie - a to siostra Zacka - wskazał na Suzan, która zaraz wstała niespokojnie
Drugi policjant zjawił się zaraz obok Pana Hanksa.
- W takim razie najpierw przesłuchamy świadków, a Panią proszę o nie opuszczanie oddziału - zwrócił się do niskiej brunetki, która kiwnęła głową.
Koniec wspomnienia:
Policjant obserwował mnie uważnie. Zapewne robił to dłuższą chwilę, jednak ja dopiero teraz tak naprawdę uświadomiłam sobie, w jakiej sytuacji aktualnie się znajduję. Odchrząknęłam głośno, po chwili wzdychając. Chwilę zastanawiałam się, jak mogłabym ubrać w słowa własne myśli, wspomnienia i szczegóły ze wszystkiego, co udało mi się uchwycić tamtego wieczoru. Wbrew pozorom nie było tego wiele; na pewno mniej, niż samej mi się wydawało.
- Kiedy my.... - jęknęłam cicho, chrząkając ponownie, by pozbyć się uporczywej chrypki i zażenowania powstałego pod wpływem napiętej i szorstkiej atmosfery. Na dodatek wytworzonej przez ton głosu policjanta, jego postawę i stanowczość. Stojący nieco dalej, "ludzie Zacka" patrzyli na mnie i równie zeznającego Justina, oddalonego parę krzeseł, co również mnie peszyło.
- Słucham - zachęcał mnie policjant, w dłoniach mając naszykowany czarny, mały, gruby notes w lewej ręce, w prawej trzymając zaś czarny długopis.
-... czekaliśmy na metro, ale byliśmy na zewnątrz. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, zanim przyjechałby pociąg - zatrzymałam się, patrząc na policjanta - więc gadaliśmy. Nie spostrzegliśmy Zacka na początku. Dopiero po chwili go zauważyłam, ale byłam zbyt daleko i zbyt późno w ogóle go zobaczyłam, aby cokolwiek zrobić - tępo patrzyłam w podłogę.
- Jak wyglądało to dokładnie? Pamięta Pani jakieś szczegóły? Proszę to opisać.
- Pamiętam, że Zack szedł wolniej, od reszty przechodniów. Kiedy został już sam na ulicy, wciąż paliło się zielone światło. Zobaczyłam nadjeżdżający samochód, więc myślałam, że się zatrzyma. Przecież na ulicy wciąż był człowiek. Ale on zupełnie świadomie wjechał w niego i...
- Skąd pewność, że świadomie? - spytał podejrzliwie.
- Ponieważ nie próbował nawet zwolnić, a wręcz przeciwnie. Ktokolwiek był za kierownicą, musiał wiedzieć, że Zack wtedy tam będzie - wyjaśniłam, na co policjant skinął głową, bez słowa notując w notesie.
Westchnęłam niespokojnie patrząc na swoje trzęsące się lekko dłonie.
- Coś jeszcze? Proszę mówić dalej - odparł.
- Kiedy my, to znaczy ja i Justin, podbiegliśmy na miejsce wypadku, zobaczyłam kogoś, kto wysiadał z tego samego auta - mruknęłam, nie mając pojęcia, czy robię dobrze, chcąc wspomnieć o Christianie. Nie znam jego przeszłości, ale mogę się założyć, że jest ona naprawdę mocno kryminalna. Jeśli nie, Justin nie starałby się tak bardzo mnie przed tym chronić, więc musi być w nim coś, czego i on się boi. Poza tym, emocje brały wtedy górę, więc nie mam pewności, że nie widziałam czegoś, czego się najbardziej obawiałam, albo po prostu chciałam; to wcale nie musiał być on.
Przerastał mnie nadmiar myśli. Brałam udział w czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. Czy Zack i Christian też są wrogami? Dlaczego? Co on takiego zrobił, że Justin tak bardzo go nienawidzi? Tyle pytań rodziło się w mojej głowie, byłam tak bardzo ciekawa przeszłości Justina, Zacka i samego Christiana, że sama chciałam poukładać sobie wszystko w jakąś spójną całość, jednak głos policjanta uświadomił mi, że nie teraz na to czas.
- Widziała Pani, kto to był? - spytał stanowczo, a jego oczy były wyraźnym wykrywaczem kłamstw. Nie mogłam już nic zrobić. Choćbym próbowała, nie dałabym rady skłamać na tyle dobrze. Musiałam, a w głębi duszy nawet chciałam powiedzieć prawdę mimo strachu.
- To był Christian Jared - zwróciłam się do policjanta, który nabrał gwałtownie powietrza.
- Ten sam, który uciekł z więzienia? Jest Pani pewna? Zna go Pani?
Przysięgam, że w tym momencie moje serce przestało bić.
- Nie! Nie znam... - przejechałam dłońmi po twarzy - w prasie i telewizji pełno o tym, jak uciekł, to on - kiwnęłam głową kłamiąc jak z nut. Nie miałam nawet pewności, że w mediach o tym pełno. Być może właśnie stanęłam na minę...
Policjant skinął głową, nie używając do tego żadnej mimiki twarzy, więc nie miałam pojęcia, jakie emocje odczuwał, jak zapewne miał zwyczaj robić to w pracy. Mimo to, nie miałam pojęcia co kryje się pod jego maską, i czy nie podejrzewa czegoś. Ale co miałby podejrzewać? Nie zrobiłam nic złego, nie chcąc wydawać Justina. Mam na myśli, nie miałam zamiaru ujawniać, że Justin go zna.
Justin's POV.
- Wiesz, kto mógł spowodować wypadek? Podejrzewasz kogoś?
- Nie - odparłem, splatając dłonie na tyle głowy.
- Nie kłam, Bieber. Dla dobra swojego przyjaciela rób co należy. Jared jest na wolności, uciekł z paki, a ja mam uwierzyć, że ten wypadek to tylko wypadek? - warknął, piorunując mnie spojrzeniem, a mój bezczelny uśmieszek zszedł z moich ust.
- Jak to uciekł? - warknąłem, patrząc na Hanksa.
- Nie udawaj idioty - prychnął.
- Christian Jared uciekł z więzienia ponad miesiąc temu, jest wysłany list gończy - przymrużył oczy.
- Słyszałem, że dostał przepustkę! - warknąłem, momentalnie zawieszając wzrok na Ryanie, stojącym nieopodal.
- Nic bardziej mylnego - pokręcił głową - jest poszukiwany w całym Stanie, nie ma możliwości opuszczenia go, na wszystkich granicach jest obstawa.
- Ja pierdole - warknąłem.
Chyba nie muszę mówić, że to dla mnie szok? Cały czas byłem przekonany, że wyszedł za jakieś pierdolone, dobre sprawowanie.
- Więc macie jeszcze jakieś wątpliwości, że to on? - prychnąłem
- Oczywiście, że nie. Ale na twoim miejscu uważałbym Bieber. Jeśli będziesz z nim gdziekolwiek widziany, albo będziemy mieć jakąkolwiek interwencję w sprawie któregokolwiek z was - oparł łokcie o kolana - pójdziesz siedzieć, jeśli w pobliżu będzie Jared - odparł zupełnie poważnie patrząc prosto w moje oczy - oboje pójdziecie - dodał.
Zacisnąłem mocno szczękę, mając nadzieję, że to jakiś pierdolony żart.
- Może jeszcze oskarżacie mnie o współ udział przy ucieczce? - odparłem jadowicie.
Hanks, policjant, którego znam już jakiś czas, popatrzył na mnie chwilę, i ciężko westchnął. To było odpowiedzią na moje pierdolone pytanie?
- Odezwiemy się - odparł wstając z krzesła i odszedł wraz z drugim policjantem, który zdążył przesłuchać też Suzan i Abygail. Jeśli mowa o niej. Dziewczyna podbiegła do mnie zaraz po tym, jak obaj policjanci wyszli z oddziału.
- Dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi nawet tego, że ten cały Christian uciekł z pierdla?! -warknęła, wyrzucając ręce w powietrze, a ja wstałem z krzesła.
- Ciszej bądź - warknąłem, momentalnie patrząc na Suzan i resztę dziewczyn, które stały najbliżej. One są ostatnimi, które muszą to wiedzieć.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie miałam pojęcia co mogę mówić? Co miałam powiedzieć, kiedy zapytał najpierw, kto spowodował wypadek, a gdy powiedziałam, że Christian, jak go poznałam? - mruknęła nie dowierzając, ale już nieco ciszej. Nieprzyjemny skurcz złapał mój żołądek, bojąc się odpowiedzi na moje pytanie;
- A co odpowiedziałaś?
- Że w prasie i telewizji pełno o tym, jak uciekł, a co miałam? - westchnęła, a ja przewróciłem oczami w uldze.
- Ja też właśnie się dowiedziałem, że uciekł, więc, proszę, daruj sobie podejrzenia - warknąłem.
Abygail westchnęła, bawiąc się palcami - na prawdę?
- Tak - mruknąłem niespokojnie - jedźmy już do domu dziecka. Jeśli się pośpieszymy, może jakimś cudem James o niczym się nie dowie.
Abygail przygryzła wargę, spuszczając spojrzenie. Nasz plan był nawet nieźle opracowany, ale nie mieliśmy czasu na wymyślanie planu B, co zrobić, żeby być pewnym, że o niczym nie będzie wiedział, albo chociaż jak wytłumaczyć Jamesowi wszystko, w razie gdy się do wie. To było niemal pewne.
- Jedźmy - skinęła głową.
Nacisnąłem lekko pedał gazu, nieznacznie przyśpieszając, by odstawić Abygail jak najszybciej to możliwe. Zacisnąłem dłonie na kierownicy o wiele mocniej, niż mam w zwyczaju robić to normalnie, ale jeśli się nie pośpieszę, nie tylko dziewczyna będzie miała kłopoty. Ja też będę je miał, i to poważne.
- Co mówił Ci policjant? - spytała chicho.
- Że jeżeli będę gdzieś widziany z Christianem, to mnie zamkną.
Abygail gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę, i uniosła jedną brew ku górze.
- Co? Ale jak to? Dlaczego?!
- Typowe, głupie pierdolenie policji - westchnąłem.
- Ja na twoim miejscu wzięłabym to na poważnie - pokręciła głową, a ja nie odezwałem się nic.
Dojeżdżaliśmy autostradą do Central parku, co oznacza, że za jakieś piętnaście minut będziemy na miejscu. Przygryzłem wargę, chcąc jeszcze trochę przyśpieszyć, ale ruch o tej godzinie jest zbyt duży. Warknąłem cicho pod nosem.
- Poważnie, powiesz mi czemu nie możesz być z nim widziany? - odezwała się po chwili.
- Chodzi o naprawdę stare sprawy. Długa historia, a trochę się nam śpieszy.
- Ok, ale uważaj, dobrze? - mruknęła z przejęciem, więc posłałem jej szybki uśmiech, po czym patrząc już przed siebie, zachichotałem.
- Co Cię bawi? - bąknęła.
- To, że myślisz, że dam się tak łatwo zamknąć i zostawić całą firmę w rękach Ryana - nie żebym mu nie ufał, w sumie, jest jedyny któremu ufam. Po prostu nie dałbym mu tej pierdolonej satysfakcji, i okazji do powiedzenia coś w stylu "a nie mówiłem?".
W końcu zatrzymałem się na odpowiedniej ulicy, parkując parę domów dalej. Spojrzałem wyczekująco na Abygail, ona jednak spojrzała na mnie nie pewnie.
- A co jeśli już wie? Boże, Justin on mnie zabije - odrzuciła głowę w tył.
- Nie przekonasz się, jeśli po prostu tam nie pójdziesz. Będzie dobrze, do zmiany Jamesa jest jeszcze parę godzin, możliwe, że nikt mu nie powiedział jeszcze - odparłem pewnie.
- Wejdziesz ze mną? Proszę - spojrzała na mnie błagalnie. Cholera, choćbym chciał, nie potrafiłbym jej odmówić, tym bardziej, że narażała się dla dobra mojej sprawy. Skinąłem więc głową, i wyszedłem z samochodu, zatrzaskując następnie delikatnie drzwi, po czym go zablokowałem. Podszedłem w stronę Abygail, i truchtem ruszyliśmy w stronę domu. Wzdychając i normując oddech położyłem dłoń na klamce i nacisnąłem ją, sprawiając, że drzwi się otworzyły. Czekałem, aż Abygail wejdzie pierwsza, ale ona pokręciła przecząco głową, dając mi znać bym to ja wszedł pierwszy. Chichocząc i kręcąc z rozbawieniem głową, puściłem klamkę i wszedłem, pozostawiając zamknięcie drzwi, Abygail.
- Chyba jesteśmy bezpieczni - odwróciłem się w stronę dziewczyny widząc, że w holu nikt na nas nie czeka, bądź jeszcze nikt nas nie złapał.
- Mam nadzieję - mruknęła idąc w stronę schodów.
Rozejrzałem się jeszcze raz, upewniając, że nie ma gdzieś w tłumie podopiecznych i wolontariuszy, Jamesa. Teren był czysty, a jedyne co mi nie grało, to podejrzliwy wzrok Jaxona stojącego nieopodal korytarzyka prowadzącego do jadalni. Ignorując go, ruszyłem za Abygail, która właśnie pokonała część schodów prowadzących na półpiętro, i już miałem zrobić to samo, dopóki nie usłyszałem za sobą swojego nazwiska.
- Bieber! - przewróciłem oczami, chcąc się odwrócić, dopóki nie napotkałem zdziwionego spojrzenia Abygail, będącej na górze. Odwracając się mimo to, a moje tęczówki natknęły się na Jaxona, który podszedł bliżej. Muszę mówić, że nie jestem tym zaskoczony?
- Co się tak snujecie? Coś pewnie Aby przeskrobała - mruknął uśmiechając się głupkowato w stronę dziewczyny, następnie puszczając do niej oczko.
- Jaxon, wypierdalaj. Zająłbyś się czymś lepiej, twoja zmiana wciąż trwa, nie? - posłałem mu przesłodzony uśmiech, zupełnie tak, jak on mi.
Usłyszałem za sobą chichot Abygail, więc parsknąłem cicho. Cóż, to musiało wyglądać dziwnie. Odwróciłem się, chcąc już uwolnić się od tego idioty, lecz niestety, nie było mi to dane.
- Czekaj - mruknął, sprawiając, że tym razem odwróciłem tylko głowę. Jaxon skrzyżował ręce na piersi patrząc na mnie podejrzliwie.
- Co ty tu jeszcze robisz? Przecież twoja zmiana skończyła się jakieś trzy godziny temu - odparł.
Nic nie odpowiedziałem, bo po prostu nie wiedziałem co. Kątem oka spojrzałem na Abygail, która spuściła spojrzenie. Usłyszałem za sobą chrypliwy śmiech Jaxona.
- Ach, czyli jednak nie jesteście "bezpieczni" - zachichotał, robiąc cudzysłów w powietrzu.
- Nie wiesz nawet, o co chodzi, idioto - prychnąłem.
- To się dowiem.
- To się pierdol - warknąłem, wchodząc wreszcie po schodach szybkim krokiem.
Razem z Abygail weszliśmy na drugie piętro, tam gdzie miejsce miał jej pokój i będąc w środku, zatrzasnąłem lekko drzwi. Odwróciłem się widząc, zdenerwowaną Abygail, która siadając na łóżku, gdy tylko znalazła się w środku, zaczęła obgryzać paznokcie.
- Słyszał - warknęła, gwałtownie wstając, i wplątując palce w swoje długie, brązowe włosy, zaczęła chodzić po pokoju w tę i z powrotem.
Westchnąłem, chcąc coś, powiedzieć, jednak dziewczyna była szybsza.
- Boże, jeśli w jakikolwiek sposób dowie się, że nie mam prawa wychodzić z domu do odwołania, i powie Jamesowi to...
- To co? James doskonale wie, że nie dogaduję się z nim, i robi wszystko, żeby jakoś zmieszać mnie z błotem. Nie uwierzy mu - prychnąłem, siadając na łóżku Abygail.
- To nie ważne, Justin, przecież to oczywiste, że mu uwierzy! James już nie ufa mi, ani tym bardziej tobie - usiadła ponownie na łóżku, w pewnej odległości ode mnie. Spojrzałem w bok, a na moje usta wdarł się zadziorny uśmieszek. Dziewczyna spojrzała na mnie po chwili zważając z pewnością na to, że nie odpowiadałem jej. Dla niej wydawało się to już zbyt poważne, bo dała Jaxonowi się zastraszyć i nie myśli racjonalnie, a wyobraża sobie zbyt wiele. To oczywiste, że pragnęła jakiejkolwiek odpowiedzi z mojej strony, choćby głupiego "wcale, że nie" a wtedy ta rozmowa nie miałby końca.
- Co? - warknęła, sprawiając, że parsknąłem.
- Wyglądasz seksownie, gdy się złościsz - stwierdziłem.
Abygail prychnęła, kręcąc głową w niedowierzaniu - czy ty cokolwiek bierzesz na poważnie? - spojrzała w moje oczy, sprawiając, że zaśmiałem się głośniej. Po chwili spuściła spojrzenie, i schowała kosmyk włosów za ucho. To był gest czystego zdenerwowania, dzięki temu mogłem zobaczyć, jak jej policzki czerwienią się.
Abygail's POV.
Czułam na sobie ten jego cholerny, przenikliwy wzrok, i cholera, przysięgam To mnie zabijało. Panował półmrok i tak strasznie krępująca cisza, ale tylko dla mnie. Czemu tak się patrzył? Gdyby jeszcze miał na co, przecież nie jestem nawet ładna. Zażenowana coraz bardziej, lekko przechyliłam głowę w drugą stronę, byleby tylko uciec przed jego spojrzeniem. Ten sam kosmyk włosów, który schowałam dosłownie chwilę temu za ucho, postanowił nie współpracować ze mną, już nie. Po chwili wysunął się z za mojego ucha, opadając na twarz.
Chcąc sprawdzić, czy wciąż to robi, czy wciąż na mnie patrzy przechyliłam powoli głowę w stronę Justina. Tak, cholera robił to. Przygryzłam wargę, nie wiedząc kompletnie na czym zawiesić wzrok, Boże, jakie to było żenujące, czemu tak się działo?! Przecież wydawało mi się, że zaczynam panować nad moimi dziewczęcymi zachowaniami w jego obecności, a w tym czasie, czułam ciepło rozchodzące się po całej mojej twarzy. Ej, no ale dobra! Nie jestem w nim szaleńczo zakochana, do cholery!
Justin przysunął dłoń w stronę mojej twarzy, wciąż na nią patrząc. I schował kosmyk włosów za ucho. Już miałam ponownie odwrócić głowę, ale chwycił mój podbródek w palce uniemożliwiając mi to, a jego wzrok spoczął na jednym z moich policzków.
- Przepraszam - mruknął cicho, kciukiem pocierając mój lewy policzek.
Zmarszczyłam chwilowo brwi, rozumiejąc jednak o co mu chodzi, dopiero gdy poczułam delikatny ból przechodzący przez niego. Syknęłam cicho, bo ślad po uderzeniu był świeży.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wi...
- Owszem moja - odparł twardo, zabierając dłoń, a w tej samej chwili skórę na moim policzku otuliło... zimno. Cóż, dłoń Justina jest bardzo ciepła.
Westchnęłam, patrząc w bok na Justina, zauważając, że on już nie patrzy na mnie.
- No ale przecież to nie ty mnie uderzyłeś - mruknęłam, umieszczając dłoń na jego ramieniu, i przysuwając się bliżej.
- Ale Layla tak - westchnął, chwilowo na mnie patrząc.
- Wiem, ale powiedziałam jej, co o niej myślę.Wydaję się, że nawet za taką cenę było warto. Zobaczyć wyraz jej oburzonej twarzy, Boże musiałbyś to zoabczyć!
Justin parsknął, kręcąc głową.
- No ej! Nie śmiej się! Poważnie, nigdy bym nie pomyślała, że stać mnie na coś takiego - przeniosłam wzrok przed siebie.
Kątem oka dostrzegłam, jak na mnie spogląda.
- To prawda - wychrypiał.
Zmarszczyłam brwi - skąd wiesz? Przecież stałeś dalej.
- Nie na tyle, by nie słyszeć wszystkiego. Byłaś zadziorna - zachichotał. Zawtórowałam mu, i spuściłam spojrzenie na swoje palce, chwilę bawiąc się nimi.
- Rozmawiałem z lekarzem o Zacku, Ab, nie mogłem tak po prostu odejść. Gdybym wiedział, że coś takiego się wydarzy...
- Przestań - potrząsnęłam głową - Nie mogłeś tego przewidzieć. Powiedz lepiej, co mówił lekarz.
Chciałam jakoś zmienić temat.
Justin westchnął i zaczął opowiadać wszystko, czego się dowiedział. W zasadzie nie było tego wiele, w większości wszystko było dla mnie dość jasne, bo to samo mówił lekarz na korytarzu. Później jeszcze trochę rozmawialiśmy, głównie wymieniając się swoim zdaniem na temat całej tej chorej sytuacji. Pytał, czy na pewno nie powiedziałam zbyt dużo, policji, co pięć minut, a ja chichotałam za każdym razem, gdy to robił. Cóż, po szóstym razie na prawdę było to zabawne. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, na każdy temat, jaki nasunął się na język któremu kolwiek z nas. Justin opowiadał wtedy jakieś żarty, z których śmiałam się długo nawet, jeśli nie wszystkie były śmieszne. Byłam po prostu rozbawiona ogólnym nastrojem, kiedy zaczęło się coraz bardziej ściemniać. W pewnym momencie zapanował już prawdziwy, nocny mrok, ale to, że nie widzieliśmy siebie na wzajem nie przeszkadzało nam w niczym. Przestając się w końcu śmiać, rozejrzałam się po pokoju, nie widząc dosłownie niczego.
- Może zapalę lampkę - odparłam, i nie czekając na odpowiedź chłopaka, zapaliłam lampkę stojącą na szafce nocnej, obok mojego łóżka. Momentalnie w pokoju zapanował półmrok, bo lampka nie dawała zbyt dużego światła. To jednak wystarczyło, żebym znów mogła patrzeć, na wciąż rozbawionego własnymi żartami Justina.
- Już późno - przeciągnął się.
Domyśliłam się, że zaraz będzie musiał iść, i momentalnie posmutniałam.
-Mógłbyś jeszcze trochę ze mną posiedzieć? Nie chcę mi się spać, a tak, będę musiała nudzić się przez resztę nocy, jeśli nie zasnę - popatrzyłam na Justina nie pewnie, a on zastanowił się chwilę nad moimi słowami.
- Zostanę tak długo, jak chcesz, ale może połóż się już? Zaśniesz szybciej, niż Ci się wydaje, masz podkrążone oczy - uśmiechnął się lekko.
Skinęłam głową, szybko wstając z łóżka i biorąc z szafy piżamę, i czystą bieliznę. Szybko wzięłam prysznic, umyłam zęby, i po paru minutach byłam z powrotem w pokoju. Uśmiechnęłam się nieśmiało do Justina, przykrywając się kołdrą, na której Justin usiadł obok mnie. Cóż, miał rację. Już po paru minutach czułam, jak odpływam, aż w końcu zasnęłam.
~~~***~~~***~~~***~~~***~~~***~~~
Cześć wszystkim! Na początek chciałam powiedzieć, że serio mnie zawiedliście :( Tylko 13 komentarzy pod poprzednim? Serio, było was o wiele więcej, albo... to moja wina. Macie rację, tamten rozdział kompletnie zjebałam, że tak brzydko powiem. Przepraszam was za to, ale czułam dużą presję przepisując tamten rozdział. Po prostu ktoś miał jakieś wyrzuty, że jestem kłamczuchą, więc musiałam przepisywać go całą noc, by na następny dzień go dać, mam nadzieję, że wybaczycie :( Myślałam, że robię postępy, ale gdy pojawiły się pierwsze komentarze, że rozdział jest do dupy (nikt nie pisał tego dosłownie, ale wiem, co myślałyście) postanowiłam go przeczytać jeszcze raz i... zawiodłam się również sama sobą, przepraszam.
Do następnego.
piątek, 3 kwietnia 2015
Rozdział 19
"- Ja pierdole, Christiana też jej przedstawiłeś?..."
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!
- Tutaj ma pan dokumenty o które Pan prosił - podała mi kilka kartek - tutaj wykresy - kolejne kartki - a tutaj... o jest - mruknęła - tutaj faktury z ostatniego miesiąca.
- Dobrze, coś jeszcze? - mruknąłem, przeglądając przelotnie wszystkie dokumenty, które przyniosła mi Betty.
- Tak - zaczęła przeglądać resztę papierów na jej lewym przedramieniu, więc czekałem chwilę.
- To - przekazała mi pojedynczy arkusz papieru - to musi Pan podpisać do jutra.
- Dobrze, zajmę się tym później, zawołam cię, jak będzie gotowe - dodałem, posyłając kobiecie uśmiech, na co ta skinęła głową.
- Mogłabyś przynieść mi mocną kawę?
Odłożyłem dokumenty na biurku, za którym sam chwilę później usiadłem.
- Oczywiście - odparła idąc w stronę wyjścia z mojego gabinetu. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła z pola mojego widzenia, i wzdychając niechętnie miałem zamiar zabrać się za papierkową robotę.
Podparłem głowę o rękę, której łokieć opierał się o biurko. Starałem się skupić na tym co robię, ponieważ te dokumenty były naprawdę ważne i powinienem powypełniać wszystko jeszcze przed dzisiejszym spotkaniem z Rogerem. To nie było jednak takie proste, jak mogłoby się wydawać. Teoretycznie nie ma nic trudnego w napisaniu swojego nazwiska na kilku kartkach, jednak nie chciałem robić nic pochopnie. Nie mogłem skupić się na niczym. Od samego rana moje myśli krążyły w zupełnie innym kierunku, i nie było tam miejsca na te dokumenty. Myślałem o Zacku, o Christianie, snując własne teorie tego, jak doszło do tego wypadku, jednak każdy nowo wymyślony przeze mnie wątek, tylko upewniał mnie w przekonaniu, że Jared znów coś planuje. To sprawiało, że byłem cholernie nie spokojny, nie tyle, co w obawie jego kolejnych pomysłów, a tego jak się zemścić, i przede wszystkim jak go znaleźć. Można powiedzieć, że jestem nie spokojny od kiedy tylko dowiedziałem się, że ten skurwysyn jest na wolności.
Drapiąc się po karku, i prowizorycznie przeglądając kolejne kartki, wciąż myślałem.
Przed oczami pojawiła mi się tym razem Abygail, i myśli takie, że nie powinienem pokazywać się z nią publicznie, nie teraz. Christian może chcieć wykorzystywać moje czułe punkty, i choćbym nie wiem, ile próbował się oszukiwać, ona była jednym z nich.
Oblizałem niespokojnie usta, poprawiając się w fotelu. Chwilę później usłyszałem pukanie do drzwi, i zanim miałbym okazję powiedzieć cokolwiek, drzwi dość gwałtownie się otworzyły. Byłem pewien, że to Ryan, tylko on odważyłby się tak zrobić, bez obawy o to, że go wyleje. Przewróciłem oczami, zanim spojrzał w moim kierunku. Chwile później bez słowa, wciąż utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, usiadł na krześle przed moim biurkiem.
- Siema stary - odparł w końcu.
- Do rzeczy Ryan, coś się stało?
-Cokolwiek musiało się stać, żebym przyszedł pogadać z moim kumplem? - wzruszył ramieniem - chciałem pogadać.
- Jeśli chodzi o Zacka, nic nie wiem - odparłem znudzony.
- Nie mówię o Zacku. Jak ona miała na imię? Abygail, tak? - uśmiechnął się zadziornie.
- A co chcesz wiedzieć? - prychnąłem, spuszczając spojrzenie na dokumenty.
Nie mieliśmy okazji rozmawiać po tym, jak wróciłem wczoraj do szpitala. Pielęgniarka poinformowała nas, że i tak nie ma żadnej szansy, żeby go zobaczyć, co dowiedzieć się czegokolwiek o jego stanie zdrowia. Więc odpuściliśmy, umawiając się na dzisiaj. Mogłem się domyśleć, że prędzej czy później Ryan będzie chciał coś o niej wiedzieć. Nie gadaliśmy wczoraj, ale czułem, że i tak będzie o nią pytał. Starałem się trzymać ją z dala od moich znajomych, właśnie z tego względu.
- Nie bądź dzieckiem, stary. Kim dla Ciebie jest?
- Przyjaciółką. Zamiast interesować się mną, zadzwoń lepiej do ludzi Zacka, i powiedz im o wszystkim - mruknąłem.
- O wszystkim już wiedzą - zwęził oczy - Mam nadzieję, że nie zaplanowałeś nic na dziś ze swoją księżniczką. W szpitalu będzie czekać na Ciebie parę osób, wiesz o tym?
Uniosłem brew, a w głowie pojawił mi się obraz z mojej wczorajszej rozmowy z Abygail.
- Moja księżniczka jedzie ze mną - spojrzałem na Ryana.
Patrzył na mnie chwilę, zupełnie nie dowierzając. Zachichotałem cicho, widząc wyraz jego twarzy.
- Po jakiego chuja jest Ci tam potrzebna? - westchnął przewracając teatralnie oczami, a na chwilę zapanowała cisza.
Do gabinetu weszła Betty, uprzednio pukając delikatnie. Oboje z Ryanem spojrzeliśmy w jej kierunku, kiedy ostrożnie postawiła małą filiżankę z kawą, której tak cholernie potrzebowałem.
- Pańska kawa - mruknęła cicho, na co skinąłem głową, od razu biorąc mały łyk - coś jeszcze?
- Nie dziękuję, Betty, możesz odejść - uśmiechnąłem się delikatnie. Żegnając się, po chwili wyszła, zostawiając nas ponownie samych. Ryan spojrzał na mnie znów, kiedy tylko drzwi od gabinetu były już zamknięte.
- Nie chcę się już wtrącać, ale nie zapominaj, że tam pracujesz. Narobisz sobie kłopotów, z resztą jak zwykle - westchnął znudzony i poprawił się na siedzeniu.
- No więc skończ się wtrącać - warknąłem.
- Skoro nie myślisz o sobie, to może pomyśl o niej. Ile ona ma lat, chcesz zniszczyć jej życie?
Przygryzłem policzek od wewnątrz, przyglądając się Ryanowi. Kiedy miałem coś powiedzieć, Ryan zaczął pierwszy.
- Ona w ogóle zna Zacka?
- Nie, widziała go dwa razy, z czego jeden, kiedy widziała cały pierdolony wypadek, rozumiesz? - pochyliłem się w przód, mówiąc ciszej, ale z jadem w głosie - złoży zeznania, twierdzi, że widziała tam Christiana.
Tylko tyle wystarczyło, żeby Ryan zaczął kojarzyć fakty. Przygryzł niespokojnie wargę, wyraźnie zmieszany.
- Ja pierdole, Christiana też jej przedstawiłeś? - był oszołomiony. Pokręcił głową, próbując to sobie logicznie wytłumaczyć.
- Sam postanowił się jej przedstawić - prychnąłem, przypominając sobie scenę pod Starbucksem, kiedy widziała go pierwszy raz - jakiś czas po tym, jak powiedziałeś, że dostał przepustkę, spotkaliśmy go, gdy byliśmy na mieście. Drugi raz, postanowiła pobawić się w Sherlocka, i jakimś pierdolonym cudem dowiedziała się, że jestem na Yellow Street z Zackiem.
-O czym mówisz? - zdziwił się.
-Długa historia.
Skinął głową.
- Wiesz, że teraz jest w niebezpieczeństwie?
- Wiem - przejechałem dłońmi po twarzy, dopiero teraz uświadamiając sobie, na co ją skazałem. Do czego dopuściłem, choćby kiedy pojawiła się w magazynie, raniąc Christiana, czym naraziła się mu jeszcze bardziej.
Pokręciłem głową, otrząsając się z myśli. Nie mogłem dopuścić tych, że mógłby zrobić jej krzywdę.
- Jest pewna, że go widziała? - skinąłem głową.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł stary, ale jeśli chce, niech złoży zeznania, i jak najszybciej jedzie do domu - wstał z krzesła, poprawiając marynarkę - widzimy się w szpitalu.
- Ta, ok.
Później.
Abygai's POV.
Spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku. Dochodziła trzecia, a ja chodziłam po holu, co chwilę patrząc ile czasu mi zostało. Justin kończy zmianę za parę minut, a że wychodzi, powie Michelle, jednej z opiekunek, która ma zmianę. Ustaliliśmy że w tym samym czasie, ja pójdę do Aleca, sprzedać mu jakąś bajeczkę na temat wyjścia do koleżanki. Byłam pewna, że Alec nie wie o moim szlabanie bo nie widział się z Jamesem, gdy ten wychodził. Pierwsza po jego zmianie przyszła właśnie Michelle, więc jest większe prawdopodobieństwo, że to właśnie ją James uprzedził.
Skąd ten plan? Justin zadzwonił parę minut po tym,jak wyszedł z domu. Nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, co wydarzyło się wcześniej, mimo, że byłam senna. Powiedział, żebym uważnie patrzyła, kto zraz po Jamesie ma zmianę, więc tak zrobiłam...
Kilka godzin temu.
Wspomnienie:
Wstałam z łóżka, oświetlając sobie drogę ekranem telefonu. Nie byłam pewna, czy naprawdę chcę zrobić tak, jak mówił Justin. Pełna obaw i niepewności szłam powoli w stronę drzwi.
Westchnęłam, po cichu wychodząc z pokoju, i upewniając się, że nie ma nikogo dookoła. Serce waliło mi jak młotem. Gdyby tylko James zobaczył mnie teraz...
Po cichu zeszłam na dół. Stanęłam przy ścianie, wychylając głowę i nasłuchując rozmowy Jamesa. Więc jeszcze nie wyszedł. Bardziej wychyliłam głowę do korytarza, widząc otwarte wciąż drzwi gabinetu. Nasłuchiwałam chwilę, starając się rozpoznać głos osoby, z którą rozmawia, i wtedy dotarło do mnie, że to Michelle. Wiedząc, że mam mało czasu, szybko, ale ostrożnie podeszłam do tablicy informacyjnej.
Opiekunowie pełniący zmianę w dniu 23.06.2014r.:
Michelle Jenner
Alec McCondor
Jennifer Stone
Matt Bennet
Przygryzłam wargę, po chwili słysząc coraz wyraźniejszy stukot szpilek. Moje serce przyśpieszyło bicie, a oddech utknął w gardle. Wiedziałam, że nie zdążę wbiec na górę. Nie myśląc długo, spojrzałam w prawo. Wskoczyłam do krótkiego korytarzyka, prowadzącego do stołówki. Dosłownie dwie sekundy później usłyszałam cichy śmiech Jamesa i Michelle. Pożegnali się, James wyszedł, a ja słysząc kroki coraz bliżej mnie, zaciskam mocno oczy, przeklinając w duchu siebie i Justina.
Bezszelestnie robię krok w tył, gdzie panował większy mrok, a kroki na moje szczęście cichną. Oddycham głęboko i patrząc w dół, widzę, jak serce w mojej klatce piersiowej niemal wyskakuję na zewnątrz. Będąc pewna, że Michelle jest w swoim gabinecie pobiegłam na górę, jakby świat miał się skończyć. Szybko zadzwoniłam do Justina mówiąc mu, jak wygląda sytuacja, a ja uważnie słucham, co mam robić, gdy będzie kończył zmianę.
Koniec wspomnienia.
Zachichotałam, przypominając sobie tę sytuację. Nasz plan był dopracowany niemal w każdym punkcie, jakbyśmy mieli napaść na bank. Momentalnie pomyślałam o Bonie'm i Clyde'ie.*
Przestałam się śmiać widząc Aleca idącego w moją stronę. Odepchnęłam się od poręczy schodów, będąc pewna, że Justin będzie już czekał.
-Alec! - krzyknęłam, więc unosząc brwi, spojrzał w moim kierunku.
- Czegoś potrzebujesz, Aby?
- Nie, chciałam tylko powiedzieć, że wychodzę. Nie ma problemu? - przygryzłam wargę. Starałam się być jak najbardziej naturalna, ale moje zdolności aktorskie, są nikłe.
- A dlaczego miałby być problem? - uśmiechnął się pytająco.
- Tak pytam. Idę do koleżanki i... - tylko nie to. Zabrakło mi języka w gębie i teraz byłam jeszcze bardziej zdenerwowana.
- I...?
- Będę niedługo.
- Dobrze, nie znikaj na długo, bo nie ma Jamesa, a to on jest twoim opiekunem. Miłej zabawy - uśmiechnął się i odszedł.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego poszło tak łatwo. Ze zwycięskim uśmieszkiem, szybko wybiegłam z domu, wzrokiem szukając samochodu Justina, który, jak się umówiliśmy, będzie zaparkowany nieznacznie dalej. Opierał się o maskę samochodu i wyglądał... tak cholernie seksownie!
Wzdychając, ruszyłam w jego kierunku. Korzystałam z okazji, kiedy jeszcze mnie nie dostrzegł i bezwstydnie go obczajałam. Był skupiony na ekranie telefonu, ale kiedy zbliżyłam się wystarczająco blisko, by znaleźć się w jego polu widzenia, posłał mi delikatny uśmiech,który odwzajemniłam.
- Hej
- Cześć - mruknęłam w zagłębienie jego szyi, kiedy wtulił mnie w siebie. Przymknęłam na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą. Mogłabym tu stać i przytulać się z nim cały dzień, jednak wiem, że nie ma możliwości, aby był tak piękny i kolorowy. Odrywając się od chłopaka, co zrobiłam na prawdę nie chętnie, posłałam mu blady uśmiech, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, gdzie i po co będziemy za niecałe czterdzieści minut.
- Myślałem, że nie przyjdziesz, Alec coś się czepiał? -mruknął, kiedy chwyciłam klamkę drzwi od strony pasażera. Wsiadłam, zapinając pasy, tak samo, jak Justin.
- Nie, trochę się po prostu zamyśliłam. Z nim poszło łatwiej, niż myślałam.
***
Wysiedliśmy z samochodu, i w ciszy szliśmy w stronę głównego wejścia do szpitala. Żadne z nas się nie odzywało, pogrążone we własnych myślach. Spojrzałam przelotnie na Justina - wydawał się nieobecny. Spuściłam wzrok, czując niewyobrażalny stres i strach. W szpitalu mają być jacyś ludzie Zacka, tak mówił chłopak. Przerażał mnie fakt spojrzenia tym ludziom w oczy, albo ich oczu na mnie. Zdążyłam przekonać się, w jakim towarzystwie Justin obraca się,lub obracał na co dzień.
Stanęliśmy przed wejściem na oddział. Justin uśmiechnął się do mnie zachęcająco, i otworzył przede mną drzwi. Weszłam niepewnie, w oddali widząc naprawdę sporą grupę ludzi. Wyglądali dość normalnie, pomijając wyjątki kilku facetów ubranych w czarne, widocznie ciężkie skórzane kurtki. Nie przyjemny skurcz chwycił mocno mój żołądek, a ten przewraca się boleśnie.
Justin zaczął witać się z niektórymi osobami, które podeszły w naszą stronę. Zostałam nie zauważona przez tych ludzi i zignorowana przez Justina, ale nie mogłam mieć mu tego za złe. Na siłę mnie tu nie przywiózł... Spojrzałam w kierunku pozostałych osób. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Nasze spojrzenia spotkały się, a teraz byłam w stu procentach pewna, że to Layla. Nabrałam więcej powietrza, kiedy jej zimny wzrok jeździł wzdłuż po moim ciele.
Layla, to ta sama kobieta, którą widziałam z Justinem, kiedy zaczynał u nas pracę, i ta sama, która go zdradziła. To, jak czułam się źle i nieswojo było nie do zniesienia a rozmowa Justina z jego znajomymi wydawała się nie mieć końca. Stałam z boku, za wszelka cenę starając się nie patrzeć w stronę Layli, która ewidentnie specjalnie usiadła na krześle bokiem. Przechyliła głowę w bok, starając się spojrzeć na moją twarz. Ukradkiem widziałam, jak uśmiech się szyderczo. Cholernie zależało jej, żebym czuła się skrępowana. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak jej na tym zależało. To może wydawać się naprawdę głupim pytaniem, na pewno wiedziała, że jestem tu z Justinem. Spuściłam głowę i przymknęłam oczy modląc się, żeby ten dzień się już skończył.
- Wszystko w porządku? - spojrzałam na Justina wzdychając. Spojrzałam delikatnie w bok, więc Justin zrobił to samo. Spojrzałam w górę, na jego twarz. Jego szczęka napięła się mocno. Miałam wrażenie, że w jednej chwili, w jednej sekundzie stał się wściekły. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się jego poczynaniom. Chciał iść w kierunku Layli.
- Justin... - mruknęłam cicho chwytając go za ramię. Nie chciałam traktować go jak dziecko, ale nie chciałam też, żeby zrobił coś głupiego.
- Justin?
- Michael - zaśmiał się Justin, odrywając już wzrok od Layli. Przyglądałam mu się bardzo dokładnie. Wciąż był zły, a jego uśmiech - sztuczny.
- Jak się masz bracie? - spojrzałam na Michaela, i momentalnie zrobiło mi się gorąco.
- Nie za dobrze - pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
- Słyszałem, że ten skurwiel wyszedł z więzienia. Nic dziwnego.
Justin spojrzał na mnie porozumiewawczo. Oczywiste było to, że nikt oprócz nas nie wiedział o tym, że Christian spowodował wypadek.
Chłopak widząc jednak moje przerażenie, zmarszczył brwi.
- Chodź, jest kilka osób, którzy jeszcze chcą z tobą pogadać - mruknął, patrząc jednak na mnie z ledwo widocznym uśmieszkiem. Skinął głową idąc za Michelem. Minął Laylę bez choćby najmniejszego spojrzenia w jej kierunku.
- Swoją drogą, to jest Abygail, a to Michael - przedstawił nas sobie. Mężczyzna, ten sam, którego widziałam w metrze, gdy jechałam do firmy Justina. Wyciągnął w moim kierunku, swoją przerośniętą dłoń, na którą niepewnie spojrzałam.
Uścisnęłam ją niepewnie, a styczność jego skóry z moją wywołała dreszcz.
- Ale my się znamy, prawda Abygail? Cóż, piękne imię, dla pięknej dziewczyny - zaśmiał się chrypliwie.
Spojrzałam na Justina patrzącego na mnie pytająco. Michael puszczając mi oczko, odwrócił się, zajmując rozmową z Ryanem.
- Nic nie mówiłaś, że go znasz - mruknął.
- To długa i dziwna historia. Było, minęło - wzruszyłam ramieniem.
- Poczekaj chwilę - mruknął, patrząc w kierunku lekarza do którego podbiegł. Westchnęłam, nie chcąc rozdzielać się z Justinem, nie tutaj. Już chciałam za nim iść, gdy coś, a raczej ktoś, chwycił mocno moje ramię.
- Spokojnie, Abygail, kochanie. Naprawdę nie masz się czego bać. Ale widzę, że nie posłuchałaś mojej ostatniej rady, bo spotykasz się z Bieberem - zachichotał i puścił moje ramię. Otworzyłam usta, lekko wystraszona. Michael i Ryan spojrzeli na siebie, parskając śmiechem. Chciałam jak najszybciej być obok Justina. Tylko przy nim, tak na prawdę czuję się bezpiecznie, a ten facet przyprawiał mnie o dreszcze.
Mając spuszczoną głowę, przed swoją drogą zobaczyłam czerwone, drogie szpilki, a ich właścicielka wyraźnie stanęła na mojej drodze. Uniosłam powoli głowę, w pełni nie spodziewając się kogoś, kogo zobaczyłam. A może byłam pewna, że do tego dojdzie?
- Doprawdy, myślałam, że Justin ma lepszy gust. Mam na myśli, on gustuje w prawdziwych, dojrzałych kobietach - zachichotała, nawet nie patrząc na moją twarz, a szyderczo lustrując wzrokiem moje ciało. Poczułam się tak cholernie źle.
- Nic nigdy Ci nie zrobiłam, daj mi do cholery przejść.
- Ale nie przejmuj się. Skoro jeszcze z tobą jest, to znaczy, że nie dostał jeszcze tego, co chce. Nie dziwię się. Ile ty masz lat dziecko? - w końcu spojrzała w moje oczy z wyższością.
Zmarszczyłam brwi, będąc oszołomioną jak nigdy. Czy Justin na prawdę chce mnie tylko wykorzystać? Ufałam mu, ale mówiła to z takim przekonaniem.
Obudź się idiotko, to była twojego faceta, to jasne, że chce, żebyś poczuła się źle!
Racja... Chwila, mojego faceta?
- Dobrze Ci radzę, zostaw Justina w spokoju. Będziesz mieć tylko złamane serce, po co Ci to? Myślisz, że znalazłaś bogatego księcia z bajki? Obudź się dziewczyno, wykorzysta Cię i zostawi - prychnęła.
Nie mogłam wydusić ani słowa, a moja podświadomość zamilkła akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Jej słowa analizowałam parę chwil, a w czasie, kiedy między nami była cisza, ona uśmiechała się złośliwie, myśląc, że wygrała. Spojrzałam w bok, widząc cztery dziewczyn, które przyglądały się całej sytuacji. Te same siedziały z Laylą na krzesłach. Po chwili spostrzegłam, że jesteśmy widowiskiem dla wszystkich. Miałam ochotę najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Nie chciałam dać jej tej pierdolonej satysfakcji, tym bardziej, że ona zrobiła dokładnie to samo, co sugeruje Justinowi....
- Pieprzysz o tym, że mnie wykorzysta, a co zrobiłaś ty? - uniosłam lekko głos.
Zmarszczyła brwi, otwierając usta
- Miałaś wszystko, czego chciałaś na skinienie palcem, prawda? Podtykał Ci wszystko pod nos, łącznie ze swoimi kartami kredytowymi, a ty co dałaś mu w zamian? Pieprzyłaś się z kimś z jego plecami, w jego domu - prychnęłam. Nie miałam pojęcia, jakim cudem zdobyłam się na te słowa. Nie pierwszy raz, odkąd poznałam Justina, nie poznawałam sama siebie, ale wyraz jej twarzy był tego wart.
Oczy wszystkich rozszerzyły się dwukrotnie, a klatka piersiowa Layli unosiła się szybko w górę i dół.
- Ty mała dziwko.... - zacisnęła dłonie w pięści.
- Kogo nazywasz dziwką? - odpyskowałam. Poczułam straszne pieczenie na policzku, a moja głowa przechyliła się w bok. Złapałam za bolące miejsce z łzami w oczach spojrzałam na Laylę, której rękę trzymała teraz jedna z dziewczyn.
- Layla uspokój się! - krzyknęła blondynka. Spojrzałam za Ramię Layli, która szarpała się teraz z próbującą ją uspokoić dziewczyna.
Justin rozmawiał z lekarzem, ale widząc tą sytuację jego oczy były rozszerzone.
- Ta szmata nie ma prawa się tak do mnie odzywać! - ryknęła wściekle, a tym razem, Justin przepraszając lekarza, podbiegł do miejsca całej sytuacji.
- Co ty kurwa robisz?! - spojrzał wściekle na swoją byłą dziewczynę.
- Nic Ci nie jest? - spytała ta sama blondynka. Posłałam jej blady uśmiech, kręcąc przecząco głową.
Chwyciła mój podbródek, patrząc na mój policzek. Była taka śliczna, delikatne, a zarysowane rysy. Niewinna, a zarazem uwodzicielska twarz, niczym anioła. Jej blond włosy sięgały aż do pośladków, była naprawdę niesamowicie ładna.
- Justin, proszę Cię, zapomnimy o wszystkim, może być tak, jak kiedyś, nie mów, że wolisz tą gówniarę ode mnie! - Layla wskazała na mnie dłonią.
Przewróciłam oczami, po chwili spuszczając wzrok.
- To moja wina - ruchem głowy wskazałam na miejsce, gdzie Justin kłócił się z Laylą, a reszta próbowała ich uspokoić. Justin kłócił się w mojej obronie, w każdym razie, na początku. Teraz ta suka myślała, że cokolwiek wskóra. Modliłam się, żeby Justin nie dał się nabrać na jej słowa.
- Puść mnie! - krzyknął wściekle.
- Michael wyprowadź ją stąd! - warknął Ryan.
- Daj spokój, totalnie zlej Laylę - mlaskała głośno gumą do żucia - to prawdziwa suka. Dobrze jej powiedziałaś, nie zasługiwała na Justina - skinęłam głową, godząc się z nią.
Jedna z pozostałych trzech dziewczyn, wyraźnie rozdrażniona podeszła do miejsca sytuacji.
- Do cholery jasnej, czy możecie wszyscy się w końcu zamknąć!? - krzyknęła wściekle, sprawiając, że każdy spojrzał w jej kierunku. Spojrzałam przelotnie na Justina - to jest szpital, co wy wyprawiacie?!
Czarno włosa podeszła do Justina - Oboje się opanujcie, a ty Justin, nie zachowuj się jak dziecko!
Blondynka zostawiła mnie, podchodząc do Layli, która ocierała łzy, wierzchem dłoni.
Moja dolna warga dygotała, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ja mam nie zachowywać się jak dziecko? Jesteś ślepa, czy głupia, Suzan? - warknął szyderczo.
- Swoje brudy wylewajcie na ulicy, to jest szpital, i nie chodzi teraz tylko o Zacka, tu są chorzy, chcecie, żeby wszystkich nas stąd wyjebali?! - odpowiedziała.
Justin wyrwał się już Ryanowi, i innemu chłopakowi, który go trzymał.
- Czy w ogóle ktokolwiek był dowiedzieć się, co u Zacka? Nie jesteśmy na spotkaniu towarzyskim - odgarnęła bujne gęste loki do tyłu, po czym westchnęła, chcąc powiedzieć coś jeszcze
- Zdziwiłabyś się, bo w czasie kiedy ta suka ją uderzyła - wskazał ręką na mnie. Momentalnie wszystkie pary oczy znalazły się na mojej postaci - ja gadałem z lekarzem.
- Masz rację, przepraszam - zwróciłam się do brunetki - odpuść Justin - mruknęłam, a chłopak popatrzył na mnie, jakbym miał pięć głów.
- Przepraszasz? To nadstaw kurwa drugi policzek - spuściłam spojrzenie, a blondynka uderzyła go w ramię.
- Justin, proszę, porozmawiajmy na osobności - mruknęła nieco spokojniej.
- Nie mamy o czym gadać.
Po chwili z sali wyszedł lekarz.
- Co z nim? - spytała dziewczyna, o imieniu Suzan.
- Pan Shain stracił dużo krwi. Ma wstrząśnienie mózgu, i na jego nie szczęście, uderzenie samochodu połamało mu kilka żeber, te natomiast wbiły się w płuca - słuchałam lekarza, a wzmianka o płucach szczególnie przykuła moją uwagę. Nie przyjemna symulacja bólu przeszła i przez moje żebra...
- Co to znaczy? - mruknęła czarnowłosa. Łzy cisnęły się do jej oczy, Zack musi być dla niej naprawdę ważny. Lekarz popatrzył na nią trochę smutny, i znudzony.
- Pan Shain jest pod respiratorem i dostaje tlen, z powodu braku możliwości samodzielnego oddychania. Puls jest bardzo słaby, a szanse na przeżycie, to jakieś trzydzieści, czterdzieści procent. Proszę być dobrej myśli - odsłonił rolety wielkiej szyby, tym samym ukazując bezwładnie leżące ciało nieprzytomnego Zacka. Wszyscy podeszli bliżej, bo każdy chciał zobaczyć go choćby przez taki dystans.
Wszyscy wstrzymali oddech, a dziewczyna rozpłakała się jak małe dziecko. Momentalnie pojawiła się koło niej blondynka, i dwie pozostałe dziewczyny.
Podeszłam do Justina, wciskając się między niego, a szybę, i po prostu objęłam jego tułów.
- Będzie z nim dobrze - mruknęłam, przymykając oczy. Justin położył dłoń na tyle mojej głowa, a ja uchyliłam powieki, patrząc na płaczącą brunetkę z żalem. Podniosłam głowę do góry, patrząc na chłopaka.
-Kim jest Zack, dla Suzan?
- Bratem - westchnął.
Usłyszałam powolny stukot szpilek, więc spojrzałam w kierunku jego źródła. Layla robiła powolne kroki w tył. Po jej policzkach spływały słone łzy, i jestem pewna, że właśnie uświadomiła sobie, co straciła - jego. Nie potrafiłam jej współczuć, nie po tym, co zrobiła Justinowi.
Szybko wybiegła z oddziału. Nie mam pojęcia, czemu chciałam to zrobić, chciałam za nią pobiec...
- A ty gdzie? - spojrzałam na Justina, spuszczając spojrzenie.
-Layla! - krzyknęła blondynka,a chwilę później jej spojrzenie spotkało się z moim.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
* Jezu, kochani przepraszam, nie miałam pojęcia, jak napisać to imię! :D
Cześć i czołem ;)
Rozdział nie jest za długi?
Chciałam zwrócić się teraz do pewnej osoby, i mam nadzieję, że to czytasz:
Tak jak obiecałam, zarwałam nockę, ale nie całą, nie dałam rady, dziś dopisałam, i mam nadzieję, że nie nazwiesz mnie więcej kłamczuchą :)
Zapraszam na aska, i możecie zapisywać się do informowanych, jeśli chcecie :) Do następnego!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!
- Tutaj ma pan dokumenty o które Pan prosił - podała mi kilka kartek - tutaj wykresy - kolejne kartki - a tutaj... o jest - mruknęła - tutaj faktury z ostatniego miesiąca.
- Dobrze, coś jeszcze? - mruknąłem, przeglądając przelotnie wszystkie dokumenty, które przyniosła mi Betty.
- Tak - zaczęła przeglądać resztę papierów na jej lewym przedramieniu, więc czekałem chwilę.
- To - przekazała mi pojedynczy arkusz papieru - to musi Pan podpisać do jutra.
- Dobrze, zajmę się tym później, zawołam cię, jak będzie gotowe - dodałem, posyłając kobiecie uśmiech, na co ta skinęła głową.
- Mogłabyś przynieść mi mocną kawę?
Odłożyłem dokumenty na biurku, za którym sam chwilę później usiadłem.
- Oczywiście - odparła idąc w stronę wyjścia z mojego gabinetu. Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła z pola mojego widzenia, i wzdychając niechętnie miałem zamiar zabrać się za papierkową robotę.
Podparłem głowę o rękę, której łokieć opierał się o biurko. Starałem się skupić na tym co robię, ponieważ te dokumenty były naprawdę ważne i powinienem powypełniać wszystko jeszcze przed dzisiejszym spotkaniem z Rogerem. To nie było jednak takie proste, jak mogłoby się wydawać. Teoretycznie nie ma nic trudnego w napisaniu swojego nazwiska na kilku kartkach, jednak nie chciałem robić nic pochopnie. Nie mogłem skupić się na niczym. Od samego rana moje myśli krążyły w zupełnie innym kierunku, i nie było tam miejsca na te dokumenty. Myślałem o Zacku, o Christianie, snując własne teorie tego, jak doszło do tego wypadku, jednak każdy nowo wymyślony przeze mnie wątek, tylko upewniał mnie w przekonaniu, że Jared znów coś planuje. To sprawiało, że byłem cholernie nie spokojny, nie tyle, co w obawie jego kolejnych pomysłów, a tego jak się zemścić, i przede wszystkim jak go znaleźć. Można powiedzieć, że jestem nie spokojny od kiedy tylko dowiedziałem się, że ten skurwysyn jest na wolności.
Drapiąc się po karku, i prowizorycznie przeglądając kolejne kartki, wciąż myślałem.
Przed oczami pojawiła mi się tym razem Abygail, i myśli takie, że nie powinienem pokazywać się z nią publicznie, nie teraz. Christian może chcieć wykorzystywać moje czułe punkty, i choćbym nie wiem, ile próbował się oszukiwać, ona była jednym z nich.
Oblizałem niespokojnie usta, poprawiając się w fotelu. Chwilę później usłyszałem pukanie do drzwi, i zanim miałbym okazję powiedzieć cokolwiek, drzwi dość gwałtownie się otworzyły. Byłem pewien, że to Ryan, tylko on odważyłby się tak zrobić, bez obawy o to, że go wyleje. Przewróciłem oczami, zanim spojrzał w moim kierunku. Chwile później bez słowa, wciąż utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, usiadł na krześle przed moim biurkiem.
- Siema stary - odparł w końcu.
- Do rzeczy Ryan, coś się stało?
-Cokolwiek musiało się stać, żebym przyszedł pogadać z moim kumplem? - wzruszył ramieniem - chciałem pogadać.
- Jeśli chodzi o Zacka, nic nie wiem - odparłem znudzony.
- Nie mówię o Zacku. Jak ona miała na imię? Abygail, tak? - uśmiechnął się zadziornie.
- A co chcesz wiedzieć? - prychnąłem, spuszczając spojrzenie na dokumenty.
Nie mieliśmy okazji rozmawiać po tym, jak wróciłem wczoraj do szpitala. Pielęgniarka poinformowała nas, że i tak nie ma żadnej szansy, żeby go zobaczyć, co dowiedzieć się czegokolwiek o jego stanie zdrowia. Więc odpuściliśmy, umawiając się na dzisiaj. Mogłem się domyśleć, że prędzej czy później Ryan będzie chciał coś o niej wiedzieć. Nie gadaliśmy wczoraj, ale czułem, że i tak będzie o nią pytał. Starałem się trzymać ją z dala od moich znajomych, właśnie z tego względu.
- Nie bądź dzieckiem, stary. Kim dla Ciebie jest?
- Przyjaciółką. Zamiast interesować się mną, zadzwoń lepiej do ludzi Zacka, i powiedz im o wszystkim - mruknąłem.
- O wszystkim już wiedzą - zwęził oczy - Mam nadzieję, że nie zaplanowałeś nic na dziś ze swoją księżniczką. W szpitalu będzie czekać na Ciebie parę osób, wiesz o tym?
Uniosłem brew, a w głowie pojawił mi się obraz z mojej wczorajszej rozmowy z Abygail.
- Moja księżniczka jedzie ze mną - spojrzałem na Ryana.
Patrzył na mnie chwilę, zupełnie nie dowierzając. Zachichotałem cicho, widząc wyraz jego twarzy.
- Po jakiego chuja jest Ci tam potrzebna? - westchnął przewracając teatralnie oczami, a na chwilę zapanowała cisza.
Do gabinetu weszła Betty, uprzednio pukając delikatnie. Oboje z Ryanem spojrzeliśmy w jej kierunku, kiedy ostrożnie postawiła małą filiżankę z kawą, której tak cholernie potrzebowałem.
- Pańska kawa - mruknęła cicho, na co skinąłem głową, od razu biorąc mały łyk - coś jeszcze?
- Nie dziękuję, Betty, możesz odejść - uśmiechnąłem się delikatnie. Żegnając się, po chwili wyszła, zostawiając nas ponownie samych. Ryan spojrzał na mnie znów, kiedy tylko drzwi od gabinetu były już zamknięte.
- Nie chcę się już wtrącać, ale nie zapominaj, że tam pracujesz. Narobisz sobie kłopotów, z resztą jak zwykle - westchnął znudzony i poprawił się na siedzeniu.
- No więc skończ się wtrącać - warknąłem.
- Skoro nie myślisz o sobie, to może pomyśl o niej. Ile ona ma lat, chcesz zniszczyć jej życie?
Przygryzłem policzek od wewnątrz, przyglądając się Ryanowi. Kiedy miałem coś powiedzieć, Ryan zaczął pierwszy.
- Ona w ogóle zna Zacka?
- Nie, widziała go dwa razy, z czego jeden, kiedy widziała cały pierdolony wypadek, rozumiesz? - pochyliłem się w przód, mówiąc ciszej, ale z jadem w głosie - złoży zeznania, twierdzi, że widziała tam Christiana.
Tylko tyle wystarczyło, żeby Ryan zaczął kojarzyć fakty. Przygryzł niespokojnie wargę, wyraźnie zmieszany.
- Ja pierdole, Christiana też jej przedstawiłeś? - był oszołomiony. Pokręcił głową, próbując to sobie logicznie wytłumaczyć.
- Sam postanowił się jej przedstawić - prychnąłem, przypominając sobie scenę pod Starbucksem, kiedy widziała go pierwszy raz - jakiś czas po tym, jak powiedziałeś, że dostał przepustkę, spotkaliśmy go, gdy byliśmy na mieście. Drugi raz, postanowiła pobawić się w Sherlocka, i jakimś pierdolonym cudem dowiedziała się, że jestem na Yellow Street z Zackiem.
-O czym mówisz? - zdziwił się.
-Długa historia.
Skinął głową.
- Wiesz, że teraz jest w niebezpieczeństwie?
- Wiem - przejechałem dłońmi po twarzy, dopiero teraz uświadamiając sobie, na co ją skazałem. Do czego dopuściłem, choćby kiedy pojawiła się w magazynie, raniąc Christiana, czym naraziła się mu jeszcze bardziej.
Pokręciłem głową, otrząsając się z myśli. Nie mogłem dopuścić tych, że mógłby zrobić jej krzywdę.
- Jest pewna, że go widziała? - skinąłem głową.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł stary, ale jeśli chce, niech złoży zeznania, i jak najszybciej jedzie do domu - wstał z krzesła, poprawiając marynarkę - widzimy się w szpitalu.
- Ta, ok.
Później.
Abygai's POV.
Spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku. Dochodziła trzecia, a ja chodziłam po holu, co chwilę patrząc ile czasu mi zostało. Justin kończy zmianę za parę minut, a że wychodzi, powie Michelle, jednej z opiekunek, która ma zmianę. Ustaliliśmy że w tym samym czasie, ja pójdę do Aleca, sprzedać mu jakąś bajeczkę na temat wyjścia do koleżanki. Byłam pewna, że Alec nie wie o moim szlabanie bo nie widział się z Jamesem, gdy ten wychodził. Pierwsza po jego zmianie przyszła właśnie Michelle, więc jest większe prawdopodobieństwo, że to właśnie ją James uprzedził.
Skąd ten plan? Justin zadzwonił parę minut po tym,jak wyszedł z domu. Nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, co wydarzyło się wcześniej, mimo, że byłam senna. Powiedział, żebym uważnie patrzyła, kto zraz po Jamesie ma zmianę, więc tak zrobiłam...
Kilka godzin temu.
Wspomnienie:
Wstałam z łóżka, oświetlając sobie drogę ekranem telefonu. Nie byłam pewna, czy naprawdę chcę zrobić tak, jak mówił Justin. Pełna obaw i niepewności szłam powoli w stronę drzwi.
Westchnęłam, po cichu wychodząc z pokoju, i upewniając się, że nie ma nikogo dookoła. Serce waliło mi jak młotem. Gdyby tylko James zobaczył mnie teraz...
Po cichu zeszłam na dół. Stanęłam przy ścianie, wychylając głowę i nasłuchując rozmowy Jamesa. Więc jeszcze nie wyszedł. Bardziej wychyliłam głowę do korytarza, widząc otwarte wciąż drzwi gabinetu. Nasłuchiwałam chwilę, starając się rozpoznać głos osoby, z którą rozmawia, i wtedy dotarło do mnie, że to Michelle. Wiedząc, że mam mało czasu, szybko, ale ostrożnie podeszłam do tablicy informacyjnej.
Opiekunowie pełniący zmianę w dniu 23.06.2014r.:
Michelle Jenner
Alec McCondor
Jennifer Stone
Matt Bennet
Przygryzłam wargę, po chwili słysząc coraz wyraźniejszy stukot szpilek. Moje serce przyśpieszyło bicie, a oddech utknął w gardle. Wiedziałam, że nie zdążę wbiec na górę. Nie myśląc długo, spojrzałam w prawo. Wskoczyłam do krótkiego korytarzyka, prowadzącego do stołówki. Dosłownie dwie sekundy później usłyszałam cichy śmiech Jamesa i Michelle. Pożegnali się, James wyszedł, a ja słysząc kroki coraz bliżej mnie, zaciskam mocno oczy, przeklinając w duchu siebie i Justina.
Bezszelestnie robię krok w tył, gdzie panował większy mrok, a kroki na moje szczęście cichną. Oddycham głęboko i patrząc w dół, widzę, jak serce w mojej klatce piersiowej niemal wyskakuję na zewnątrz. Będąc pewna, że Michelle jest w swoim gabinecie pobiegłam na górę, jakby świat miał się skończyć. Szybko zadzwoniłam do Justina mówiąc mu, jak wygląda sytuacja, a ja uważnie słucham, co mam robić, gdy będzie kończył zmianę.
Koniec wspomnienia.
Zachichotałam, przypominając sobie tę sytuację. Nasz plan był dopracowany niemal w każdym punkcie, jakbyśmy mieli napaść na bank. Momentalnie pomyślałam o Bonie'm i Clyde'ie.*
Przestałam się śmiać widząc Aleca idącego w moją stronę. Odepchnęłam się od poręczy schodów, będąc pewna, że Justin będzie już czekał.
-Alec! - krzyknęłam, więc unosząc brwi, spojrzał w moim kierunku.
- Czegoś potrzebujesz, Aby?
- Nie, chciałam tylko powiedzieć, że wychodzę. Nie ma problemu? - przygryzłam wargę. Starałam się być jak najbardziej naturalna, ale moje zdolności aktorskie, są nikłe.
- A dlaczego miałby być problem? - uśmiechnął się pytająco.
- Tak pytam. Idę do koleżanki i... - tylko nie to. Zabrakło mi języka w gębie i teraz byłam jeszcze bardziej zdenerwowana.
- I...?
- Będę niedługo.
- Dobrze, nie znikaj na długo, bo nie ma Jamesa, a to on jest twoim opiekunem. Miłej zabawy - uśmiechnął się i odszedł.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, dlaczego poszło tak łatwo. Ze zwycięskim uśmieszkiem, szybko wybiegłam z domu, wzrokiem szukając samochodu Justina, który, jak się umówiliśmy, będzie zaparkowany nieznacznie dalej. Opierał się o maskę samochodu i wyglądał... tak cholernie seksownie!
Wzdychając, ruszyłam w jego kierunku. Korzystałam z okazji, kiedy jeszcze mnie nie dostrzegł i bezwstydnie go obczajałam. Był skupiony na ekranie telefonu, ale kiedy zbliżyłam się wystarczająco blisko, by znaleźć się w jego polu widzenia, posłał mi delikatny uśmiech,który odwzajemniłam.
- Hej
- Cześć - mruknęłam w zagłębienie jego szyi, kiedy wtulił mnie w siebie. Przymknęłam na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą. Mogłabym tu stać i przytulać się z nim cały dzień, jednak wiem, że nie ma możliwości, aby był tak piękny i kolorowy. Odrywając się od chłopaka, co zrobiłam na prawdę nie chętnie, posłałam mu blady uśmiech, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, gdzie i po co będziemy za niecałe czterdzieści minut.
- Myślałem, że nie przyjdziesz, Alec coś się czepiał? -mruknął, kiedy chwyciłam klamkę drzwi od strony pasażera. Wsiadłam, zapinając pasy, tak samo, jak Justin.
- Nie, trochę się po prostu zamyśliłam. Z nim poszło łatwiej, niż myślałam.
***
Wysiedliśmy z samochodu, i w ciszy szliśmy w stronę głównego wejścia do szpitala. Żadne z nas się nie odzywało, pogrążone we własnych myślach. Spojrzałam przelotnie na Justina - wydawał się nieobecny. Spuściłam wzrok, czując niewyobrażalny stres i strach. W szpitalu mają być jacyś ludzie Zacka, tak mówił chłopak. Przerażał mnie fakt spojrzenia tym ludziom w oczy, albo ich oczu na mnie. Zdążyłam przekonać się, w jakim towarzystwie Justin obraca się,lub obracał na co dzień.
Stanęliśmy przed wejściem na oddział. Justin uśmiechnął się do mnie zachęcająco, i otworzył przede mną drzwi. Weszłam niepewnie, w oddali widząc naprawdę sporą grupę ludzi. Wyglądali dość normalnie, pomijając wyjątki kilku facetów ubranych w czarne, widocznie ciężkie skórzane kurtki. Nie przyjemny skurcz chwycił mocno mój żołądek, a ten przewraca się boleśnie.
Justin zaczął witać się z niektórymi osobami, które podeszły w naszą stronę. Zostałam nie zauważona przez tych ludzi i zignorowana przez Justina, ale nie mogłam mieć mu tego za złe. Na siłę mnie tu nie przywiózł... Spojrzałam w kierunku pozostałych osób. Jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Nasze spojrzenia spotkały się, a teraz byłam w stu procentach pewna, że to Layla. Nabrałam więcej powietrza, kiedy jej zimny wzrok jeździł wzdłuż po moim ciele.
Layla, to ta sama kobieta, którą widziałam z Justinem, kiedy zaczynał u nas pracę, i ta sama, która go zdradziła. To, jak czułam się źle i nieswojo było nie do zniesienia a rozmowa Justina z jego znajomymi wydawała się nie mieć końca. Stałam z boku, za wszelka cenę starając się nie patrzeć w stronę Layli, która ewidentnie specjalnie usiadła na krześle bokiem. Przechyliła głowę w bok, starając się spojrzeć na moją twarz. Ukradkiem widziałam, jak uśmiech się szyderczo. Cholernie zależało jej, żebym czuła się skrępowana. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak jej na tym zależało. To może wydawać się naprawdę głupim pytaniem, na pewno wiedziała, że jestem tu z Justinem. Spuściłam głowę i przymknęłam oczy modląc się, żeby ten dzień się już skończył.
- Wszystko w porządku? - spojrzałam na Justina wzdychając. Spojrzałam delikatnie w bok, więc Justin zrobił to samo. Spojrzałam w górę, na jego twarz. Jego szczęka napięła się mocno. Miałam wrażenie, że w jednej chwili, w jednej sekundzie stał się wściekły. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się jego poczynaniom. Chciał iść w kierunku Layli.
- Justin... - mruknęłam cicho chwytając go za ramię. Nie chciałam traktować go jak dziecko, ale nie chciałam też, żeby zrobił coś głupiego.
- Justin?
- Michael - zaśmiał się Justin, odrywając już wzrok od Layli. Przyglądałam mu się bardzo dokładnie. Wciąż był zły, a jego uśmiech - sztuczny.
- Jak się masz bracie? - spojrzałam na Michaela, i momentalnie zrobiło mi się gorąco.
- Nie za dobrze - pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
- Słyszałem, że ten skurwiel wyszedł z więzienia. Nic dziwnego.
Justin spojrzał na mnie porozumiewawczo. Oczywiste było to, że nikt oprócz nas nie wiedział o tym, że Christian spowodował wypadek.
Chłopak widząc jednak moje przerażenie, zmarszczył brwi.
- Chodź, jest kilka osób, którzy jeszcze chcą z tobą pogadać - mruknął, patrząc jednak na mnie z ledwo widocznym uśmieszkiem. Skinął głową idąc za Michelem. Minął Laylę bez choćby najmniejszego spojrzenia w jej kierunku.
- Swoją drogą, to jest Abygail, a to Michael - przedstawił nas sobie. Mężczyzna, ten sam, którego widziałam w metrze, gdy jechałam do firmy Justina. Wyciągnął w moim kierunku, swoją przerośniętą dłoń, na którą niepewnie spojrzałam.
Uścisnęłam ją niepewnie, a styczność jego skóry z moją wywołała dreszcz.
- Ale my się znamy, prawda Abygail? Cóż, piękne imię, dla pięknej dziewczyny - zaśmiał się chrypliwie.
Spojrzałam na Justina patrzącego na mnie pytająco. Michael puszczając mi oczko, odwrócił się, zajmując rozmową z Ryanem.
- Nic nie mówiłaś, że go znasz - mruknął.
- To długa i dziwna historia. Było, minęło - wzruszyłam ramieniem.
- Poczekaj chwilę - mruknął, patrząc w kierunku lekarza do którego podbiegł. Westchnęłam, nie chcąc rozdzielać się z Justinem, nie tutaj. Już chciałam za nim iść, gdy coś, a raczej ktoś, chwycił mocno moje ramię.
- Spokojnie, Abygail, kochanie. Naprawdę nie masz się czego bać. Ale widzę, że nie posłuchałaś mojej ostatniej rady, bo spotykasz się z Bieberem - zachichotał i puścił moje ramię. Otworzyłam usta, lekko wystraszona. Michael i Ryan spojrzeli na siebie, parskając śmiechem. Chciałam jak najszybciej być obok Justina. Tylko przy nim, tak na prawdę czuję się bezpiecznie, a ten facet przyprawiał mnie o dreszcze.
Mając spuszczoną głowę, przed swoją drogą zobaczyłam czerwone, drogie szpilki, a ich właścicielka wyraźnie stanęła na mojej drodze. Uniosłam powoli głowę, w pełni nie spodziewając się kogoś, kogo zobaczyłam. A może byłam pewna, że do tego dojdzie?
- Doprawdy, myślałam, że Justin ma lepszy gust. Mam na myśli, on gustuje w prawdziwych, dojrzałych kobietach - zachichotała, nawet nie patrząc na moją twarz, a szyderczo lustrując wzrokiem moje ciało. Poczułam się tak cholernie źle.
- Nic nigdy Ci nie zrobiłam, daj mi do cholery przejść.
- Ale nie przejmuj się. Skoro jeszcze z tobą jest, to znaczy, że nie dostał jeszcze tego, co chce. Nie dziwię się. Ile ty masz lat dziecko? - w końcu spojrzała w moje oczy z wyższością.
Zmarszczyłam brwi, będąc oszołomioną jak nigdy. Czy Justin na prawdę chce mnie tylko wykorzystać? Ufałam mu, ale mówiła to z takim przekonaniem.
Obudź się idiotko, to była twojego faceta, to jasne, że chce, żebyś poczuła się źle!
Racja... Chwila, mojego faceta?
- Dobrze Ci radzę, zostaw Justina w spokoju. Będziesz mieć tylko złamane serce, po co Ci to? Myślisz, że znalazłaś bogatego księcia z bajki? Obudź się dziewczyno, wykorzysta Cię i zostawi - prychnęła.
Nie mogłam wydusić ani słowa, a moja podświadomość zamilkła akurat teraz, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. Jej słowa analizowałam parę chwil, a w czasie, kiedy między nami była cisza, ona uśmiechała się złośliwie, myśląc, że wygrała. Spojrzałam w bok, widząc cztery dziewczyn, które przyglądały się całej sytuacji. Te same siedziały z Laylą na krzesłach. Po chwili spostrzegłam, że jesteśmy widowiskiem dla wszystkich. Miałam ochotę najzwyczajniej w świecie się rozpłakać. Nie chciałam dać jej tej pierdolonej satysfakcji, tym bardziej, że ona zrobiła dokładnie to samo, co sugeruje Justinowi....
- Pieprzysz o tym, że mnie wykorzysta, a co zrobiłaś ty? - uniosłam lekko głos.
Zmarszczyła brwi, otwierając usta
- Miałaś wszystko, czego chciałaś na skinienie palcem, prawda? Podtykał Ci wszystko pod nos, łącznie ze swoimi kartami kredytowymi, a ty co dałaś mu w zamian? Pieprzyłaś się z kimś z jego plecami, w jego domu - prychnęłam. Nie miałam pojęcia, jakim cudem zdobyłam się na te słowa. Nie pierwszy raz, odkąd poznałam Justina, nie poznawałam sama siebie, ale wyraz jej twarzy był tego wart.
Oczy wszystkich rozszerzyły się dwukrotnie, a klatka piersiowa Layli unosiła się szybko w górę i dół.
- Ty mała dziwko.... - zacisnęła dłonie w pięści.
- Kogo nazywasz dziwką? - odpyskowałam. Poczułam straszne pieczenie na policzku, a moja głowa przechyliła się w bok. Złapałam za bolące miejsce z łzami w oczach spojrzałam na Laylę, której rękę trzymała teraz jedna z dziewczyn.
- Layla uspokój się! - krzyknęła blondynka. Spojrzałam za Ramię Layli, która szarpała się teraz z próbującą ją uspokoić dziewczyna.
Justin rozmawiał z lekarzem, ale widząc tą sytuację jego oczy były rozszerzone.
- Ta szmata nie ma prawa się tak do mnie odzywać! - ryknęła wściekle, a tym razem, Justin przepraszając lekarza, podbiegł do miejsca całej sytuacji.
- Co ty kurwa robisz?! - spojrzał wściekle na swoją byłą dziewczynę.
- Nic Ci nie jest? - spytała ta sama blondynka. Posłałam jej blady uśmiech, kręcąc przecząco głową.
Chwyciła mój podbródek, patrząc na mój policzek. Była taka śliczna, delikatne, a zarysowane rysy. Niewinna, a zarazem uwodzicielska twarz, niczym anioła. Jej blond włosy sięgały aż do pośladków, była naprawdę niesamowicie ładna.
- Justin, proszę Cię, zapomnimy o wszystkim, może być tak, jak kiedyś, nie mów, że wolisz tą gówniarę ode mnie! - Layla wskazała na mnie dłonią.
Przewróciłam oczami, po chwili spuszczając wzrok.
- To moja wina - ruchem głowy wskazałam na miejsce, gdzie Justin kłócił się z Laylą, a reszta próbowała ich uspokoić. Justin kłócił się w mojej obronie, w każdym razie, na początku. Teraz ta suka myślała, że cokolwiek wskóra. Modliłam się, żeby Justin nie dał się nabrać na jej słowa.
- Puść mnie! - krzyknął wściekle.
- Michael wyprowadź ją stąd! - warknął Ryan.
- Daj spokój, totalnie zlej Laylę - mlaskała głośno gumą do żucia - to prawdziwa suka. Dobrze jej powiedziałaś, nie zasługiwała na Justina - skinęłam głową, godząc się z nią.
Jedna z pozostałych trzech dziewczyn, wyraźnie rozdrażniona podeszła do miejsca sytuacji.
- Do cholery jasnej, czy możecie wszyscy się w końcu zamknąć!? - krzyknęła wściekle, sprawiając, że każdy spojrzał w jej kierunku. Spojrzałam przelotnie na Justina - to jest szpital, co wy wyprawiacie?!
Czarno włosa podeszła do Justina - Oboje się opanujcie, a ty Justin, nie zachowuj się jak dziecko!
Blondynka zostawiła mnie, podchodząc do Layli, która ocierała łzy, wierzchem dłoni.
Moja dolna warga dygotała, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Ja mam nie zachowywać się jak dziecko? Jesteś ślepa, czy głupia, Suzan? - warknął szyderczo.
- Swoje brudy wylewajcie na ulicy, to jest szpital, i nie chodzi teraz tylko o Zacka, tu są chorzy, chcecie, żeby wszystkich nas stąd wyjebali?! - odpowiedziała.
Justin wyrwał się już Ryanowi, i innemu chłopakowi, który go trzymał.
- Czy w ogóle ktokolwiek był dowiedzieć się, co u Zacka? Nie jesteśmy na spotkaniu towarzyskim - odgarnęła bujne gęste loki do tyłu, po czym westchnęła, chcąc powiedzieć coś jeszcze
- Zdziwiłabyś się, bo w czasie kiedy ta suka ją uderzyła - wskazał ręką na mnie. Momentalnie wszystkie pary oczy znalazły się na mojej postaci - ja gadałem z lekarzem.
- Masz rację, przepraszam - zwróciłam się do brunetki - odpuść Justin - mruknęłam, a chłopak popatrzył na mnie, jakbym miał pięć głów.
- Przepraszasz? To nadstaw kurwa drugi policzek - spuściłam spojrzenie, a blondynka uderzyła go w ramię.
- Justin, proszę, porozmawiajmy na osobności - mruknęła nieco spokojniej.
- Nie mamy o czym gadać.
Po chwili z sali wyszedł lekarz.
- Co z nim? - spytała dziewczyna, o imieniu Suzan.
- Pan Shain stracił dużo krwi. Ma wstrząśnienie mózgu, i na jego nie szczęście, uderzenie samochodu połamało mu kilka żeber, te natomiast wbiły się w płuca - słuchałam lekarza, a wzmianka o płucach szczególnie przykuła moją uwagę. Nie przyjemna symulacja bólu przeszła i przez moje żebra...
- Co to znaczy? - mruknęła czarnowłosa. Łzy cisnęły się do jej oczy, Zack musi być dla niej naprawdę ważny. Lekarz popatrzył na nią trochę smutny, i znudzony.
- Pan Shain jest pod respiratorem i dostaje tlen, z powodu braku możliwości samodzielnego oddychania. Puls jest bardzo słaby, a szanse na przeżycie, to jakieś trzydzieści, czterdzieści procent. Proszę być dobrej myśli - odsłonił rolety wielkiej szyby, tym samym ukazując bezwładnie leżące ciało nieprzytomnego Zacka. Wszyscy podeszli bliżej, bo każdy chciał zobaczyć go choćby przez taki dystans.
Wszyscy wstrzymali oddech, a dziewczyna rozpłakała się jak małe dziecko. Momentalnie pojawiła się koło niej blondynka, i dwie pozostałe dziewczyny.
Podeszłam do Justina, wciskając się między niego, a szybę, i po prostu objęłam jego tułów.
- Będzie z nim dobrze - mruknęłam, przymykając oczy. Justin położył dłoń na tyle mojej głowa, a ja uchyliłam powieki, patrząc na płaczącą brunetkę z żalem. Podniosłam głowę do góry, patrząc na chłopaka.
-Kim jest Zack, dla Suzan?
- Bratem - westchnął.
Usłyszałam powolny stukot szpilek, więc spojrzałam w kierunku jego źródła. Layla robiła powolne kroki w tył. Po jej policzkach spływały słone łzy, i jestem pewna, że właśnie uświadomiła sobie, co straciła - jego. Nie potrafiłam jej współczuć, nie po tym, co zrobiła Justinowi.
Szybko wybiegła z oddziału. Nie mam pojęcia, czemu chciałam to zrobić, chciałam za nią pobiec...
- A ty gdzie? - spojrzałam na Justina, spuszczając spojrzenie.
-Layla! - krzyknęła blondynka,a chwilę później jej spojrzenie spotkało się z moim.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
* Jezu, kochani przepraszam, nie miałam pojęcia, jak napisać to imię! :D
Cześć i czołem ;)
Rozdział nie jest za długi?
Chciałam zwrócić się teraz do pewnej osoby, i mam nadzieję, że to czytasz:
Tak jak obiecałam, zarwałam nockę, ale nie całą, nie dałam rady, dziś dopisałam, i mam nadzieję, że nie nazwiesz mnie więcej kłamczuchą :)
Zapraszam na aska, i możecie zapisywać się do informowanych, jeśli chcecie :) Do następnego!
poniedziałek, 23 marca 2015
Rozdział 18
"- Zastanawiałem się nad zwolnieniem Cię"
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ! + KRÓTKA NOTKA POD
Abygail's POV.
Siedziałam na krześle już dobrą godzinę tuż obok Justina, który stykał się swoim ramieniem z moim. Panowała okrutna cisza, przerywana co jakiś czas kaszlem pacjentów z ich sal, bądź szuraniem ich kapci, gdy przechodzili korytarzem, mętnym, i zmęczonym życiem krokiem. Co jakiś czas, czułam na sobie wzrok Ryana, chodzącego bez czynnie po korytarzu, szarpiąc swoje włosy.
Podkuliłam kolana tak, aby oprzeć pięty na skraju krzesła. Przymknęłam oczy, kiedy pojawiły się w nich łzy. Dlaczego? pewnie zapytacie. Otóż nie mam pojęcia dlaczego tak przeżywam wypadek zupełnie obcego mi człowieka. Jestem bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę.
Spojrzałam w bok, patrząc na mocno zarysowany, od napinania szczęki, profil Justina. Patrzył zupełnie tępo w podłogę czarnymi, niczym węgiel oczami. Wydawał się być spokojny, nie ruszał się, miałam wrażenie, że nawet nie mrugał, czy nie oddychał. Na szczęście było tak cicho, że mogłam usłyszeć nawet jego regularny oddech... Zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć, żeby poczuł się lepiej. Jednakże ostatecznie doszłam do wniosku, że cokolwiek teraz powiem, może tylko bardziej go rozzłościć. Tak, rozzłościć, bo on nie jest już nawet smutny, czy zszokowany. On po prostu jest wściekły. Spuściłam tęczówki, bawiąc się bezcelowo palcami.
- Jak to się kurwa w ogóle stało...- mruknął jak najbardziej do siebie Ryan. Wspominałam, że jest tutaj bardzo cicho?
Westchnęłam, z powrotem spuszczając wzrok, a w tym samym czasie z sali operacyjnej, wyszła pielęgniarka.
- I co z nim!? - Justin poderwał się, jak szalony naskakując na nią, zupełnie tak samo, jak Ryan.
Pielęgniarka o jasnych włosach, i niebieskich oczach westchnęła, niby zupełnie nie wzruszona, patrząc z dołu na nich obojga, nabierając już powietrza do płuc, aby coś powiedzieć.
- No kurwa, wiadomo coś!? - przewróciłam oczami na Ryana.
- Proszę się uspokoić, i nie wyrażać wulgarnie, albo w przeciwnym razie będę zmuszona kazać pana zabrać z oddziału - odparła spokojnie, jednak, jak nie trudno się domyśleć, to tylko pozory. Spojrzała na Justina, już z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy - na razie nie mogę udzielać panu żadnych informacji, przepraszam.
I odeszła, a ja patrzyłam na nią, dopóki nie zniknęła z mojego pola widzenia, wychodząc z oddziału, przez wielkie, białe, dwu skrzydłowe drzwi. Odwróciłam głowę, zawieszając wzrok na zrezygnowanym Justinie, siadającym krzesło dalej ode mnie. Schował głowę w dłonie, łokcie natomiast kładąc na kolanach.
Ryan wściekle kopnął jedno z krzeseł po przeciwnej stronie korytarza. Sprawił tym samym, że podskoczyłam przerażona na jego nagły, gwałtowny ruch i westchnęłam.
Byłam już znudzona siedzeniem tutaj. Bezcelowym, siedzeniem. Nikt nie mógł nam nic powiedzieć, a na nasze pieprzone nieszczęście, nikt z nas nie jest spokrewniony z Zackiem. Mogliśmy siedzieć i bezmyślnie patrzeć w podłogę wiekami, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie przypomniałam sobie, że dawno temu powinnam być w domu...
Zacisnęłam oczy, marszcząc brwi i westchnęłam z kompletnym poirytowaniem i strachem. Wyjęłam telefon z kieszeni bluzy Justina, i odblokowałam go.
- Muszę zadzwonić do Jamesa... Boże, jestem martwa - mruknęłam cicho, przeglądając wszystkie nieodebrane połączenia. Było ich ponad dwadzieścia, wszystkie od niego.
- Ja zadzwonię, myślę, że tak będzie lepiej - mruknął, odchodząc kawałek. Skinęłam głową, mimo, że on już tego nie zobaczył. Opuszczając kolana z powrotem na ziemię, spojrzałam na Ryana, który teraz siedział na krześle parę metrów dalej. Spojrzał na mnie krótko po chwili bez namiętnie patrząc na Justina. W między czasie, ta sama pielęgniarka weszła z powrotem na oddział, nie posyłając żadnemu z nas choćby jednego, krótkiego spojrzenia.
Wstałam z krzesła, idąc w stronę wyjścia z oddziału, gdzie niedaleko drzwi stał Justin, już rozmawiając z Jamesem. Przygryzłam wargę zdenerwowana, ponieważ jego mina zdradzała wszystko, nie jest dobrze...
Stanęłam na przeciwko Justina, kiedy zaczął gestykulować rękoma, co miał w zwyczaju robić, gdy rozmawiał przez telefon.
- James, spokojnie, Abygail jest cała, nie denerwuj się - odparł spokojnie, ale widziałam, że sam jest kłębkiem nerwów.
- Wiem, co obiecałem, wiem, że miała być wcześniej... - zatrzymał się w połowie zdania, przewracając oczami, i jestem pewna, że to James mu przerwał.
- Cholera, James daj mi to wytłumaczyć - odparł głośniej, chcąc go przekrzyczeć.
Byłam zdenerwowana, jak nigdy. Z nerwów obgryzałam paznokcie, i było mi wręcz niedobrze. Wiedziałam, że James nie prędko znów zaufa Justinowi, o ile w ogóle to zrobi. Ale to nie była jego wina, on chciał, żebym jechała do domu, a to ja upierałam się, że będę tutaj z nim. Dlaczego jestem taka głupia? Dlaczego po prostu nie pojechałam do domu, przecież powinnam była liczyć się z tym, że nie mogę jak inne nastolatki włóczyć się całą noc po mieście, a na koniec wcisnąć rodzicom jakieś historyjki o nocowaniu u koleżanki. Teraz zapewne nie wyjdę z domu do ukończenia osiemnastego roku życia, kiedy to przyjdzie na mnie pora, i będę musiała radzić sobie sama.
- Dobra, będzie w domu za godzinę. Wcześniej nie damy rady... - cisza - wytłumaczę Ci wszystko, jak będziemy na miejscu, do zobaczenia - odetchnął, wciskając czerwoną słuchawkę, i schował telefon do kieszeni, następnie spojrzał na mnie.
- Jest zły? - głupie pytanie.
- Jest bardzo zły, jest wściekły - mruknął, palcami odrzucając włosy do tyłu.
Ugięłam nogę w kolanie, spuszczając wzrok w zakłopotaniu - już po mnie - odchyliłam głowę do tyłu.
Justin ruszył z powrotem w stronę krzeseł, na których siedzieliśmy parę minut temu, więc poszłam za nim - nie będzie tak źle, nie martw się tym, dobrze? Jakoś to załatwię.
- To nie będzie takie łatwe, nie znasz jeszcze Jamesa.
Justin zachichotał pierwszy raz od wypadku Zacka, więc i sama mimo, iż byłam załamana, uśmiechnęłam się do niego, kiedy zatrzymaliśmy się - poczekaj chwilę, odwiozę Cię do domu, tylko pożyczę samochód od Ryana, musimy się pośpieszyć.
Zostawił mnie samą, podchodząc do swojego, jak mniemam, przyjaciela. Nie bardzo chciałam zostawiać ich obojga samych. W trakcie jazdy tutaj, miałam wrażenie, że wydrapią sobie nawzajem oczy.
Oparłam się o ścianę, przymykając chwilowo oczy. I dopiero wtedy poczułam, jak bardzo senna jestem.
Justin's POV.
- Stary, musisz pożyczyć mi samochód, to sytuacja awaryjna - spojrzałem na swojego przyjaciela, który posłał mi kpiący uśmieszek.
- Muszę? - prychnął, na co przewróciłem oczami.
- Śpieszy mi się. Cholernie mi się śpieszy, dawaj te pierdolone kluczyki - warknąłem.
- Moje kochanie ma wrócić w stanie nie naruszonym - od niechcenia rzucił kluczyki w moją stronę, które złapałem.
- Dzięki, wrócę niedługo, odwiozę tylko Abygail, i jestem - Ryan skinął głową, wymownie patrząc na dziewczynę, stojącą za mną. Odwróciłem lekko głowę, widząc ją opierającą się o ścianę. Miała przymknięte oczy, i wyglądała, jakby mogła zasnąć tu i teraz. Może już to zrobiła?
- Co jej jest?
- Jest po prostu zmęczona, nie wiem dla czego, ale cholernie przeżyła ten wypadek - wzruszyłem ramionami.
- Idź już, odwieź ją, ledwo trzyma się na nogach.
- Staraj dowiadywać się czegokolwiek, zaraz jestem.
Ryan skinął głową, nic więcej nie mówiąc i wyminął mnie, idąc w kierunku wyjścia z oddziału. Poszedł kupić kawę, jestem tego niemal pewien.
Podszedłem do dziewczyny, stając na przeciwko niej i położyłem dłoń na jej miękkim, lekko różowym policzku, na co od razu otworzyła oczy. Rozejrzała się, aż jej wzrok spoczął na mnie. Zachichotałem, zabierając rękę z jej twarzy - Ryan pożyczył nam samochód, chodź - wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Popatrzyła na nią niepewnie i tak samo niepewnie ją chwyciła. Objąłem palcami jej malutką, w porównaniu do mojej, ruszając w stronę wyjścia. Kątem oka dostrzegłem, jak spuszcza wzrok, a jaj policzki są jeszcze bardziej różowe.
- Przykro mi, wiesz? - odparła cicho.
- Nie potrzebie, wiesz? Zack jest twardy, wyjdzie z tego - odparłem, mocniej ściskając jej dłoń, aby dodać jej otuchy. W odpowiedzi uśmiechnęła się nieszczerze.
Otworzyłem drzwi, przepuszczając, i puszczając już rękę Abygail.
- Dżentelmen - zachichotała.
- Jak zawsze - puściłem oczko w jej kierunku, uśmiechając się wymownie.
Szliśmy do głównego wyjścia ze szpitala, nie odzywając się już. Byłem teraz zbyt pochłonięty myślami o Christianie, a właściwie o tym, jak się zemścić. Byłem pewien, że to on, Zack nie miał ostatnio żadnych wrogów. On taki jest, załatwia wszystkie sprawy do końca, likwiduje wszystkich świadków, bez możliwości robienia sobie wrogów, nie licząc mało strasznych, czy niebezpiecznych "gangów" którym nie płacił za roznoszenie towaru...
Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyciągnąłem z niej telefon. Spojrzałem na wyświetlacz, widząc na nim numer mojej sekretarki. Nacisnąłem zieloną słuchawkę, jednocześnie marszcząc brwi.
- Betty? Dlaczego dzwonisz o tej godzinie?
- Dobry wieczór. Przepraszam, wiem, że godzina jest nieprzyzwoita, ale zapomniałam Panu powiedzieć - westchnęła zakłopotana, gubiąc się w słowach.
- Do rzeczy - odparłem, kiedy wychodziliśmy ze szpitala.
- Ma Pan dziś o dwunastej spotkanie z Panem Rogerem - mruknęła nieśmiało.
- Betty, jak mogłaś zapomnieć, żeby powiedzieć mi coś tak ważnego? - uniosłem lekko głos, w jednej chwili zastanawiając się nad zmianą sekretarki.
Spojrzałem w bok, widząc przyglądającą mi się Abygail. Miała zmarszczone brwi, więc cicho mruknąłem, że to z pracy.
Kobieta nie odezwała się ani słowem, zapewne czując się głupio. Westchnąłem jedynie, a w tym samym czasie odnalazłem wzrokiem czarne Ferrari Ryana.
- Będę na pewno, dziękuję, Betty, do zobaczenia - nacisnąłem czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na jeszcze bardziej złego - spojrzałem na dziewczynę, która momentalnie spuściła wzrok.
- Bo jestem jeszcze bardziej zły - stanąłem koło samochodu - mojej sekretarce wydaję się chyba, że jak przypomni sobie o spotkaniu o czwartej w nocy, i powie mi o tym dopiero teraz, wszystko będzie ok - warknąłem, przewracając oczami.
- Nie złość się tak, może ma jakiś prob...
- A ty, nie mów mi co mam robić - spoważniałem, patrząc na Abygail ostrzegawczo.
- Przepraszam, ok? Chciałam tylko powiedzieć, że
- Abygail, wejdź do samochodu, chcę już stąd jechać - przewróciłem oczami.
Dziewczyna pokręciła głową, zwężając oczy, jednak zrobiła to, co powiedziałem. Delikatnie chwyciła klamkę od drzwi po stronie pasażera, i równie delikatnie, wsiadła do samochodu. Zrobiłem to samo, siadając na miejscu kierowcy i zapiąłem pasy.
- Teraz znów nie będziesz dawał mi dojść do słowa? - spojrzałem na Abygail. Nie odezwałem się ani słowem, wkładając kluczyki do stacyjki i zapaliłem silnik.
- Justin do cholery nie ignoruj mnie! Rozumiem, że jesteś zły, bo to był ciężki dzień, ale nie wyżywaj się na mnie!
Wciąż byłem cicho. Wyjechałem z parkingu, skręcając na autostradę.
Byłem chujem w stosunku do niej, prawda? Ale mimo, że nie chciałem taki być, po prostu nie umiałem teraz inaczej. Byłem zbyt zły, zarówno na nią jak i na cały otaczający mnie świat. Powinna w końcu się nauczyć, że nie ma prawa mówić mi, co mam robić, i to jest to, czego głównie się trzymam. A trzymam z dala od zdania innych. Mogą pierdolić co chcą, i ile chcą a ja i tak będę robił to, co uważam za słuszne, nawet, jeśli nie jest to rozsądne.
Usłyszałem, jak westchnęła zrezygnowana, i mimo, że kątem oka widziałem, że stara się wyglądać na złą, jest jej przykro. Teraz na prawdę poczułem się źle, ale duma nie pozwoliła mi się odezwać.
***
Nacisnąłem stopą hamulec, zatrzymując samochód niedaleko podjazdu domu dziecka. Abygail natychmiast otworzyła drzwi i wysiadła, nie racząc zaczekać na mnie. Wkurwiony na siebie samego, szybko zrobiłem to samo, trzaskając delikatnie drzwiami i zablokowałem go.
- Aby, poczekaj - chwyciłem w jej nadgarstek w ostatniej chwili, gdy miała wchodzić do środka. Znajdowała się po między mną a drzwiami, więc nie miała możliwości ucieczki - dlaczego się tak śpieszysz, masz zamiar sama tłumaczyć się Jamesowi? Spoko, mi to na rękę - syknąłem, puszczając jej nadgarstek. Ruszyłem z powrotem w stronę auta, wiedząc doskonale, co stanie się za chwilę...
- Justin, poczekaj! - zatrzymałem się, uśmiechając pod nosem - chcesz mnie teraz zostawić?!
Odwróciłem się, poważniejąc.
- Wydawało mi się, że tego byś chciała - wzruszyłem niedbale ramionami.
Patrzyła na mnie chwilę, tak samo, jak ja na nią. Znajdowaliśmy się w pewnej odległości od siebie, ale mimo to, mogłem zobaczyć świecące przez blask księżyca łzy w dole jej oczu.
Dlaczego byłem takim chujem?
Bez żadnego słowa, po prostu odwróciła się i weszła do domu. Patrzyłem na drzwi wejściowe, do póki nie zatrzasnęły się mocno. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to ja zachowuje się jak dziecko... Pokręciłem głową, nie pewnie ruszając w stronę domu. Znów poczułem wibrację w kieszeni, więc zastanawiając się, kto tym razem się do mnie dobija, odebrałem smsa od Ryana.
Od: Ryan
Gdzie jesteś? Miałeś niedługo być, pośpiesz się kurwa.
Odpisałem na szybko, że chwilę to zajmie i schowałem telefon z powrotem do kieszeni.
Wszedłem do domu bardzo cicho i ostrożnie, nie chcąc obudzić żadnego z podopiecznych. Spojrzałem w boczny korytarz po lewej stronie. Drzwi od gabinetu Jamesa były lekko uchylone, a przez szparę wychodziła struga światła. Idąc w tamtym kierunku, słyszałem co raz wyraźniejsze głosy dochodzące z pokoju. James po raz kolejny zadawał to samo pytania, a dziewczyna jąkała się, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się chwilę, na kogo bardziej jestem zły. Na Jamesa, który postawił Abygail w nie zręcznej sytuacji, czy na siebie, bo to przeze mnie w takowej się znalazła.
Zapukałem w drzwi, i wszedłem do środka. Zobaczyłem Abygail, ze spuszczoną głową i łzami w oczach i stojącego nad nią Jamesa. Oboje równo, jak na zawołanie spojrzeli w moim kierunku, ale swoje spojrzenie zawiesiłem tylko na dziewczynie.
- Justin? Gdzie byłeś? - zdziwił się.
- Musiałem przeparkować samochód - wyjaśniłem szybko.
- To może ty mi powiesz, jak to się stało, że mając wyznaczony czas, ty wracasz z nią o piątej rano? Zdajesz sobie sprawę, że to niedopuszczalne?
- Wiem, ale...
- Mógłbym wnieść oskarżenie o próbę uprowadzenia nieletniej z domu, wiesz jakie są tego konsekwencje?
- Cholera James, co ty pier... gadasz?! - wyrzuciłem ręce w powietrze.
- Niech pan tego nie robi, to nie jego wina! - odezwała się Abygail. Jej źrenice były powiększone i była jeszcze bardziej przerażona, kiedy spojrzała na mnie z czystym strachem w oczach. Oblizałem wargi, myśląc, jak wybrnąć z sytuacji.
- Wiem, jak to wygląda i że nie świadczy o mnie dobrze - westchnąłem.
- Zastanawiałem się nad zwolnieniem Cię - wypalił prosto z mostu.
Uniosłem brwi w zdziwieniu, spoglądając na zszokowaną Abygail
- Nie możesz, James! - Krzyknęła
- Mogę, i...
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło się coś takiego? To jedno razowa sytuacja. Jeśli chcesz, to mnie wywal, ale ciekawy jestem, czy znajdziesz kogoś na moje miejsce? Chyba, że masz całą kolejkę - wzruszyłem ramionami.
James popatrzył chwilę w podłogę, zapewne myśląc o całej zaistniałej sytuacji. W tym samym czasie, bez emocjonalnie patrzyłem na jedną łzę spływającą po policzku Abygail. Przygryzłem wargę, zaczynając się niecierpliwić.
- Muszę postępować z zasadami, Justin - odparł James, a chwilę później usłyszałem rozpaczliwe westchnięcie dziewczyny.
- To chociaż raz sobie odpuść? - mruknąłem
Przejechał dłońmi po twarzy, wzdychając głośno.
- Abygail ma szlaban. Do odwołania, nie masz prawa zabrać jej z tego domu, choćby na krok - powiedział, ruszając na miejsce za swoim biurkiem.
Skinąłem głową i spojrzałem na patrzącą w podłogę Abygail.
- Nie obwiniaj za to jej, zdarzył się mały wypadek, dlatego to opóźnienie...
- Abyagil miała wypadek? Justin, chłopie, ty naprawdę chcesz za wszelką cenę narobić sobie kłopotów - warknął zły, podchodząc do niej, i chwytając jej podbródek.
- Nic Ci się nie stało? Jaki wypadek?
- Nie, nic mi nie jest.
- Mój znajomy. Byliśmy przy Central parku, czekaliśmy na metro, zobaczyliśmy, jak potrącił go samochód, tyle.
- Zadziwiające, jak spokojnie o tym mówisz - pokręcił głową - Abygail ma swój rozum, mogła wrócić do domu. Ciebie nie muszę kontrolować, ale dlaczego wmieszałeś do tego ją?
- To ja chciałam z nim jechać - odezwała się.
James usiadł na krześle za biurkiem.
- To już nie jest ważne. Abyagil, idź się kładź, o ósmej jest pobudka i nie będę robił wyjątku. I tak zrobiłem jeden, nie wyciągając żadnych większych konsekwencji - spojrzał na nas oboje.
- To się więcej nie powtórzy - dodałem.
- Oczywiście, że nie. Osobiście tego dopilnuje. Oboje zejdźcie mi już z oczu, zaraz kończę zmianę, ale jeszcze pogadamy o tym.
Abygail ruszyła w moim kierunku, nie patrząc na mnie
- Dziękuję James, dobranoc - mruknęła wychodząc
- Na razie - i wyszedłem.
Wzrokiem szukałem postaci dziewczyny ale nie musiałem szukać długo. Stała oparta o ścianę, patrząc na mnie.
- Jadę dzisiaj z tobą do szpitala - szepnęła, krzyżując ręce.
Spojrzałem na nią wymownie, zastanawiając się, czy robi sobie żarty.
- Chyba nie zrozumiałaś, co powiedział James - prychnąłem - nigdzie ze mną nie jedziesz.
Pokręciła głową, uśmiechając się zadziornie.
- Będziesz słuchał tego, co mówi James?
Doskonale wiedziała, w co uderzyć...
- Najlepiej od razu idź mu powiedz, co zamierzasz robić - warknąłem, chwytając dziewczynę za ramię i odeszliśmy od gabinetu Jamesa, zatrzymując się przy schodach, gdzie panował jeszcze większy mrok.
- Abygail, nie możesz ze mną jechać, chcesz, żebym miał przez to kłopoty? - wbiła wzrok w podłogę - no właśnie, ja tym bardziej tego nie chcę - oblizałem usta...
- Ale słyszałeś, co powiedział? Zaraz kończy zmianę, najprawdopodobniej będzie dopiero jutro o szóstej rano. On nie musi niczego wiedzieć - szepnęła, przygryzając wargę.
Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową
- Od kiedy z Ciebie taka nie grzeczna dziewczynka, hmmm?
Przewróciła teatralnie oczami - chcę po prostu złożyć zeznania, rozumiesz?
- Zeznania? - zdziwiłem się.
- Policja na pewno będzie w szpitalu, żeby szukać świadków i takie tam - mruknęła, a ja w pełni zrozumiałem o co jej chodzi.
Westchnąłem, opierając biodro o poręcz i myślałem chwilę nad jej słowami.
- Nie możemy wyjść stąd razem. Powiesz opiekunowi, który będzie miał zmianę, że idziesz do koleżanki, wymyślisz coś - skinęła głową - pojedziemy tam po mojej zmianie tutaj, więc ja też będę mógł wyjść.
- Dobra - kiwnęła głową, i spuściła spojrzenie - cześć.
Powolnym krokiem szła w górę schodów, a ja cały czas mając zawieszony na niej wzrok, przygryzłem wargę. Biłem się sam ze sobą, ale kiedy postawiła stopę na półpiętrze, zawołałem ją.
- Poczekaj.
Spojrzała na mnie z góry, z zaciekawionym wyrazem twarzy - tak?
Szybko wskoczyłem na górę.
- Nie chcę, żebyś była na mnie zła, czy smutna. Mam zły dzień, ale ty chyba rozumiesz, prawda? - przybliżyłem się do Abygail, stając na przeciwko.
Westchnęła, po czym spojrzała na mnie uśmiechając się. Nie byłem pewien, czy do końca szczerze.
- Wydaje mi się, że powinieneś już iść. James za chwilę powinien wychodzić... - podrapała się z tyłu głowy.
Skinąłem głową, oblizałem dolną wargę, i chwyciłem policzki Abygail w dłonie. Spojrzała na mnie zdezorientowana i w tym samym czasie złączyłem jej usta z moimi. Lekko zachwiała się od mojego nagłego ruchu, ale oddała pocałunek. Chwilę później oderwałem się od niej, uśmiechając zadziornie.
- Do później - mruknąłem, puszczając ją i oddalając się lekko. Skinęła głową, oblizując wargę.
Usłyszałem dźwięk szurania krzesła, co oznaczało, że James będzie zaraz wychodził. Posłałem Abygail ostatnie spojrzenie i szybko wybiegłem z domu.
*****~~*****~~*****~~~*****
Hej, witajcie znów. W sumie, nie spodziewałam się, że jeszcze będę to pisać, bo jak zapewne część z was wie, że miałam kłopoty z internetem, a gdy go odzyskałam, problemy z systemem komputerowym, więc musiałam zakładać nowy. To miało związek z tym, że nie chciał mi się otwierać blogger, wiecie, wchodziłam w pulpit nawigacyjny, ale nie wyświetlała mi się lista blogów, a sama pustka, ale to już nie ważne :)
Chciałam wam wszystkim podziękować za to, że mimo iż bez żadnego uprzedzenia was zostawiłam, wy zostałyście, i naprawdę komentowaliście ostatni post, tak, jak prosiłam <3
No i cóż, biorę się za kolejny rozdział, bo jakoś dziwnie i wyjątkowo dużo weny mam ;D
Do następnego.
CZYTASZ?=KOMENTUJESZ! + KRÓTKA NOTKA POD
Abygail's POV.
Siedziałam na krześle już dobrą godzinę tuż obok Justina, który stykał się swoim ramieniem z moim. Panowała okrutna cisza, przerywana co jakiś czas kaszlem pacjentów z ich sal, bądź szuraniem ich kapci, gdy przechodzili korytarzem, mętnym, i zmęczonym życiem krokiem. Co jakiś czas, czułam na sobie wzrok Ryana, chodzącego bez czynnie po korytarzu, szarpiąc swoje włosy.
Podkuliłam kolana tak, aby oprzeć pięty na skraju krzesła. Przymknęłam oczy, kiedy pojawiły się w nich łzy. Dlaczego? pewnie zapytacie. Otóż nie mam pojęcia dlaczego tak przeżywam wypadek zupełnie obcego mi człowieka. Jestem bardzo wrażliwa na ludzką krzywdę.
Spojrzałam w bok, patrząc na mocno zarysowany, od napinania szczęki, profil Justina. Patrzył zupełnie tępo w podłogę czarnymi, niczym węgiel oczami. Wydawał się być spokojny, nie ruszał się, miałam wrażenie, że nawet nie mrugał, czy nie oddychał. Na szczęście było tak cicho, że mogłam usłyszeć nawet jego regularny oddech... Zastanawiałam się, co mogłabym powiedzieć, żeby poczuł się lepiej. Jednakże ostatecznie doszłam do wniosku, że cokolwiek teraz powiem, może tylko bardziej go rozzłościć. Tak, rozzłościć, bo on nie jest już nawet smutny, czy zszokowany. On po prostu jest wściekły. Spuściłam tęczówki, bawiąc się bezcelowo palcami.
- Jak to się kurwa w ogóle stało...- mruknął jak najbardziej do siebie Ryan. Wspominałam, że jest tutaj bardzo cicho?
Westchnęłam, z powrotem spuszczając wzrok, a w tym samym czasie z sali operacyjnej, wyszła pielęgniarka.
- I co z nim!? - Justin poderwał się, jak szalony naskakując na nią, zupełnie tak samo, jak Ryan.
Pielęgniarka o jasnych włosach, i niebieskich oczach westchnęła, niby zupełnie nie wzruszona, patrząc z dołu na nich obojga, nabierając już powietrza do płuc, aby coś powiedzieć.
- No kurwa, wiadomo coś!? - przewróciłam oczami na Ryana.
- Proszę się uspokoić, i nie wyrażać wulgarnie, albo w przeciwnym razie będę zmuszona kazać pana zabrać z oddziału - odparła spokojnie, jednak, jak nie trudno się domyśleć, to tylko pozory. Spojrzała na Justina, już z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy - na razie nie mogę udzielać panu żadnych informacji, przepraszam.
I odeszła, a ja patrzyłam na nią, dopóki nie zniknęła z mojego pola widzenia, wychodząc z oddziału, przez wielkie, białe, dwu skrzydłowe drzwi. Odwróciłam głowę, zawieszając wzrok na zrezygnowanym Justinie, siadającym krzesło dalej ode mnie. Schował głowę w dłonie, łokcie natomiast kładąc na kolanach.
Ryan wściekle kopnął jedno z krzeseł po przeciwnej stronie korytarza. Sprawił tym samym, że podskoczyłam przerażona na jego nagły, gwałtowny ruch i westchnęłam.
Byłam już znudzona siedzeniem tutaj. Bezcelowym, siedzeniem. Nikt nie mógł nam nic powiedzieć, a na nasze pieprzone nieszczęście, nikt z nas nie jest spokrewniony z Zackiem. Mogliśmy siedzieć i bezmyślnie patrzeć w podłogę wiekami, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie przypomniałam sobie, że dawno temu powinnam być w domu...
Zacisnęłam oczy, marszcząc brwi i westchnęłam z kompletnym poirytowaniem i strachem. Wyjęłam telefon z kieszeni bluzy Justina, i odblokowałam go.
- Muszę zadzwonić do Jamesa... Boże, jestem martwa - mruknęłam cicho, przeglądając wszystkie nieodebrane połączenia. Było ich ponad dwadzieścia, wszystkie od niego.
- Ja zadzwonię, myślę, że tak będzie lepiej - mruknął, odchodząc kawałek. Skinęłam głową, mimo, że on już tego nie zobaczył. Opuszczając kolana z powrotem na ziemię, spojrzałam na Ryana, który teraz siedział na krześle parę metrów dalej. Spojrzał na mnie krótko po chwili bez namiętnie patrząc na Justina. W między czasie, ta sama pielęgniarka weszła z powrotem na oddział, nie posyłając żadnemu z nas choćby jednego, krótkiego spojrzenia.
Wstałam z krzesła, idąc w stronę wyjścia z oddziału, gdzie niedaleko drzwi stał Justin, już rozmawiając z Jamesem. Przygryzłam wargę zdenerwowana, ponieważ jego mina zdradzała wszystko, nie jest dobrze...
Stanęłam na przeciwko Justina, kiedy zaczął gestykulować rękoma, co miał w zwyczaju robić, gdy rozmawiał przez telefon.
- James, spokojnie, Abygail jest cała, nie denerwuj się - odparł spokojnie, ale widziałam, że sam jest kłębkiem nerwów.
- Wiem, co obiecałem, wiem, że miała być wcześniej... - zatrzymał się w połowie zdania, przewracając oczami, i jestem pewna, że to James mu przerwał.
- Cholera, James daj mi to wytłumaczyć - odparł głośniej, chcąc go przekrzyczeć.
Byłam zdenerwowana, jak nigdy. Z nerwów obgryzałam paznokcie, i było mi wręcz niedobrze. Wiedziałam, że James nie prędko znów zaufa Justinowi, o ile w ogóle to zrobi. Ale to nie była jego wina, on chciał, żebym jechała do domu, a to ja upierałam się, że będę tutaj z nim. Dlaczego jestem taka głupia? Dlaczego po prostu nie pojechałam do domu, przecież powinnam była liczyć się z tym, że nie mogę jak inne nastolatki włóczyć się całą noc po mieście, a na koniec wcisnąć rodzicom jakieś historyjki o nocowaniu u koleżanki. Teraz zapewne nie wyjdę z domu do ukończenia osiemnastego roku życia, kiedy to przyjdzie na mnie pora, i będę musiała radzić sobie sama.
- Dobra, będzie w domu za godzinę. Wcześniej nie damy rady... - cisza - wytłumaczę Ci wszystko, jak będziemy na miejscu, do zobaczenia - odetchnął, wciskając czerwoną słuchawkę, i schował telefon do kieszeni, następnie spojrzał na mnie.
- Jest zły? - głupie pytanie.
- Jest bardzo zły, jest wściekły - mruknął, palcami odrzucając włosy do tyłu.
Ugięłam nogę w kolanie, spuszczając wzrok w zakłopotaniu - już po mnie - odchyliłam głowę do tyłu.
Justin ruszył z powrotem w stronę krzeseł, na których siedzieliśmy parę minut temu, więc poszłam za nim - nie będzie tak źle, nie martw się tym, dobrze? Jakoś to załatwię.
- To nie będzie takie łatwe, nie znasz jeszcze Jamesa.
Justin zachichotał pierwszy raz od wypadku Zacka, więc i sama mimo, iż byłam załamana, uśmiechnęłam się do niego, kiedy zatrzymaliśmy się - poczekaj chwilę, odwiozę Cię do domu, tylko pożyczę samochód od Ryana, musimy się pośpieszyć.
Zostawił mnie samą, podchodząc do swojego, jak mniemam, przyjaciela. Nie bardzo chciałam zostawiać ich obojga samych. W trakcie jazdy tutaj, miałam wrażenie, że wydrapią sobie nawzajem oczy.
Oparłam się o ścianę, przymykając chwilowo oczy. I dopiero wtedy poczułam, jak bardzo senna jestem.
Justin's POV.
- Stary, musisz pożyczyć mi samochód, to sytuacja awaryjna - spojrzałem na swojego przyjaciela, który posłał mi kpiący uśmieszek.
- Muszę? - prychnął, na co przewróciłem oczami.
- Śpieszy mi się. Cholernie mi się śpieszy, dawaj te pierdolone kluczyki - warknąłem.
- Moje kochanie ma wrócić w stanie nie naruszonym - od niechcenia rzucił kluczyki w moją stronę, które złapałem.
- Dzięki, wrócę niedługo, odwiozę tylko Abygail, i jestem - Ryan skinął głową, wymownie patrząc na dziewczynę, stojącą za mną. Odwróciłem lekko głowę, widząc ją opierającą się o ścianę. Miała przymknięte oczy, i wyglądała, jakby mogła zasnąć tu i teraz. Może już to zrobiła?
- Co jej jest?
- Jest po prostu zmęczona, nie wiem dla czego, ale cholernie przeżyła ten wypadek - wzruszyłem ramionami.
- Idź już, odwieź ją, ledwo trzyma się na nogach.
- Staraj dowiadywać się czegokolwiek, zaraz jestem.
Ryan skinął głową, nic więcej nie mówiąc i wyminął mnie, idąc w kierunku wyjścia z oddziału. Poszedł kupić kawę, jestem tego niemal pewien.
Podszedłem do dziewczyny, stając na przeciwko niej i położyłem dłoń na jej miękkim, lekko różowym policzku, na co od razu otworzyła oczy. Rozejrzała się, aż jej wzrok spoczął na mnie. Zachichotałem, zabierając rękę z jej twarzy - Ryan pożyczył nam samochód, chodź - wyciągnąłem dłoń w jej kierunku. Popatrzyła na nią niepewnie i tak samo niepewnie ją chwyciła. Objąłem palcami jej malutką, w porównaniu do mojej, ruszając w stronę wyjścia. Kątem oka dostrzegłem, jak spuszcza wzrok, a jaj policzki są jeszcze bardziej różowe.
- Przykro mi, wiesz? - odparła cicho.
- Nie potrzebie, wiesz? Zack jest twardy, wyjdzie z tego - odparłem, mocniej ściskając jej dłoń, aby dodać jej otuchy. W odpowiedzi uśmiechnęła się nieszczerze.
Otworzyłem drzwi, przepuszczając, i puszczając już rękę Abygail.
- Dżentelmen - zachichotała.
- Jak zawsze - puściłem oczko w jej kierunku, uśmiechając się wymownie.
Szliśmy do głównego wyjścia ze szpitala, nie odzywając się już. Byłem teraz zbyt pochłonięty myślami o Christianie, a właściwie o tym, jak się zemścić. Byłem pewien, że to on, Zack nie miał ostatnio żadnych wrogów. On taki jest, załatwia wszystkie sprawy do końca, likwiduje wszystkich świadków, bez możliwości robienia sobie wrogów, nie licząc mało strasznych, czy niebezpiecznych "gangów" którym nie płacił za roznoszenie towaru...
Poczułem wibrację w kieszeni, więc wyciągnąłem z niej telefon. Spojrzałem na wyświetlacz, widząc na nim numer mojej sekretarki. Nacisnąłem zieloną słuchawkę, jednocześnie marszcząc brwi.
- Betty? Dlaczego dzwonisz o tej godzinie?
- Dobry wieczór. Przepraszam, wiem, że godzina jest nieprzyzwoita, ale zapomniałam Panu powiedzieć - westchnęła zakłopotana, gubiąc się w słowach.
- Do rzeczy - odparłem, kiedy wychodziliśmy ze szpitala.
- Ma Pan dziś o dwunastej spotkanie z Panem Rogerem - mruknęła nieśmiało.
- Betty, jak mogłaś zapomnieć, żeby powiedzieć mi coś tak ważnego? - uniosłem lekko głos, w jednej chwili zastanawiając się nad zmianą sekretarki.
Spojrzałem w bok, widząc przyglądającą mi się Abygail. Miała zmarszczone brwi, więc cicho mruknąłem, że to z pracy.
Kobieta nie odezwała się ani słowem, zapewne czując się głupio. Westchnąłem jedynie, a w tym samym czasie odnalazłem wzrokiem czarne Ferrari Ryana.
- Będę na pewno, dziękuję, Betty, do zobaczenia - nacisnąłem czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz na jeszcze bardziej złego - spojrzałem na dziewczynę, która momentalnie spuściła wzrok.
- Bo jestem jeszcze bardziej zły - stanąłem koło samochodu - mojej sekretarce wydaję się chyba, że jak przypomni sobie o spotkaniu o czwartej w nocy, i powie mi o tym dopiero teraz, wszystko będzie ok - warknąłem, przewracając oczami.
- Nie złość się tak, może ma jakiś prob...
- A ty, nie mów mi co mam robić - spoważniałem, patrząc na Abygail ostrzegawczo.
- Przepraszam, ok? Chciałam tylko powiedzieć, że
- Abygail, wejdź do samochodu, chcę już stąd jechać - przewróciłem oczami.
Dziewczyna pokręciła głową, zwężając oczy, jednak zrobiła to, co powiedziałem. Delikatnie chwyciła klamkę od drzwi po stronie pasażera, i równie delikatnie, wsiadła do samochodu. Zrobiłem to samo, siadając na miejscu kierowcy i zapiąłem pasy.
- Teraz znów nie będziesz dawał mi dojść do słowa? - spojrzałem na Abygail. Nie odezwałem się ani słowem, wkładając kluczyki do stacyjki i zapaliłem silnik.
- Justin do cholery nie ignoruj mnie! Rozumiem, że jesteś zły, bo to był ciężki dzień, ale nie wyżywaj się na mnie!
Wciąż byłem cicho. Wyjechałem z parkingu, skręcając na autostradę.
Byłem chujem w stosunku do niej, prawda? Ale mimo, że nie chciałem taki być, po prostu nie umiałem teraz inaczej. Byłem zbyt zły, zarówno na nią jak i na cały otaczający mnie świat. Powinna w końcu się nauczyć, że nie ma prawa mówić mi, co mam robić, i to jest to, czego głównie się trzymam. A trzymam z dala od zdania innych. Mogą pierdolić co chcą, i ile chcą a ja i tak będę robił to, co uważam za słuszne, nawet, jeśli nie jest to rozsądne.
Usłyszałem, jak westchnęła zrezygnowana, i mimo, że kątem oka widziałem, że stara się wyglądać na złą, jest jej przykro. Teraz na prawdę poczułem się źle, ale duma nie pozwoliła mi się odezwać.
***
Nacisnąłem stopą hamulec, zatrzymując samochód niedaleko podjazdu domu dziecka. Abygail natychmiast otworzyła drzwi i wysiadła, nie racząc zaczekać na mnie. Wkurwiony na siebie samego, szybko zrobiłem to samo, trzaskając delikatnie drzwiami i zablokowałem go.
- Aby, poczekaj - chwyciłem w jej nadgarstek w ostatniej chwili, gdy miała wchodzić do środka. Znajdowała się po między mną a drzwiami, więc nie miała możliwości ucieczki - dlaczego się tak śpieszysz, masz zamiar sama tłumaczyć się Jamesowi? Spoko, mi to na rękę - syknąłem, puszczając jej nadgarstek. Ruszyłem z powrotem w stronę auta, wiedząc doskonale, co stanie się za chwilę...
- Justin, poczekaj! - zatrzymałem się, uśmiechając pod nosem - chcesz mnie teraz zostawić?!
Odwróciłem się, poważniejąc.
- Wydawało mi się, że tego byś chciała - wzruszyłem niedbale ramionami.
Patrzyła na mnie chwilę, tak samo, jak ja na nią. Znajdowaliśmy się w pewnej odległości od siebie, ale mimo to, mogłem zobaczyć świecące przez blask księżyca łzy w dole jej oczu.
Dlaczego byłem takim chujem?
Bez żadnego słowa, po prostu odwróciła się i weszła do domu. Patrzyłem na drzwi wejściowe, do póki nie zatrzasnęły się mocno. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to ja zachowuje się jak dziecko... Pokręciłem głową, nie pewnie ruszając w stronę domu. Znów poczułem wibrację w kieszeni, więc zastanawiając się, kto tym razem się do mnie dobija, odebrałem smsa od Ryana.
Od: Ryan
Gdzie jesteś? Miałeś niedługo być, pośpiesz się kurwa.
Odpisałem na szybko, że chwilę to zajmie i schowałem telefon z powrotem do kieszeni.
Wszedłem do domu bardzo cicho i ostrożnie, nie chcąc obudzić żadnego z podopiecznych. Spojrzałem w boczny korytarz po lewej stronie. Drzwi od gabinetu Jamesa były lekko uchylone, a przez szparę wychodziła struga światła. Idąc w tamtym kierunku, słyszałem co raz wyraźniejsze głosy dochodzące z pokoju. James po raz kolejny zadawał to samo pytania, a dziewczyna jąkała się, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się chwilę, na kogo bardziej jestem zły. Na Jamesa, który postawił Abygail w nie zręcznej sytuacji, czy na siebie, bo to przeze mnie w takowej się znalazła.
Zapukałem w drzwi, i wszedłem do środka. Zobaczyłem Abygail, ze spuszczoną głową i łzami w oczach i stojącego nad nią Jamesa. Oboje równo, jak na zawołanie spojrzeli w moim kierunku, ale swoje spojrzenie zawiesiłem tylko na dziewczynie.
- Justin? Gdzie byłeś? - zdziwił się.
- Musiałem przeparkować samochód - wyjaśniłem szybko.
- To może ty mi powiesz, jak to się stało, że mając wyznaczony czas, ty wracasz z nią o piątej rano? Zdajesz sobie sprawę, że to niedopuszczalne?
- Wiem, ale...
- Mógłbym wnieść oskarżenie o próbę uprowadzenia nieletniej z domu, wiesz jakie są tego konsekwencje?
- Cholera James, co ty pier... gadasz?! - wyrzuciłem ręce w powietrze.
- Niech pan tego nie robi, to nie jego wina! - odezwała się Abygail. Jej źrenice były powiększone i była jeszcze bardziej przerażona, kiedy spojrzała na mnie z czystym strachem w oczach. Oblizałem wargi, myśląc, jak wybrnąć z sytuacji.
- Wiem, jak to wygląda i że nie świadczy o mnie dobrze - westchnąłem.
- Zastanawiałem się nad zwolnieniem Cię - wypalił prosto z mostu.
Uniosłem brwi w zdziwieniu, spoglądając na zszokowaną Abygail
- Nie możesz, James! - Krzyknęła
- Mogę, i...
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło się coś takiego? To jedno razowa sytuacja. Jeśli chcesz, to mnie wywal, ale ciekawy jestem, czy znajdziesz kogoś na moje miejsce? Chyba, że masz całą kolejkę - wzruszyłem ramionami.
James popatrzył chwilę w podłogę, zapewne myśląc o całej zaistniałej sytuacji. W tym samym czasie, bez emocjonalnie patrzyłem na jedną łzę spływającą po policzku Abygail. Przygryzłem wargę, zaczynając się niecierpliwić.
- Muszę postępować z zasadami, Justin - odparł James, a chwilę później usłyszałem rozpaczliwe westchnięcie dziewczyny.
- To chociaż raz sobie odpuść? - mruknąłem
Przejechał dłońmi po twarzy, wzdychając głośno.
- Abygail ma szlaban. Do odwołania, nie masz prawa zabrać jej z tego domu, choćby na krok - powiedział, ruszając na miejsce za swoim biurkiem.
Skinąłem głową i spojrzałem na patrzącą w podłogę Abygail.
- Nie obwiniaj za to jej, zdarzył się mały wypadek, dlatego to opóźnienie...
- Abyagil miała wypadek? Justin, chłopie, ty naprawdę chcesz za wszelką cenę narobić sobie kłopotów - warknął zły, podchodząc do niej, i chwytając jej podbródek.
- Nic Ci się nie stało? Jaki wypadek?
- Nie, nic mi nie jest.
- Mój znajomy. Byliśmy przy Central parku, czekaliśmy na metro, zobaczyliśmy, jak potrącił go samochód, tyle.
- Zadziwiające, jak spokojnie o tym mówisz - pokręcił głową - Abygail ma swój rozum, mogła wrócić do domu. Ciebie nie muszę kontrolować, ale dlaczego wmieszałeś do tego ją?
- To ja chciałam z nim jechać - odezwała się.
James usiadł na krześle za biurkiem.
- To już nie jest ważne. Abyagil, idź się kładź, o ósmej jest pobudka i nie będę robił wyjątku. I tak zrobiłem jeden, nie wyciągając żadnych większych konsekwencji - spojrzał na nas oboje.
- To się więcej nie powtórzy - dodałem.
- Oczywiście, że nie. Osobiście tego dopilnuje. Oboje zejdźcie mi już z oczu, zaraz kończę zmianę, ale jeszcze pogadamy o tym.
Abygail ruszyła w moim kierunku, nie patrząc na mnie
- Dziękuję James, dobranoc - mruknęła wychodząc
- Na razie - i wyszedłem.
Wzrokiem szukałem postaci dziewczyny ale nie musiałem szukać długo. Stała oparta o ścianę, patrząc na mnie.
- Jadę dzisiaj z tobą do szpitala - szepnęła, krzyżując ręce.
Spojrzałem na nią wymownie, zastanawiając się, czy robi sobie żarty.
- Chyba nie zrozumiałaś, co powiedział James - prychnąłem - nigdzie ze mną nie jedziesz.
Pokręciła głową, uśmiechając się zadziornie.
- Będziesz słuchał tego, co mówi James?
Doskonale wiedziała, w co uderzyć...
- Najlepiej od razu idź mu powiedz, co zamierzasz robić - warknąłem, chwytając dziewczynę za ramię i odeszliśmy od gabinetu Jamesa, zatrzymując się przy schodach, gdzie panował jeszcze większy mrok.
- Abygail, nie możesz ze mną jechać, chcesz, żebym miał przez to kłopoty? - wbiła wzrok w podłogę - no właśnie, ja tym bardziej tego nie chcę - oblizałem usta...
- Ale słyszałeś, co powiedział? Zaraz kończy zmianę, najprawdopodobniej będzie dopiero jutro o szóstej rano. On nie musi niczego wiedzieć - szepnęła, przygryzając wargę.
Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową
- Od kiedy z Ciebie taka nie grzeczna dziewczynka, hmmm?
Przewróciła teatralnie oczami - chcę po prostu złożyć zeznania, rozumiesz?
- Zeznania? - zdziwiłem się.
- Policja na pewno będzie w szpitalu, żeby szukać świadków i takie tam - mruknęła, a ja w pełni zrozumiałem o co jej chodzi.
Westchnąłem, opierając biodro o poręcz i myślałem chwilę nad jej słowami.
- Nie możemy wyjść stąd razem. Powiesz opiekunowi, który będzie miał zmianę, że idziesz do koleżanki, wymyślisz coś - skinęła głową - pojedziemy tam po mojej zmianie tutaj, więc ja też będę mógł wyjść.
- Dobra - kiwnęła głową, i spuściła spojrzenie - cześć.
Powolnym krokiem szła w górę schodów, a ja cały czas mając zawieszony na niej wzrok, przygryzłem wargę. Biłem się sam ze sobą, ale kiedy postawiła stopę na półpiętrze, zawołałem ją.
- Poczekaj.
Spojrzała na mnie z góry, z zaciekawionym wyrazem twarzy - tak?
Szybko wskoczyłem na górę.
- Nie chcę, żebyś była na mnie zła, czy smutna. Mam zły dzień, ale ty chyba rozumiesz, prawda? - przybliżyłem się do Abygail, stając na przeciwko.
Westchnęła, po czym spojrzała na mnie uśmiechając się. Nie byłem pewien, czy do końca szczerze.
- Wydaje mi się, że powinieneś już iść. James za chwilę powinien wychodzić... - podrapała się z tyłu głowy.
Skinąłem głową, oblizałem dolną wargę, i chwyciłem policzki Abygail w dłonie. Spojrzała na mnie zdezorientowana i w tym samym czasie złączyłem jej usta z moimi. Lekko zachwiała się od mojego nagłego ruchu, ale oddała pocałunek. Chwilę później oderwałem się od niej, uśmiechając zadziornie.
- Do później - mruknąłem, puszczając ją i oddalając się lekko. Skinęła głową, oblizując wargę.
Usłyszałem dźwięk szurania krzesła, co oznaczało, że James będzie zaraz wychodził. Posłałem Abygail ostatnie spojrzenie i szybko wybiegłem z domu.
*****~~*****~~*****~~~*****
Hej, witajcie znów. W sumie, nie spodziewałam się, że jeszcze będę to pisać, bo jak zapewne część z was wie, że miałam kłopoty z internetem, a gdy go odzyskałam, problemy z systemem komputerowym, więc musiałam zakładać nowy. To miało związek z tym, że nie chciał mi się otwierać blogger, wiecie, wchodziłam w pulpit nawigacyjny, ale nie wyświetlała mi się lista blogów, a sama pustka, ale to już nie ważne :)
Chciałam wam wszystkim podziękować za to, że mimo iż bez żadnego uprzedzenia was zostawiłam, wy zostałyście, i naprawdę komentowaliście ostatni post, tak, jak prosiłam <3
No i cóż, biorę się za kolejny rozdział, bo jakoś dziwnie i wyjątkowo dużo weny mam ;D
Do następnego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)