CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!
Abygail's POV.
Otworzyłam lekko zaspane oczy, by po chwili zacisnąć je mocno pod wpływem oślepiającego światła, które było efektem mojej głupoty, i zaraz po przebudzeniu patrzenia w okno. Biorąc pod uwagę, że jest lato, a dzień zaczął się naprawdę ładnie, w sumie to nie było nic dziwnego. Leżałam na łóżku, wręcz przygwożdżona przez cholernie ciężką rękę chłopaka, który wyraźnie spał. Delikatnie wyciągnęłam swoją rękę z pod kołdry, chcąc odsunąć lekko ramie Justina z mojego brzucha, gdyż mój pęcherz buntował się, i wręcz krzyczał, grożąc mi, że jeżeli za chwilę czegoś nie zrobię, będzie katastrofa. Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę, to zesikać się w łóżku, w którym jest ze mną Justin... Wtedy nie dałby mi żyć, do końca moich dni. Nie chcę nawet myśleć, jak wstydliwe by to było, ale cholera, zamiast myśleć o czymś, co prawdopodobnie nie ma nawet procęta szans, żeby się wydarzyło, powinnam po prostu iść się wysikać. Tak, to najlepsza opcja. A na dodatek, jego ręka niedaleko mojego pęcherza, wcale mi nie pomagała... Delikatnie chwyciłam jego nadgarstek, jęcząc, czując, że naprawdę muszę się pośpieszyć. Ostrożnie przeciągnęłam w stronę jego tułowia, w którego wzdłuż, chciała ją położyć.
- Zostań - wychrypiał słabo, ponownie zarzucając rękę, nieco wyżej, na szczęście, nie obok pęcherza. Był cholernie śpiący, bo nawet nie otwierał oczu. Sama teraz nie potrafię określić, czy wyglądał słodko, czy seksownie.
- Justin, muszę do toalety - jęknęłam, mając wrażenie, że za chwilę się zesikam.
Chłopak puszczając mnie, przewrócił się na brzuch, chowając głowę w poduszkę. Wymamrotał pod nosem coś kompletnie nie zrozumiałego dla ludzkiego ucha, a w tym dla mnie, jęcząc.
Zaśmiałam się cicho, patrząc na niego chwilę, kiedy siedziałam na brzegu łóżka. Myślałam, że to ja jestem dziecinna, ale on podczas snu, wygląda jak mały, nie winny, słodki chłopczyk. Po prostu nie mogłam nie uśmiechnąć się widząc go teraz. Takiego spokojnego, nie dogryzającego mi.
Siku do cholery!
A tak, jasne. Podniosłam się z łóżka, przeciągając, i prostując wszystkie kości. Warknęłam pod nosem, czując ból głowy. Przyłożyłam do niej rękę, masując chwilę czoło. Usłyszałam cichutkie chrapanie Justina, które w żadnym wypadku nie byłe denerwujące, a wręcz przeciwnie. Chwilę popatrzałam na jego seksowne plecy, gdyż kołdra przykrywała go tylko do pasa, odsłaniając przy tym gumkę jego bokserek, na których dumnie widniał napis "Calvin Clein". Pokręciłam głową, otrząsając się. Przetarłam jeszcze śpiące oczy, chwiejnym krokiem wchodząc do łazienki. Chciałam wziąć jeszcze prysznic, bo tak, jak mówiłam, chcę rozejrzeć się dziś za jakąś pracą. Na razie, tylko rozejrzeć. Załatwiając swoją potrzebę, wyszłam z łazienki, i podeszłam do półki od strony łóżka Justina. Wyciągnęłam z niej zwykłe, jeansowe rurki, oraz luźną, stanowczo za dużą bluzkę z napisem "I'm Fine", która za cholerę nie oddawała znaczenia mojej sytuacji, bo jak nietrudno się domyśleć, wcale nie czuję się świetnie.
- Już wstajesz? - ponownie zachrypnięty, anielski głos chłopaka rozniósł nie w moich bębenkach.
- Tak, Justin. Wstaję - posłałam mu szczery, lekki uśmiech, który odwzajemnił swoim, zaspanym.
- Idę pod prysznic - dodałam. Ruszyłam w stronę łazienki, trzymając wszystkie rzeczy w ręku.
- Mogę z tobą? - szybko podniósł się, teraz tylko biodrami przylegając do materaca, gdyż dłońmi podpierał klatkę piersiową, a głowę miał skierowaną w moim kierunku. Jego lekki, łobuzerski uśmiech, tylko utwierdzał mnie w tym, że dobrze słyszałam. Uniosłam brew oniemiała, jednak po chwili zorientowałam się, że tylko żartuje, więc śmiejąc się, pokręciłam głową.
- W twoich snach, Panie Bieber - po tych słowach, chichocząc, weszłam z powrotem do łazienki. Przez drzwi, usłyszałam jeszcze melodyjny śmiech chłopaka, i przysięgam, rozpływałam się.
Westchnęłam, spuszczając spojrzenie, i powoi zdejmując pidżamę. Stałam zupełnie naga, bosymi stopami na zimnych kafelkach, i przysięgam, że za chwilę zmarznę. Mimo, że jest lato, wakacje, i jest naprawdę ciepło, tu zawsze było zimno. To było nie wiarygodne, borą pod uwagę, jak często biorę prysznic. Para wodna, cały czas podczas kąpieli, ulatnia się, więc powinno być tu wręcz wilgotno. Pokręciłam głową, ostrożnie wchodząc do kabiny. Cholera, tu jest naprawdę ślisko.
Puściłam gorącą wodę, przymykając oczy. Momentalnie, w głowie pojawił mi się obraz z wczorajszej nocy.
*Wspomnienie*
- Mogę Cię teraz pocałować? - spytał, a ja czułam, jak robi mi się coraz cieplej. I na policzkach, jak i całym ciele. Był cholernie pewny siebie, więc nie chcąc wyjść na dziecko, niepewnie skinęłam głową. Oczywiście, nie zrobiłam tego tylko po to, aby coś mu udowodnić. Cholernie tego chciałam, i zapewne zauważył to, kiedy patrzyłam na jego usta. Serce waliło mi jak młotem, a po chwili poczułam jego usta na moich. Kompletnie nie wiedziałam co robić, ale czułam, że to cholernie dobre. Jego usta były dobre, były cudowne. Zażuciłam ręce na jego kark, aby po chwili zawisł nade mną. Poruszał delikatnie ustami,a ja robiłam to samo, robiąc to najlepiej, jak mogłam. Nie chciałam być tylko kolejną pocałowaną dziewczyną w jego życiu, i mimo, że to był mój pierwszy pocałunek, starałam się. Stres wręcz zżerał mnie od środka, ale wiedząc, jak blisko teraz jest, nie chciałam przerywać tego nigdy. Czułam wyraźnie, że stara się, żebym nie czuła się osaczona. Był cholernie delikatny, co dodawało mi otuchy, i mimo, że nigdy w życiu nie piłam alkoholu, czułam, jak z każdym ruchem ust, delikatnie moje mięśnie rozluźniają się, jak po paru kolejkach. Poczułam na dolnej wardze coś mokrego, więc niepewnie rozchyliłam usta, dając mu lepszy dostęp. Nie umiem opisać, jak miękkie były jego usta. To było takie niesamowite, i przede wszystkim nieznane. Wiedziałam, że ten wieczór zapamiętam na długo. I mimo, że inaczej wyobrażałam sobie mój pierwszy pocałunek, który miał odbyć się przy blasku księżyca, w deszczu, z jakimś niebieskookim blondynem, ten był lepszy. Idealny, gdyż zamiast niebieskookiego, na swoich, miałam usta Justina. Powoli zaczynało brakować mi powietrza, więc zaczęłam nabierać je znacznie łapczywiej nosem, wciąż kurczowo trzymając chłopaka, który widząc, jak mi ciężko, oderwał się ode mnie, uśmiechając się ślicznie. Nie byłam teraz w stanie myśleć o niczym innym jak o tym, czy było dobrze, czy ja, byłam dobra...
*Koniec wspomnienia*
Uśmiechnęłam się szeroko, przygryzając wargę, po chwili oblizując ją. Cholera, właśnie dotarło do mnie, co tak naprawdę się stało wieczorem. Pocałował mnie! Wczoraj, pod wpływem szoku nie mogłam myśleć o tym obiektywnie, więc nie spałam potem praktycznie całą noc, czując się jak w bajce, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Dziś, jednak wiem, że to życie, a nie bajka, i pora spojrzeć prawdzie w oczy. Oprócz tego, będę musiała spojrzeć w oczy Justinowi, co będzie cholernie trudne, bo przecież nie ma opcji, żeby nie pamiętał tego. Ale nie chcę, żeby nie pamiętał tego. Chcę, żeby czuł ten pocałunek jeszcze dziś, tak jak ja. Cały czas, mam wrażenie, jakby to stało się przed chwilą, albo działo wciąż. Chciałam po prostu, żeby to było łatwiejsze, wyjść teraz z łazienki, tak po prostu, jak gadałam z nim jeszcze parę minut temu. Wiem, że takim dziecinnym zachowaniem, nigdy nie będę dorosła, w jego oczach. Był starszy o siedem lat, więc nigdy nie będę w pełni dojrzała, dla niego. W sumie, nie wiem nawet, czemu to zrobił. Miałam tylko nadzieje, że nie chce pobawić się moimi uczuciami, by podnieść swoją męską dumę i ego, po tym, jak zdradziła go dziewczyna. Nie trzeba być facetem, żeby wiedzieć, jak się poczuł. Myślę, że to cios dla każdego mężczyzny, zobaczyć innego, posuwającego swoją dziewczynę, i jeśli mam być szczera, w jakimś sensie chyba go rozumiałam, pod tym względem.
Głowa zaczęła boleć mnie od nadmiaru myśli, i wszystkich uczuć. To chyba dość zrozumiałe, że podobało mi się to, ale nie byłam już tak entuzjastycznie nastawiona do tego. Dla niego, zapewne to nic nie znaczyło, a dla mnie, było czymś cudownym. To cholernie zabolało, myśl o tym, że jestem da niego po prostu za młoda... To jest życie, do cholery. A znając je, nie będzie kolorowo, jak każdy by tego chciał, co jest zabawne, bo przecież to ludzie sprawiają sobie kłopoty, nawzajem. Gdyby każdy robił, co chciał, byłoby łatwiej. Gdyby nie wszystkie strerotypy, że komuś czegoś nie wolno, było by łatwiej. Gdyby wszyscy zajmowali się sobą, swoim życiem, było by po prostu łatwiej...
Kręcąc głową, i pszejerzdzając po twarzy dłońmi pełnymi wody, obmyłam ją ostatni raz, usuwając senność z oczu. Zakręciłam kurek z wodą, i otworzyłam drzwi do kabiny, tym samym sprawiając, że wielka chmura pary dymnej rozniosła się po całej łazience, jeszcze mocniej matując lustro. Sięgnęłam po ręcznik, owijając nim ciało, a drugim, mniejszym, włosy, tworząc "turban". Na mojej skurzę pojawiła się gęsia skórka, a szczęka zaczęła dygotać. Zaciskając zęby, stanęłam przed lustrem, patrząc na swoją twarz, i szukając jakichś niedoskonałości. Nic nie znalazłam, więc zrezygnowałam z makijażu, dodatkowo dostarczając sobie pięć minut więcej. Umyłam zęby, wiedząc, że to świetny pomysł. Zęby! Co je psuje? Słodycze. A gdzie można je dostać? W cukierni, rzecz jasna. Tam, właśnie udam się, żeby poszukać pracy. Na myśli miałam jedną, konkretną, którą znałam jeszcze od czasów podstawówki, kiedy chodziłam tam co dziennie po szkole, ale kompleksy skutecznie kierowały moje nogi z powrotem do domu... Właściciel raczej mnie lubił, więc myślę, że nie powinno być z tym kłopotu. Ubrałam bieliznę, ciuchy, i susząc włosy ręcznikiem, zostawiłam je wilgotne, pozwalając wyschnąć im naturalnie. Spojrzałam ostatni raz w lustro, oceniając, czy o niczym nie zapomniałam. Otworzyłam drzwi od łazienki, nie dowierzając oczom. Pan Justin Kurwa Bieber wciąż spał, rozwalony na całym łóżku. W sumie, myślałam, że zastanę go w pełni ubranego, i grzebiącego w telefonie, ale nie tak! Zdenerwowana, podeszłam do łóżka, chcąc go jak najbardziej chamsko umiem, obudzić. Patrząc przelotnie na jego rozchylone usta, i zamknięte oczy, moje serce najzwyczajniej zmiękło. Patrzyłam na niego dobre trzy minuty, zastanawiając się, jak można być tak idealnym. Nie było żadnego defektu w jego wyglądzie, co sprawiało, że czasem miałam wrażenie, że tylko sobie go wyobrażam. Nie jest naprawdę, a tylko wytworem mojej wyobraźni, za sprawą mojej podświadomości, która być może zawsze marzyła o kimś tak idealnym, tyle, że nie dawała mi tego odczuć. Oczywiście, nie tylko wygląd się liczy. Pomimo jego chamskich docinek, naśmiewania się ze mnie, a tym bardziej wyśmiewania, trzeba przyznać, że był wspaniałym człowiekiem, a potwierdzeniem tego może być to, ilekroć mi pomagał. Podeszłam bliżej, delikatnie przejeżdżająca dłonią po jego wytatuowanym, mimo pozorów delikatnym ramieniu. Szturchnęłam go lekko, dochodząc do wniosku, że zrywanie go gwałtownie z łóżka, to nie najlepszy pomysł, mimo, że nie jestem pewna, że on nie miałby z tym większego problemu...
- Justin - szepnęłam. Chłopak mruknął coś, zmarszczył brwi mlaszcząc i odwrócił głowę. Zaśmiałam się, chichocząc. Okrążyłam łóżko, siadając na mojej stronie, ponownie mając twarz chłopaka w zasięgu wzroku.
- Justin, wstawaj. Jest po dwunastej - dalej szarpałam ramieniem chłopaka, który podniósł się gwałtownie, siadając.
- Kurwa, Abygail. Ja pierdolę, jak zwykle zapomniałem - warknął, przejeżdżając dłońmi po twarzy, zrywając się z łóżka. Był w samych bokserkach, i tak
No tak, jak jest się płaskim, to podziwia się to, co się ma...
Ja wcale nie jestem płaska! Ugh, czy to dziwne, że uważam, że ma najlepszy tyłek na świecie? Nie. Moje oczy lekko rozszeżyły się w szoku, z jego nagłej reakcji, a tym bardziej, na taki widok z rana...
Jest po dwunastej...
Zapomnijmy. Spojrzałam na niego rozbawiona, kiedy wparował do łazienki. Z hukiem zamknął drzwi, sprawiając, że mocno zacisnęłam oczy, kiedy drzwi się zatrzasnęły. Chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno je zamknął, jak i z tego, że tu jestem. W sumie, na co liczyłam? Że przywita mnie gorącym pocałunkiem jak na tych wszystkich, romantycznych, gównianych filmach? Swoją, drogą, mocno mijających się z rzezywistością. Cóż, tak. Liczyłam na to. Parsknęłam, kręcąc głową. W takich chwilach, lubiłam go obserwować. Poznawałam wtedy jego reakcje na daną sytuację, jego typowe zachowania, przypisane tylko jemu, oraz w jakich momentach potrafi się śmiać, co w sumie robił często. Jednym słowem, poznawałam go. Co prawda powoli, ale jednak.
Lepiej poznać kogoś, z kim spało się w jednym łóżku, później, niż w ogóle...
Fakt. To, że tak pochopnie zaproponowałam mu to, nie należało do jednej z najmądrzejszych rzeczy w moim życiu, ale nie żałuję tego, nie ważne, co kto by mi powiedział. Znałam również swoją wartość, i wiedziałabym, na co mam się nie godzić. Robiłam to też świadomie, więc czego miałaby żałować, bądź bać? Chyba nie ma czego.
Podeszłam do szuflady, wyjmując z niej szczotkę do włosów, oraz dwie gumki, z czego jedną założyłam na lewy nadgarstek. Uczesałam włosy w wysokiego kucyka, i schowałam telefon do kieszeni. Po chwili, która trwałą zaledwie pięć minut, z równie wielkim hukiem drzwi od łazienki otworzyły się, a w nich stanął już ubrany Justin. Nawet nie zauważyłam, kiedy wziął ciuchy. Desperacja na jego twarzy była tak ogromna, jakby od czegoś zależało jego życie. Momentalnie chciało mi się śmiać. Patrzyłam na niego rozbawiona, nie rozumiejąc, gdzie w sumie się tak śpieszył.
- Emm, Justin, o co chodzi? Coś się stało? - mruknęłam, kiedy chłopak rozglądał się po pokoju, klepiąc po udach, a dokładniej po kieszeniach, zapewne szukając telefonu. Takie miałam wrażenie. Chłopak spojrzał na mnie, oblizując wargę, a dosłownie trwający sekundę uśmieszek, zawitał na jego twarzy. Ugh, żenujące. W sumie, dziwne, że jeszcze nie wypalił jakieś uwagi na temat tego, że mnie wczoraj pocałował.
- Kurwa, na drugą mam być w pracy, a jeszcze muszę jechać do domu się przebrać. Ja pierdolę - przejechał dłońmi po twarzy.
- Ab, muszę iść. Dzięki za wczoraj, no i za noc - zachichotał, mrugając. Momentalnie spuściłam głowę w zażenowaniu, wiedząc co ma na myśli. Zachichotałam, wzdychając. Nie, to ja dziękuję.
- Mam nadzieję, że się wyspałeś - uśmiechnęłam się niewinnie, co odwzajemnił.
- Tak, bardzo - mruknął.
- A tak w ogóle, co dziś robisz? - oparł się o framugę drzwi ramieniem, oblizując usta. Myślałam, że się śpieszy...
- Wiesz, w sumie, postanowiłam rozejrzeć się za jakąś pracą. Tak na okres wakacyjny, czy coś - wzruszyłam ramionami.
- Pracy? - oblizał usta - Jesteś nie letnia, Aby. Nie rób sobie wielkiej nadziei, że wszyscy przyjmą Cię z otwartymi ramionami - zacisnął usta w cienką linkę, patrząc na mnie jeszcze intensywnej, i krzyżując ręce na piersi. Czułam, jak wypala dziurę w moim ciele.
- Wiem, dlatego będzie to coś w formie pomocy. Nienawidzę tego, że jestem tak młoda - tak samo, jak Justin, skrzyżowałam ręce na piersi, z grymasem, a on tylko uśmiechnął się słodko. W sumie, jak to możliwe, że jeszcze ani razu dziś mnie nie wyśmiał? Może jest chory.
- Nie miałeś jechać do pracy? - uniosłam jedną brew, z zadziornym uśmieszkiem.
- Cholera, cześć Ab, powodzenia - szybko otworzył drzwi, starając się wybiec. W efekcie potknął się lekko, ale ja, jak zwykle w takich sytuacjach, wybuchnęłam śmiechem. Po prostu ludzie wyglądają wtedy komicznie, a ich miny są bez cenne, tak, jak Justina. W sumie, ona była spowodowana raczej moją dziwną reakcją, ale cholera, w sumie imponowało mi to, że tym razem to ja wyśmiałam jego, a co za tym idzie, jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. Justin spojrzał na mnie z mordem w oczach, po chwili jednak sam chichotał. Pokręciłam głową, ocierając łzę z mojego policzka. Justin pobiegł wzdłuż schodów, znikając już z pola mojego widzenia. Postanowiłam nie tracić więcej czasu, i zejść na śniadanie. Wyszłam z pokoju, zamykając drzwi na zamek, i tak, jak minutę temu Justin, zbiegałam po schodach jak szalona.
Rozejrzałam się po holu, i tak, jak się spodziewałam, było tłoczno, jak w metrze. Wszyscy gdzieś się śpieszyli. Dziwiło mnie to, że aż tyle osób stąd ma życie towarzyskie, mimo miejsca zamieszkania. Byli mimo to pewni siebie i umieli nawiązywać znajomości. Jeszcze dziwniejsze było to, że opiekunowie pozwalali nam wychodzić, mimo, że jesteśmy nieletni. Wszyscy i tak wiedzą, że nikt nie będzie próbował uciekać. Wszyscy byli tu sami, zupełnie sami, i to było przykre. Zobaczyłam w oddali James'a i Alec'a. Zdecydowanie, ich lubiłam najbardziej, oczywiście zaraz po Marii. Posłałam opiekunom uśmiech, który odwzajemnił tylko Alec, gdyż James był widocznie zajęty rozmową przez telefon. Cóż, po jego minie można wywnioskować było, że będzie mieli nowego podopiecznego. Odwróciłam wzrok wzdychając, kiedy dostrzegłam patrzącą na mnie wściekle Natalie, która pokręciła głową, zakładając ręce na piersi. Zmarszczyłam brwi. Przysięgam, ta dziewczyna nienawidzi mnie tak samo bardzo, jak ja ją. Nie miałam ochoty wdawać się z nią w jaką kolwiek dyskusję, więc przewracając ukradkiem oczami, chciałam przepchnąć się przez tłum i wejść na stołówkę. Poczułam rękę na ramieniu, szarpiącą za nie, więc odwróciłam się, napotykając nikogo innego, jak Natalie. No cóż, dokładnie tego się spodziewałam. Nie wiedziała tylko o co jej chodzi, bo szczerze nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć jej, że nie miałam nic wspólnego z pobiciem Cupera. Justin był dorosły, a ja nie zamierzałam go kontrolować bo... kim dla niego w ogóle jestem?
- No cóż, Aby. Niby taka niepozorna, niewinna, ale stosunkowo szybko, pocieszyłaś się po Cuperze - posłała mi łobuzerski uśmiech, kiedy doskonale zrozumiałam jej aluzję, ale nie w tym sensie. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Uniosłam jedną brew, patrząc na dziewczynę opierającą się o poręcz schodów.
-O czym ty mówisz? Natalie, do cholery, daj sobie wytłumaczyć, że Cuper nie jest taki, za jakiego go masz - warknęłam, zaciskając zęby. Prychnęła, kręcąc głową.
- Daj sobie spokój. W sumie, nie chodzi już o Cupera, a o Justina. Jesteś bardziej sprzedajną dziwką, niż myślałam, Abygail. Wiec tak mu zapłaciłaś, za pobicie Cupa? - zaśmiała się, a ja myślałam, że się przesłyszałam. Mimo, że byłam słaba, bo nawet nie próbowałam się oszukiwać, że nie, nie pozwoliłabym się obrażać.
- Nie jestem dziwką, suko - warknęłam.
- Tak? W takim razie, co robił u ciebie Justin, hmmm? - mruknęła - Widziałam, jak wchodził do ciebie w nocy, i również jak wychodził dziś rano - zakpiła. Moje źrenice rozszerzyły się dwukrotnie, kiedy nabrałam gwałtownie powietrza. Kilka osób spojrzało na nas dziwnie, więc spuściłam wzrok, aby po chwili posłać Natalie gniewne, pełne nienawiści spojrzenie. Cholera, wiedziałam, że jestem w kropce.
- To nie jest tak, jak myślisz do cholery, nic nie robiliśmy! - krzyknęłam szeptem, a dziewczyna zaśmiała się głośno, uginając nogę w kolanie. Wiedziałam, że nie muszę się jej tłumaczyć, ale znałam ją zbyt długo, by nie widzieć, że cały dom za chwilę się o tym dowie.
- Nie tłumacz się, Abygail. Może jeszcze powiesz, że jesteście tylko przyjaciółmi? To takie typowe.
- Ale my do cholery jesteśmy tylko przyjaciółmi!
Prychnęła.
- Poczekaj tylko, jak dowie się o tym James - posłała mi przesłodzony uśmiech, ruszając w jego kierunku. Mój oddech przyśpieszył, kiedy przyłożyłam dłoń do ust. Nie wiedziałam, co robić. Chwyciłam jej nadgarstek, popychając jej drobne ciało, na ścianę. Adrenalina, i desperacja przejęły kontrolę nad moim ciałem, i umysłem. Byłabym zdesperowana i skończona, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, a w oczach James, byłabym po protu dziwką. Nie mogłam do tego dopuścić, gdyż przecież byłam niewinna!
- Posłuchaj, ździro, dla twojej pieprzonej wiadomości, wciąż jestem dziewicą, czego o tobie, nie mogę powiedzieć. Może chcesz mi opowiedzieć, jak próbował się dobierać do Ciebie Cuper? Mnie nazywasz dziwką?! - krzyknęłam, patrząc prosto w jej oczy, w których teraz zobaczyłam strach. Nie wiedziałam, co robię a tym bardziej mówię. Musiałam jakoś dać jej do zrozumienia, że nie robiłam niczego z Justinem. Oprócz tego, mogłam zrobić problemy Justinowi, a nie oszukujmy się. On na siłę nie pchał mi się do łóżka. Obie głośno dyszałyśmy, ale żadna nie odezwała się już. Rozejrzałam się dookoła, i kiedy spostrzegłam, że wszyscy na nas patrzą, puściłam Natalie, która zaczęła masować swój nadgarstek. W jej oczach widziałam czystą chęć zamordowania mnie, a ja jestem pewna, że wyglądam dokładnie tak samo.
- Abygail, co tu się dzieje?! Co to za zbiorowisko?! - dopiero teraz spostrzegłam, jak wielką sensacją byłyśmy. Popatrzyłam najpierw na Alec'a, który patrzył na nas zdezorientowany a potem, na Natalie.
-Ta wariatka, ona rzuciła się na mnie! Jest niebezpieczna! - wymachiwała rękoma, kiedy prychnęłam, kręcąc głową, po czym przyłożyłam do niej rękę. Nie mogłam uwierzyć w to, a spojrzenie Alec'a, mówiło mi wszystko. Najzwyczajniej w świecie, uwierzył jej. Modliłam się tylko, żeby sprawa z Justinem nie wyszła na jaw.
- Czy tak właśnie było? - spojrzał na mnie gniewnie, kiedy biłam się z myślami. Krępowało mnie tym bardziej to, ze każdy obecny w holu, czekał na moją odpowiedź i na dalszy ciąg sytuacji. Szeptali między sobą, sprawiając, że wręcz nie wiedziałam, co powiedzieć. Jednym słowem, wiedziałam, że przez moją głupotę i nie ostrożność, będę miała kłopoty.
- Nie! To znaczy tak...
- Abygail, Tak, czy nie? Nie mam czasu na zabawę w kotka i myszkę - warknął. Spojrzałam na uśmiechającą się wrednie Natalie. Miałam chęć wydrapać jej oczy, i ten jej obleśny uśmieszek. Za każdym razem, za każdym wymienianym z nią słowem, uświadamiałam sobie, jak cholernie nie toleruję tej dziewczyny.
- Sprowokowała mnie! - krzyknęłam, wskazując geste dłoni na Natalie. Pokręciła głową, oblizując swoje napompowanie usta. Jakim prawem, w ogóle się wtrąca?! Obiecałam sobie, że jeżeli powie komu cokolwiek, będę tak samą wścibską suką, i powiem każdemu, któremu powie o Justinie, ile razy ja, widziałam, jak całując się, wchodzi do swojego pokoju co drugi dzień z innym podopiecznym. To było obrzydliwe, ale do tej pory zlewałam to. Alec, spojrzał teraz na Natalie, która lekko się speszyła.
- Wszyscy rozjeść się na śniadanie, albo do pokoi! - Alec, odwracając się, popatrzył gniewnie na tłum, który zaraz posłusznie zrobił to, co kazał. Wszyscy rzucili się na schody do wyjścia, bądź stołówkę.
- Możecie teraz wyjaśnić mi, o co chodzi? - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Sprowokowała mnie! - wskazałam na Natalie, pochylając się lekko. Miałam dość tego dnia, kiedy ledwo wstałam. - Chciałam zejść na śniadanie, a ona, zaczęła wyzywać mnie od dziwki! - czułam, jak pod moimi powiekami zaczynają gromadzić się łzy. Pamiętam, jak obiecywałam Justinowi, że nie będę pokazywać przy kimś emocji, więc dyskretnie, szybko wytarłam je, zanim wypłynęły na światło dzienne.
- Może nie mówiłabym tak, gdybym nie miała powodu?! - krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze, chcąc się bronić, ale to i tak nie uchroniło ją przed gniewnym wzrokiem Aleca. To wcale mi nie pomagało. Byłam przerażona, gdyż aktualnie żyłam myślą, że wie. Że może powiedzieć komukolwiek, cokolwiek. Coś, co nawet nie byłoby pierdoloną prawdą.
- Natalie Brooken, czy tak właśnie było?
Użył pełnego imienia, co świadczyło o tym, że jest na prawdę zły. Nic nie mówiąc, spojrzała na mnie. Od razu wiedziałam, do czego zmierza. Posłałam jej wręcz błagające spojrzenie, by siedziała cicho. Nie wiem, na co liczyłam, ale mimiką twarzy, próbowałam dać jej do zrozumienia, że wyjaśnię jej wszystko później. Ona jednie prychnęła, przewracając oczami. Zrozumiałam dopiero, jakich problemów sprawiłam Justinowi... Westchnęłam, kręcąc głową, sama do siebie.
- Natalie, w takim razie po śniadaniu, chcę Cię widzieć u siebie w biurze. A ty - zwrócił się do mnie - Panuj nad sobą.
Posyłając nam ostatnie ostrzegawcze spojrzenia, mrucząc coś pod nosem, zostawił nas same. Odprowadziłam go wzrokiem, do puki nie zniknął w nowo powstałym tłumie. Posłałam Natalie ostatnie nie wyrażające emocji spojrzenie, chcąc w końcu iść na stołówkę.
- Pamiętaj, że to nie koniec. Nie odpuszczę Ci tego, więc prędzej czy później i tak ktoś się o tym dowie - zaśmiała się bez humoru, sprawiając, że zatrzymałam się w miejscu. - I następnym razem, radzę Ci grzeczniej, bo naprawdę nie trudno jest domyśleć się, co robi u Ciebie Justin - prychnęła. Nie myśląc długo, odwróciłam się, z impetentem uderzając dziewczynę w policzek. Złapała się za bolące miejsce, patrząc na mnie w szoku, dokładnie tak, jak ja na nią. Zdałam sobie sprawę, że ją uderzyłam. Miałam do tego prawo w tej sytuacji, ale nie wiadomo, czy to tylko jej nie pogorszy.
- Znudziło mnie tłumaczenie Ci się. Przepraszam - pokręciłam głową, szybko wybiegając.
- Nie ma to jak dobry początek dnia - warknęłam sama do siebie, siadając przy stole, gdzie nie było już prawie nikogo. W sumie, kto je śniadanie po dwunastej, kiedy powinnam w sumie brać się za obiad. Dla pewności, dyskretnie rozejrzałam się, upewniając, że nie ma Cupera, po czym położyłam na swój talerzyk kanapkę z serem, jak zwykle, z resztą i nalałam sobie herbaty. Ugryzłam kawałek, drugą dłonią podpierając głowę, kiedy patrzyłam w martwy punkt. Poczułam rękę na ramieniu więc w moich żyłach krew zaczęła płynąć dwa razy szybciej, gdyż dokładnie zdawałam sobie sprawę, kto to.
- Czego jeszcze chcesz, Natalie!? - wstając, naskoczyłam na osobę przede mną. Szybko tego pożałowałam, widząc Panią Marię... Zrobiło mi się cholernie głupio.
- O mój Boże, Pani Mario ja pomyliłam Panią z kimś... - moje policzki pokryły się czerwonym rumieńcem, kiedy znów usiadłam. Kobieta zrobiła to samo, obok, jedynie chichocząc.
- Nic się nie stało, Aby. Masz prawo być zdenerwowana - odparła. Jęknęłam we frustracji, gdyż zapewne i ona widziała całą tę szopkę.
- W sumie ma Pani rację - pokręciłam głową.
- Nie lubisz jej też mam rację? - spytała, opierając łokcie na kolanach.
- Tak, z całą pewnością, ma Pani rację.
- Możesz mi powiedzieć, o co wam poszło? Nie dam sobie wmówić, że tak jak kiedyś pokłóciłyście się o lalkę - odparła poważnie. Westchnęłam.
- Po prostu, nienawidzę, gdy ktoś zarzuca mi coś nieprawdopodobnego - warknęłam. Nie chciałam brzmieć nie miło, więc miałam nadzieję, że zrozumie.
- Chodzi o tego nowego wolontariusza? - spytała. Przeniosłam na nią wzrok, kiwając głową.
- Ale jego lubisz? - delikatny uśmiech uformował się na jej ustach, a ja zmarszczyłam brwi. W sumie, czy ja w ogóle go lubię? Nie. Jest wredny, wścibski, arogancki i na każdym kroku poniża mnie. Czy to jest ktoś, kogo mogę lubić? Czy on w ogóle lubi mnie? Jeżeli nie, to po co zrobił to wczoraj. Po co mnie pocałował? Wiedziałam, że nie mogę robić sobie zbędnej nadzieji, a tym bardziej myśleć o tym teraz.
- Nie wiem - mruknęłam zgodnie z prawdą. Maria uniosła brwi w zdziwieniu, wzdychając.
- Musisz go lubić, skoro zaufałaś mu na tyle, by poświęcić się - odparła, kładąc rękę na moim ramieniu. Cóż, moja nadzieja, że nic nie słyszał prysła.
- Nie gniewaj się skarbie, ale słyszałam twoją rozmowę z Natalie, gdy odszedł Alec. Pominę fakt, że nie powinnaś jej uderzyć - posłał mi porozumiewawcze a ja spuściłam spojrzenie.
- Wiem, ale to był odruch - pokręciłam głową.
- Rozumiem, ale uwarzaj, na Natalie. Nie jest sympatyczną dziewczyną.
-Doskonale to wiem, Pani Mario.
Między nami nastała chwilowa cisza. Przymknęłam oczy, by po paru chwilach je otworzyć.
- Niech mi Pani powie, jak mam jej uświadomić, że się myli? Wiem. Byłam lekko myślna, ale ona wyobraża sobie niewiadomo co - schowałam głowę w dłonie. Maria odwróciła na chwilę spojrzenie, jakby zastanawiając się, co mogłaby mi odpowiedzieć, ale w sumie nie oczekiwałam za dużo.
- Wiesz co kochanie, wydaje mi się, że nie powinnaś robić nic. Natalie w końcu się znudzi, i da temu spokój. Naprawdę chcesz robić sobie większych problemów? Nie pomożesz sobie na przykład prosić się, żeby była cicho. Czasem trzeba improwizować - posłała mi ciepły uśmiech, kiedy analizowałam jej słowa. Czemu miałaby mieć racje? I tu nasuwa się pytanie, czemu nie.
- W sumie... - zatrzymałam się - ma Pani rację - wzruszyłam ramionami, odwracając wzrok w jej stronę.
- Dziękuję - powiedziałam szczerze. Maria wstała, poprawiając sukienkę.
- Nie ma za co Abygail. Zawsze możesz na mnie liczyć, ale teraz mnóstwo zajęć, kochanie. Nie przejmuj się Natalie - odparła, ruszając w stronę wyjścia ze stołówki, zostawiając mnie z własnymi myślami. Westchnęłam.
Uświadomiłam sobie, że nie ma sensu szukać dziś pracy, gdyż jest już po pierwszej. W godzinę, bo tyle zostało do obiadu, nic nie wskóram. Odkładając pusty talerzyk do okienka kuchni, ruszyłam schodami z powrotem na górę.
Justin's POV.
- Proszę - mruknąłem znudzonym, zamglonym głosem, kiedy pukanie do drzwi rozniosło się po moim gabinecie. Podniosłem wzrok z nad faktury, którą właśnie studiowałem, wzrokiem napotykając Ryana. Przewróciłem oczami, nie zwracając na niego większej uwagi, kiedy bezszelestnie usiadł na krześle przed moim biurkiem. Oboje potrafiliśmy zachowywać się wobec siebie jak dzieci, ale żadnemu nawet nie przyszło do głowy, by coś zmienić. Poza tym, po ostatniej naszej rozmowie, byłem na niego śmiertelnie wściekły. Opatrunek na jego nosie wynagrodził mi nawet obolałe kostki.
Oblizałem usta, w końcu odkładając dokument przede mną, na biurko. Spojrzałem na Ryana, który również patrzył na mnie, z rękoma złożonymi jak do modlitwy.
- Ryan, do cholery nie zachowuj się jak dziecko i zacznij mówić to co chcesz - upiłem łyk kawy, stojącej obok. Nie miałem dziś ochoty wdawać się z nim w jaką kolwiek konserwację.
- Chodzi o Zacka - mruknął, łącząc usta w cienką linkę. Momentalnie spojrzałem w jego kierunku. Jeżeli chodzi o Zacka, nigdy nie chodzi o coś dobrego.
- I co w związku z tym? - wzruszyłem ranieniami, sprawiając pozory niewzruszonego. Ryan nabrał więcej powietrza, jakby to, co zaraz powie, miało zmienić moje życie, lub je skończyć.
- Justin, widziałem się z nim ostatnio, i prosił mnie, bym Ci powiedział, że Christian wrócił - osłupiałem, niemal krztusząc się kawą w moich ustach. Uniosłem brew, patrząc na niego jak na idiotę, szukając jakich kolwiek oznak, że żartuje. Nic nie znalazłem. Jego twarz byłą śmiertelnie poważna.
- Co ty do cholery pieprzysz?! Nie żartuj sobie ze mnie - pokręciłem głową, ponownie przeglądając dokumenty. Czekałem, aż wybuchnie śmiechem. W tej chwili cholernie tego chciałem.
- Jestem poważny. Zack mówił żebyś się z nim skontaktował - odparł, wstając. Uniosłem brwi, nie wierząc, że teraz to robi. Przejechałem dłońmi po twarzy.
- Ryan do cholery czekaj! - krzyknąłem, wstając z fotela. Odwrócił się, napinając szczękę.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś mi wcześniej!? - warknąłem we frustracji, ciągnąc za końcówki moich włosów. Ryan zaśmiał się bez humoru, a a spojrzałem na niego wrogo.
- Próbowałem, ale w nocy byłeś zajęty zapewne jakąś Panienką, a dziś rano postanowiłeś kłócić się jak dzieciak, do cholery! Miej pretensje do siebie, i dzwoń do Zacka - głośno trzasnął drzwiami. Przekląłem głośno pod nosem, wyciągając z kieszeni marynarki mojego I phone'a. Po dwóch sygnałach, odebrał.
- Co to kurwa znaczy, Christian wrócił?! - krzyknąłem do telefonu, dłonią podpierając się o biurko. Byłem wręcz wściekły, więc nawet nie zmierzałem tego ukrywać, ani tym bardziej przedłużać. Od razu chciałem przejść do rzeczy.
- Czekałem na telefon od Ciebie - odparł spokojnym głosem, kompletnie ignorując moje wcześnijsze pytanie. W tle słychać było szum jazdy, co oznaczało, że jest w samochodzie.
- Zack kurwa miałeś tego pilnować! Nie umiesz utrzymać jednego skurwysyna w pierdlu?!
-To nie jest rozmowa na telefon. Jestem w drodze do Nowego Jorku.
-Słyszę - mruknąłem pod nosem - Spotkajmy się. Kiedy będziesz na miejscu? - spytałem w desperacji, rozglądając się po biurze. Nie pominąłem drzwi, i upewniłem się, że Ryan zamknął je za sobą.
- Na miejscu będę ja jakieś dwie godziny. U ciebie o siódmej - odparł chrypliwie, kiedy kiwnąłem głową mimo, że on nie może tego zobaczyć.
- Dobra - rozłączyłem się, chowając telefon z powrotem do kieszeni, i biorąc wszystkie rzeczy, biegiem ruszyłem w stronę wyjścia.
***
- Zack, o co w tym wszystkim do cholery chodzi? Możesz w końcu mi wyjaśnić? - warknąłem przez zaciśnięte zęby, patrząc na nie wzruszonego Zacka wyczekującym wzrokiem.
- Sprawa nie wygląda ciekawie, bo jest tak: wyszedł na na przepustkę - upił łyk kawy. Oparłem łokcie na kolana, marszcząc brwi. Szczerze miałem nadzieję, że się przesłyszałem.
- Jaką kurwa przepustkę? Słyszysz siebie, do cholery?! Z więzienia na przepustkę? Śmieszny jesteś - podsumowałem, śmiejąc się bez humoru.
- Spokojnie, mój stary przyjacielu - spojrzał na mnie porozumiewawczo - zająłem się sprawą, oczywiście, i jutro już go nie będzie - posłał mi znaczący uśmieszek, który doskonale wiedziałem, co znaczy.
- Co to znaczy, że go nie będzie? - zmarszczyłem brwi.
- Nie udawaj idioty - warknął - Jest na odstrzale - dodał.
- Nie uważasz, że to za duże ryzyko? Skoro jest na przepustce, będą go szukać po jakimś czasie - odparłem, jakby to było najbardziej oczywiste, ale było.
- Justin, Justin, Justin - zachichotał - Znamy się już trochę czasu, a ty wciąż mnie nie docenisz.
- Rób co chcesz, tylko mówię to teraz, Zack. Nie mieszaj mnie w to, rozumiesz? - spojrzałem na niego poważnie, a on jedynie uśmiechnął się głupkowato.
- Cóż, szkoda. W sumie, miałem nadzieję, a wręcz przekonanie, że będziesz chciał mi pomóc. No wiesz, po tym wszystkim, co Ci zrobił i tak dalej - uniósł brwi, krzyżując ręce na piersi. Zacisnąłem szczękę, zagryzając wargę. Moje pięści, automatycznie się zacisnęły.
- Myślę, że zadowoli mnie sam fakt, że zdechnie - wzruszyłem ramionami, ale w środku wręcz gotowało się we mnie - Acha i zrób to boleśnie. Najlepiej długo - tym razem, to ja uśmiechnąłem się do niego znacząco. Zack zaśmiał się chrypliwie, kiwając głową.
- Nie musisz więcej razy powtarzać - mruknął - Mam jeszcze parę spraw do ogarnięcia tutaj, przy okazji, póki jestem w Nowym Jorku.
Skinąłem głową, kiedy wstał z kanapy.
- Informuj mnie o wszystkim, Zack - spojrzałem na niego, kiedy skinął głową, wychodząc, i zostawiając mnie samego.
****---****---****---****---****
Cześć i czołem! Boże, cholera przepraszam, ze tak późno, ale miałam pewien problem, więc dodatkowo mniej czasu :( Nie będę jakoś bardzo się z tego tłumaczyć, przecież i tak nic was to nie obchodzi :D Spóźniony, ale jest. Ostatnia sprawa, to komentarze. Dlaczego jest ich tak mało? :( To tym bardziej mnie zniechęca do pisania, bo mam wrażenie, że nikt tego nie czyta. Mówiłam wam to, i powtórzę; nie będę robić wam limitów, ale jeżeli przeczytałeś rozdział, zostaw parę słów po sobie, bo zobaczcie, ile słów zostawiam ja. Nie będę liczyć, ile ma rozdział, ale nie jest to mało, w porównaniu do trzech, czy pięciu :)
ASK - pytajcie, albo po prostu piszcie :)
INFORMOWANI - zapisujcie się, bo informowanie 2 - 3 osób nie ma sensu ;)
Kochanie...
OdpowiedzUsuńWiem, suka ze mnie, że praktycznie pod żadnym rozdziałem nie widnieje moje nazwisko. Wybacz. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że doceniam Twoją prace. Sama jestem bloggerką i wiem, co to znaczy, jak wszyscy mają gdzieś Twój wysiłek i nawet nie raczą napisać głupiego "Ok." -.- Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, ale ja nawet nie mam czasu go przeczytać. Szkoła zajmuje mój cały czas, którego przecież powinno starczyć na moją rodzinę i inne przyjemności. Nawet nie można się wyspać.
Tak i oto doszliśmy do wniosku, że powinni znieść szkołę xD
Może wrócę w weekend i napisze co sądzę o rozdziale.
Buziaki :*
wspaniały rozdział :)
OdpowiedzUsuńkocham :)
OdpowiedzUsuńsuper ;)
OdpowiedzUsuńCzekam nn ♡
OdpowiedzUsuńSuper ! Czekałam i w końcu jest :)
OdpowiedzUsuńGenialny
OdpowiedzUsuńekstra ;)
OdpowiedzUsuńRozdzial dlugi oraz bardzo ciekawy :)
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńKocham wreszcie się coś dzieje <3
OdpowiedzUsuńTrampka
swietny rozdzial czekam na nastepny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xx
To opowiadanie jest najlepsze jakie czytam! Takie inne niż te wszystkie :) w.ciągu jednego dnia przeczytałam wszystkie rozdział no i nie mogę doczekać się kolejnego ;*
OdpowiedzUsuń